🅧🅧🅧🅘

Wraz z Filipem staliśmy przed salą jakieś dwie godziny. Byłam pewna, że to co zrobiliśmy wzbudziło nie małe oburzenie i na pewno zrodziło zażartą dyskusje. Zataczałam koła, próbując się uspokoić. Moje serce waliło jak szalone. Byłam niezwykle zestresowana. W końcu teraz mogło stać się wszystko. Mogli choćby skazać mnie na banicję, która po dłuższym namyślę nie wydawała się taka zła. Chociaż wiem, że cholernie brakowałoby mi życia w sforze. Jestem zdecydowanie stadnym wampirołakiem i potrzebowałam innych, by tworzyć watahę. Inaczej pewnie bym oszalała.

- Uspokój się wreszcie. - Filip stanął mi na drodze, kładąc dłonie na moich ramionach. - Przecież to, co zrobiliśmy, było dobre. Jeśli ktoś powinien się obawiać to tylko mój ojciec. To on przegiął.

- Wiem. - Skrzyżowałam ramiona na piersiach. - Jednak trochę się boję. W końcu to, co zrobiliśmy, było niekoniecznie mądre. No i radni mogą czuć się obrażeni.

- Niby tak, jednak ty walczyłaś o swoje życie. Nikt nie może cię za to ukarać. - Puścił moja ramiona spoglądając na drzwi. - Poza tym te wilki znają cię od dziecka. Jesteś córka jednego z nich, a twój dziadek zasiada w radzie. Jestem pewien, że się za nami wstawi.

- Teraz już nie wiem, czy lubię twój optymizm, czy go nienawidzę. - Zrobiłam krok do tyłu. - Ja teraz potrzebuje, żeby ktoś się ze mną pomartwił, a nie.

- Nie będę cię nakręcał. - Spojrzał mi prosto w oczy. - To by tylko źle się dla nas skończyło.

- Dobra. - Warknęłam, zataczając kolejne koło.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się stresowałam. To uczucie powoli mnie wykańczało. Nie mam pojęcia czemu tak jest. Nie powinnam tak się martwić, a jednak.

- Musisz pogodzić się ze swoim mate. - Wampir wodził za mną wzrokiem. - Inaczej oboje oszalejemy. Ty przez jego brak, a ja przez ciebie.

Nagle drzwi do sali narad się otworzyły, a ja niemal podskoczyłam. Spojrzałam na wampira, który stanął w drzwiach. Spojrzał na nas surowo, po czym wszedł do sali. To nie zapowiadało niczego dobrego.

Powoli pokonałam próg sali w towarzystwie Filipa. Rozejrzałam się, skupiając na twarzach zgromadzonych. Miałam nadzieję, że po ich wyrazach twarzy uda mi się odczytać co postanowili, jednak reakcje były tak mieszane, że poczułam, że w ten sposób niczego nie odkryje. W końcu jeden z wampirów podniósł się z krzesła. Spojrzałam na niego, czekając na werdykt.

- Rana podjęła decyzję. - Oświadczył, jakby to wcale nie było takie oczywiste. - Król William Labonairr zachował się w sposób karygodny. Obraził całą nacje wampirów, jak i wypowiedział w jakiś swój sposób wojnę twojej rodzinie. - Wampir skrzyżował ręce za plecami. - Tak więc, królowo alf, oświadczamy, że od dzisiaj jesteś wolna i decydujesz sama o sobie, a książę Filip od dnia jutrzejszego stanie się królem narodu wampirów.

Kiedy to usłyszałam miałam ochotę wyć ze szczęścia. Udało się. Jestem wolna i król wampirów już nie rządzi. Najpiękniejszy dzień w moim życiu.

- Jednak, jako że Filip jest niepełnoletni, to do dnia jego osiemnastych urodzin w rządach wspomoże go matka. - Dodał inny wampir z rady.

Filip jedynie skinął głową, nawet nie próbując ukryć ekscytacji. On był królem wampirów, a ja królową alfa. Co z tego, że nie mam kim rządzić. Ważne jest tylko to, że oboje dopięliśmy swego.

- W tym wypadku na tym proponuję zakończyć spotkanie rady. - Zaproponował alfa Ameryki Rosji łamaną angielszczyzną.

Zazwyczaj na takich radach starano się mówić w języku narodowym dla alf u których goszczono. Z czystego szacunku do rządzących. Chociaż bywało to naprawdę trudne i czasem wynikały z tego różne nieporozumienia.

Wszyscy zgodnie oznajmili, że na tym powinniśmy skończyć. Zwłaszcza, że rząd świata nadprzyrodzonego staje nad pewnymi dylematami. Takimi jak to: czy mój głos powinien być traktowany na równi z głosami króla i alf? W końcu jestem teraz królową alf, co czyni mnie przywódcą rasy, która tak w ogóle nie istnieje, a raczej ma jednego przedstawiciela. No, ale przynajmniej noszę ładnie brzmiący tytuł. To zawsze coś.

Kiedy wyszliśmy z sali czułam, że muszę jeszcze zmierzyć się z rodzicami. Nie byłam pewna tego, jak zareagują. Chociaż napawała się nadzieja, że wszystko będzie dobrze.

- Jestem z ciebie dumny. - Tata objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. - Zawalczyłaś o swoje jak prawdziwa alfa.

- I zrobiłaś strasznie zamieszanie. - Mama uśmiechnęła się do mnie szeroko. - No cóż, przynajmniej nie było nudno. I teraz mam męża alfa i córkę królową alf. Co w ogóle brzmi bardzo dostojnie.

- Jakbyś rządziła tatą. - Dodał z rozbawieniem mój bliźniak. - To kiedy zaczynasz rozstawiać go po kątach?

- Mnie nikt po kątach rozstawiać nie będzie. - Oświadczył dumnie alfa Europy. Oczywiście wyprostował się dumnie jakby to, że mierzy dwa metry, nie było oczywiste.

- Popatrz Elio, jak ja przy nim wyglądam. - Wskazałam na tatę, który jest ode mnie sporo wyższy. Ja mierze trochę ponad metr siedemdziesiąt, przez co narazie zaliczam się raczej do drobnych wilkołaków.

- Jeszcze sporo urośniesz. - Pocieszył mnie Richard, klepiąc po plecach. - Wilki rosną najwięcej między szesnastym, a dwudziestym pierwszym rokiem życia.

- A co jeśli ja nie chce mieć metra dziewięćdziesięciu? - Zadarłam głowę, spoglądając na tatę.

- Chodzi o tego twojego mate? - Spojrzał na mnie, uśmiechając się szeroko, a ja spaliłam buraka.

Całkiem zapomniałam o tym, że o nim wspomniałam, więc już wszyscy wiedzą, że mam mate człowieka. Po prostu cudownie. Teraz to rodzice nie dadzą mi świętego spokoju póki im go nie przedstawię.

- Tak, o niego tato. - Wbiłam wzrok w podłogę.

- Chce go poznać. - Oświadczył wyjątkowo podekscytowany. - Ktoś musi go nauczyć dobrych manier.

- Tato. - Wydusiłam przez zęby. - Nie przyprowadzę go do domu pełnego wilkołaków i wampirów. To nie jest dla niego w pełni normalne. Już sama więź to jakieś szaleństwo w jego oczach.

- Przyzwyczai się. - Machnął ręka olewająco. - Poza tym dobrze, że będzie się mnie bał. Przynajmniej nie będzie miał odwagi skrzywdzić mojej córeczki. - Dodał maksymalnie przesłodzonym głosem.

W tym momencie chciałam zapaść się pod ziemię. Tylko on umiał narobić mi tyle wstydu. Poza tym, jak ja im powiem, co mu zrobiłam? Oczywiście, że nie powiem. Załatwię tę sprawę, a przed nimi udam, że nic się nie dzieje.

- Rozumiem, że go wkrótce przyprowadzisz i, że zamieszkacie razem w domu watahy. - Oczywiście entuzjazm ojca udzielił się mojej matce.

- Mamo, ja mam piętnaście lat. Nie myślę na razie, gdzie będę z nim mieszkać. - Skrzyżowała ramiona na piersiach.

- Już się nie fochaj. - Niko poczochrał mnie po włosach. - Ja tam chce go poznać. Jestem ciekawa, jaki nieszczęśnik na ciebie trafił.

- Podpisuje się obiema rękami. - Elio uśmiechnął się cwaniacko. - Poza tym chcę wiedzieć, przez kogo nasza bliźniacza więź jest słabsza.

- Dobra, przyprowadzę go, ale w swoim czasie.

Bałam się jedynie, że ten czas może nigdy nie nastąpić. W końcu muszę to mądrze rozegrać. Będzie wściekły za czyszczenie pamięci. No i nadal jesteśmy pokłóceniu po ostatniej sprzeczce. To może być trudniejsze niż myślałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top