🅧🅧🅘
Zeszłam do kuchni, by napić się kawy. Nie robiłam tego zbyt często, bo czułam się po niej zbyt nakręcona. Jednak dzisiaj miałam te cholerne egzaminy, a spałam może coś trochę ponad godzinę. Tak to już jest jak zostawiasz wszystko na ostatnią chwilę.
Weszłam do kuchni nadal ubrana w piżamę. Na moje szczęście Niko wpadł na ten sam pomysł, więc miałam gotową zagotowaną wodę. Wyjęłam z szafki pierwszą lepsza kawę i ją sobie przygotowałam. Nie znam się na kawie, więc to jaką wypije było dla mnie mało istotne. Jedyne czego chciałam to zabić to okropne zmęczenie. Gdybym mogła to zasnęłabym na stojąco - przysięgam.
Oparłam się o blat i zaczęłam pić kawę. Nic specjalnego, ale nie pije dla smaku, dlatego mi to nie przeszkadzało. Chodziło tylko o to by mnie nieco rozbudzić.
Wypiłam kawę i zjadłam śniadanie, które nie zaspokoiło mojego głodu w pełni. Potrzebowałam krwi, a przez tłumy zgromadzone w kuchni na napicie się nie miałam większych szans. Nie chciałem bowiem, by wiedzieli o mojej nowej słabości. To zrobiłoby pytania i niepokój, a tego nie chciałam.
– Za pół godziny wszyscy mają być gotowi. – Oświadczył tata, podnosząc wzrok znad papierów za co oberwał od mamy. – Ał!
– Miałeś nie przynosić pracy do domu.
Zaśmiałam się lekko opuszczając kuchnie. Musiałam jeszcze doprowadzić się do takiego stanu, by nikogo nie przyprawić o zawał. Co było drobnym wyzwaniem.
Weszłam do pokoju i zabrałam przygotowane wcześniej ubranie. Biała koszula i ołówkowa czarna spódnica nie były niczym odkrywczym. Ja jednak nie idę na rewię mody, więc taki ubiór w pełni mi wystarczył.
Szybko się przebrałam i ułożyłam włosy. Co zajęło mi nieco więcej czasu niż przypuszczałam. To nie był mój dzień jeśli chodzi o wygląd. Chociaż czego ja się spodziewałam po godzinie snu? Nałożyłam jeszcze lekki makijaż i byłam już gotowa.
Zeszłam na dół, gdzie wszyscy już czekali. Niko odczytywał coś jeszcze z kartek, a Elio męczył się z krawatem. Podeszłam do niego i mu pomogłam.
– Wszyscy gotowi? Cudownie, idziemy.
Mama była jednym z egzaminatorów niższych roczników, a tata robił za szofera. Mama nie posiadała prawa jazdy, bo nigdy go nie potrzebowała. Tak więc, tata często był jej szoferem chociaż zdarzało się, że to omegi gdzieś ją woziły.
Droga minęła nam raczej w milczeniu. Bracia powtarzali to czego się nauczyli, a ja starałam się nie myśleć o głodzie. Jedynie rodzice o czymś rozmawiali. Jednak ja ich nie słuchałam.
Budynek, w którym odbywały się egzaminy, był ogromnym budynkiem wzniesionym w starym stylu. Postawiony go w symbolicznym miejscu podpisania traktatu pokojowego wilkołaków i wampirów. Na co dzień była to administracja, w której można było załatwić różne rzeczy. Takie jak rejestracja nowych wampirów i takie tam.
Weszłam do budynku doskonale wiedząc dokąd mam się udać. Budynek nosił nazwę ''Instytut do spraw nadprzyrodzonych imienia rodziny Rooker'' - na część moich rodziców. Bo w zasadzie to dzięki temu nastał pokój. Byłam tutaj już na dwóch egzaminach. Każdy rocznik miał przydzieloną swoją salę na egzamin, a ja doskonale wiedziałam gdzie jest moja. W końcu w tamtym roku to Nicko był na moim miejscu.
Idąc do sali napotkałam kilka par rzyczących sobie powodzenia lub po prostu wymieniających ślinę na korytarzu. Jeszcze kilka tygodni temu pomyślałabym, że do obrzydliwe. Teraz jednak pomyślałam o Brandonie i naszym ostatnim niezręcznym spotkaniu. Starałam się o tym nie myśleć, by skupić się na nauce. Teraz jednak wszystkie emocje z tym związane uderzyły z podwójną siłą.
– Co się dzieje? – Elio zdołał mnie dogonić co niespecjalnie mi się podobało.
– Zachowujesz się jakbyś nie wiedział. – rzuciłam, ruszając dalej.
– Czasem mi przykro, że wiem co czujesz tylko przez bliźniaczą więź. –Przyznał, równając ze mną krok. – Nie wierzę, że ukrywasz pragnienie krwi. To nie jest bezpieczne.
– Gdyby chcieli mnie nauczyć nad nim panować to już by to zrobili. – Przyznałam przeczesując włosy palcami. – Jednak król wampirów mnie nienawidzi i nie chce mi pomagać. On tylko czeka na mój błąd.
– Przecież wiem. – Stwierdził, wkładając dłonie do kieszeni spodni. – Tylko nie wiem dlaczego tak jest.
– Chciałeś prawdy. – Złapałam jego ramię i odciągnęłam go na bok. – To ją dostaniesz. Król wampirów mnie zabije jeśli nie wybiorę jednak strony. Nienawidzi hybryd takich jak ja i tylko szuka pretekstu, by wyrwać mi serce. – Przyznałam, nie mogąc już dłużej tego ukrywać. Zwłaszcza, że moja śmierć bez wątpienia wpłynie na Elio.
Więź między bliźniętami jest bardzo silna. Pamiętam jak przed pierwszą przemianą, kiedy kości zaczęły mi się łamać, mój bliźniak czuł mocny ból w kościach. Kiedy tylko wrócił ze szkoły oświadczył, że wszystko wie. Nigdy jednak nie przeszkadzało mi tak silne połączenie między nami. Zawsze byliśmy blisko. Jednak ostatnimi czasy w ogóle nie mam dla niego czasu.
– Czemu nic nie powiedziałaś? – Zapytał, wyraźnie zdziwiony, po chwili milczenia.
– Bo wiem, że jeśli ojciec się dowie to będzie groziła nam wszystkim kolejna wojna. – Przyznałam, opierając się o ścianę. – A nam jest to niepotrzebne. Gwarantuje, że poradzę sobie z tym sama. Z moim ludzkim mate tak samo.
– Nie wszystko możesz zrobić sama. Zaraz wracam. – Zniknął za najbliższym zakrętem.
Oczywiście, że byłam świadoma tego, że nie wszystko mogę zrobić sama. Jednak byłam pewna, że z tym sobie poradzę. To prosty wybór - wilkołak. Wiązało się to z pewnymi ograniczeniami, jednak musiałem jakoś to znieść. W końcu William jest nieubłagany, a kolejna wojna jest nam do niczego niepotrzebna.
Po chwili zauważyłam Elio, który szedł w moją stronę z szerokim uśmiechem. Z odległości kilku metrów czymś do mnie rzucił. Złapałam przedmiot, którym okazał się worek krwi.
– Serio? – Spytałam, patrząc na plastikowa torbę wypełnioną czerwoną cieczą.
– Całkiem na serio. – Oświadczył, pokonując dzielącą nas odległość. – Serio myślałaś, że w budynku pełnym wampirów i wilkołaków nie będzie krwi?
– Masz rację. – Przyznałam z bólem. – To niedorzeczny.
Wbiłam kły do worka, w końcu zaspokajając pragnienie. Zawsze uwielbiałam jeść. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że będę zajadać się krwią jak największym rarytasem.
– To paskudnie. – Stwierdziłam, wyrzucając pusty już worek do kosza.
– To jak picie soku z kartonu. – Stwierdził, wzruszając obojętnie ramionami. – A teraz chodźmy, bo się spóźnimy i nie dopuszczą nas do egzaminu, a ojciec nas zabije.
Elio ruszył w stronę sali egzaminacyjnej. Ja szybko ruszyłam za nim. Ostatnie czego chciałam to się spóźnić.
– A z tym mate to musisz coś w końcu postanowić. Nie dasz rady ukrywać go przed rodzicami do końca życia.
– Ostatnio jego matka rozcięła palec. Mało co się na nią nie rzuciłam. – Wyznałam nieco speszona.
– To wiele wyjaśnia. – Przyznał, parskając śmiechem. – Widzę, że dobre początki z teściową.
– Weź, nawet mnie nie wkurwiaj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top