🅧🅘

Stanęliśmy na środku salonu. Brendan złapał mnie za bark zmuszając do wyprostowania się. Uległam jego rozkazowi choć z reguły nie lubiłam, kiedy ktoś nad mną dominował. Mu jednak na to pozwalałam, bo po pierwsze: to człowiek i nie czuję, by był dla mnie jakimś specjalnym zagrożeniem, a po drugie: to mój mate i czy tego chce czy nie z automatu pozwalam mu na więcej.

Brendan zaczął mnie ustawiać krok po kroku, po czym położył jedną swoja dłoń na mojej tali, a drugą - najpierw pokierował jedną z moich dłoni na jego barki, a potem uchwycił drugą moją dłoń w swoją.

Zaczęliśmy powoli tańczyć. Brendan pokazywał mi kroki, a ja starałam się najlepiej jak mogłam powtarzać jego ruchy. Było widać, że jest dużo lepiej rozruszany i wyćwiczony ode mnie. Ruszałam się strasznie niezgrabnie i byłam okropnie spięta.

– To chyba nie dla mnie. – Oświadczyłam, starając się wykonać kolejny ruch. Przy czym stanęłam mu na nodze. – Przepraszam.

– Hej, nie przejmuj się. Nikt nie urodził się mistrzem parkietu. – Przysunął się nieco bliżej, na co ja zadrżałam. – Trening czyni mistrza. Dobra, zaczniemy od czegoś prostszego.

Odsunął się ode mnie na co ja odetchnęłam z ulgą. Patrzyłam jak staje naprzeciw mnie i... zaczyna skakać? Nie no, mu już chyba odbija.

– Nie stój tak. Póki cię nie rozruszam nic z tego nie będzie. – Oświadczył, podchodząc do mnie i łapiąc mnie za ręce.

– Do czego ty mnie zmuszasz? –  Zacisnęłam delikatnie swoje dłonie na jego i zaczęłam skakać.

Pewnie wyglądaliśmy jak dwaj idioci, ale co z tego? Jesteśmy sami i przyznam, że sama mam z tego ubaw. Założę się, że to nie jest jedna z tych rzeczy, które zwykle robi się na randkach... Czekaj. Co? Przecież to nie randka. A może jednak? W sumie to nie mam pojęcia, po co mnie zaprosił.

– Mogę o coś spytać? – Spytałam w końcu, przerywając naszą błazenadę. On w odpowiedzi pokręcił głową na tak. – Czemu mnie zaprosiłeś? – Dopiero po wypowiedzeniu tego na głos zorientowałam się, jak głupio to brzmi.

– Chciałem cię zobaczyć.  – Zaczął nieco niepewnie. – To znaczy, strasznie cię lubię i w sumie nie znam tu zbyt wielu osób. – Widziałam, jak się gubi. Jego myśli były owładnięte przez więź, przez co nie myślał do końca racjonalnie. – No i chciałem z kimś spędzić trochę czasu, a ty wydałaś się najlepszym wyborem.

– Fajnie, że o mnie pomyślałeś. – Rzuciłam, zanim ten zdołał wypowiedzieć kolejne głupkowate zdanie. – Też cię lubię i też nie znam tutaj zbyt wielu osób. – Chciałam chociaż próbować ignorować to, jak głupio brzmiała jego wypowiedz. W końcu to nie jego wina, że pląta się w tym, co chce powiedzieć.

Nigdy jeszcze nie słyszałam o tego typu przypadku. Nadprzyrodzony i w parowany w niego człowiek spotykają się jak przyjaciele, bo to drugie o niczym nie wie. To brzmi tak absurdalnie. Zresztą, jak całe moje życie, więc nic nowego. Ja się tylko zastanawiam, jak przetrwam ten miesiąc. Przecież ja tu i teraz najchętniej bym się na niego rzuciła. Jeśli on czuje coś podobnego, to ja mu współczuję.

– Też się cieszę... Chcesz jeszcze coli? – Spytał, wskazując na pustą już szklankę. Ja jedynie pokiwałam głową w odpowiedzi, a ten poszedł do kuchni.

Usiadłam na kanapie. Nie chciałam stać jak ten idiotka. Chociaż już i tak zrobiłam z siebie debila. Wzięłam głęboki wdech. To będzie chyba najtrudniejszy okres w moim życiu.

Brendan w końcu wrócił i podał mi szklankę. Chciałam wziąć łyka, jednak nadmiernie się w niego w patrzyłam, no i się oblałam. Nie no, po prostu super. Teraz to dałaś popis. Należą ci się oklaski na stojąco.

– Cholera. – Odłożyłam szklankę na stolik stojący naprzeciw kanapy. Spojrzałam na plamę na bluzce. Teraz to na stówę wyglądam jak skończona fleja.

– Daj bluzkę, wrzucę ją do pralki na szybkie pranie. Może to coś da.

Niewiele myśląc, wstałam z kanapy i zdjęłam z siebie bluzkę i szczerze chyba gorzej postąpić nie mogłam. Teraz stałam nie mogąc się ruszyć i patrzyłam jak błądzi wzrokiem po moim ciele. Ja chyba serio nie powinnam przychodzić tutaj bez Filipa. Dobra Toni - myśl! Chociaż niepoprawnie mi się to podoba, czas to przerwać.

– Gdzie jest łazienka? – Spytałam, uśmiechając się zażenowana.

– Emmmm, drzwi na prawo. – Wskazał ręką jedne z drzwi i zabrał ode mnie koszulkę.

Na nic nie czekając, ruszyłam do łazienki. Miałam nadzieję, że to go trochę otrzeźwi. Kurwa, i pewnie znowu będzie mu głupio. Czemu ja jestem taka tempa? Głupia więź, która skłania nas do myślenia tylko o jednym.

Weszłam do pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi. Stanęłam przed umywalką i przemyłam, lepiące się od słodkiego napoju, ciało wodą.

Ja to mam wrodzony dar do robienia z siebie debila. Wysuszyłam ciało ręcznikiem. Niby byłam już gotowa, żeby wyjść jednak nie koniecznie chciałam. Głupia niezręczna sytuacja.

W końcu zmusiłam się do opuszczenia łazienki. Nie mogę tam siedzieć jak jakiś debil. Chociaż już chyba i tak go z siebie zrobiłam.

– Trzymaj. – Brendan podszedł do mnie i podał mi jakąś koszulkę. Chyba należał do niego.

– Dzięki. – Bez chwili zwłoki ubrałam na się koszulkę. O tak, tego mi było trzeba. Ubranie intensywnie nim pachniało.

– Nie ma za co. – Przeczesał włosy palcami.

Zapanowała między nami niezręczna cisza. Stałam tak, nie wiedząc co powiedzieć. Cholera, jak ja nienawidzę takich głupich sytuacji. A zresztą kto lubi?

– Pokaż mi coś jeszcze. – Rzuciłam w końcu, chcąc przerwać grobową ciszę. – W sensie jakieś kroki. Tylko tym razem sam. – Uśmiechnęłam się niewinnie i usiadłam na kanapie.

– No dobrze. – Zdjął z siebie koszulkę, a ja mało nie zeszłam.

Włączył jakąś dziwną muzykę i zaczął tańczyć w jej rytm. Jego ruchy były bardzo płynne. Pełne wdzięku i bardzo dokładne. Teraz widziałam po nim te lata treningu. Zwłaszcza po smukłych mięśniach, którym teraz mogłam dobrze się przyjrzeć. Dobra, naprawdę nie powinnam była tu przychodzić. On był taki podniecający.

Przygryzła dolną wargę, z uwagą śledząc każdy jego ruch. Poczułam miłe ciepło w podbrzuszu. Naprawdę powinnam stąd iść. Problem tylko w tym, że nie mogę oderwać od niego wzroku. Od ideału prawdziwego faceta. Szlak by tą cholerną więź!

Nawet nie wiem, ile tak się w niego wgapiałam, ale zdecydowanie zbyt długo. W końcu skończył wykonywać któryś tam układ z kolei i wbił we mnie zieleń swoich tęczówek. Był spocony i oddychał dosyć szybko. Ja naprawdę muszę stąd iść.

– Było naprawdę super. – Przyznałam, zaciskając dłonie w pięści. Nie chciałam się na niego rzucić. – Niestety muszę już iść.

– Rozumiem. Przyniosę tę koszulkę. – Zniknął na moment. Ja w tym czasie nieco się uspokoiłam. – Trzymaj. – Podał mi koszulkę.

– Dzięki. – Odwróciłam się plecami do niego i szybko zmieniłam ubranie. – To do zobaczenia.

– Cześć. – Odprowadził mnie i otworzył mi drzwi.

Wyszłam i szybkim krokiem opuściłam jego ulice. To był cholernie zły pomysł. Zrobiłam mega głupotę. Jednak przyznam, że było całkiem miło. Aż zbyt miło...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top