Rozdział 7 Taka jak on
May:
– May, wstawaj, dzisiaj twoje szóste urodziny! – Mama lekko trącała mnie w ramię, wyrywając z przyjemnego snu. Czułam, że jest już poranek, słyszałam śpiewanie ptaków za oknem i częste przejeżdżanie samochodów, jednak nie miałam ochoty wstawać.
– Poczekaj, daj mi jeszcze pięć minut – westchnęłam i przytuliłam się mocniej do Bustera, który spał koło mnie. Ten ułożył się wygodniej i wystawił wesoło język.
Nienawidziłam wstawać rano. Nieważne, czy były moje urodziny, czy ich nie było. Wstawanie rano to wstawanie rano nieważne, jak bardzo można by polemizować nad tym wszystkim.
– Naprawdę, ubierz się ładnie, bo przygotowany jest dla ciebie torcik. – Mama odsłoniła żaluzje w moim pokoju, a nieprzyjemne światło uderzyło mnie w oczy.
Chociaż było to październikowe słońce i tak dla mnie było wyjątkowo mocne. Nawet przez zamknięte powieki czułam, jakie jest jasne. Przypomniałam sobie scenę z horroru, gdzie słońce kogoś spaliło. Mama zabroniła mi tego oglądać, ale ja jej nie posłuchałam. Wprawdzie mało co rozumiałam, jednak ten obraz palonego człowieka utkwił mi na długo w pamięci.
Mama wtedy pospiesznie zasłoniła żaluzje. Jakby bała się, że słońce naprawdę może mnie spalić. A to przecież nie prawda, bo wychodziłam na słońce tyle razy i nic mi nie było. No dobrze, musiałam ubierać te śmieszne okulary przeciwsłoneczne i smarować się kremem UV, ale uważałam to za zupełnie niepotrzebne. Nie mam bladego pojęcia, czemu mama mnie tak zabezpiecza przed słońcem.
W końcu wstałam. Z mamą nie idzie się dogadać. Chciałam spać, nawet po trzeciej popołudniu, jeżeli to było możliwe. Przeciągnęłam się leniwie, chociaż nie czułam aż tak wielkiego zmęczenia. Jednak chciałam jeszcze się położyć. Tak dla zasady.
Podeszłam do wielkiego lustra, które znajdowało się w moim różowym pokoiku. Nie wyglądałam tak źle. Wystarczyło, że lekko przeczesałam włosy szczotką, którą zawsze tam zostawiam. Nie miałam podkrążonych oczu, jak czasami ma mama, kiedy wstaje. Jedyne, co mi się we mnie nie podobało, był mój kolor skóry. Byłam blada jak kreda. Zazdrościłam mamie. Miała taką śliczną, oliwkową skórę. Mówiłam jej, że jestem taka biała, bo mnie smaruje tymi specyfikami, ale ona w ogóle nie chce mnie słuchać. Mówi po prostu, że odziedziczyłam taki kolor skóry po tacie. Nie zwracałam uwagi na to, jaki tata ma kolor skóry, ale jestem pewna, że mam jego oczy. Prawie nikt takich nie ma. Oglądam czasem z mamą telewizję i wszyscy tam mają takie nudne, zielone, niebieskie i brązowe oczy. A ja i Tatuś mamy czerwone. Są śliczne. I tak pięknie iskrzą. Jestem taka jak on.
Swoją drogą, dawno nie widziałam taty. Nie wiem czemu. Jedyne co wiem, toto, że pokłócił się z mamą i od tamtej pory mało co ze sobą rozmawiają. Ale zawsze się widywaliśmy. Tata nie mógł o nas zapomnieć. Kocha nas. Tego jestem po prostu pewna. Zawsze, kiedy mnie odwiedzał, uśmiechał się do mnie, bawił się ze mną. Tęskniłam za czasami, kiedy widywałam go codziennie, kiedy z nami mieszkał.
Ubrałam się w różową koszulkę z paseczkiem i krótkie spodenki z nadrukowanym czarnym króliczkiem. Do tego wygrzebałam z szafy rajstopki w kropki. Dzisiaj pewnie przyjdzie tata. W końcu to moje urodziny. Przecież musi się pojawić na urodzinach.
Sama zaplotłam sobie dwa warkocze na moich włosach. Nie było to dla mnie problemem. Raz przypatrzyłam się, jak robi to mama, a następnie już sama wiedziałam, jak się do tego zabrać. Szybko się uczyłam, aż dziwiłam się, kiedy mama mi opowiadała, że ktoś w moim wieku nie potrafi czytać. Przecież to jest takie banalne. Widziałam, że mama mi na początku nie wierzyła. Tata zaś ostatnio mi powiedział, że w moim przypadku, to normalne. Nie wiem, czym jest ten mój przypadek, ale wychodzi na to, że po prostu jestem mądra.
Wyszłam z pokoju, a Buster zrobił to zaraz za mną. W całym domu roznosił się zapach pieczonych ciasteczek. Wszystko było ustrojone. Pomyśleć, że to tylko dla mnie. Mama mówi, że szóste urodziny to tak jak osiemnaste. Bardzo ważne. Ja jednak tego nie czuję. Urodziny jak urodziny. Mam ich przed sobą całe mnóstwo.
Podeszłam do mamy, do kuchni, gdzie pichciła coś smacznego. Patrzyłam, jak jej palce sprawie operują nożem, zastanawiając się, czy sama potrafiłabym to zrobić. Jednak wydawało mi się, że nie. Mama zabroniła mi używać bez nadzoru ostrych rzeczy. Nie rozumiałam, po co. Kto jest na tyle głupi, żeby skaleczyć się nożyczkami?
– Mamo, czy tata dzisiaj przyjdzie? – zapytałam ją z nadzieją, że odpowiedź taka, jaką chciałam.
Mama westchnęła i odłożyła nóż, którym właśnie kroiła ziemniaki. Spojrzała na mnie i powiedziała po chwili:
– Kochanie, nie mogę ci tego obiecać... – Chyba tym pytaniem, sprawiłam jej wielki zawód. Od razu uśmiech zszedł jej z twarzy, a pojawił się smutek.
– Ale... Przecież mówisz, że szóste urodziny są bardzo ważne. Czemu tata miałby je przegapić? – Zbierało mi się na płacz. Tak bardzo chciałabym go zobaczyć, przytulić, powiedzieć jak bardzo go kocham. Czemu nie mogę tego zrobić?
– Tata ma bardzo poważną sytuację w pracy, wiesz... – Przełknęła głośno ślinę, nerwowo przygryzając wargę. – Jeżeli mu się uda, to do nas przyjedzie, ale jego szef jest bardzo wymagający, nie daje wolnych dni w pracy.
– Tak? – zdziwiłam się. – To, czemu nie powie panu szefowi, że mam urodziny?
– Mówił – zapewniła mnie mama. – Ale kiedyś sama się przekonasz, jacy są szefowie w pracy. Dogadać się z nimi nie idzie. Zupełnie jak z tobą, kiedy trzeba rano wstać. – Zmierzwiła mi włosy, a ja lekko się uśmiechnęłam.
– A gdzie tata pracuje? – zapytałam.
– W takim bardzo ważnym zawodzie.
– Aha – odparłam.
Nie miałam pojęcia, co robi bardzo ważny zawód, ale z taką nazwą, to musiał być jakiś prezydent.
Coś czułam, że to nie tylko o to chodzi. Przecież się bardzo pokłócili i do tej pory, nie odzywają się do siebie, jak kiedyś. Poza spotkaniami mama coraz rzadziej o nim wspominała, a ja coraz mniej pamiętałam stare, piękne czasy, kiedy byliśmy we troje. Czasami, nocami, kiedy mama spała, wyciągałam spod łóżka stary album na zdjęcia, który schowałam. Mama wyrzucała albo przynajmniej chowała gdzieś wszystkie albumy na zdjęcia. Nie rozumiałam zupełnie, po co. Ale miałam taki mój jeden, ulubiony, bez którego czasami nie mogę zasnąć.
Ten album nie jest gruby. Ma zaledwie dziesięć zdjęć. Większości nie pamiętam, kiedy zostały zrobione. Byłam wtedy bardzo mała, nie mogłam tego pamiętać. Album był w twardej oprawie z napisem: Memories last forever.
Pierwsze zdjęcie przedstawiało mamę, tatę i mnie. Zgadywałam, że było robione w szpitalu, bo tylko tam są takie białe ściany i brzydkie łóżka z szarymi poszewkami.
Wyglądałam wtedy zupełnie jak nie ja. Moja skóra była tak śnieżnobiała, że niemal stapiała się z bladą tapetą w pomieszczeniu. I tata i mama byli uśmiechnięci. Nie patrzyłam w obiektyw. Moje oczy zdawały się świdrować po całym pokoju. Byłam ciekawa, o czym ja w tamtej chwili myślałam. Czy w ogóle o czymś myślałam? Nie wiem, nie pamiętam tego okresu. Zastanawiam się, co myślałam o tacie i mamie, kiedy ich widziałam na tej sali.
Od kiedy pamiętam, ciepło ich dłoni kojarzyło mi się z bezpieczeństwem. Lubiłam, kiedy mnie przytulają, kiedy czuję ich ciało przy moim. Najwyraźniejszym wspomnieniem z tatą jest moment, kiedy zawsze siadaliśmy na fotelu bujanym w moim pokoju. Takie było przedstawione na drugim zdjęciu. Nie wiem czemu ta sytuacja tak bardzo zapadła mi pamięć, ale to jedno z moich najtrwalszych wspomnień. Pamiętam, że tata opowiadał mi ciekawe historie, czasami nawet śpiewał piosenki. Najbardziej lubiłam, jak nucił. Te jego melodie sprawiały, że czułam się odprężona. Do teraz, sama lubię nucić jakieś piosenki, które są odtwarzane w telewizji. Byłam ciekawa, czy teraz kiedy tata jest w pracy, też sobie nuci, i czy myśli o mnie, kiedy to robi. To było takie tylko nasze.
Tata był dla mnie momentami czarodziejem. Nocami przychodził do mnie i pokazywał mi gwiazdy za oknem. Opowiadał wtedy historie o nich. Mówił, że zawsze gwiazdy będą świecić tak jasno, aby każdy mógł mnie zobaczyć. Nazywał mnie jego jedyną, piękną księżniczką. Zawsze pytałam, dlaczego gwiazdy nie chcą oglądać mnie za dnia. Tata uśmiechał się i opowiadał:
– Gwiazdy to takie stworzonka, które żyją nocami. W dzień śpią, aby w nocy jak najdłużej cię oglądać.
Pewnego razu obiecał, że niebo stanie w tysiącach kolorów. Stało się tak. Był to pierwszego stycznia. Tata był czarodziejem, bo skąd miał wiedzieć, że akurat wtedy niebo stanie się tak kolorowe. Chciałam poznać więcej jego sztuczek. Może pewnego razu i mnie nauczyłby tego triku, który powodował kolorowe niebo. Pokazałabym go kiedyś mamie. Bo nie było nic piękniejszego niż to.
Każde kroki koło naszej bramy i szczeknięcie Bustera zwiastowało przybycie kogoś do domu. To listonosza, to kuriera, to jakiegoś fotografa (często się kręcili po naszych przedmieściach). Jednak tamtego dnia, w moje urodziny, zawsze sądziłam, że to był tata. Za każdym razem czekał mnie zawód. Czyżby naprawdę nie chciał przyjść do nas w taki dzień?
Łza spłynęła po moim chłodnym policzku, a za nią popłynęły kolejne. To był pierwszy raz, kiedy tak bardzo się na nim zawiodłam.
Urodziny spędziłam tylko z mamą. No i z Busterem. Jednak brak taty naprawdę potęgował mój smutek. Bliżej wieczora, kiedy miałam dmuchać tort, raz jeszcze sprawdziłam, czy tata przypadkiem nie czeka przed bramą.
Nie było go.
Tłumaczyłam to sobie jeszcze tym, że mógł szukać dla mnie prezentu i się zgubił. Albo naprawdę musiał iść do tej bardzo ważnej pracy.
Mama nie była tym aż tak zdziwiona, jak ja. Dorośli są wiecznie tacy obojętni, zdenerwowani. Nie chciałabym być dorosłym, a już na pewno nie teraz.
Tort znajdował się w piwnicy. Tak to nazywałam, chociaż wiedziałam, że to nie chodziło o to. Nasz dom był ogromny, naprawdę ogromny. Prócz dwóch pięter, znajdowało się jeszcze jedno, pod spodem domu. Lubiłam tak przebywać, bo znajdowały się tam instrumenty, na których grałam, a całe pomieszczenie przypominało jakąś salę weselną, które pokazują w telewizji. Naprawdę, można by tam urządzać przyjęcia.
Mama puściła w radiu piosenkę Happy Birthday i rozpoczęłyśmy skromną imprezę. Najpierw z tortu wybuchły malutkie fajerwerki, a potem i to zaczęło grać urodzinową piosenkę.
– Kochanie, pomyśl życzenie, a potem zdmuchnij świeczki – powiedziała mama, chociaż ja to dobrze pamiętałam, co roku przecież to wyglądało identycznie.
Nachyliłam się nad tortem i zastanowiłam się chwilę.
Chciałam tylko jednego. Chciałam, żeby tata wrócił. Naprawdę, wtedy nie pragnęłam niczego innego.
Zdmuchnęłam wszystkie sześć świeczek na raz, na co mama donośnie zaklaskała, śmiejąc się wesoło. Nawet Buster zaczął radośnie szczekać, chociaż przypuszczałam, że on nie za bardzo wie, o co właściwie chodzi.
– Mamo, czy wszystkie życzenia się spełniają? – zapytałam jej, jako jedyna nie podzielając entuzjazmu.
– Wszystkie – zapewniła mnie, przytulając do siebie mocno. – A teraz chodź, musimy pokroić tort, jest waniliowy, twój ulubiony.
Uśmiechnęłam się lekko. Bez taty, urodziny nie były już takie same. Miałam nadzieję, że prędko go zobaczę i mu powiem, jak bardzo byłam przez niego smutna. Nie mogłam go zrozumieć. Przecież nawet ostatnio mówił, że mnie kocha. Teraz wszystko jest zupełnie inne.
_________________________
Witam Was serdecznie tego pięknego, czwartkowego popołudnia :). Słoneczko w końcu dopisuje *tfu, odpukać* - wolę nie zapeszać na kolejne dni :).
Poznaliście właśnie nadprzyrodzone dziecko, które jest głównym bohaterem WWWM :)
Miłego dnia wszytkim!! :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top