Rozdział 6 Miłość jest najważniejsza
Karen:
Od kiedy tylko pamiętam, uwielbiałam czytać gazety codzienne. Miałam wewnętrzną potrzebę poszerzania moich horyzontów o coraz to nowsze wieści z całego świata. Człowiek czuje się wtedy bogatszy wewnętrznie, chociaż te informacje i tak niczego nie zmienią.
Gazeta była dostarczana zawsze o godzinę siódmej, przez kurierów, którzy rozwozili towary do każdego, kto je prenumerował.
Steve jeszcze spał. Przebudziłam się, bez budzika. Nie potrzebowałam go już, mój organizm zdążył się przygotować na wczesne wstawanie. Okryłam się jeszcze kołdrą, patrząc w kierunku okna, gdzie rozprzestrzeniała się panorama Bridgetown. Miasto już od rana tętniło życiem. Nic dziwnego, tutaj każdy się spieszył, zawsze miał jakieś sprawy do rozwiązania.
Czasami trzeba się troszeczkę odprężyć, zerknąć na niebo, odetchnąć i dać sobie chwilę spokoju. Nic bardziej nie relaksuje.
Moim sposobem było patrzenie się na męża. Podziwiałam go, jakby był dziełem sztuki. Byłam pewna, że gdyby nie stał się wampirem, dalej byłby najprzystojniejszy na świecie. Ta wampirza perfekcja dla mnie nic nie zmieniła. Zawsze był idealny.
Wstałam z łóżka, zasuwając rolety. Słońce mogło obudzić Steve'a, a jego mocniejsze działanie mogło nawet go poparzyć. Dbałam o niego, nie chciałam ryzykować.
Ubrana tylko w zwiewną koszulę nocną zeszłam na dół, gdzie przywitał mnie radośnie Buster. Nasypałam mu do miski karmy, a sama zaparzyłam sobie kawę. Zwykły, przeciętny poranek.
Spojrzałam na siebie w lustrze. Rano wyglądałam naprawdę tragicznie. Włosy wyglądały jak jakaś szopa, a resztki tuszu do rzęs zgromadziły mi się pod oczami. Wzruszyłam ramionami. Potem to umyję. Przepłukałam usta i wymyłam dokładnie zęby. Pomimo tej czynności, dalej czułam nieprzyjemny zapach. Zdecydowałam się wziąć miętówkę.
Gazeta codzienna wylądowała przed moją bramą. Założyłam na nogi papcie z głowami pluszowych królików na palcach i skierowałam się w tamto miejsce. Nie krępowałam się przejść paru metrów po własnym podwórku z takim wyglądem, pomimo tego, że niektórzy boją się tego robić z obawy, że ktokolwiek mógłby ich zobaczyć. Nie byłam sławna, nie miałam żadnej publicznej reputacji, więc miałam to gdzieś. Wyszłam na dwór z nieogolonymi nogami, włosami, w których mogłoby mieszkać ptaki i z kapciami, które wołają o pomstę do nieba.
Wzięłam gazetę i wypuściłam Bustera, aby pobiegał sobie na zewnątrz. Miałam w planie zabrać May na spacer. Była piękna pogoda. Lato zawitało do Bridgetown na dobre. Był poranek, a niebo było nieskazitelnie niebieskie, bez żadnej chmurki.
Weszłam do domu, a następnie po schodach dostałam się do gabinetu, gdzie uwielbiałam przebywać. W zimę zapalałam tam kominek i ogrzewałam się, patrząc, jak May cieszy się spadającymi płatkami śniegu. Latem, robię sobie tam oazę. Jest przytulnie, jasnobrązowe ściany i miękkie czerwone fotele ze skóry sprawiają, że nabieram energii na cały dzień.
Usiadłam w moim ulubionym miejscu, raz jeszcze wyglądając przez okno, obserwując, jak liczne samochody przejeżdżają przez most oddzielający tętniące życiem miasto i przedmieścia, na których mieszkaliśmy.
Pierwsza strona gazety. Zamordowana turystka w Egipcie, imię, wiek, miejsce zamieszkania. Współczułam kobiecie, jednak nie zatrzymałam się dłużej przy tym artykule. Przewróciłam stronę, natrafiając na reportaż z Festiwalu Lata w Bridgetown. Wszystko wyglądało tam tak kolorowo, aż zapragnęłam się tam znaleźć. Na pierwszym planie znajdowały się dzieci, które wesoło się bawiły. Z tyłu zaś znajdowały się liczne stoiska z jedzeniem.
Wtedy zmarszczyłam brwi, wyostrzając wzrok. Poczułam, jakby ktoś wbił mi nóż prosto w serce. Z początku myślałam, że tylko się przewidziałam, że wyobraźnia płata mi figle. Jednak nie, nie myliłam się.
Aparat uchwycił mojego męża, który całował kobietę, która sprzedaje watę cukrową. Zapewne nie rozpoznałabym go, gdyby nie ten ogromny parasol, który sama mu kupiłam, aby chronić go przed słońcem.
Moje oczy natychmiast napełniły się łzami, a drżące ręce upuściły gazetę na podłogę. Czułam się, jakby cały świat mi się zawalił. Wszystkie moje najczarniejsze obawy się sprawdziły.
Do gabinetu wpadł nagle Steve. Ubrany w niebieską koszulę, którą kupiliśmy razem w zeszłym roku. Mając na stopach skarpetki, które prałam mu zeszłego dnia. Mówiąc coś do mnie ustami, którymi całował inną kobietę.
– Ty parszywy kłamco!! – wrzasnęłam od razu, wstając i popychając go, tak mocno, jak tylko dałam radę. Lekko się zatoczył, a ja straciłam nad sobą kontrolę. Zapłakałam tak rzewnie i żałośnie, jak nigdy. Ani razu w naszym małżeństwie go nie popchnęłam, nie zmusił mnie do czegoś takiego.
– Co się stało? – zapytał niewinnie, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało i załamało.
– Jak długo jeszcze chciałeś mnie okłamywać?! Jesteś śmieciem, cholernym śmieciem!!
Miałam wrażenie, że wtedy dotarło do niego, o czym się dowiedziałam, ponieważ jego oczy rozszerzyły się, a ja jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju poczucia winy.
Zaczęłam majaczyć, czułam się, jakbym była w jakimś kiepskim filmie. Chciałam wierzyć, że to nie był on, jednak to była tylko złudna nadzieja. A nadzieja matką głupich.
– Ja... – wyjąkał, jednak nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
– Dlaczego to zrobiłeś?! Dlaczego?! Aż tak źle ci ze mną było? Źle ci było, że miałeś kogoś, kto kochał cię ponad wszystko? Jak długo to trwa? – Kiedy milczał, niemal wykrzyknęłam moje pytanie ponownie. – No jak długo?! Miałeś jaja, żeby się pieprzyć z jakąś lafiryndą, a przede mną już się nie przyznasz?! Ty cioto, zniszczyłeś nam wszystkim życie!
– Jakiś czas... Ale zrozum, ja kocham tylko ciebie.
Wybuchnęłam wtedy szaleńczym śmiechem, który tylko spotęgował moje łzy. Całe moje ciało aż drżało, z trudem przełykałam ślinę. Nie mogłam nawet na niego patrzeć. Widziałam go oczami wyobraźni z tą kobietą, po czym pakował się do naszego małżeńskiego łoża.
– To było tylko po to, aby zdobyć krew. Widziałem, jak cię to męczy, więc odciążyłem cię.
– Odciążyłeś?! Śmiesz mi wmówić, że zdradzałeś mnie, przez Bóg wie ile, dla mojego dobra?! Jesteś śmieszny, spójrz na siebie!! Kim ty teraz jesteś?!
Nastąpiłaby całkowita cisza, gdyby nie mój płacz.
– Nawet nic nie odpowiesz? Żadnego przepraszam, czy coś? Żadnej skruchy, że właśnie w tym momencie zniszczyłeś swojej córce życie? I mnie? Dalej uważasz, że to, co zrobiłeś było w porządku?!
– To nie było w porządku.
– O proszę, w końcu powiedziałeś coś mądrego! Wynoś się stąd, wynoś się!! Nie chcę cię widzieć. Idź do tej swojej kochanki!
– Karen... – Zatrzymał mnie gestem ręki, patrząc mi prosto w oczy. – Przepraszam. Wiem, że spieprzyłem wszystko. Jednak naprawdę, kocham cię. Tylko...
– Tylko ci już nie wystarczam. – Przełknęłam ślinę, czując, że wargi mi drżą.
Spojrzałam raz jeszcze na moje nogi, owłosione, pokryte celulitem i rozstępami na udach. Przypomniałam sobie o rozmazanym tuszu pod okiem i tymi włosami. Przypomniałam sobie o tym, że się starzeję i z każdym dniem jestem bliżej śmierci i starości. Przypomniałam sobie, że Steve jest wampirem.
– Ja chciałam tylko normalnej rodziny. Dziecka, codziennych uśmiechów, tego, że będziemy sobie mówili, jak bardzo się kochamy, pomimo tego, że czas nie będzie wcale dla nas łaskawy. Chciałam ciebie, mojego męża, którego pokochałam ponad wszystko.
– Go już nie ma... – odrzekł smutno, a w jego oczach również zalśniły łzy. – Chcąc nie chcąc, zmieniłem się, a wraz ze mną zmieniły się priorytety w moim życiu. Moje człowieczeństwo umiera, twoja wizja przestała mnie zadawalać.
– Dobrze wiesz, że to nie jest żadne wytłumaczenie... – wyjąkałam, mając trudność z wypowiedzeniem krótkiego nosa. Donośnie pociągnęłam nosem.
– Przepraszam, Karen. Bardzo cię przepraszam. – Odwrócił się powoli i naprawdę wyszedł.
A ja stałam w tamtym miejscu, licząc na to, że wróci. Że wszystko okazało się tylko złym snem, z którego się obudzę. Ciągle przed oczami miałam jego z tą kobietą. W wyobraźni migały mi obrazy naszej młodości i wszystkich dobrych chwil, które razem przeżyliśmy.
Upadłam na podłogę, czując, że nie mogę już dłużej tego ciągnąć. Wampiryzm zniszczył moją rodzinę, Steve ją unicestwił. Krzyczałam, z bezradności i upokorzenia. Wołałam o pomoc, przy odbudowie mojego małżeństwa i życia.
Myślałam wtedy o naszej córce. Jest wampirem, której ojciec nie mógł nad sobą zapanować. Pożarły go jego własne instynkty, których nie mógł zwalczyć. Kiedy wzięłam ją w ramiona, a ona następnie spojrzała mi w oczy, rozpłakałam się jeszcze bardziej. Wpatrywały się we mnie czerwone oczy, które za parę lat będą patrzeć w osobę, której krew będzie spijać. Nie uchronię jej przed tym.
Gładziłam jej blond główkę tak długo, aż sama się nie uspokoiłam. Nigdy nie pozwolę, aby ona stała się taka, jak on.
Nigdy.
_______________________________________
Kocham niszczyć życia moim bohaterom. Ten, kto kiedykolwiek czytał Salvame, wie o czym mówię xD.
Kiedyś to musiało nastąpić, prawda? Słucham sobie obecnie soundtracku z Beyond: Two Souls i ryczę jak opętana, wczuwając się w tę sytuację. Zbyt emocjonalnie podchodzę do tych książek...
W następnym rozdziale po raz pierwszy poznamy coś z perspektywy Natalii :).
Miłego wieczorku/dnia/nocy <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top