Rozdział 5 Życie w ukryciu

Steve :

– Kiedy zamierzasz jej o nas powiedzieć? – zapytała mnie pewnego dnia Katrina, kiedy znajdowaliśmy się w jednym z licznych klubów nocnych w Bridgetown.

Powiem szczerze, poczułem się wtedy, jakby ktoś kopnął mnie mocno w brzuch, a moje martwe serce zadrżało nieprzyjemnie.

Miałem wrażenie, że moje potajemne życie zatrzymało bieg czasu, że dni nie mijają, a mój romans jest tylko snem. Jednak wtedy doszło do mnie, że rzeczywistość jest inna.

Spędzałem z Katriną stanowczo za dużo czasu, sam czując się na powrót jak młody Bóg. Byliśmy idealni. Ona piękna, nieskalana niszczącym czasem i ja – wampir, który go pokonał.

To wydawało się takie proste, jednak w istocie było skomplikowane. Za dnia mąż i ojciec, w nocy stawałem się kimś zupełnie innym. Nie musiałem udawać, że cieszę się każdą chwilą– miałem ich przed sobą tyle, że mogłem przestać liczyć.

Katrina była dla mnie ucieczką od ludzkiego życia, które przestało mnie zadawalać. Świeża, młoda, życiodajna krew i piękna kobieta, która na mnie czekała, zawsze w nocy.

Wiedziałem, że byłem potworem. Jednak stałem się nim dużo wcześniej. Kumulowało się to, aż w końcu wybuchło. Nie byłem taki, jak przedstawiają nas w horrorach. Nie żerowałem, nie mordowałem z żądzy krwi. Ludzie sami się prosili, abym wypił ich krew, wprawiając ich w stan, którego żaden człowiek im nie zapewni.

Byłem potworem, ale w innym sensie. Stałem się pyszny, wiedziałem, że pragną mnie miliony, co od razu podbudowało moje kiedyś ludzkie kompleksy.

Jednak wiedziałem, że chociaż mój czas się zatrzymał, dni dalej przemijały, a ja z każdą sekundą coraz dłużej okłamywałem Karen i wyrządzałem krzywdę córce.

– Wkrótce – odparłem wymijająco, próbując nie odtwarzać w pamięci twarzyczki mojej May. Wyłączałem swoje człowieczeństwo na czas przebywania z Katriną.

– Wiesz, że ona się kiedyś dowie. Lepiej, żeby usłyszała to od ciebie, niżeli od kogoś innego. – Jak zwykle, piękna Katrina miała rację, jednak nie mogłem się zmusić, aby przyznać jej rację.

– Łatwo ci mówić. – wybuchnąłem niepotrzebnie. – U ciebie poszło jak z płatka, bo twój mąż cię również zdradzał. U mnie tego nie ma, Karen jest małżonką, jakiej idzie teraz ze świecą szukać. To we mnie tkwi problem. Ale nie mogę się powstrzymać. To twoja wina. – Uśmiechnąłem się i przyciągnąłem ją do siebie, napawając się jej ciepłem i smukłością jej ciała.

Katrina zaniosła się śmiechem, z powodu mojej gwałtowności, lecz po chwili przywarła do mnie swoim ciałem, aby razem oddać się rytmom piosenki. Tańczyliśmy razem, śmiejąc się i wyobrażając sobie, że poza nami nie ma świata.

Kluby nocne miały to do siebie, że ludzie obok siebie pozostali anonimowi. Było zbyt ciemno, aby kogoś rozpoznać, a błyskające światła stanowiły ochronę przed wścibskimi ludźmi. Ani moi znajomi, ani znajomi Katriny nie byliby w stanie nas rozpoznać.

Kobieta wniosła pozew o rozwód i najprawdopodobniej za parę miesięcy miała być już wolna. Ja natomiast ciągle byłem mężem, na pozór szczęśliwym. Karen nic nie podejrzewała, byłem znakomitym aktorem i perfidnym kłamcą, który nie zasługiwał na kogoś takiego, jak ona.

Zastanawiałem się wiele razy, co by było, gdybym nie zamienił się wtedy w wampira. Z pewnością, nigdy nie zdradziłbym żony, miałem wszystko, czego potrzebowałem, dopóki nie zabrakło mi krwi. Mielibyśmy normalną, szczęśliwą rodzinę, starzelibyśmy się z godnością, patrzyli jak May rośnie, staje się kobietą, później zakłada swoja rodzinę.

Przyjemnie się marzy, ale wiedziałem, że to niemożliwe. Ja nigdy już nie będę normalny, moja córka też nigdy taka nie będzie. Jesteśmy inni, jesteśmy wampirami. Nie dla nas ustatkowane życie, pragniemy zabawy, nieustannych zmian, unikamy melancholii.

Ciekawiło mnie, czy zmiany w postrzeganiu przeze mnie rzeczywistości zmieniły się pod wpływem wampirzego DNA, czy znudzenia tym, co było. Nie potrafiłem na to odpowiedzieć.

Wracałem zawsze do domu przed świtem, przytulałem żonę i składałem na jej czole pocałunek, starając się nie myśleć, że moje wargi dotykały niedawno ust Katriny Pali. Oddzielałem moje dwa życia w myślach, ciągle mając w myślach słowa każdej z nich.

Karen chciała być ze mną szczęśliwa, starzeć się u mego boku. Nie chciała być wampirem, chociaż uważałem, że to znacznie uratowałoby nasze małżeństwo. Jednak uszanowałem jej decyzję, sam czyniąc zło. Katrina zaś nie chciała być ze mną na długo, wiedzieliśmy, że to przelotna znajomość. Tak nam się kiedyś przynajmniej wydawało.

Byliśmy niewidzialni, ukrywaliśmy się naprawdę dobrze. Błysk flesza nie zdołał uchwycić ani jednego z licznych spotkań. Wymagało to od nas szczególnej ostrożności, co wiązało się z adrenaliną. Ale uwielbialiśmy to uczucie, chociaż dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, jakie byłyby tego konsekwencje. A już w szczególności ja.

Odwlekałem to, liczyłem po cichu, że kiedy rozstaniemy się z Katriną, wrócę do starego trybu życia, jakby się nic nie stało. Wiedziałem, że lepsza byłaby uczciwość, ale to nieprzyjemne, kłujące uczucie nie pozwoliłoby stanąć przed Karen twarzą w twarz i o wszystkim jej powiedzieć. W głębi duszy (jeżeli jeszcze ją posiadałem), sądziłem, że wszystko rozejdzie się po kościach.

Głupi ma zawsze szczęście – powiadają. A ja jakkolwiek głupi byłem, go nie miałem.

Było lato, upalne słońce, wróg wampirów, rzecz, którą kiedyś uwielbiałem. W Bridgetown, jak zawsze o każdej porze roku, pojawił się Festiwal. Wesoła muzyka, zimne napoje w butelce w kształcie palmy, dzieci z wymalowanymi buziami. Wszyscy szczęśliwi i weseli.

Katrina zaprosiła mnie tam, ponieważ prowadziła stoisko z watą cukrową. Miało być bardzo niepozornie. Ubrałem czarne okulary i zasłoniłem swoją sylwetkę parasolem, który skutecznie chronił mnie przed zabójczym słońcem.

Musiałem bardzo uważać, żeby się nie poparzyć. Szeroki parasol był moją jedyną deską ratunku.

Podszedłem do długiej kolejki, gdzie ludzie ustawiali się, aby zjeść pyszną watę. Na ciele Katriny zaczęły pojawiać się pierwsze krople potu. Parę na czole, parę na dekolcie, spływając powoli w głąb jej ciała. Kiedy tylko mnie zobaczyła, na jej ustach zagościł szeroki uśmiech, a każdy ruch ręką stał się bardziej zmysłowy i wyważony.

Dotarłem do niej po paru minutach stania w kolejce, byłem ostatni.

– Witam panią – rzekłem tajemniczo, naprawdę sprawiając pozory, że widzę ją po raz pierwszy w życiu. – Po ile taka wata cukrowa?

Zdałem sobie sprawę, że wampir czekający po ludzką przekąskę, wygląda trochę nierealnie, zwłaszcza pod parasolem, ale miałem nadzieję, że wszyscy będą zajęci bardziej sobą niż mną.

– Dla takich klientów, jak pan, waty są zawsze gratis. – Katrina chwyciła patyczek, na który nawijała jedzenie, jednak nie zamierzała go wykonywać. Korzystając z tego, że kolejka się rozeszła, szepnęła do mnie: – A jednak przyszedłeś. Bałam się, że żona cię nie puści. Albo co gorsza, wyjdzie z tobą.

– Jestem sam – odpowiedziałem stanowczo. – Karen jest wraz z May, opiekują się Busterem, biedak zachorował.

Katrina się zaśmiała. Po chwili złożyła na moich ustach szybki pocałunek. Zaśmiała się ponownie, tym razem jak prawdziwa trzpiotka.

Natomiast ja odskoczyłem, jak oparzony.

– Zwariowałaś?! – Aż złapałem się za głowę, o mało co nie upuszczając parasola. – Nie widzisz, ile tu jest ludzi?

– Uważaj, bo wszyscy na ciebie patrzą. Ludzie są skupieni na sobie, a nie na tobie.

– Jestem wampirem! – wykrzyknąłem, chyba odrobinę zbyt głośno. – Wszyscy na mnie patrzą.

– Nie schlebiaj sobie – wtrąciła, lekko naburmuszona. Założyła ręce na piersi, ściskając je. Nie mogłem tego nie zauważyć.

– Nie schlebiam, taka jest prawda. Sama też pewnie byś na mnie nie spojrzała, gdyby nie fakt, że jestem wampirem. – Spojrzałem badawczo na jej reakcję, ale pozostała taka sama, jak przez momentem.

– Oj, daj spokój! Zachowujesz się, jakby właśnie żona cię przy nas przyłapała.

Wypuściłem powietrze z płuc, próbując się opanować. Gdybym był człowiekiem, zapewne byłoby mi wtedy duszno i gorąco. Jako wampir szybko doszedłem do siebie.

– Masz rację... – westchnąłem. – Przepraszam, ale wiesz, jak bardzo zależy mi, żeby to nie wyszło na jaw.

Katrina przewróciła oczami. Sądziła, że tego nie zauważę.

– Po prostu skończ zachowywać się jak paranoik – dodała kobieta. – A teraz wybacz, ale klienci czekają.

– Chyba się nie obraziłaś? – Zmarszczyłem brwi, kiedy usłyszałem, jak Katrina nagle zmieniła ton.

– Nie. Ale uciążliwe są dla mnie te swoje nagłe paranoje. Zrozum, że nikt cię nie śledzi i nie fotografuje.

Musiałem się przesunąć, ponieważ zniecierpliwiona starsza kobieta niemal popychała mnie swoją ogromną torebką. Pospiesznie odszedłem, dalej czując na sobie wzrok innych.

Nie mogłem wyzbyć się myśli, że coś poszło nie tak. Myślałem o tym całą drogę do domu, którą pokonałem trzy razy szybciej niż człowiek. Wampiry są w końcu nadludzko szybkie.

Zastałem w domu moją rodzinę, która czekała na mnie z utęsknieniem. May natychmiast zapragnęła, abym wziął ją na ręce. Nie mogłem odmówić.

Niedaleko naszego domu, kręciło się mnóstwo paparazzich. Mieszkali obok nas sławni aktorzy, piosenkarze, no i oczywiście wampiry. Ludzie byli żądni informacji, jak żyją nieśmiertelni, a każdy prywatny smaczek był dla nich, jak wiadomość o prezydencie, a nawet coś ważniejszego.

Jeden z paparazzich, szeroko się do mnie uśmiechał. Nie miałem pojęcia, kto to był. Oddalił się szybko, zanim zdążyłem zapytać go, czy mnie zna.

��r�

____________________________________

Witajcie ponownie :)

Z góry przepraszam za błędy, rozdział pisałam w pracy, między klientami, więc mogą pojawić się literówki, czy brak przecinka :).

Na razie, akcja toczy się dosyć powoli - przewiduję wiele rozdziałów, więc będziecie stopniowo dowiadywać się nowości związanych w życiem wampirów w wielkim mieście :).

A ja uciekam do pracy, dzisiaj od dziesiątej do dwudziestej :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top