Rozdział 4 Róże na drodze
Karen:
Patrząc na to, jak moja córeczka rosła, byłam naprawdę szczęśliwa. Jej uśmiech sprawiał, że i moje kąciki ust raz po raz unosiły się w górę.
Jednak wiedziałam, że sielanka może się skończyć w czasie krótszym niż ktokolwiek przypuszczał.
Każdy ma w swoim życiu rzeczy ważne i ważniejsze. Dla jednego jest to praca i wykształcenie, dla innych rodzina. Ja byłam zdecydowanie w grupie tych drugich. Byłam gotowa nie iść na studia, utrzymywać się z dorywczych prac. Nie żałuję tego teraz, widząc, jak piękne i kochane mam dziecko. I mam wspaniałego męża. Czy nie tego pragnie każda kobieta?
Pomimo tego, że Steve jest nieśmiertelny, zawsze będzie młody i piękny, jest ze mną. Wiedziałam, że zmieniłam się w czasie ciąży. Usprawiedliwiałam moje podjadanie zachciankami, a po urodzeniu dziecka nie chciało mi się zrzucić zbędnych kilogramów. Dbanie o siebie zeszło na drugi plan, bardziej skupiłam się na dziecku.
Życie nie jest usłane różami, o czym przekonałam się niejednokrotnie. Miłość Steve'a i moja córka są tymi, którzy mi to wynagrodzili.
Dziecko to była podstawa w moim życiu. Cieszyłam się jak mała dziewczynka, która otrzymała nową zabawkę, kiedy dowiedziałam się, że noszę pod sercem owoc miłości mojej i Steve'a.
Lecz już od początku wiedziałam, że moje wyobrażenie rodziny znacznie różniło się od tego, co zgotowało mi życie.
Za mężem oglądało się wiele kobiet. Był przecież wampirem, postacią uwielbianą przez miliony, traktowany jak celebryta, tylko dlatego, że w jego żyłach płynie nieśmiertelna krew.
A May? Ciąża była zagrożona, ponieważ nie było to zwyczajne dziecko.
Dzień porodu był dla mnie najlepszym i zarazem najgorszym dniem w moim życiu. Nie, nie bałam się bólu, byłam na niego przygotowana, jak każda kobieta, która decyduje się pomnożyć miłość małżeńską.
Podczas porodu, kiedy myślałam, że pozwolą mi potrzymać moje dziecko w ramionach, usłyszałam słowa, które do tej pory odciskają w mojej pamięci piętno:
– Dziecko jest martwe.
Poczułam wtedy, jakby moje serce pękło na miliony kawałeczków, których nic nie zdołałoby naprawić. Oczy natychmiast napełniły mi się łzami, a w gardle stanęła nieprzyjemna gula.
Pielęgniarka zasłoniła mi widok, abym nie widziała mojego dziecka. Pamiętam, że wrzeszczałam i błagałam, aby pozwolili mi je chociaż zobaczyć.
Mignęło mi tylko przed oczami blade, małe ciałko. Wtedy naprawdę poczułam się, jakby przejechał po mnie walec. Była blada, jakby naprawdę nie żyła.
Usłuchawszy w końcu moich lamentów, sprawdzono jej serce. Wiotkie ciałko nawet nie drgnęło, a serduszko nie zabiło ani razu.
Zastanawiałam się wtedy, czym to dziecko zasłużyło sobie na takie nieszczęście. Urodziło się martwe, tylko dlatego, że moje ludzkie ciało nie zdołało zapewnić jej tego, co mogłoby zrobić ciało wampirze.
Nawet wtedy, kiedy wyglądała na nieżywą, była najpiękniejszą istotą, jaką widziałam. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia, ale byłam pewna, że widzę ją po raz pierwszy i ostatni.
Lecz wtedy stało się coś niespodziewanego, przez co doktor pobladł niemal tak, jak moja córka.
May bowiem otworzyła oczy. Wpatrywała się we wszystkich tak, jakby dokładnie rozumiała wszystko, co się wokół niej dzieje. Świdrowała nad wzrokiem, jakby mówiła: Płacz po urodzeniu jest dla mięczaków. Jej oczy były czerwone i lśniące.
Wtedy już to wiedziałam. Moja córka była wampirem. Przynajmniej w połowie. Steve później wyjaśnił mi, co oznacza bycie pół wampirem i pół człowiekiem. Wampirze DNA dojrzewa do osiemnastego roku życia, co powoduje, że dziecko żyje do tego czasu normalnie, może wszystko jeść, co ludzkie, nie lęka się światła słonecznego. Krew można zacząć spożywać od szesnastego roku życia, ale nie prosto z żyły ludzkiej. Byłoby to jak spożycie zbyt wielkiej dawki alkoholu przez człowieka.
Po osiemnastym roku życia, DNA przejmuje kontrolę nad tym ludzkim, jednak ono nie zanika, przez co wampir jest bardziej ludzki. Światło słoneczne szkodliwe jest dopiero po dłuższym okresie czasu, a osoba starzeje się dużo wolniej. Jednak jedynym pożywieniem staje się wtedy krew.
Moja córka będzie miała zupełnie inną przyszłość. Pełna błysków fleszy, wyrzeczeń, fałszywych przyjaźni i ukrywania się przed natrętnymi ludźmi, którzy zazdroszczą im ich...
...daru?
...przekleństwa?
Wampiryzm dla każdego jest czymś innym. Jednak ja wiedziałam, że gdybym tylko mogła, usunęłabym go całkowicie z mojego życia. Mój mąż, moja córka...
Życie otoczone wampirami nie może być normalne i jest bardziej niż bardzo niecodzienne. Jednak rodzina jest tak mocną i ważną wartością, że przetrwa wszystko, prawda?
To samo pytanie zadałam Steve'owi, który siedział na kamiennej podłodze w sypialni i szkolił May. Mój mąż wstał, posadził blondynkę w krzesełku i stanął naprzeciwko mnie.
Miał na sobie biały szlafrok, niedbale związany na wysokości pępka i niebieskie, krótkie spodenki. Spod szlafroka widziałam jego ciało, które jak u większości wampirów idealne.
Mimowolnie ścisnęłam jeden z fałdków na brzuchu, uświadamiając sobie, jak bardzo zmieniam się, kiedy mój mąż dalej pozostawał tak piękny.
– Kochanie... – Steve ręką pogładził mój policzek, który nabawił się już czerwonych plam, zwanych rumieniem. Nie używałam podkładu, gdyż większość nie trzymała się dobrze mojej skóry. – Oczywiście, że rodzina jest najważniejsza.
Spojrzałam w jego czerwone oczy, przypominając sobie, jak kiedyś miały brązowy odcień. Zakochałam się w nich, a teraz z przykrością odkryłam, że nie mogę sobie przypomnieć, jak wyglądał on kiedyś.
Mąż jednak unikał mojego spojrzenia, jakby bał się, że coś w nich zobaczę. Być może ujrzał, że zbyt intensywnie się w niego wpatruję, co go speszyło. Sama prędko odwróciłam wzrok.
– Muszę przygotować obiad. – Przypomniałam sobie, kiedy usłyszałam donośne wołanie mojego brzucha.
Już nie strzelałam gaf i nie pytałam, co zrobić dla niego. Po tak długim czasie przywykłam do tego, że mamy odmienne jadłospisy.
Sięgnęłam pamięcią do ostatniego dnia, kiedy Steve pił moją krew. Było to zadziwiająco dawno, zastanawiałam się, z czego wynikała ta zmiana. Rany na szyi zaczęły mi się powoli zabliźniać. Czyżby przerzucił się na plazmę w butelkach? Obiecał mi to kiedyś, ale wiadome było, że krew prosto z żyły jest smaczniejsza i daje dużo więcej energii niż ta syntetyczna.
Patrzyłam na nich. Byli tacy podobni. Ta sama blada skóra, iskrzące się czerwone oczy. Tylko włosy ich różniły. Zastanawiałam się, jak będzie wyglądała, kiedy podrośnie i stanie przy ojcu. Dwie, nadludzko piękne, krople wody.
I przy nich stanę ja. Pomarszczona, nieidealna kobieta, którą niszczy wiek. Lecz czy właśnie nie tak powinno być? Chociaż wampiry są starsze niż ludzie, przyjęło się, że taka jest kolej rzeczy. Rodzimy się, starzejemy i umieramy. Mamy określony czas na wszystkie nasze cele, które chcielibyśmy spełnić.
Mój cel znajdował się niedaleko ode mnie, patrzył właśnie na swojego ojca, szczerząc swoje dziecięce ząbki.
Na mojej drodze pojawiło się wiele przeciwności losu, ale ta cudowna istotka, którą jest May jest zdecydowanie różą.
________________________
Czy ja żyję?
Tak!! Napisałam te matury, których bałam się najbardziej, więc w końcu zasiadłam i naskrobałam coś :). Wybaczcie, jeżeli ma to zbyt charakter opisowy - po pierwsze, dopiero wprowadzam Was w życie w Bridgetown i odkrywam rodzinne sekrety i dziwności. Po drugie zaś, po pisaniu takiej ilości interpretacji porównawczej, mój język zmienił się nieodwracalnie.
Też czujecie się niedocenieni, kiedy napisaliście na próbnej jakieś piękne stwierdzenia (ja użyłam "czasu pogardy") i dostaliście za takie rzeczy G? xd To jest mega wkurzające, nie mogę się produkować i używać pięknej polszczyzny.
Miło znowu dla Was pisać :D
Dziękuję, za wszystkie kciuki, które za mnie trzymaliście <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top