Rozdział 1 Brigdetown
Steve:
Przełknąłem ślinę. Mrugnąłem raz, drugi, trzeci. Nie mogłem przyzwyczaić się do tych okropnych promieni lipcowego słońca. Było przerażające, zabójcze, niebezpieczne.
Wyciągnąłem parasol zza siebie, wyglądając co najmniej śmiesznie. Jednak był to jedyny sposób, aby chociaż trochę ochronić się przed słońcem. Przyjemny cień lekko ochłodził moją nienaturalnie rozgrzaną skórę.
Byłem już niedaleko domu. Jeszcze tylko parę uliczek na obrzeżach mojego miasta. Bridetown.
W Bridgetown mieszkamy nie od dziś. Wprowadziliśmy się tutaj sześć lat temu. Czy to szmat czasu? Nie wiem, ciężko mi określić. Inaczej postrzegam czas niż inni, trudniej sobie to innym zobrazować.
Razem z małżonką Karen zdążyłem poznać wiele sekretów tego jakże pięknego miasta. Ale te sekrety mogą być również mroczne, takich jakich nigdy byśmy się nie spodziewali. Miasto, które ożywa nocą, pełne błysków fleszy, olbrzymich drapaczy chmur, które zdają się dotykać nieba. Człowiekowi wydaje się, jakby był w stanie wyciągnąć rękę i zatopić rękę w miękkim puchu, jakimi są chmury.
To tutaj słynne osobistości ukrywają się przez wścibskimi paparazzimi w wielkich wieżowcach, bądź wykupują wielkie i drogie domy za mostem, tam, gdzie mieszkamy my.
Nie, nie jesteśmy sławni, albo przynajmniej nie jesteśmy osobistościami. Moglibyśmy. Ale ja nie chcę się wychylać. Wolę pozostać w cieniu.
Tam, gdzie moje miejsce.
Dom kupiłem, nie dostałem od sponsorów, jak większość mieszkańców tutaj. Oszczędzaliśmy na niego bardzo długo i w końcu się udało. Z widokiem na most i aglomerację Bridgetown. Cicho, spokojnie, na uboczu. Dom był duży, z basenem, wieloma pokojami i trzema piętrami. Spodobał mi się ze względu na cegły i płytki ręcznie formowane o żółtym zabarwieniu, w lekko różowym odcieniu z ciemnobrązowymi akcentami. I ta jego powierzchnia... Zawsze lubiłem duże, przestronne domy, gdzie w środku wiele miejsc jest prawie pustych.
Miasto wydaje się normalne? Cóż, być może. Tak może wydawać się komuś, kto jest tutaj po raz pierwszy. Jednak żyjemy w świecie, który nie jest taki, jak mogło się wydawać.
Po wielu tysiącach lat życia w ukryciu istoty, o których świat nie miał pojęcia weszły wśród ludzi i zaczęły żyć w społeczeństwie.
Po zmroku do Bridgetown przybywają mieszkańcy... Powiedziałbym innego wymiaru. Do parku przybywają wróżki i świecą swoimi skrzydłami płatając niczego nie spodziewających się ludziom psikusów. Po cmentarzu latają duchy i tak jak inni ludzie komunikują się ze sobą. Podczas pełni zza światów przybywają zombie, którzy mają chętkę na nasze bezbronne mózgi. Można odnaleźć lampę dżina, który jak wszyscy mówią spełni nasze trzy życzenia. Słychać wycie wilkołaków, którzy zwołują swoją watahę oraz szyderczy śmiech wiedźm.
Oraz wśród nas mieszkają wampiry. Są to istoty nadludzko piękne. Jednym spojrzeniem potrafią sprawić, że rozkocha się w nich cały świat. Każdy chce być tacy jak oni. Perfekcyjni w każdym calu, ich jakikolwiek ruch, słowa są niczym inspiracja dla malarzy. Jeżeli za życia mieli jakieś niedoskonałości, teraz stały się one czymś, co każdy chciałby mieć.
Perfekcja, idealizm, bezbłędność, nienaganność, seksapil – to jedynie parę określeń, które można nadać wampirom.
Te istoty są niebezpieczne, bo nie mogą żyć bez plazmy, która znajduje się w krwi człowieka. Mieszkają wśród nas. Są bladzi i ich oczy świecą. Mogą mieć różne kolory. Od białego, przez czerwony, żółty aż po czarne.
Wiem o nich wszystko. A dlaczego? Ponieważ sam jestem jednym z nich.
Przemieniłem się siedem lat temu. Spotkałem pewnego wampira, który mówił, że chce napić się mojej plazmy bo kona z głodu. Nie chciałem żeby umarł, więc mu pozwoliłem, aby napił się mojej. Poza tym, oszołomił mnie jego widok. Wyglądał, jakbym to ja potrzebował pomocy, a on chciałby mi pomóc samą swoją bytnością.
Ale on mnie przemienił. I tak się oto zaczęło. Jestem wampirem. Istotą idealną, pożądaną przez wielu. Jestem nieśmiertelny, nie muszę odliczać czasu, nie stanowi on dla mnie żadnej przeszkody. Na słońcu mogę przebywać niedługi czas, albo spalę się w proch. Muszę pić ludzką krew, daje mi ona siłę, jaką człowiekowi nie daje nic innego.
Powróciłem do domu i zastałem moje dwie ukochane. Moją żonę i córeczkę. Moją kochaną May.
Karen trzymała ją na rękach. Nie mogłem nadziwić się, jaka już jest piękna.
Miała różową sukieneczkę i krótkie blond włoski (to po mamie, szkoda, że sobie je przefarbowała, bo w jasnych włosach wyglądała naprawdę pięknie) związane w dwa małe kucyki. Miała twarz aniołka. Odznaczała się tylko dwoma rzeczami. Miała lśniące, czerwone oczy i bladą skórę. Była wampirem. I to przeze mnie. To przez moje wampirze DNA. W jej żyłach płynie pół nieśmiertelna krew. Plułem sobie o to w brodę każdego dnia.
Chciałem tego, co chcą wszyscy rodzice. Zapewnić jak najlepszą przyszłość dla swojego dziecka. Nie mogłem wyobrazić sobie, jak za parę lat moje dziecko będzie musiał pić ludzką krew.
Przecież jej mama jest człowiekiem, a tylko ja jestem wampirem. Dlaczego ona nie mogła zostać człowiekiem? Owszem, może jeść ludzkie jedzenie, a nie plazmę, ale tylko do osiemnastych urodzin.
Zagłębiałem się w to wszystko, kiedy sam zostałem istotą nocy. Musiałem znać przede wszystkim siebie. Z osiągnięciem pełnoletniości ludzkie jedzenie przestanie jej wystarczać, nie będzie zapewniało jej pożywienia, zupełnie jakby nie jadła nic. Wtedy będzie musiała pić krew. Tak jak ja. Na razie również nie musi się bać słońca. Ale ja się boję jednego.
Wampiry są pożądane przez wszystkich na świecie. Już widzę, jakie rysy ma moja córka. Jest niezaprzeczalnie piękniejsza niż inne małe dzieci. Już teraz ma hipnotyzujący wzrok, który nie pozwala spojrzeć gdzieś indziej, jak nie na nią. Co będzie, jak pójdzie do szkoły? Jak będzie musiała iść w świat? Przecież to ją zniszczy. Będzie w niebezpieczeństwie.
Przywitałem się z żoną i uściskałem córkę. Później zmierzwiłem futro naszemu dobermanowi, Busterowi. Był to najspokojniejszy doberman na całym świecie. Najlepszy kompan dla naszego dziecka.
Poszliśmy wszyscy do domu, gdzie pachniało zapiekankami. Karen bardzo je lubiła, cały czas je przyrządzała.
Buty mojej małżonki stukały o kamienną posadzkę. Doszliśmy do jadalni, gdzie włożyła May do krzesełka do karmienia.
– Już czas obiadu, myślałam, że już nigdy nie wrócisz. A powiadają, że wampiry są takie szybkie – zaśmiała się Karen i podeszła bliżej do mnie.
Uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłem uśmiech. Ujrzałem na jej twarzy kolejną zmarszczkę. Starzeje się, za niedługo jej włosy staną się siwe, a jej ciało przestanie być takie, jak teraz.
I tak się zmieniła. Ja przez ostatnie siedem lat byłem niezaprzeczalnie przystojnym, wysokim brunetem z błyszczącymi włosami, idealnie przystrzyżoną brodą i ciałem modela.
Kiedy byłem człowiekiem byłem raczej przeciętny. Teraz jednak stałem się chodzącym ideałem. Takim mężczyzną, jaki kochały kobiety.
A Karen? Ze szczupłej blondynki przeistoczyła się w parę lat w lekko otyłą kobietę o niezidentyfikowanym kolorze włosów. Po ciąży trudno było zejść jej z wagi, więc po prostu to zostawiła siebie taką jaką była. Farbowała włosy na tyle kolorów, że straciłem rachubę. Zostały jej teraz takie lekko rudawe, z jaśniejszymi i ciemniejszymi przebłyskami. Naprawdę, nie umiem określić tego koloru.
Zmieniła się od czasu, kiedy ją poznałem. Ja też z pewnością bym się zmienił, jednak nie stwierdzę jak. Nie jestem jasnowidzem, a nie zmieniam się wcale.
Karen z pewnością widziała, że zaczynam powoli wyglądać przy niej jak nie mąż, a młodszy przyjaciel. Za parę lat różnica będzie jeszcze bardziej widoczna.
– Oczywiście, że jesteśmy szybcy – odparłem szarmancko, nie musząc modelować głosu. Taki po prostu miałem, innego nie byłem w stanie użyć. – Ale kolejki w sklepie niestety nie przeskoczę.
– Trzeba było zahipnotyzować kasjerkę, żeby cię skasowała szybciej – zaśmiała się.
– Ktoś tu chyba chciał żyć normalnie – przypomniałem żonie chwytając ją w pasie.
Była szersza niż kiedyś, ale była moją żoną. Kochałem ją przecież pomimo wszystkiego. Pocałowałem ją lekko, wiedząc, że z moich ust wydobywa się chłód, a jej są przyjemnie ciepłe.
Lekko wbiłem mój lewy kieł do jej dolnej wargi. Zapach krwi od razu doprowadził mnie do szału.
Mogę pić syntetyczną krew sprzedawaną nawet w sklepach spożywczych. Nastoletni gówniarze, którzy wyobrażają sobie, że są wampirami kupują te drogie specyfiki i piją na przemian wymiotując.
Jednak krew ludzka, prosto z żył, gorąca jest idealna i to taką wampiry najbardziej lubią pić. Zwłaszcza z osoby, która zgadza się na to. Wtedy w jego ciele nie ma strachu. Może to zabrzmi dziwnie, jednak człowiek, kiedy się boi smakuje inaczej. Nie lubię tego smaku.
Każdy wampir ma osobne upodobania odnośnie krwi. Niektórzy lubią, kiedy ludzie się boją. Inni wolą, tak jak ja, pić krew od osoby, która się na to zgadza i krew płynie spokojnie. Świetnym wyjściem jest też krew, która płynie w człowieku, który jest podniecony seksualnie. Tę również polecam, ale z umiarem. Od niej wampir może doznać odurzenia, jakby człowiek, który jest w stanie upojenia alkoholowego.
– Mogę? – szepnąłem żonie prosto w ucho, kiedy czułem, że dłużej nie wytrzymam. Żądza krwi była silniejsza ode mnie.
Karen pokiwała głową, będąc na to przygotowana. Żyje ze mną już siedem lat jako wampir. Wiem, że ją to czasami bardzo męczy, zwłaszcza jak wypiję z niej za dużo. Niestety, zdarza mi się to. Wtedy jej organizm jest bardzo osłabiony. A ja muszę pić krew syntetyczną.
Moja żona odsłoniła swoją szyję, a ja zobaczyłem całkiem świeże rany po moim ostatnim spożyciu. Nakłułem ją lekko w tym samym miejscu i zacząłem łapczywie pić krew, czując, jakby zalewała mnie fala materialnej przyjemności.
Nie da się opisać, jakie to jest uczucie. Coś idealnego, coś wprawiającego ciało i umysł w ekstazę.
Krew.
Krew jest tym, czego najbardziej potrzebuję.
Nie cofnę się przed niczym, aby ją zdobyć.
_______________________________________
Witam Was w jednym z moich kolejnych dzieciaczków na wattpadzie :). Znowu klimaty wampiryczne, jednak zupełnie w innym wydaniu :).
Będę prowadziła narracje wieloosobowe, nie będzie jednego głównego bohatera :)
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale, kochani!!
N.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top