Rozdział XXIV

No witaaaam misiaki ^^ Przepraszam za tak długą nieobecność, ale jakoś wena chyba się na mnie obraziła T^T Na szczęście przeprosiliśmy się i dzięki temu powstał nowy rozdział! :D A! Właśnie PROSZĘ PRZECZYTAJCIE TO : Słuchajcie, pisałem to już w rozdziale UL, ale napisze też tutaj. Cenię sobie każdy komentarz. Od tych króciutkich, po dłuuugich na pół strony, od których mam banana na ryju :D Czytaj je WSZYSTKIE naprawdę. Każdy wasz komentarz zostaje mi w sercu. Ale pytacie mnie, że skoro je tak kocham to dlaczego nie odpowiadam. Powód jest dla mnie prosty. Nie chcę sam sobie nabijać ilości komentarzy, ponieważ pod każdym by było +50... Już kiedyś ktoś mnie oskarżył właśnie o takie działania, dlatego bardzo ograniczam się co do odpisywania na wasze komentarze, ale! To nie znaczy, że je ignoruję czy coś. Broń Boże! Kocham je i to bardzo ^^ no to tyle... nie zanudzam was. Zapraszam do czytania ^^




                         Znalazłem roślinę z właściwościami leczniczymi, o której uczyliśmy się na biologi, a także kilka innych rzeczy, które mogłyby się przydać do opatrzenia rany. Zadowolony z siebie schowałem wszystko do torby i ruszyłem w drogę powrotną. Niestety moje szczęście nie trwało zbyt długo, ponieważ gdy wróciłem do miejsca, w którym powinni czekać moi strażnicy, nie zastałem nikogo. Zrzuciłem torbę na ziemię i podbiegłem do pnia, na którym wcześniej siedziała Raiona. Dostrzegłem wyraźne ślady po walce, a wokół naszego prowizorycznego obozowiska było dużo odcisków butów i na sto procent nie zostawili ich moi towarzysze. Pierwsze co wpadło mi do głowy, to to że ktoś ich zaatakował. Zacząłem krzyczeć i nawoływać ich imiona, jednak odpowiadało mi tylko własne echo wydobywające się z głębi lasu. Bezsilnie opadłem na pień drzewa i gorączkowo myślałem co mam teraz zrobić. Nawet nie wiem, w którą stronę iść...

- Przecież mnie nie zostawili, prawda? - zapytałem się sam siebie, ponieważ do głowy zaczęły mi przychodzić same dziwne myśli. Co jeżeli, oni tak naprawdę upozorowali to całe zajście, by móc swobodnie się ode mnie oddalić? Rozmyślania przerwał mi cichy szelest zarośli za moimi plecami. Gwałtownie wstałem i odwróciłem się w tamtą stronę. Jednak niczego nie mogłem dostrzec. Nagle z drugiej strony wyskoczyło coś, a raczej ktoś, kto rzucił mi się na plecy. Odsunąłem się i jednym kopniakiem posłałem napastnika na ziemię. W ręku trzymał coś na kształt kija bejsbolowego wystruganego z drewna, a ubrany był w skórę zwierzęcą. Wyglądał jak z poprzedniej epoki, z tym, że jak na kogoś kto grasuje w lesie był schludny i czysty. Ukucnąłem i zabrałem mu broń, rozglądając się dookoła.

 - Gdzie jesteście?! Wyłazić! - krzyknąłem przyjmując obronną pozycję i napinając wszystkie mięśnie.  

          Pierwszy nadszedł z prawej strony. Wyglądał dokładnie tak samo jak jego poprzednik, z tym że miał jaśniejsze włosy. Nie przypatrywałem się mu jakoś za specjalnie długo, tylko szybko doskoczyłem do niego i po krótkiej wymianie ciosów, już leżał na ziemi ze skrzywioną z bólu twarzą. Następnie szelest z przeciwległej strony poinformował mnie o nadchodzącym zagrożeniu. Powitałem go pięknym kopniakiem w pierś i prawym sierpowym. Skupiłem się by wyprowadzić cios, przez co nie zauważyłem chłopaka zachodzącego mnie z tyłu. Złapał mnie pod ramiona, wyginając kręgosłup i odsłaniając na jednego z jego kolegów. Nie dałem mu jednak szans, ponieważ opierając się na trzymających mnie rękach podskoczyłem i nogami odepchnąłem od siebie jednego z nich. Wyrwałem się i posłałem chłopaka zza pleców na ziemię.

- Kto jeszcze chce dostać, co?? - wściekły stałem na środku malutkiej polanki skupiony jak nigdy dotąd. 

Jednak wyprostowałem się zdziwiony, gdy z ciemności drzew wyszło sześciu mężczyzn ubranych tak jak pozostała reszta, która leżała na podszyciu lasu. Obejrzałem się szybko za siebie i na boki. Trzech z tyłu, jeden z prawej, jeden z lewej i ostatni przede mną. Spojrzałem na faceta, który dumnie wypiął pierś i zgromił mnie wzrokiem. Podszedł bliżej i rozłożył ręce.

 - Poddaj się. Nie masz z nami szans – powiedział i zaśmiał się, a ja niewiele myśląc splunąłem mu pod nogi. 

- Chyba śnisz. Już czterech twoich leży na ziemi. Z rozkoszą poślę kolejnych sześciu do mroku. - uśmiechnąłem się wrednie, co wyraźnie zdenerwowało mężczyznę. 

      Jego mięśnie twarzy drgnęły. Był wyższy ode mnie i zdecydowanie lepiej umięśniony. Miał szerokie barki i pewnie stał na rozstawionych, mocnych nogach. Podniósł jedną rękę i pokazał gest, po którym cala piątka rzuciła się w moim kierunku. Dwóch z nich udało mi się przewrócić, ale pozostała trójka już trzymała mnie w ciasnym uścisku. Wyrywałem się, próbując kopać, jednak wszystko szło na marne. Prawdopodobnie ten, z którym wymieniłem kilka zdań był ich przywódcą. Zbliżył się z uśmiechem na ustach. 

- Poprosiłem grzecznie, ale ty nie posłuchałeś. Jesteś tak samo głupi jak twoi przyjaciele. - na dźwięk ostatniego słowa rzuciłem się do przodu, ale jego strażnicy zatrzymali mnie gdy byłem dosłownie kilka centymetrów od jego twarzy. 

- Co z nimi zrobiłeś?! - wydarłem się naprawdę zirytowany. Mężczyzna pochylił głowę i szepnął mi do ucha.

- Nie twój interes – gdy to powiedział, korzystając z sytuacji z całej siły uderzyłem go bokiem głowy. Zadzwoniło mi w uszach, ale byłem szczęśliwy bo najwyraźniej to samo poczuł ich przywódca. Gwałtownie się odsunął i przyłożył dłoń do wargi, z której ciekła strużka krwi. 

- No ładnie. Coraz bardziej zaczynasz mnie zadziwiać. Co jeszcze potrafisz? - mruknął.

- Nie twój interes – warknąłem gromiąc go wzrokiem. Facet głośno się zaśmiał, a jego oczy rozbłysły. 

- Zajmijcie się nim chłopcy. Jeszcze nigdy nie miałem dzieciaka z Wody za zwierzaka. – powiedział i odwrócił się plecami, idąc w nieznanym mi kierunku. Reszta również się zaśmiała, a później poczułem koszmarny ból w głowie i przed moimi oczami rozlała się ciemność.

*** 

        Przebudziłem się wraz z silnym bólem z tyłu głowy. Otworzyłem powolnie oczy, które zaatakowały ostre promienie słoneczny. Byłem ciągnięty po ziemi przez dwóch mężczyzn. Przede mną szedł jeden z nich, który osłaniał plecy przywódcy. Za mną pewnie szła reszta, więc pomysł o ucieczce wydawał mi się najgłupszym jaki mogłem wymyślić. Zamknąłem na powrót oczy i po prostu czekałem. Czekałem, ponieważ chciałem zobaczyć gdzie mnie zabiorą. Miałem tylko nadzieję, że na miejscu spotkam Raionę i Ryuu, którym nie stała się żadna krzywda. Później chyba zasnąłem, bo przebudziłem się ponownie, gdy moje ciało spotkało się z zimną, kamienną podłogą.

 - Haru!! - znajomy głos, pomimo tego że był przerażony, sprawił iż na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Dwie osoby podbiegły do mnie i przekręciły na plecy, pozostawiając w wygodnej pozycji. 

- Haru! Wszystko w porządku??

- Jak się czujesz??Otworzyłem oczy i mój wzrok spotkał się najpierw z przestraszona twarzą Ryuu, a później z Raioną. Uśmiechnąłem się opierając o silne ramię smoka. 

- Nic wam nie zrobili ? - spytałem cicho.

 - Nam nic. Ale co z tobą?! - spytała białowłosa trzymając mnie za rękę. 

- Załatwiłem czterech, ale później rzucili się na mnie w szóstkę. Udało mi się usunąć tylko dwóch. - wymamrotałem krzywiąc się z bólu. Nie wiem w jaki sposób, przy poprzez kopniaka, czy po prostu teraz dzięki spotkaniu z podłogą na moich żebrach czułem niekomfortowy ból. 

- Haru, gdzie cię boli ? - zapytała ponownie Raiona.

- Jest w porządku. Gdzie my jesteśmy ?

- Wygląda jak jakaś baza? W każdym razie my jesteśmy pod ziemią. Przy kracie stoi jeden ze strażników. - odpowiedział Ryuu.

          Z trudem i przy pomocy czerwonowłosego podniosłem się do siadu i rozejrzałem dookoła. Pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy nie było jakoś za specjalnie duże. Cztery ściany zrobione z kamiennych cegieł, sklepienie podpierane czterema kolumnami, podłoga z kamienia. Nie było tutaj żadnym mebli prócz jednego łóżka. Wszędzie roznosił się zapach zgnilizny i wilgoci, a dodatkowo panował tu mrok, ponieważ przez jedno małe okno przedostawało się zaledwie kilka promieni słonecznych niezdatnych do oświetlenia sali. Z trudem podszedłem do małego zakratowanego okienka i pchnąłem je resztkami sił. 

- Ani drgną. Próbowałem – mruknął smętnie Ryuu.

- Musimy się jakoś stąd wydostać... Musimy przecież znaleźć cząstkę, zanim Tsu.. zanim demon to zrobi... - uderzyłem ręką w ścianę – Cholera! - warknąłem i zjechałem po ścianie. Ryuu podbiegł do mnie i podnosząc mnie na nogi opatulił swoimi ramionami. 

- Cicho już. Znajdziemy go i uratujemy. Nie zamartwiaj się już – mówił ściszonym głosem.

- Dlaczego to musiał być akurat on? Dlaczego sam nie poszedłem po tą durną cząstkę? - zapytałem prawie płacząc. 

- Gdybyś to ty dotknął posągu mielibyśmy nie mały problem... Masz w sobie moc Haru. Moc, która potrafi uratować jak i zniszczyć. Miej nad nią kontrolę, a zaprowadzisz pokój. Spuść ją z wodzy, a cały świat ulegnie zagładzie. Dlatego to ty jesteś tym, który musi uratować Tsukasę, ponieważ nikt inny nie podoła temu zadaniu. Oczywiście, nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale drzemie w tobie potężny duch walki. Więc weź się w garść i pomóż nam uratować świat, bo sami tego nie zrobimy. - powiedział, a jego ciało zadrżało gdy się zaśmiał.

 - Dziękuję – mruknąłem i odsunąłem się od niego. Poszedłem na środek sali i usiadłem pochłonięty rozmyślaniem. 

- Czy oni widzieli wasze podstawowe postacie? - spytałem wpatrując się w Raionę. Ta pokręciła przecząco głową, na co uśmiechnąłem się delikatnie. 

- Co chcesz zrobić? - spytał Ryuu siadając obok mnie.

 - Mam plan. Posłuchajcie.

         Opowiedziałem im to co wymyśliłem i stwierdzili, że to musi wystarczyć. Plan polegał na tym, że na początku Ryuu i Raiona zmienią się w strażników w oryginalnej formie. Smok podejdzie do kraty i wystraszy stojącego tam mężczyznę. Ten widząc smoka i białego lwa pobiegnie zawiadomić szefa. Gdy ich przywódca zejdzie do podziemi i wkroczy do pomieszczenia by potwierdzić słowa swojego człowieka. Napotka tam jednak tylko mnie i Ryuu w człowieczej postaci. Raiona zajdzie ich od tyłu i zamieniając się w lwa powali ich na podłogę. Ja z czerwonowłosym zajmiemy się resztą, a następnie zabierając klucze mężczyźnie, uciekniemy z lochów. 

- To jak? Zaczynamy? - spytałem.

- Nie ma czasu do stracenia – odpowiedziała Raiona i zmieniła się w lwa. Smok już stał u jej boku.                            Musiałem odsunąć się w róg, ponieważ rozmiary Ryuu były prawie takie same jak to pomieszczenie. Zrobił dwa kroki do przodu i pochylił głowę tak, by móc czerwonym okiem spojrzeć na strażnika przy drzwiach. 

- Przepraszam? Trochę mi tu ciasno... - mruknął.

- Cicho siedź. Jak może ci być ciass.... - strażnik odwrócił się, a jego włosy na karku stanęły dęba. Wydarł się przerażony i czym prędzej pobiegł w stronę schodów, gdy przed oczami ukazał mu się prawdziwy smok wraz z lwem. 

- Bingo – szepnąłem zadowolony, ciesząc się, że jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Moi towarzysze zmienili się z powrotem w ludzi i grzecznie czekali, aż wrócą mężczyźni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top