Rozdział XV
Witam! Na początek przepraszam, że tyle musieliście czekać, ale sprawy prywatne dość mocno mną zawładnęły. Niemniej na jakiś czas pozostanę z wami zanim znowu umknę, dlatego mam dla was rozdział :3 Oczywiście jak zwyklę bardzo dziękuję za ogrooooooomną ilość gwiazdek i komentarzy (które namiętnie ciągle czytam po nocach. Tak jest kocham!). Dzięki wam Walka Żywiołów ciągle utrzymuje się w czołowej piątce w rankingu opowieści Fantasy. (Gdy to odkryłem to dosłownie spadłem z krzesła). Zapraszam do czytania!
- Co.. co powiedziałeś ?? - zająknąłem się i omal nie upadłem. Przed spotkaniem z podłogą uratowały mnie ramiona Tsukasy.
- Haru, on może kłamać - szepnął mi do ucha.
- Nie oszukuję. Haruka o tym wie, prawda ? - mężczyzna spytał, nie ruszając się nawet o krok.
Zamiast odpowiedzieć, całym ciężarem ległem na czerwonowłosym, jednak jemu to nie przeszkadzało.
- Potrafię też powiedzieć wam, dlaczego zostali zabici, ale pewnie się tego domyślacie... - powiedział, siadając powoli na kanapie.
- Czego chcesz w zamian za informacje ? - warknął zirytowanym głosem Tsukasa.
- Ależ niewiele. Chcę jedynie byście byli mi winni przysługę. Gdy będę w potrzebie, pomożecie mi - odezwał się i w geście bezradności rozłożył ręce.
- Dobrze - odpowiedziałem automatycznie się prostując.
- Haru czek..
- Młodzieniec odpowiedział. Tylko jego słowa są dla mnie ważne - zakapturzony mężczyzna zbył Tsukasę przykładając palec do ust.
Ruszyłem przez pokój i zająłem miejsce obok niego. Czerwonowłosy obserwował całą sytuację z przymrużonych powiek i z napiętymi mięśniami.
- Pokaż mi swoje oczy - poprosił mężczyzna.
- Ma je wyjąć i podać ci na tacy ? - burknął z ironią Tsukasa. Zmierzyłem go ostrym spojrzeniem, ale dalej stał nieporuszony.
- Zabawne, ognisty człowieku - skomentował tylko, i zbliżył kościstą dłoń do mojego policzka. Przekręcił mi głowę w swoją stronę, a ja zauważyłem czerwone jak krew oczy, wyłaniające się z oczodołów. Naraz poczułem niesamowity ból głowy, jakby ktoś walił w nią pięściami. Skuliłem się, ale wytrzymałem, nie odwracając wzroku. Wszystko trwało może kilka sekund, ale ja czułem jakbym siedział tam wieczność. Mężczyzna odsunął się i schował ręce pod płaszcz. Wstał i zaczął szukać czegoś pomiędzy flakonikami, równo ustawionymi w szafkach. Wreszcie wyjął zatkniętą probówkę z zielonym bulgoczącym płynem i wrócił do nas.
- Twoi rodzice odkryli coś, co bardzo nie spodobało się pewnej organizacji. Mianowicie, znaleźli mapę do wszystkich ukrytych cząstek, jednak spalili ją tuż po odkryciu by nie dostała się w niepowołane ręce. Zdążyli przekazać mi to - wskazał na płyn - i powiedzieli, że jeżeli się kiedyś z tobą spotkam, to mam ci to dać. Przeanalizowałem całą zawartość i jestem prawie pewny, że to właśnie tutaj ukryta jest mapa.
- Płyn to mapa ? Nic z tego nie rozumiem... - Tsukasa założył ręce na piersi.
- Daj mi dokończyć. Jeżeli wylejesz to na zwój Przepowiedni to ukaże się droga do tego, czego najbardziej pragniesz.
- A co z tobą ? Nie chciałeś tego nigdy użyć ? - spytał Tsukasa patrząc z ukosa na mężczyznę.
- Oczywiście, że chciałbym spróbować, ale zwój zaginął i nie mam pojęcia gdzie może się znajdować. Proszę - podał mi do ręki płyn, który złapałem i od razu schowałem za pasek.
- Dlaczego mi to oddajesz? Przecież mogłeś dowiedzieć się, gdzie jest zwój i użyć tego dla własnych korzyści - odpowiedziałem lekko zbity z tropu.
- Jak mówiłem, przyjaźniłem się z twoimi rodzicami. Byli to jedyni honorowi ludzie jakich znałem, i od których wiele mógłbym się nauczyć. Postanowiłem chociaż tutaj być jak oni i przekazać ci coś, co należy do ciebie. - Mogę przysiąc, że zauważyłem jak jego pocięte usta wyginają się w coś na kształt uśmiechu.
- Ja.. nie wiem co powiedzieć...
- Nie musisz. Kochałem twoich rodziców. Uratowali mi życie, więc miałem wobec nich dług wdzięczności. - poklepał mnie delikatnie po ramieniu. Naraz rozległo się pukanie do drzwi. Wszyscy zastygli w bezruchu, dopóki mężczyzna nie odchrząknął i nie wyszedł z pokoju. Wrócił chwile później, a jego ciało drżało.
- Przyszli po was.
- Kto ?! - Tsukasa zerwał się z kanapy, dobywając noża.
- Ludzie z wioski. Zapewne Clarysa powiedziała im o was kilka niemiłych rzeczy. Zaprowadzę was do tylnych drzwi. Stamtąd uciekajcie prosto do lasu i nie odwracajcie się. Krążą plotki, że właśnie w zakazanym lesie można znaleźć jedną z cząstek, ale nikt się tam nie zapuszcza, po tym jak pięciu śmiałków nigdy nie wróciło. No już! Idźcie! - ponaglił nas ruchem ręki, jednocześnie wskazując ciężkie, drewniane drzwi na tyłach domu. Pobiegliśmy w tamtą stronę i po chwili mocowania się z zamkiem, który wreszcie ustąpił, wybiegliśmy na dwór i słuchając wskazówek mężczyzny, ruszyliśmy w stronę lasu.
***
Zatrzymaliśmy się po dobrych kilkunastu minutach ciągłego biegu. Jednak treningi kondycyjne się na coś przydały, chociaż gdy się zatrzymałem, ległem na ziemię z wyczerpania.
- Cholera, o co im wszystkim chodzi - mruknął Tsukasa wdrapując się na moje biodra i siadając na mnie okrakiem. Przybliżył swoją twarz, a ja o mało co nie dostałem zawału.
- Co.. co ty robisz? - spytałem, odwracając wzrok.
- Sprawdzam co oni zobaczyli w tych twoich oczach. No przestań się wiercić! - warknął i przytrzymał moją głowę jedną ręką. Drugą oparł o ziemię.
- Przestań! - próbowałem go od siebie odciągnąć, ale on zamiast tego, jeszcze bardziej się zbliżył. Jęknąłem cicho, a oczy pokryła ścianka łez.
- Mamo! Ci dwaj panowie się całują! - słysząc to zamarłem, tak samo jak Tsukasa. Razem zerknęliśmy w stronę, gdzie dochodził głos małego dziecka.
- Oh, kochanie nie patrz! - matka zasłoniła chłopcu oczy własną dłonią.
- Mamo, za późno. Wszystko widziałem! - chłopiec niemalże zaczął się ślinić. Zrzuciłem z siebie czerwonowłosego i szybko wstałem.
- My.. my wcale nie! - zacząłem tłumaczyć się jak idiota, ale zabrakło mi słów widząc minę kobiety.
Poczułem jak ktoś ciągnie mnie za rękę. Wiedziałem, ze to Tsukasa, więc uległem i pobiegłem prosto za nim, zostawiając oszołomioną dziewczynę samą wraz ze szczęśliwym dzieckiem, które wyglądało jakby zobaczyło jednorożca. Uciekając zdołałem jeszcze usłyszeć jej słowa.
- Ach, ta dzisiejsza młodzież.
***
Po kolejnych minutach szaleńczego biegu, wreszcie dotarliśmy do znajomego miejsca. Znowu staliśmy przy drogowskazie, który wskazywał drogę do miasta i do naszego celu, czyli do Zakazanego Lasu.
- Jesteś pewien, że chcesz tam wchodzić ? - spytałem czerwonowłosego. W jego oczach widziałem niezdecydowanie, które zagościło tam, chyba po raz pierwszy od początku wędrówki.
- A pozostało nam coś innego ?
- Zawsze możemy wrócić do domu i najpierw wziąć zwój ? - A masz pewność, że cząstki to coś czego pragniesz najbardziej w tym momencie ? - zadał mi pytanie, na które nie mogłem odpowiedzieć twierdząco. Zawsze moim jedynym marzeniem był powrót rodziców, lub po prostu zwykłe spotkanie.
- Chyba masz rację...
- Ja zawsze mam rację. Weź się wreszcie przyzwyczaj - podszedł i położył mi rękę na biodrach. Zamrugałem zdziwiony i spojrzałem w jego oczy. Przyciągnął mnie do siebie i wpił się w moje wargi. Nasze ciała stykały się w każdym minimetrze, tak, że czułem jego umięśniony tors pod swoimi dłońmi, jego przydługie włosy, które łaskotały mój policzek, jego nogi i kolana... Całował zachłannie i nieco brutalnie, ale to właśnie smak i dotyk jego ust doprowadzał mnie do szaleństwa. Po chwili oderwaliśmy się od siebie ciężko dysząc.
- Za co to było ? - spytałem nie odsuwając się od niego.
- To na zachętę - uśmiechnął się łobuziersko i pociągnął mnie w stronę lasu. Zrobiłem krok do przodu i dopadła mnie głęboka ciemność.
Przez ułamek sekundy, gdy weszliśmy do mrocznego miejsca, nie widziałem zupełnie nic. Jakby ktoś rozlał w powietrzu atrament. Następnie oślepił mnie blask, i wszystko wróciło do normy. Spojrzałem na Tsukasę, ale po jego minie zrozumiałem, że widział dokładnie to samo.
- To jak ? - zerknął na wąską drogę, wyłożoną kamykami - Idziemy ?
Uśmiechnąłem się i pokiwałem twierdząco głową.
Ścieżka prowadziła nas prosto, przez sam środek lasu. Pomimo tego, że panowała zima, powietrze, a także podmuchy wiatru opatulały ciepłem moje ciało. Czerwonowłosy szedł pierwszy, a ja dreptałem tuż za nim. Nie miałem pewności czy on na pewno wie, gdzie mamy iść, ale sam nic nie wiedziałem, dlatego wolałem siedzieć cicho.
- Cholera, jak my mamy znaleźć cząstkę pośród tych wszystkich drzew? W dodatku każde wygląda dokładnie tak samo... - warknął Tsukasa, odkopując butem połamaną gałązkę.
- Uspokój się. Idźmy na razie prosto, tak jak prowadzi nas droga. Może do czegoś dotrzemy - mruknąłem wyprzedzając go. Twardo szedłem do przodu, gdy nagle na horyzoncie zaczął pokazywać się drewniany słup. Podbiegłem do niego, ale ku memu zdziwieniu, nie był to drogowskaz, a raczej coś co po nim zostało.
- No pięknie - skwitował czerwonowłosy. Odgarnął ręką śnieg z dużego kamienia i na nim usiadł. Zamiast się denerwować lub panikować, przyjrzałem się dokładnie owemu znalezisku. Może znalazłbym jakieś ukryte znaki albo napisy wyryte pionowo... cokolwiek.
- To bez sensu. Nic tam nie znajdziesz - wstał i leniwym krokiem podszedł do mnie. Wskazał na czarne dziurki, zapewne po wbitych kiedyś gwoździach - Tutaj były tabliczki. Bez nich, jesteśmy udupieni - głośno wypuścił powietrze - O. Popatrz! - niemalże krzyknął. Niestety nie dane było mi zorientowanie się w sytuacji, ponieważ po szybkim ruchu ręki Tsukasy pod nami otworzyła się klapa, a my runęliśmy gdzieś w ciemność.
***
Lecieliśmy długo, więc w miarę nabierania prędkości coraz bardziej zaczynałem się bać upadku. Spadając z nieprawdopodobną szybkością dostrzegłem światło w dole, które zbliżało się niczym dziko galopujące stado rozwścieczonych bawołów. I tutaj stała się rzecz niesłychana! Bowiem obaj wyhamowaliśmy dosłownie dwa centymetry przed trawą. Wiszenie w powietrzu nie trwało długo, dlatego chwilę później już leżałem twarzą w ziemi.
- Po cholere, ty żeś coś naciskał ?! - ostatnie słowo praktycznie wykrzyczałem, nie skrywając złości.
- Bo tam było napisane : Rodzynki za darmochę.... No to kliknąłem...
- I co ?! Myślałeś, że rodzynki spadną ci z nieba ?! Durniu! - wysyczałem uderzając pięściami w kępki trawy.
- Tak mogłoby być! - zaśmiał się, a ja omal nie spłonąłem z wściekłości.
- Ej, Haru... Podnieś się i zobacz gdzie my jesteśmy... - wstałem i zerknąłem na Tsukasę, który stał kilka kroków od kończącego się bloku kamienia.
- Co znowu ? - warknąłem, ale naraz zamknąłem usta, by móc zamrugać dwa razy i rozdziawić szczękę najbardziej jak umiem. Widok, który ujrzałem, roztopił moje serce.
- Czy my.. czy my umarliśmy? Jesteśmy w Niebie? - zapytał.
- Co do pierwszego pytania, to nie wiem, ale za to odpowiadając na twoje powiem nie, ponieważ ciebie to by nawet do czyśćca nie przyjęli - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem na ustach.
- Bardzo zabawne, panie mądry - prychnął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top