Rozdział 13




W szkole panowała nadzwyczajna ciemność. Skręcili za rogiem korytarza i biegli po schodach w dół do głównego holu. Odgłosy walki stawały się coraz głośniejsze, a adrenalina w żyłach Libry jeszcze bardziej buzowała. Zdążyła już przyzwyczaić się do ciężaru miecza u jej boku, gdy pokonywała następne długie schody.

  - Plan jest taki - zawołała do niej Panna, upewniając się, że Skorpion i profesor Murgen nadal są za nimi. - Jesteśmy podzieleni na żywioły. Ziemia jest na dziedzińcu, Wody zabezpieczają wyjście na dziedziniec, Ognie tylne wyjście, a Powietrze główne.

  Libra przytaknęła, wiedząc już, gdzie ma się kierować. Wybiegli na korytarz, a ona skręciła w stronę wejścia głównego. Skorpion pociągnął ją za tył koszulki.

- Co? - warknęła, wyrywając mu się ze złością.

  - Ty tam nie idziesz.

- W tym przypadku...nastąpiła...mała zmiana - wydyszała Panna zmęczona po pokonaniu schodów. - Ty nie możesz być przy najbardziej obleganym wejściu, bo będziesz łatwym celem. Zamienisz się z...

  - Nie - Libra zaprotestowała. - Nie robimy zmian.

- To właściwie nie jest zmiana, tak po prostu ustalamy - dopowiedział Skorpion.

Libra przeniosła wzrok na Pannę, bo wiedziała, że ta jej szybciej ulegnie.

- Nie mogę w kółko prowadzić tej samej kłótni. Umiem bronić się sama.

- Od kiedy? - Prychnął Skorpion.

- Czy ja dobrze usłyszałem - wtrącił Murgen przez zęby. - Że Znaki Ziemi są na dziedzińcu?

Panna opuściła wzrok.

- No...tak.

Usłyszeli wybuch, a Libra instynktownie odskoczyła na bok.

- Chcesz mi powiedzieć - Głos Murgena zaczął drżeć. - Że mamy dwóch uczniów walczących na otwartej przestrzeni z niewiadomą ilością armii Wężownika?

Panna otworzyła szeroko oczy, gdy zrozumiała, co mówi. Murgen ruszył w kierunku wyjścia na dziedziniec, nie czekając na odpowiedź.

- Musimy ich wciągnąć do środka. Chodźcie - rozkazał. - Oprócz Wagi. Ty się najlepiej gdzieś schowaj.

Panna i Skorpion ruszyli za Murgenem, wyciągając miecze. Libra podążyła ich śladami, ignorując słowa nauczyciela.

Dopiero teraz zauważyła jak podobny Skorpion jest do Murgena. Nawet sposób w jaki szli wydawał się zdradzać ich pokrewieństwo. Mieli blond włosy i garnitury, których marynarki unosiły się w rytm kroków.

  Za rogiem korytarza skręcili w lewo i dotarli do wyjścia. Natknęli się tam na Ryby i Rak, które miały wyprostowane ręce skierowane na drzwi. Przez ich tatuaże przemykało niebieskie światło, a twarze miały powykrzywiane z wysiłku.

- Ilu ich tam jest? - zapytał Murgen, nie zwalniając kroku.

  - Skorpion! - Z gardła Rak wydarł się niekontrolowany pisk, po czym opuściła wzrok zawstydzona.

Ryby odwróciła szybko głowę, a potem jeszcze raz zdziwiona, że widzi Librę.

- Sześcioro próbuje otworzyć drzwi, nie wytrzymamy dużo dłużej.

- Idealnie - rzucił Murgen bez intonacji. - Na mój znak puszczacie zaporę i wszyscy rzucamy zaklęcie Eferat.

Nie czekał na żadne potwierdzenie. Panna, Libra i Skorpion rozstawili się po bokach, a Murgen, nie zatrzymując się, krzyknął:

    - Teraz!

Rak i Ryby opuściły ręce, a drzwi od razu się otworzyły. Ich oczom ukazało się sześć obrzydliwych postaci. Wyglądali jak zdeformowani ludzie z powykrzywianymi twarzami i wykręconymi kończynami, a ich puste oczodoły przyprawiały o dreszcze. Wyciągnęłi w stronę Znaków ręce pokryte krostami, a Rak krzyknęła ze strachu.

  Żadne z potworów nie zdążyło nawet zrobić kroku w ich stronę. Murgen uniósł palec do góry i wszystkie obecne Znaki wycelowały w nie ręce.

- EFERAT!

  Sześć zaklęć spotkało się w połowie drogi i złączyło w jedną, zwartą kulę, która zderzyła się z krzyczącymi, zdezorientowanymi napastnikami i posłała ich ponad ogrodzenie. Murgen przeszedł pewnie przez drzwi na dziedziniec, zanim nawet stracili stwory z oczu.

- To nie są żadni fanatycy, to normalni ludzie zakażeni jadem Wężownika - wyjaśnił. - Starajcie się nikogo nie zabić, używajcie zaklęcia paraliżującego.

Przeszedł przez główny plac, a cała piątka Znaków podążyła za nim. Panna zerkała co chwilę ukradkiem na Librę, by zobaczyć, czy nadal z nimi jest, a ona udawała, że tego nie widzi.

  Na trawie zastali Koziorożca i Byka prowadzących nierówną walkę z dwunastoma różnymi potworami. W ciemnościach byli prawie niewidoczni. Koziorożec okładał ich dwoma mieczami na raz z zadziwiającą skutecznością. Byk rozsuwał swoim żywiołem grunt pod ich nogami, sprawiając, że wpadali do trzymetrowych dołów.

- Perplexito! - krzyknął Murgen, a pięć postaci zastygło w bezruchu dokładnie w takich pozycjach w jakich były, gdy dotknęło ich zaklęcie, po czym poprzewracały się niczym figury woskowe z głuchym łoskotem.

  Skorpion wyciągnął miecz i bez wahania dołączył do Byka na polu walki. Ten ostatni napiął mięśnie i odwrócił się w stronę Skorpiona pewny, że zamierza zaatakować jego. Skorpion nie tracił czasu nawet na przewrócenie oczami - gdy tylko jego miecz przebił ostrzem głowę jednego z napastników biegnących prosto na nich, Byk się otrząsnął.

- POWIEDZIAŁEM, NIE ZABIJAJ! - ryknął Murgen.

Ryby i Panna dołączyły na pole bitwy, zyskując przewagę nad przeciwnikami. Murgen odwrócił się do Libry.

- A ty co tu robisz? Kazałem ci zostać w Zodiaku.

Brzdęki mieczy ucichły szybciej niż mogłoby się wydawać i Murgen kazał im wszystkim wrócić do szkoły. Pobiegli tam, a on zabezpieczył drzwi zaklęciem, którym Kosmeliusz wcześniej zabezpieczył klatkę Libry.

  - Nie musicie stać cały czas przy drzwiach, to strata czasu - warknął. - Powinniście znać lepsze zaklęcia.

Przeszli przez główny hol pod dowództwem nauczyciela. Dopiero teraz zauważyli, że Byk ma rany cięte na przedramionach. Libra chciała zapytać, jak się czuje, ale głos ugrzązł jej w gardle.    

Rak wpatrywała się w Skorpiona tak intensywnie, że co chwilę się potykała. On jednak ją ignorował. Wyprzedził Znaki, by dorównać kroku Murgenowi.

- Co teraz robimy, tato?

Ryby otworzyła szeroko usta, ale Libra ją uciszyła, nim mogła cokolwiek powiedzieć.    
Murgen nawet na niego nie spojrzał.

- Przestań mnie tak nazywać. Jesteście na rozkazach Lasterah. Róbcie, co ona wam każe. Chyba, że znacie mądrzejsze rozwiązania. A Waga niech się gdzieś schowa.

Rozległ się huk, a zaraz potem wrzask Rak, która schyliła się przestraszona. Koziorożec podniósł ją szybko, by nie zwalniała tempa.

  Zbliżali się do głównej sali, gdy zza rogu wypadł Bliźnięta. Miał buty na platformach, niezbyt odpowiednie do walki. Na jego pociągłej twarzy nie było ani jednego koloru.

- Wszyscy uciekajcie! - Ryknął. - Przebili się przez główne wejście.

- Zostawiłeś tam samą Wodnik?! - Wrzasnęła Panna przestraszona.

- Uciekajcie! - Powtórzył, po czym wzniósł się w powietrze nad nimi.

Skorpion podskoczył i złapał go za nogę. sprowadzając do pozycji stojącej. Jeden z butów Bliźniąt spadł na ziemię, gdy wierzgał się, próbując uwolnić się z uścisku dużo silniejszego chłopaka.

  - Będziesz walczyć - Skorpion warknął prosto w jego przerażoną twarz tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Z tej samej strony, co wcześniej Bliźnięta, wyłoniła się Wodnik. Mknęła na ogromnych skrzydłach, trzepocząc nimi szybko, choć na jej spokojnej twarzy nie było widać wysiłku. Wyglądała tak majestatycznie jakby była prawdziwym aniołem. Tatuaż na jej policzku świecił na szaro.

  - Jest ich ze stu - powiedziała rzeczowo.

- Wszyscy do sali głównej - zarządził Murgen, a Skorpion wepchnął tam szybko Bliźnięta, który potknął się o własne nogi.

  Z gardła Panny wydał się głuchy krzyk, który stłumiła, przytykając dłonie do ust.

- Znaki Ognia nie wiedzą...

    Nim nawet mogła dokończyć zdanie, na plecach Ryby wyrosły skrzydła. Nikt nie zdążył jej zatrzymać, bo w mgnieniu oka zniknęła za rogiem.

Zaczęli wchodzić do głównej sali, gdy to zobaczyli. Cała armia ludzi przemienionych w kreatury kroczyła w ich kierunku. Ich oczy były puste. Wyglądali jak żołnierze zombie; szli w pięciu równych rzędach, a było ich tylu, że zapełnili cały korytarz. Każdy z nich na jednym ramieniu miał przewieszoną broń. Te z kolei różniły się od siebie; mieli miecze, maczety, topory różnych wielkości. Ich marsz był tak równy, że przypominał jakąś rytmiczną piosenkę.

  - Szybko, do sali! - wrzasnął Koziorożec, popędzając głównie Rak, która wpatrywała się z przerażeniem w tłum jak zahipnotyzowana.

Zamknęli za sobą ogromne drzwi, a Murgen rzucił na nie zaklęcie i choć wiedzieli, jakie jest silne, żadne z nich nie poczuło ulgi. Rozstawili się w równych odległościach, każde z nich przodem do drzwi, oczekując na nadejście wroga.

- Mam nadzieję, że Ryby zajarzy, że ma tu nie prowadzić Znaków Ognia - wyraził swoje obawy Koziorożec.

  - Cicho - warknął na niego Murgen.

Kreatury dotarły do drzwi. Zaczęły w nie walić pięściami i bronią, którą dzierżyli, ale żadne z tych rzeczy nie mogło złamać zaklęcia rzuconego przez Murgena.    

Nauczyciel rozejrzał się po sali, w której stały stoły i niepotrzebne akcesoria poustawiane po kątach.

- Gdzie jest profesor Lasterah? - spytał, patrząc prosto na Pannę.

  Dziewczyna otworzyła i zamknęła usta.

- Ja...nie wiem.

  Usłyszeli huk za drzwiami, a z sufitu posypał się pył. Rak krzyknęła, ale Skorpion kazał jej się zamknąć. Wszyscy podeszli bliżej, nasłuchując.

Murgen przeszedł przez długą salę i stanął na mównicy. Odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę Znaków, które nie były skore do odwrócenia się tyłem do drzwi.

- Słuchajcie mnie uważnie - powiedział ostrym tonem. - Ci ludzie są zatruci jadem Wężownika, to znaczy, że wcale nie chcą nas atakować, dlatego starajcie się nie zrobić im krzywdy. Jednakże, co najmniej jedno z nich musi być prawdziwe, bo sądząc po ich zachowaniu, są na bieżąco przez kogoś kontrolowani. Gdy się przebiją przez drzwi, obserwujcie uważnie, które z nich zachowuje się inaczej od reszty i szybko się go pozbądźcie. Jasne?

Pocisk uderzył w drzwi do sali, a one zadrżały. Murgen zagryzł wargi.

   - Potrzebuję osoby, która zna się na miksturach, aby zeszła na dół do laboratorium i przyrządziła wywar przeciwdziałający jadowi.

Koziorożec prychnął, przecierając okulary z kurzu.

- Chyba miał pan na myśli teleportowała, nie zeszła.

- Nie da się teleportować z pomieszczenia zabezpieczonego zaklęciem kleisum exporte - wyjaśnła Panna, po czym opuściła wzrok, a jej piegowate policzki oblały rumieńce.

Koziorożec zrobił urażoną minę, ale powstrzymał się od komenatarza.

  Dźwięki za drzwiami wydawały się coraz głośniejsze. Murgen nabrał powietrza, by przemawiać dalej, ale jego oczy momentalnie zaszły mgłą. Zachwiał się na nogach i złapał kurczowo obiema rękami za mównicę. Zaczął drżeć, a jego głowa poruszyła się na boki pod nienaturalnymi kątami.

    - Panie Murgen, co się dzieje? - spytała Rak z niepokojem, podchodząc bliżej.

  - Nic, spokojnie - odparł Koziorożec, wychodząc przed szereg. - Przecież to typowe objawy telepatii. Ktoś próbuje do nas przemówić.

Znaki przypatrywały się nauczycielowi, który wyglądał, jakby miał zemdleć. Tłuste włosy zleciały mu na twarz, którą dzieliły milimetry od mównicy. Oddychanie przychodziło mu z dużym trudem.

  - Dajcie mu chwilę - powiedział Koziorożec, chociaż huki, dochodzące zza drzwi nie dawały im na to czasu. - W międzyczasie, kto z was zna przepis na sporządzenie mikstury neutralizującej jad Wężownika?

Spojrzał prosto na Pannę, nawet nie próbując sprawić pozorów, że mówi do nich wszystkich. Dziewczyna odchrząknęła nerwowo.

- No...wiem tylko, że prawidłowo zrobiona jest ciemnozielona - wyznała cicho.    

Koziorożec pokiwał głową.

- Jeśli wytłumaczę ci, jak ją zrobić, to pójdziesz do laboratorium?

    - A czemu ty nie pójdziesz, tylko się wymądrzasz? - spytała Rak. - Prawda, Skorpion?

Ale Skorpion nawet jej nie usłyszał. Wpatrywał się nieruchomo w swojego ojca ogarniętego przez sidła konwulsji, zupełnie bezradny.

- Ja jestem najlepszy w walce na miecze, potrzebujecie mnie w bitwie - wyjaśnił Koziorożec znudzonym tonem.

  - Skorpion i Strzelec są najlepsi - odparła oburzona Rak.

Nagle Murgen uniósł zamaszyście głowę. Przycisnął obie dłonie do skroni i zatoczył się do tyłu, a  jego plecy uderzyły o kamienny stół nauczycielski. Otworzył oczy, które teraz były całe białe, a z jego ust wypłynął głos, który zdecydowanie nie należał do niego:

    - Halo, czy ktoś mnie słyszy? Tutaj profesor Dorothy Aurora. Melduję, że jestem z Baran, Strzelcem i Ryby w kryjówce numer 3.

Panna odwróciła się do Koziorożca.

- Wieża południowa?! To bardzo złe miejsce na kryj...

Koziorożec uciszył ją, przykładając sobie palec do ust.

  - Proszę o informację, czy macie pod opieką resztę Znaków - kontynuowała Aurora. - Fanatycy wdarli się do Zodiaku, czekamy na informację, co mamy robić.

Murgen przemówł, choć nie poruszył ustami. Jego głos był stłumiony, dochodził gdzieś z wnętrza jego ciała:

  - Jesteśmy wszyscy w sali głównej, brakuje tylko Florentyny. Czy możecie rozproszyć tłum, żeby się rozdzielili? Nas jest za mało, by iść walczyć z setką tych kreatur.

- Myślę, że tak - odparł niepewnie głos Aurory. - Tak. Dobrze. Dajcie nam piętnaście minut na obmyślenie planu działania.

  Libra zerknęła na duży zegar ze złotymi wskazówkami, na którym w miejscach godzin były wymalowane symbole Znaków Zodiaku. Piętnaście minut.    

Murgen wciągnął gwałtownie powietrze i zachwiał się na nogach. Oparł się o stół, łapiąc równowagę, a jego ciało zadrżało z wysiłku.

- Głupia stara wiedźma - wysapał pod nosem. - Żeby używać mnie jako naczynia do telepatii, skandal!

  Skorpion jakby ocknął się z transu. Przebiegł przez salę z pobladłą twarzą i złapał Murgena za ramię.

- Wszystko w porządku, tato? Może usiądziesz?

Choć mężczyzna był zmęczony rozmową z Aurorą, odepchnął od siebie syna z całej siły, a ten potknął się i zatoczył do tyłu.

- Ile razy mam się powtarzać?! Nie nazywaj mnie tak! - krzyknął Murgen poczerwieniały na twarzy. - Dlatego właśnie chciałem cię posłać do
Gwiazdozbioru! Nie nadajesz się na pole walki, tutaj nie ma miejsca na emocje, rozumiesz?! Jesteś taki sam tak twoja cholerna matka!   

Skorpion wpatrywał się w powykrzywianą twarz ojca z otwartymi ustami, dopóki słowa niosły się echem po sali. Przeniosł powoli wzrok na Znaki i z przerażeniem doszedł do wniosku, że wszystkie się na niego patrzą. Choć w ich oczach nie było drwiny, to Skorpion i tak poczuł się upokorzony jak nigdy w życiu. Zwiesił głowę i przygryzł wargę, przełykając wstyd. Poprawił garnitur i zszedł z mównicy.

- Nie nadaję się na pole walki - powiedział sam do siebie, wymijając Znaki. - Rozumiem.    

Murgen patrzył za nim przez moment, po czym przetarł usta dłonią i wziął głęboki oddech.

- Posłuchajcie, bo nie będę się powtarzać. Za dziesięć minut pani Aurora i reszta Znaków wprowadzą zamęt na korytarzu, to będzie nasza szansa, by...

  Urwał, śledząc wzrokiem Skorpiona, który nie zwalniał kroku. Zbliżał się prosto do drzwi z drżącymi ramionami i gdy Murgen zorientował się, co robi...

- Stój! - Wrzasnął. - Natychmiast się zatrzymaj!

    Skorpion położył dłoń na zimnej mosiężnej gałce i i odwrócił się do ojca, oparłszy plecy o drzwi.
- Nie nadaję się do walki, tak? - Skorpion oblizał wargi. - Pokażę ci, jak się nie nadaję. Openinum confirme!

- NIE! - wrzasnęli Panna i Bliźnięta jednocześnie.

  Libra skoczyła do drzwi, lecz Byk szybko pociągnął ją do tyłu. Wiedzieli, że już nic nie mogą zrobić. Drzwi zaczęły się już bowiem rozsuwać, a poszarzałe zdeformowane palce pojawiły się w szparze, próbując dosiągnąć czegokolwiek. Kreatury wydawały przy tym mroźące krew w żyłach dźwięki niczym wygłodniałe bestie.

Murgen zszedł z mównicy. Skorpion mierzył go nienawistym spojrzeniem, bardzo podobnym do tego, które miał teraz jego ojciec.

- Odsunąć się od drzwi - rozkazał nauczyciel.

  Wszystkie Znaki poza Skorpionem porozstawiały się w różnych miejscach, w dalszych i bliższych odległościach, gotowe na atak z każdej strony. Koziorożec stanął w końcu sali i już komunikował się telepatycznie z profesor Aurorą na temat zmiany planów.       

Skorpion skrzyżował ręce na piersi i wyprostował się, nie zważając na obrzydliwe łapy, ocierające się o jego włosy przez coraz większą szparę w drzwiach. Wpatrywał się w ojca, który podążał w jego kierunku. Murgen wyciągnął rękę i wystrzelił z niej promień światła, który przeleciał przez salę i trafił Skorpiona prosto w brzuch. Chłopak nieprzygotowany na atak zgiął się w pół, z trudem tłumiąc jęk.

Murgen podszedł i chwycił go za podbródek, zmuszając, by na niego spojrzał.

    - To jest twój ostatni tego typu wybryk - wycedził przez zęby.

- Normalny jesteś?! - odwarknął Skorpion, przyciskając ręce do brzucha.

  - EFERAT! - wrzasnęła Libra, nim mogła pomyśleć co robi.

Zaklęcie odrzuciło nauczyciela na stół, przy którym zwykle jadali uczniowie.

- Naprawdę!? Będziemy teraz walczyć między sobą?! - Libra obrzuciła Murgena oskarżycielskim spojrzeniem, po czym odwróciła się do Skorpiona.  - Odsuń się od tych drzwi, kretynie!

Tym razem posłuchał. Wycofał się na sam środek z jedną ręką na mieczu, podczas gdy Murgen starał się szybko pozbierać ze stołu. Gdy w końcu mu się to udało, nie tracił czasu na wściekanie się na Librę. Podszedł do syna i tak jak on, przygotował się na otwarcie drzwi.

- Idź sobie - warknął Skorpion i trącił go ramieniem, lecz nie zaszczycił go spojrzeniem.

- No już, nie maż się - powiedział cicho Murgen bez cienia skruchy, po czym krzyknął do wszystkich  - Atakujemy od razu, nie możemy pozwolić sobie na ani chwilę przerwy. Panna! Ty leć zrobić miksturę.

  Na plecach Panny w momencie rozciągnęły się ogromne białe skrzydła, przysłanając Rak widok na Skorpiona.

- Ile litrów potrzeba?

  - Ile będziesz w stanie unieść.

Kreatury za drzwiami warczały coraz głośniej. Jedna z nich wsadziła głowę w szparę. Z ust ciekła jej ślina, jak psu ze wścieklizną, gdy wyszczerzała pożółke zęby wpatrzona w Skorpiona. Za plecami kreatury widniała cała masa rąk, które próbowały szybciej rozsunąć drzwi.   

Nie musiały nawet próbować. Nie minęła minuta, gdy zaczęli wpadać do środka sali, która zwykl, ogromna, nagle wydawała się ciasna. Panna wzbiła się się w powietrze i przeleciała nad ich głowami. Kreatury, które podnosiły wzrok by obejrzeć jej skrzydła zostały trafione błotnymi pociskami z dłoni Panny. Zatrzymywały się, by przetrzeć oczy, a następne rzędy potworów już się z nimi zderzały.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top