Rozdział 1
Przez całkowitą pustkę, która ogarnęła jej umysł zaczął przebijać się pojedynczy szorstki głos. Stawał się coraz głośniejszy, aż przerodził się w normalny ton, a potem trudny do wytrzymania pisk nieprzypominający nic, co mogłoby wydobyć się z ludzkich ust. Libra chciała całą sobą powstrzymać hałas, który zdawał się rozrywać jej głowę. Krzyknęła z bezsilności i uskoczyła do przodu, przytykając sobie dłonie do uszu.
Wzdrygnęła się, gdy zorientowała się, że poczuła swój własny dotyk. Otworzyła oczy. Miała wrażenie, że przeszła tortury. Uniosła powoli palce do skroni, by rozmasować napięcie jakie w nich powstało, a jej oczy zaczęły przyzwyczajać się do sztucznego, jaskrawego światła. Libra zmrużyła powieki, próbując przypomnieć sobie wydarzenia poprzedzające omdlenie. Czyżby już przeszła operację na znamię i dopiero się wybudzała? Wydawało jej się to jedynym słusznym wyjaśnieniem. Spojrzała na dłoń, ale znamię nigdzie się nie ruszyło. Westchnęła i uniosła zmęczone oczy w górę, a w jej żołądku coś się przekręciło.
Była zamknięta w klatce. Czarne pręty sięgały aż do wysokiego sufitu, przypominając kształtem ogromną klatkę kanarka. Leżała na betonowej podłodze, a wewnątrz oprócz niej znajdował się tylko szary amulet, rzucony niedbale na podłogę.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, rozważając najgorsze scenariusze. Klatka znajdowała się w dużej sali, przypominającej kościół. W oknach wysoko pod sufitem widniały witraże, ale nie przedstawiały żadnych znanych Librze bóstw ani postaci historycznych. Na ścianach wisiały malowidła kolorowych zwierząt i krwawych scen walki, obite w solidne, drewniane ramy. Od wrót, aż do klatki ciągnął się wąski dywan, a po jego bokach porozstawiano rzeźby. Zwisające z sufitu lampy były skierowane na Librę, zostawiając resztę pomieszczenia w tajemniczym półmroku.
Dziewczyna odgarnęła grzywkę z czoła i podparła się o kratę, wstając. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zachwiała się, niezgrabnie łapiąc równowagę, po czym upadła na twardą podłogę.
- Nie próbuj, jesteś jeszcze za słaba. - Rozległ się męski głos zza jej pleców.
Libra uniosła się na łokciach, oczekując, że zaraz zobaczy swojego oprawcę. Ktokolwiek był w pomieszczeniu, stawiał kroki powoli, budując napięcie. Dziewczyna nie poruszyła się, a jej serce biło coraz mocniej.
W końcu stanął przed nią. Wyłonił się z cienia chłopak w jej wieku. Miał na sobie czarne spodnie, z których kieszeni wisiała czarno-biała bandana, a na umięśnionej klatce piersiowej przyległą czarną koszulkę. Na ciemnej skórze jego ręki rozciągał się długi, czerwony tatuaż. Wzory ciągnęły się w fantazyjnych zawijasach od nadgarstka aż po jego ramię. Libra badała go spojrzeniem z dołu w górę, aż przeniosła wzrok na jego twarz. Miał gęste czarne loki, które opadały mu lekko na czoło. Jego ciemne oczy świdrowały ją w oczekiwaniu na reakcję.
Wpatrywali się w siebie przez kilka napiętych sekund przez kraty, kiedy nagle chłopak obnażył białe zęby i wybuchnął śmiechem, odchylając głowę do tyłu.
Dźwięczny śmiech rozniósł się po sali, ale nie zaraził dziewczyny. Była przerażona sytuacją. Przyglądała się mu z otwartymi ustami i wyraźnym zdezorientowaniem, dopóki nie przestał. Coś w jej reakcji rozśmieszyło go jeszcze bardziej.
- O, rany - westchnął, ocierając twarz. - Typowa Waga.
Otworzył zabytkową szafę, zasłaniając Librze widok na swoje ręce. Zerknął na nią i uśmiechnął się pod nosem, a ona miała wrażenie, że bawi go jej bezradność.
Szafa skrzypnęła i chłopak podszedł ponownie do klatki. W ręku trzymał masywny kubek, który wsunął przez kratę.
- Wypij to - polecił. - Postawi cię na nogi.
Jego głos nie brzmiał groźnie ani złośliwie, więc Libra wyciągnęła rękę po kubek i zajrzała do środka. Była w nim gęsta granatowa maź. Skrzywiła się, rozważając wylanie zawartości chłopakowi w twarz i zażądanie wypuszczenia.
Chłopak przysunął sobie krzesło blisko klatki i rozsiadł się na nim.
- Pij, przecież cię nie otruję. Lasterah urwałaby mi głowę.
Libra upiła niepewnie łyk. Cokolwiek jej podał, było ohydne. Zaczęła krztusić się i pluć.
- To warysol, pomaga na bolesne skutki teleportacji - oznajmił ze współczuciem. - Wiem, że jest obrzydliwy. To znaczy nie wiem, nie musiałem go nigdy pić, ale Byk też miał problem z teleportacją i mówił, że to okropnie smakuje. No ale musisz odzyskać siły. Kosmeliusz oczekuje cię jeszcze dzisiaj na kolacji.
Libra zmarszczyła brwi, z trudem szukając w pamięci tego nazwiska. Była pewna, że już je słyszała. Zacisnęła oczy i wypiła na raz całą zawartość kubka. Gardło piekło ją niesamowicie, a do oczu nabiegły łzy, ale od razu poczuła jak przez jej ciało przechodzi dreszcz, a ból ustępuje. Przysunęła się na łokciach bliżej chłopaka.
- Brawo - pochwalił ją, wyciągając kciuk w górę.
- Gdzie ja jestem? - Libra wydusiła z siebie w końcu pytanie zachrypniętym głosem.
- Słuchaj, ja miałem cię tylko pilnować. Ryby ci wszystko wytłumaczy.
Libra przetarła oczy wierzchem dłońmi. Czuła, jakby chłopak mówił w innym języku.
- Kim jesteś?
Chłopak zmarszczył brwi zdezorientowany. Rozejrzał się na boki, jakby się zastanawiał, do kogo skierowała pytanie.
- Ja? No Strzelec. Nie zdążyłaś się jeszcze zorientować?
Skierował wymownie wzrok na tatuaże na swoim lewym ramieniu. Libra pokręciła głową.
- Nie, pytam, jak masz na imię? I dlaczego mnie porwałeś?
Chłopak pochylił się na krześle ku niej, ale nie odpowiedział. Przyglądał się jej zmrużonymi oczami.
Libra również przysunęła się bliżej.
- Ja mam na imię Libra, a ty?
W odpowiedzi usłyszała śmiech chłopaka. Westchnęła cicho sfrustrowana.
- Twoja matka była bardzo sprytna - powiedział w końcu. - Na mnie mówią Sag, to skrót od, też angielskiego, Sagittarius.
- Słuchaj, Sag. Muszę dziś stawić się do lekarza na ważny zabieg. Czekałam na tę wizytę bardzo długo, więc proszę, wypuść mnie.
- Ty to wszystko źle odbierasz. Sprawdź, czy możesz już wstać.
Libra posłuchała go i ostrożnie stanęła na nogi. Nie czuła już bólu, nawet znamię jej nie pulsowało. Wyprostowała się na drżących nogach i zrobiła krok w jego stronę.
- No i super - powiedział Strzelec. - Czujesz coś dziwnego? Zawroty głowy, mdłości, ból w tatuażach?
- Nie mam żadnych tatuaży.
- Jasne, oczywiście, jak uważasz. Dobra, w takim razie idę po Ryby.
Odsunął krzesło pod ścianę i skierował się w stronę drzwi. Librę ogarnął strach.
- Nie, czekaj! Nie zostawiaj mnie!
Strzelec odwrócił się, ale nie zwolnił kroku.
- Waga, wyluzuj, Ryby ci wszystko wytłumaczy.
To powiedziawszy, zatrzasnął za sobą drzwi.
Libra przeczesała palcami włosy, próbując wymyśleć plan ucieczki. Zaczęła szarpać za kraty, ale nie ustępowały. Nie widziała żadnych drzwi do klatki, musiała zostać spuszczona na nią z sufitu.
Nie miała czasu zastanawiać się nad swoim losem. Usłyszała szybko zbliżające się kroki i wielkie wrota otworzyły się. W progu stanęła niska, szczupła blondynka z zawziętym spojrzeniem, za nią powoli kroczył Strzelec. Na widok Libry, spojrzenie dziewczyny złagodniało. Podeszła pośpiesznie do klatki i ukłoniła się.
- Miło mi cię poznać, Wago.
- Mam na imię Libra, przestańcie mnie przezywać.
Blondynka odwróciła się do Strzelca a on posłał jej porozumiewawcze spojrzenie. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie do Libry.
- Nazywam się Ryby, zostałam wybrana przewodniczącą szkoły, więc moim zadaniem jest oprowadzenie cię po budynku. Powiedz mi, jak się czujesz? Czy wystąpiły mdłości, drgawki...
- Mówiłem, że już ją o to pytałem. - wtrącił Strzelec.
- Rybo, ja dopiero skończyłam gimnazjum. Nawet jeszcze nie wybrałam szkoły, to wszystko jest jakąś okropną pomyłką.
- Ryby, nie Ryba - poprawiła ją dziewczyna z uśmiechem, za którym kryła się irytacja.
- Ale przecież jesteś tylko jedna.
Strzelec zaśmiał się pod nosem, ale zgromiony spojrzeniem Ryby, przygryzł wargę.
- Możesz już sobie iść - powiedziała.
- Lasterah kazała mi cię osłaniać, w razie gdyby coś poszło nie tak z teleportacją i Waga...
- Poradzę sobie.
- Nie nazywam się Waga - Libra wykrzyknęła. - Przysięgam, szukacie innej osoby.
- Skarbie, uspokój się - powiedziała Ryby i po raz ostatni poprosiła Strzelca o opuszczenie sali.
Niechętnie wykonał polecenie, po oznajmieniu, że będzie czekał na korytarzu. Gdy drzwi się za nim zamknęły, kontynuowała.
- Wybacz, nie chcieliśmy cię wystraszyć. Wiem, że ta klatka to trochę niecodzienny sposób na przywitanie jednego ze Znaków, ale takie są procedury. Twój ojciec utrudniał nam twoje przybycie do Zodiaku, więc dyrektor wydał zgodę na teleportowanie cię, a to bywa niebezpieczne, szczególnie gdy nie masz żadnych umiejętności. No ale cóż, najważniejsze, że jesteś cała i zdrowa. Muszę cię prosić, żebyś podniosła swój amulet z podłogi.
Obie spojrzały na naszyjnik w klatce, lecz Libra nie ruszyła się z miejsca. Zaczęły wracać do niej wspomnienia.
- Co zrobiliście mojemu tacie?
- Nie przejmuj się tym. W momencie, w którym się tu dostałaś, został uwolniony. Teraz podnieś, proszę, amulet, muszę zobaczyć, czy przeszłaś transformację bez zarzutów.
- Uwolniony?! Co to znaczy? To gdzie był? Nic mu nie jest?
- Wszystko ci wyjaśnię później.
- Wypuść mnie.
- Wypuszczę, jeśli zobaczę, że nam nie zagrażasz. Jako przewodnicząca jestem odpowiedzialna za bezpieczeństwo Znaków.
Libra chciała po prostu wydostać się z klatki. Odetchnęła głęboko i schyliła się po amulet. Wzdrygnęła się na myśl, że znowu może poczuć ten ból.
- Jeśli nie przeszłam transformacji...
- Po prostu go weź.
Libra zagryzła wargi i chwyciła naszyjnik. Jej ciało ogarnęła fala gorąca, a znamię na dłoni, w której zamknęła amulet, zaczęło błyszczeć.
Przez wrota i okna przebił się niespodziewany podmuch wiatru. Silny powiew przewracał rzeźby i ozdoby, a sunął prosto w jednym kierunku, jakby był przez kogoś sterowany. Wiatr przeleciał przez kraty i otoczył Librę, wirując wokół niej w szaleńczej adoracji. Napięte ciało dziewczyny powoli unosiło się w górę, a ona nie odczuwała już strachu. Wypełniło ją uczucie spełnienia i wewnętrznego spokoju.
Otworzyła oczy, a wiatr zaczął się uspokajać. Opadła powoli na podłogę. Jej znamię ciągle błyszczało srebrnym światłem.
Ryby przyklepała zmierzwione włosy i pokiwała głową z uznaniem. Drzwi skrzypnęły, a w sali pojawił się Strzelec.
- No, no, gratulacje. Przeszłaś transformację.
Ryby uniosła dłoń, by go uciszyć, na co przewrócił oczami.
- W imieniu dyrektora Korra Kosmeliusza pragnę uroczyście powitać cię w Zodiaku, Wago , zrodzona z żywiołu powietrza. - Ryby przemówiła teatralnym, donośnym głosem. - Liczę, że będziesz godnie nosić swoje imię i reprezentować przodków.
Libra instynktownie się ukłoniła. Ryby napuszyła się zadowolona z tego gestu, po czym odwróciła się do Strzelca, który powstrzymywał śmiech.
- Strzelcu zrodzony z żywiołu ognia, czy potwierdzasz, że byłeś świadkiem, gdy pani Florentyna Lasterah udzieliła mi zgody na użycie magii w celu uwolnienia Wagi?
- Daj spokój, Ryby, po prostu ją wypuść.
- Nie przerywaj, bo każę ci pisać z tego protokół.
Strzelec przewrócił oczami, ale nie podjął dyskusji.
- Tak, potwierdzam.
- Czy potwierdzasz, że Waga przeszła pomyślnie transformację i nadaje się do uwolnienia?
- Mhm.
- Mhm, co?
- Mhm, potwierdzam. - powiedział, po czym dodał prześmiewczo. - Ryby zrodzona z wody.
- Zatem, jesteśmy w komplecie. Znaki w końcu są razem. - Twarz Ryby rozpromieniła ekscytacja.
Wyjęła spod bluzy naszyjnik o takim samym kształcie, jak Libry, ale jej był niebieski i miał inny grawer. Zamknęła oczy, a przez jej żyły przepłynęło widoczne gołym okiem niebieskie światło.
Ryby skierowała świecące granatowe spojrzenie na Librę.
- Openinum! - Wykrzyknęła.
Klatka zaskrzypiała i zadrżała groźnie. Libra już miała przed oczami wizję jak zginie przygnieciona toną metalu. Strzelec i Ryby pozostali bez ruchu, podczas gdy ona zasłaniała sobie twarz rękami.
Górna część klatki rozwarła się i zaczęła powoli zwijać się jak harmonijka. Libra patrzyła skołowana jak grube metalowe pręty giną powoli w podłodze.
Strzelec zbliżył się do podium, na którym teraz już stała sama Libra. Wyciągnął do niej rękę. Uśmiechnęła się niepewnie, ale przyjęła pomoc. Po miksturze, którą kazał jej wypić, czuła się już znacznie lepiej, chociaż nadal wydawało jej się, jakby to wszystko było snem na jawie.
- Dziękuję - powiedziała cicho do Strzelca, co on skwitował skinieniem głowy.
- Można? - Wskazał dłonią na amulet w dłoni Libry.
Strzelec zaszedł ją od tyłu, odgarnął włosy z jej ramion i przełożył przez szyję złoty łańcuszek. Gdy amulet dotknął skóry Libry, poczuła chłód. Strzelec zapiął go z tyłu.
- Okej. - Ryby klasnęła w dłonie. - Za godzinę siadamy do kolacji, także musimy się pospieszyć. Obiecałam, że cię oprowadzę.
Libra pokiwała zgodnie głową, ale Ryby już tego nie widziała. Szła pospiesznie w stronę wrot, nasłuchując tylko, czy jej towarzysze idą za nią.
- Openinum! - Krzyknęła w stronę drzwi, które skrzypnęły i otworzyły się powoli.
Strzelec uśmiechnął się do niej.
- Z tego też mam pisać protokół?
- Tylko spróbuj.
Wyszli na korytarz. Libra przestała ich słuchać, zaciekawiona budynkiem, w którym się znajdowała.
Było tam wyjątkowo cicho. Każdy ruch roznosił się echem po korytarzu, który zdawał się nie mieć końca. Jedynymi ozdobami w ponurej szarej przestrzeni były obrazy. Najróżniejsze malowidła ciągnęły się przez cały korytarz, a Libra nie mogła przyjrzeć się żadnemu przez tempo kroków Ryby. Były malowane różnymi stylami, różniły się wielkością i kolorami, ale jedno było pewne - wszystkie przedstawiały tych samych zwierzopodobnych bohaterów.
- Lubisz sztukę? - Strzelec stanął obok niej z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
Libra uśmiechnęła się lekko.
- Tak. Symbolizm szczególnie.
- To akurat jest realizm w najczystszej postaci.
- Halo, nie mamy całej nocy! - Ponagliła ich Ryby zniecierpliwiona.
Pokój ten wyglądał jak zwykła klasa, takie jak w byłej szkole Libry. Stało tam sześć podwójnych ławek skierowanych w stronę czarnej tablicy. Brakowało jednak typowych szkolnych przyborów; map, liczydeł, plakatów na ścianach i roślin.
Ryby oparła się o drewniane biurko nauczyciela i odwróciła do nich z poważnym spojrzeniem.
- W program nauczania wchodzi pięć zajęć: panowanie nad żywiołami, latanie, ta nieszczęsna teleportacja, walka, gdzie oprócz posługiwania się mieczem, uczymy się też najpotrzebniejszych zaklęć, i nauka o przodkach. Zajęcia odbywają się codziennie, również w weekendy. Zwykle odbywają się na dziedzińcu, ale jeśli nie ma pogody to przychodzimy do klasy. Tylko do tej jednej klasy. Myślę, że zapamiętasz.
Libra pokiwała głową. Chociaż miała masę pytań, wolała nie przerywać blondynce monologu, dopóki nie zacznie czegoś z tego rozumieć. Ryby skinęła głową i wyszła z pomieszczenia, nie czekając na nich. Mimo, że podążyli za nią od razu, to i tak musieli podbiec, by dotrzymać jej kroku.
Zeszli długimi, kamiennymi schodami do podziemi, gdzie po dwóch stronach krótkiego korytarza znajdowały się takie same, masywne drzwi, przewyższające ich wysokością o połowę.
Na drzwiach przyczepiono wielkie metalowe okręgi, na których wyrzeźbiono symbole. Libra uznała, że muszą być to herby.
- Tu są akademiki - wyjaśniła Ryby. - Ty mieszkasz w tym po lewej stronie. Nie ma podziału na żywioły ani płci, ale masz swój własny pokój. Niestety, nie mogę wejść ci go pokazać.
- Dlaczego?
- Ja mieszkam w Drużynie Skorp...To znaczy, w akademiku po prawej.
- To znaczy po złej stronie mocy - wtrącił Strzelec. - Lewa strona jest dobra, prawa zła.
- Przestań mnie denerwować. Chodzi o to, że akademiki są zaczarowane. Nie możesz wejść do domu, do którego nie należysz.
Libra skrzywiła się.
- A co, jeśli wyrazimy zgodę, byś tam weszła? I od czego zależy to, gdzie przynależę?
Ryby uniosła wzrok do sufitu w irytacji.
- Naprawdę przeklinam twojego ojca, że nic ci nie powiedział.
- Ja i tak bym nie wyraził na to zgody - dodał Strzelec.
Ryby skierowała się z powrotem po schodach w górę, a Strzelec machinalnie podążył za nią, lecz odwrócił się, gdy zobaczył, że Libra nie robi tego samego.
Wspomnienie o tacie sprawiło, że żołądek jej się skurczył. Nie wiedziała, co z nim zrobili, a zapewnienia, że był bezpieczny, wcale nie pomagały. Nie mogła ufać ludziom, którzy mówili do siebie przezwiskami i robili rzeczy, których nie umiała wyjaśnić.
- Daj sobie czas - powiedział cicho Strzelec. - Jak porozmawiasz z Lasterah to wszystko nabierze sensu.
- Gdybyś słyszał moimi uszami jak to wszystko brzmi, nie byłbyś tego taki pewny.
- Daj nam szansę to wytłumaczyć.
Libra uśmiechnęła się nieśmiało. Zauważyła, że spod jego koszulki wystawał naszyjnik, taki jak miała ona i Ryby. Chciała go o to zapytać, ale dobiegło ich zniecierpliwione chrząknięcie ze szczytu schodów.
Zaprowadziła ich na koniec holu i pchnęła wielkie drzwi. Gdy się otworzyły, ciemny korytarz spowiło światło gwiazd na wieczornym niebie.
Wyszli na zewnątrz, a Libra rozejrzała się na boki z otwartymi ustami. Przeszli po kamiennej kostce otoczeni dwunastoma posągami po obu stronach, przedstawiającymi te same kreatury, co na obrazach w korytarzach. Minęli ogromną białą fontannę, z której nawet wieczorem lała się woda, i stanęli na samym środku trawnika, gdzie zieleń była nieco przydeptana.
- Nauczyciele teleportują tutaj ławki i potrzebne rzeczy, naszym zadaniem jest tylko przychodzenie na czas i systematyczna nauka - wyjaśniła Ryby ze ściągniętymi brwiami, widząc, że Libra jej nie słucha.
Była zbyt zafascynowana tym, co zobaczyła, by poświęcać jej uwagę. Ogarnęła wzrokiem budynek. Wyglądał bardziej jak opuszczony zamek niż szkoła, Był zbudowany z czerwonej cegły i wysoki na co najmniej trzy piętra. Po przeciwnych stronach równolegle prezentowały się wieże tak wysokie, że ich czubki ginęły gdzieś w chmurach.
Ryby szybko straciła cierpliwość.
- Nie mam wieczności. Wracamy do szkoły - zawyrokowała.
Strzelec pstryknął palcami przed twarzą Libry, a ona niechętnie wybudziła się z transu. Wskazał na Ryby, która była już pod drzwiami..
- Przepraszam - powiedziała Libra. - Nigdy nie wyjeżdżałam poza rodzinną miejscowość, zamki widziałam tylko na zdjęciach.
- To jest Zodiak - odparł Strzelec, gdy weszli do środka. - Nie szedłbym tak daleko, by nazwać go zamkiem.
Stanęli przed drzwiami, które niczym nie różniły się od wszystkich innych, wielkich kamiennych wrót w budynku. Ryby zatrzymała się z ręką na klamce, ale zawahała się i odwróciła do nich. Przyjrzała się Librze jeszcze raz i poprawiła jej włosy.
- Czy wyjaśniłam wszystko wystarczająco?
W tonie jej głosu Libra wyczuła potrzebę afirmacji, więc mimo że nie rozumiała większości jej słów, pokiwała głową.
- Jasne, jesteś świetną przewodniczką.
Ryby uśmiechnęła się szeroko. Wzięła głęboki oddech i chwyciła Librę za ręce w geście otuchy, po czym odwróciła się i pchnęła ciężkie drzwi.
Weszli do dużej, wystawnej sali. Z sufitu zwisały ozdobne lampiony, oświetlające pomieszczenie, a pod ścianami stały zbroje rycerskie. Tutaj również okiennice zdobione były witrażami. Przez całą długość sali ciągnął się stół, który spokojnie pomieściłby setkę osób. Siedziało ich tam tylko dziewięć, sami nastolatkowie na oko w wieku Libry. Dziewczyna od razu zauważyła, jak dziwacznie są porozstawiani. Czwórka z nich zajmowała miejsce na środku, podczas gdy pozostała piątka siedziała w końcu jak najbliżej drzwi. Te dwie grupy dzieliła spora odległość.
Prostopadle do nich na podwyższeniu przy kamiennym stole przypominającym ołtarz siedziała trójka dorosłych ludzi. Miejsce w samym centrum zajmował najstarszy mężczyzna. Miał pomarszczoną twarz i długie, zawinięte w kółka siwe wąsy. Po obu jego stronach siedziały kobiety. Jedna z nich unosiła właśnie filiżankę do ust, gdy drzwi się otworzyły, a ręka znieruchomiała jej w powietrzu.
Wszystkie głowy nastolatków, którzy jeszcze przed chwilą głośno rozmawiali, odwróciły się w ich stronę. Zapadła cisza. Libra opuściła wzrok zawstydzona, podczas gdy Ryby uśmiechała się triumfalnie.
Skrzypnęło krzesło na końcu sali, a wszystkie spojrzenia przeniosły się za tym dźwiękiem. Najstarszy mężczyzna wstał, podpierając się o stół. Kobieta w krótkich czarnych włosach wyciągnęła rękę, by mu pomóc, ale pokręcił głową. Uniósł wzrok spod krzaczastych brwi, a Libra mogła przysiąc, że pomimo odległości, przewierca ją na wylot spojrzeniem.
Starzec uniósł ręce i przemówił ochrypłym głosem:
- Kochani, powitajcie waszą ostatnią siostrę, Wagę!
Dorośli i środkowa część stołu zaczęli ochoczo klaskać. Tylko ci najbliżej nich przypatrywali się jej bez emocji.
Strzelec przychylił się do Libry i szepnął jej do ucha:
- Nie jesteśmy rodziną, on tak tylko gada, bo chce, żebyśmy się wszyscy zakumplowali.
Libra ledwo zauważalnie skinęła głową. Bycie w centrum uwagi było dla niej czymś nowym i nie wiedziała, jak się odnaleźć w tej sytuacji.
- Proszę, zajmijcie miejsca - powiedział starzec, po czym uniósł dzwon, spoczywający obok niego.
Jak za dotknięciem różdżki, na stole znalazły się talerze pełne jedzenia. Grupa przy drzwiach rzuciła się na miski przepełnione pysznościami, tracąc zainteresowanie nowoprzybyłą.
Ryby trąciła Librę lekko ramieniem, by wybić ją z zamyślenia i wyszczerzyła do niej zęby. W jej uśmiechu brakowało już wcześniejszej szczerości, Libra wyczuła w niej pewnego rodzaju niechęć.
- Możesz siedzieć z nami, jak chcesz, ale raczej wyjdzie ci na lepsze, jeśli usiądziesz ze swoim akademikiem - oznajmiła Ryby. - Tak było od pokoleń.
Strzelec wyprzedził Librę i skinął głową, by szła za nim. Gdy przechodziła obok ludzi z akademika Ryby, potężnie zbudowany chłopak w czarnych włosach do pasa wstał i odwrócił się z przyklejonym uśmiechem, świdrując Librę małymi oczami.
- Chętnie przyjmiemy cię do Drużyny Skor...
Strzelec chwycił go za ramię i popchnął, zmuszając do zajęcia miejsca z powrotem. Chłopak wydał z siebie okrzyk, ale nie podniósł się z powrotem. Libra otworzyła usta, zdziwiona nonszalancją Strzelca, który nawet nie zwolnił kroku. Gdy zbliżyli się do środka, trójka z czwórki osób, wstała od stołu.
- Hej wszyscy, to jest Waga. - powiedział Strzelec z szerokim uśmiechem, otaczając ją ramieniem.
Chłopak z kolczykiem w nosie, który właśnie skończył obgryzać skrzydełko z kurczaka wyciągnął tłustą dłoń do Libry.
- Jestem Byk.
Dziewczyna o lśniących, białych włosach i jasnej karnacji cofnęła jego rękę.
- Nie kompromituj się. - Odwróciła do Strzelca. - Pozwól, że przejmę ją już z twoich rąk.
Chłopak wzruszył ramionami. Przeskoczył stół i usiadł obok Byka. Natomiast białowłosa dziewczyna poklepała miejsce obok siebie, zachęcając Librę do dołączenia.
- Dobrze cię w końcu widzieć. Nie zmęczyła cię za bardzo teleportacja? To musiało być okropne, takie niespodziewane. Bardzo bolało? Ach, gdzie moje maniery...Jestem Panna.
- ...Panna? Serio?
- Usiądź obok mnie.
Od razu, gdy Libra to zrobiła, ponownie rozległ się dźwięk dzwonu.
- Wznieście swoje kielichy za przybycie Wagi! - Wykrzyknął starzec.
- Za Wagę! - Odkrzyknął Byk i wypił zawartość swojego kielicha do dna.
- Za Wagę - Przedrzeźnił go ktoś z osób przy drzwiach, a reszta tamtego towarzystwa wybuchła śmiechem.
Panna zmarszczyła piegowaty nos i odwróciła się do Libry.
- Podobno twój ojciec całe życie ukrywał przed tobą twoje pochodzenie?
- Słucham?
- No tak tu mówią. Podobno nie masz pojęcia o Znakach Zodiaku.
Libra kręciła się niespokojnie na krześle. Zobaczyła, że umięśniona dziewczyna w krwistoczerwonych włosach na przeciwko niej się w nią wpatruje, więc odwróciła się w stronę Panny lekko speszona.
- Ja naprawdę nie wiem, co tu się dzieje, ani dlaczego tu jestem. Chcę tylko porozmawiać z waszym szefem i dowiedzieć się, czy z moim tatą wszystko w porządku.
- Rozumiem, że jesteś skołowana. - zapewniła Panna - Strzelec nie umie dobrze tłumaczyć, a Ryby jest zbyt przejęta tym, że została mianowana przewodniczącą, by faktycznie wykonywać funkcję przewodniczącej.
Dziewczyna z naprzeciwka chrząknęła znacząco.
- Nie zamierzasz nas nawet przedstawić Wadze, Panna? Lepiej, żeby nas poznała zanim Bliźnięta serio namiesza jej w głowie.
- Są ważniejsze rzeczy do omówienia niż głupie zatargi między drużynami! - Fuknęła ze złością białowłosa dziewczyna. - Przepraszam. Zobacz, ten starszy pan to nasz dyrektor, największa szycha w całym Gwiazdozbiorze, Korr Kosmeliusz. Obok, jego prawa ręka, pani Florentyna Lasterah. Jeśli kiedykolwiek potrzebujesz z czymś pomocy, to wal do niej. Po jego lewej siedzi pani Dorothy Aurora, mamy z nią lekcję żywiołów. Spodoba ci się to, podobno znaki zrodzone z powietrza zawsze mają największą frajdę z żywiołów. Wiesz, najmniej szkód możesz tym wyrządzić.
- Jeśli mogę coś wtrącić - odezwała się jeszcze raz czerwonowłosa dziewczyna. - To uważam, że przedstawienie jej kolegów jest bardzo ważne, żeby zorientowała się z kim się może zadawać, a z kim nie. - Wyciągnęła do Libry dużą dłoń. Jej ramię było wytatuowane w tym samym kolorze, co Strzelca. - Jestem Baran. Ten typ, co cię zaczepił po drodze to Bliźnięta, uważaj na niego, ma dwie twarze. W ogóle się lepiej nie zadawaj z Drużyną Skorpiona. To idioci.
Libra uścisnęła jej dłoń.
- Ty i Strzelec jesteście parą? - Zagadnęła.
Byk zakrztusił się i dramatycznie uderzył w klatkę piersiową. Strzelec uniósł na nią wzrok, za którym kryło się rozbawienie.
- Skąd taki pomysł? - spytała Baran, która krzywiła zaróżowioną twarz w geście obrzydzenia.
- Macie takie same tatuaże - odparła speszona Libra.
Strzelec otoczył Baran ramieniem.
- Nie no, co ty. Jesteśmy praktycznie jak rodzeństwo.
- Ja mam takie same tatuaże jak ty, czy to czyni nas parą? - Odezwał się piskliwy, nieobecny głos.
Libra odwróciła głowę w kierunku, z którego dochodził. Zza szerokich pleców Strzelca wyłoniła się niska dziewczyna. Miała ciemnozielone brwi i włosy wystające spod czapki z daszkiem w tym samym kolorze. Na jej policzku rozciągało się takie samo znamię, jakie Libra miała na dłoni i było również w dziwnych, szarym kolorze.
Baran przechyliła się na krześle.
- To jest Wodnik, nasza kochana hipiska.
- Cześć, Wodnik - powiedziała cicho Libra, z trudem odwracając wzrok od znamienia na twarzy. - Właśnie miałam mieć operację na to...coś. - Wskazała na swoją rękę. - Gdy zostałam porwana.
Byk wybuchnął śmiechem.
- Porwana, dobre sobie. Nikt ci tego nie usunie. Zostałaś naznaczona.
- Tatuaże pojawiają się na naszym ciele w miejscach, w których nasi przodkowie zostali poranieni przez...No wiesz, przez Wężownika - wyjaśniła Panna. - Ujawniają się dopiero, gdy dojrzewasz do swojej podróży do Zodiaku. Nie da się ich niestety usunąć.
Skierowała wzrok pod stół. Spod śnieżnobiałej krótkiej sukienki, wystawały jej smukłe nogi, całe pokryte w jasnozielonych tatuażach. Ciągnęły się od ud aż do kostek. Librę przeszedł dreszcz.
- Od czego zależy, jaki mają kolor? - Spytała, zapominając przez chwilę o absurdzie w jakim się znalazła.
- Od żywiołu z jakiego zostałaś zrodzona - odparła Panna. - Będziesz się uczyć panowania nad swoim żywiołem na lekcjach z Aurorą.
- Są cztery żywioły - wtrąciła Baran, rozkładając czerwone ręce na stole. - Ogień jak ja i Strzelec, ziemia jak Panna i Byk, powietrze jak Ty i Wodnik, no i woda...Cóż, nikt od nas nie ma wody.
- Jak Ryby - dopowiedział Strzelec.- Poznała Ryby.
Libra czuła na sobie czyjeś spojrzenie. Rozejrzała się dyskretnie po sali, aż natrafiła na oczy dyrektora wpatrujące się w nią nieruchomo. Uniósł lekko kąciki warg i nie zerwał kontaktu wzrokowego.
- On tylko wydaje się straszny - powiedziała Baran. - Tak naprawdę to bardzo miły gość.
Usłyszeli huk drzwi, a rozmowy przycichły. Do sali szybkim krokiem wszedł wysoki chudy mężczyzna w źle skrojonym czarnym garniturze. Miał mocno ściągnięte brwi i usta w niezadowoleniu. Zaczesane do tyłu blond włosy w ogóle się nie poruszały przez ilość żelu, jakim były posklejane.
Mężczyzna spotkał się spojrzeniem z chłopakiem z Drużyny Skorpiona i momentalnie zwolnił kroku. Skierował wzrok na środek stołu. Byk zamarł z nieprzerzutym ziemniakiem w ustach, a Strzelec zmierzył mężczyznę czujnym spojrzeniem.
Po plecach Libry przebiegły dreszcze, gdy się zatrzymał. Wiedziała, że stanął tuż za nią, a ona z jakiegoś powodu, zaczęła się denerwować. Szukała w twarzach nastolatków pomocy albo jakiejś rady, jak powinna się zachować, ale nikt na nią nie patrzył.
- Waga - wysyczał mężczyzna nieprzyjemnym tonem tuż nad jej uchem. - W końcu zaszczyciłaś nas swoją obecnością.
Jego głos był pełen jadu i nieżyczliwości, więc Libra pozostała bez ruchu. Chwycił ją za prawy nadgarstek i przybliżył do twarzy dłoń, na której miała znamię. Zmrużył oczy, by się temu przyjrzeć. Strzelec zacisnął dłonie w pięści, obserwując go.
- Mangusie - rozległ się stanowczy damski głos zza ich pleców.
Uścisk mężczyzny rozluźnił się powoli. Odwrócił się całym ciałem w stronę swojej rozmówczyni.
- Florentyno - skłonił się ze sztuczną uprzejmością.
- Jakiś problem?
Kobieta w krótkich czarnych włosach założyła ręce na piersiach, mierząc Mangusa ostrym spojrzeniem znad okularów. Mężczyzna wyprostował się, ale wyraz jego twarzy nie łagodniał.
- Ależ skąd - odparł tylko, po czym wyminął kobietę, by zasiąść przy gronie pedagogicznym.
Libra zorientowała się, że wstrzymuje oddech, dopiero gdy odszedł. Panna trąciła ją w ramię, żeby spojrzała na panią Florentynę Lasterah, która najwyraźniej coś do niej mówiła.
Libra zerwała się na równe nogi i stanęła naprzeciwko niej. Kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nic nie zjadłaś.
- J-ja...Nie jestem...głodna - wydukała Libra, skubiąc nerwowo paznokcie.
- Na pewno? Musisz być bardzo zmęczona po podróży.
- N-nie, wszystko w porządku. Dziękuję.
Lasterah przyglądała jej się przez moment w milczeniu, czekając, aż zmieni zdanie. Gdy tego nie zrobiła, przemówiła ponownie:
- W takim razie zapraszam do mojego gabinetu.
Jej głos, choć uprzejmy, nie znosił sprzeciwu. Libra odwróciła się posłusznie w kierunku drzwi wyjściowych, a kobieta położyła jej rękę na plecach w geście otuchy i wyprowadziła z sali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top