1

    Ten dzień miał być taki jak każdy inny jednak mi coś nie pasowało. Jak zwykle patrolowałem a raczej pilnowałem czy ziemi nic nie zagraża. Ze smutkiem patrzyłem jak ludzie zatracają się w swojej chciwości i arogancji, jak pieniądze stają się ważniejsze od drugiego człowieka. Porównując ludzi na przełomach miesięcy, lat, dekad, wieków to właśnie teraz ludzie są najbardziej obojętni na wszystko, na każdego z nas to smuci. Niewielu ludzi pomaga bezinteresownie.Jednak ta niewielka grupka ludzi, która pomaga pozwala mieć nadzieję mi i moim przyjaciołom, że ludzie mogą się zmienić jeszcze na lepsze, Teraz rzadkością jest aby spotkać człowieka, który nie używa smartfonu lub innego elektronicznego sprzętu albo nie ma dostępu do internetu.Lecąc nad ziemią ukryty w białych obłokach, rozgądałem się uważnie ponieważ od kilku dni ma złe przeczucia i mam nadzieję, że to nic ważnego.

Z resztą nie tylko ja miałem takie przeczucia ale również inne anioły. Rozglądałem się coraz bardziej nerwowo najgorsze było to, że nie wiedziałem co i kiedy może się zdarzyć.Wszystko wyglądało na spokojne i ponure ale to były tylko pozory przynajmniej moim zdaniem. Nawet zwierzęta wydawały się być niespokojne od spłoszenia. Zmęczony rozglądałem się czy w koło jest bezpiecznie i wylądowałem na niewielkiej polanie w lesie, nie przejmując się zwierzętami po złożeniu skrzydeł oparłem się o wielkie drzewo ciesząc się ciszą i spokojem jaki dawała natura. Patrzyłem z lekkim uśmiechem na to wszystko a w szczególności zwierzęta będące na polanie. Po chwili przyszła do mnie mała wiewiórka. Zobaczyłem, że na ziemi leży mały orzeszek, który podniosłem i podałem zwierzątku a wiewiórka po chwili uciekła. Dopiero teraz przyjrzałem się tej polanie na której przebywałem przepływał niewielki strumyk, który kończył się średniej wielkości jeziorkiem.W kępach rosły stokrotki oraz inne polne kwiaty. Wielkie i rozłożyste drzewa,rzucały cień, który dawał schronienie przed słońcem, jedynie jedynie pojedyncze promyki słońca przedzierały się przez gęstą sieć liści. Niewielkie paprotki delikatnie poruszały się wraz z wiatrem wydobywając cichy szum który pozwalał mi się odprężyć i powoli mnie usypiał. Chwilę walczyłem z sennością ale po kilku minutach poddałem się i zasnąłem. Obudziłem się chyba po kilku godzinach. Wstałem i rozprostowałem kości a potem skrzydła, które zdrętwiały mi przez niewygodną pozycję spania oraz przez to, że byłem w bez ruchu. Rozejrzałem się uważnie i rozciągnąłem się a po tym wzleciałem w powietrze raniąc sobie delikatnie twarz i ręce przez gałęzie drzew. Przetarłem twarz aby się chociaż trochę rozbudzić. Wróciłem do wcześniejszego zajęcia jakim był patrol. Na razie nie działo się nic ciekawego chociaż to z jednej strony dobrze a z drugiej może być to cisza przed burzą. Mimo tego spokoju rozglądałem się czujnie i uważnie aby niczego nie przeoczyć. 

Zamyśliłem się i to był mój błąd bo do rzeczywistości przywrócił mnie okropny i rwący ból w jednym ze skrzydeł. Przez to straciłem równowagę i zacząłem spadać w dół ale w ostatniej chwili udało mi się złapać w miarę jakąś równowagę i nie zabić się przy upadku z takiej wysokości. Udało mi się stanąć jakoś na dwóch nogach i zacząłem się uważnie rozglądać za strzelcem ale nikogo nie zauważyłem jedynie słyszałem szelest.     

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top