Rozdział XI : Ramandu

Stałam po środku pomieszczenia rytmicznie stąpając po drewnianych delikatnie uginających się pod moim ciężarem deskach. Chwyciłam za spinkę która utrzymywała kok na mojej głowie i pozwoliłam swoim włosom opaść na moje ramiona. Zrzuciłam pelerynę i suknię pozostając jedynie w koszulce na ramiączkach i bieliźnie. Podeszłam do komody i odsunęłam jedną z szuflad wyjmując z niej podłużne pudełko. Uchyliłam wieko i uśmiechnęłam się delikatnie, w środku znajdował się flet który dostałam od pewnego Fauna, przy okazji nauczył mnie jak się na nim gra. Usiadłam po turecku na podłodze i przyłożyłam instrument do ust i zaczęłam grać, z początku nie pewnie lecz z sekundy na sekundę coraz pewniej. Już tak dawno nie miałam go w rękach, zapomniałam o nim totalnie. Poczułam jak pojedyncze łzy spływają mi po twarzy, odłożyłam instrument na bok ocierając je ręką. Ta melodia tak strasznie przypominała mi o Piotrku i o Zuzie.. Tęskniłam za nimi i to bardzo, byli dla mnie jak rodzeństwo, a z początku to przecież w Piotrze byłam zauroczona.. Jednak to Edmund sprawiał że za każdym razem kiedy czułam jego dotyk przechodziły mnie ciary. I po mimo że minęły już dwa lata bardzo często o nich myślałam, zastanawiałam jak im idzie w życiu, gdzie teraz są i co robią.. I czy chodź w najmniejszym stopniu za mną tęsknią. 

- Nie przeszkadzam? - Uniosłam głowę i ujrzałam Eustachego. Właśnie co do tego chłopaka.. Był naprawdę prawdziwą zagadką. Często doprowadzał mnie do łez szczęścia, śmiechu ale też do furii. Widząc mój skromny ubiór speszył się i zwrócił wzrok na ścianę lekko się rumieniąc. Uśmiechnęłam się delikatnie narzuciłam na siebie koszulę nocną. Usiadłam na łóżku i poklepałam miejsce obok siebie, chłopak podszedł powoli lustrując mnie wzrokiem, na jego bladej twarzy widać było dwa czerwone kółeczka. 

- Nie krępuj się. - Powiedziałam uśmiechając się do niego pokrzepiająco. Nie pewnie usiadł i odetchną po czym spojrzał mi w oczy, jego poważna mina zbiła mnie z tropu ale nie chciałam tego psuć, pewnie za szybko nie zobaczę podobnego widoku. 

- Chciałem cię przeprosić. - Urwał i zwrócił swój wzrok w podłogę. - Gdyby nie moja głupota nic by wam się nie stało, i może twoja choroba by nie..

- O to się nie obwiniaj, stałoby się to wcześniej czy później. - Nastała cisza, trochę krępująca do tego. Położyłam mu dłoń na ramieniu a ten spojrzał na mnie smutno. - Każdy popełnia jakieś błędy, grunt to nie popełniać ich dwa razy. - Kiwną głową i wstał kierując się do drzwi, zatrzymał się jednak w pół kroku i zerkną na mnie.

- Tak dla jasności, nie jesteś zła?.. - Zaśmiałam się cicho i pokręciłam przecząco głową.

- Nie, idź już spać. Dobranoc. - Uśmiechną się do mnie i wyszedł z ulgą wymalowaną na twarzy. Położyłam się na łóżku uśmiechając się sama do siebie, nie sądziłam że przyjdzie mi usłyszeć takie słowa wypowiedziane z ust tego tajemniczego i nie znośnego chłopaka, byłam z niego poniekąd dumna, kiedy jeszcze nie trafiłam do Narnii byłam wredna, oschła i myślałam jedynie o sobie.. Dziś, jestem nową sobą, nową Cass która tylko w małej mierze przypomina tę starą. Przymknęłam oczy i przykryłam się pierzyną opkręcając się na drugi bok. Zasnęłam. 


Z rana obudził mnie dziwny szmer dobiegający zza moich pleców, zmarszczyłam brwi i powoli obróciłam się w drugą stronę. Uśmiechnęłam się na widok Ryczypiska który szukał czegoś po szufladach. 

- Pomóc ci w czymś? - Spytałam tak nagle że zwierzę podskoczyło patrząc w moją stronę z przerażeniem. 

- Wybacz o Pani, tak bardzo starałem się Pani nie obudzić. - Powiedział ze skruchą w łosie po czym pokłonił mi się nisko. Wstałam z łóżka i podeszłam do niego drapiąc go delikatnie po karku. 

- Wstań mój drogi i powiedz mi czego szukałeś. 

- Król Kaspian kazał mi znaleźć mapy Narnii. Przeszukałem cały statek lecz nigdzie nie mogę ich znaleźć. - Powiedział ze smutkiem w głosie, zamyśliłam się przez chwilę.. Ostatnimi razy widziałam je u kapitana. 

- Sprawdź u Driniana, o ile się nie mylę ostatnio zabierał je do siebie. - Mysz ukłoniła mi się i wybiegła przez nie wielką szparę w drzwiach. Chwyciłam za swój strój który naszykowałam sobie wczoraj rano i zrzuciłam z siebie koszulę nocną pozostając jedynie w bieliźnie i zwykłym podkoszulku. Czyjeś ciepłe dłonie na moich biodrach wyrwały mnie z transu, zrobiłam obrót i natrafiłam na piwne tęczówki, bez wątpienia był to Edmund. Uśmiechnęłam się do niego i zrobiłam krok w tył zakładając na siebie bluzkę a zaraz potem spodnie, przez cały czas czułam na sobie jego wzrok. 

- Uważaj bo ci oczy z orbit wyjdą. - Oboje wybuchnęliśmy śmiechem a ja podeszłam do lustra związując włosy w kucyka u góry głowy. - Chciałeś coś? - Spytałam patrząc w jego odbicie w lustrze. Chłopak uśmiechną się i spuścił swój wzrok trochę niżej.. Na mój tyłek? Prychnęłam tylko i wykręciłam oczami. - Hormony ci buzują czy jak? - Stanęłam do niego przodem zakładając ręce na piersi. 

- Całkiem możliwe. - Przyznał szczerząc się do mnie, postanowiłam powtórzyć wcześniejsze pytanie gdyż miałam wrażenie że nie koniecznie je usłyszał.

- A więc co chciałeś? 

- Ląd na horyzoncie. - Odparł wkładając dłonie do kieszeni. Wybałuszyłam oczy i uśmiechnęłam się szeroko, nie sądziłam że tak szybko znajdziemy kolejną wyspę. 

- To świetna wiadomość. - Wykrzyknęłam uradowana i ruszyłam w stronę schodów, obejrzałam się za nim i podałam mu rękę. - Chodź, muszę odebrać swój miecz od Minotaura, wziął go na czyszczenie. - Ujął moją dłoń i razem wyszliśmy na górny pokład. Słońce uderzyło w moje zaspane oczy przez co przez chwilę szłam z przymrużonymi oczami, nie wiele widziałam. Potknęłam się o co twardego a przed spotkaniem się podłogą uratował mnie Edmund, uśmiechnęłam się do niego a ten podciągną mnie do góry tak że wylądowałam w jego objęciach. 

- Gdzie tak lecisz? Nie chcę skrobać cię z podłogi. - Pokazałam mu język i wywinęłam sie z jego uścisku koci ruchem idąc przed siebie rzucając jeszcze tylko :

- Jesteś tak zabawny że aż nikt się nie śmieje. - Czarnowłosy prychną tylko i usiadł na jednej ze skrzynek. Kiedy wyszłam podniósł się i podszedł do mnie żwawym ruchem. 

- Ile można na ciebie czekać kobieto? - Jękną na co ja zaśmiałam się tylko i wsunęłam miecz do pochwy. 

- Musiałam z nim coś jeszcze omówić Edmundzie.

- Edmundzie? - Spytał zdziwiony. 

- No tak, chyba tak masz na imię prawda? 

- Oczywiście ale nigdy tak do mnie nie mówiłaś, Edek, Ed.. - Zaczęłam się śmiać widząc jego zamyśloną minę, chyba jego pusta główka naprawdę dużo wtedy przetwarzała. 

- Oj przestań już wymyślać bo i tak ci to nie wyjdzie. - Edmund skrzywił się teatralnie a ja widząc wychodzącą z dolnego pokładu Lisę i Łusię pomachałam im energicznie, dziewczyny już po chwili stały obok nas. 

- Dzień dobry zakochańce! - Wykrzyknęła Łucja tak że wszystkie oczy na krótką chwilę zwróciły się w naszą stronę. Uderzyłam dłonią w czoło kręcąc przy tym głową. Edmund objął mnie w talii i dumnie wypiął klatkę piersiową cmokając mnie w skroń. 

- Edmundzie proszę przestań. - Zażądałam delikatnie się uśmiechając.

- Mów mi tak jeszcze.. - Dziewczyny zachichotały cicho a ja westchnęłam ciężko.

- Faceci.. 

- Co faceci? - Odwróciłam się i na widok Kaspiana w o wiele lepszej formie uśmiechnęłam się szeroko i objęłam go krótko. 

- Zachowujecie się jak dzieci. - Chłopaki złapali się teatralnie za serca na co wszyscy głośno się zaśmialiśmy. Spojrzałam za horyzont, było już bardzo blisko lądu, spoważniałam i spojrzałam w stronę załogi która przekładała beczki do spiżarni.

- Kotwica w dół i spuścić szlupy! - Wszyscy jak w zegarku zaczęli biegać w tę i z powrotem wykrzykując coś do siebie. Kiedy szalupy były gotowe weszliśmy do nich i wypłynęliśmy w stronę wyspy. 

- Wyłazić no już żwawo! - Krzyczałam i popędzałam wszystkich skacząc od łodzi do łodzi głośno podśpiewując, jak zwykle humor mi dopisywał. 

- Skarbie jest już wieczór nie szalej już tak.. - A ten dalej marudził... No cóż taki typ. To prawda słońce zmierzało ku zachodowi. 

- Dobra już dobra.. - Mruknęłam i usiadłam na jednej ze skał. Musiałam przyznać że było tu nadzwyczaj pięknie, tak zielono i żywo, nie to co na poprzedniej wyspie, jednak ta naprawdę wyglądała na opuszczoną. - Co robimy Kaspian? - Mężczyzna spojrzał na mnie po czym zwrócił się do wszystkich.

- Spędzimy noc tutaj a rano rozpoczniemy rekonesans. - Faceci poszli zbierać drewno zaś ja wraz z Lisą i Łusią siedziałyśmy gdzieś na uboczu rozmawiając o wszystkim i o niczym. 

- Ależ ten mój brat potrafi być romantyczny. - Zaśmiałyśmy się z Lisą a ja westchnęłam bo z nie chęcią musiałam przyznać jej rację, był uroczy i troskliwy. 

- Prawda, aż nadto. - Kiedy zaczęłyśmy niekontrolowanie się śmiać wszyscy patrzyli na nas jak na wariatki, ta dżungla chyba źle na nas działała. 

Wieczorem leżałam tak wtulona w ramię Edka wpatrując się w gwiazdy które pięknie rozświetlały niebo, myślałam co by było gdyby jednak dwa lata temu wróciła z nimi do Anglii.. Jak to wszystko by się potoczyło.. Cóż na pewno inaczej. 

- Ty wiesz... Zawsze kiedy patrzę w gwiazdy myślę o tobie. - Odparłam z rozmarzeniem, chłopak spojrzał na mnie marszcząc brwi.

- O mnie? 

 - Tak głupku. - Odszepnęłam za co dostałam kuksańca w żebra. 

- Czemu o mnie? - Spytał podnosząc się i opierając się na łokciu aby móc spojrzeć mi w oczy. 

- Nie wiem.. Tak po prostu. - Zamilkłam na chwilę, nie wiem dlaczego, nigdy zbytnio się nad tym nie zastanawiałam. - Może po prostu że te miliony gwiazd odzwierciedlają twoje równie liczne piegi. - Czarnowłosy wybuchną śmiechem tarzając się po ziemi. 

- Nie śmiej się! - Warknęłam sama lekko się uśmiechając. Obrócił się w moją stronę i nachylił nade mną. 

- Aż tak ich nie lubisz? - Spytał robiąc maślane oczka.

- Kocham. - Powiedziałam ze śmiechem i cmoknęłam go w czubek nosa po czym ułożyłam się na jego klatce piersiowej i przymknęłam powieki. 

- Dobranoc. 

- Branoc. - Odburknęłam i zasnęłam.


Rano obudził mnie zdesperowany wrzask Edmunda, jak na sygnał podniosłam się gwałtownie starając się jak najlepiej ocenić sytuację. Edek biegał od krzaka do krzaka nawołując i krzycząc w panice. Podniosłam się i podeszłam do niego.

- Co jest? Czego się wydzierasz? - Spytałam zaspanym głosem, jego przerażony wzrok spoczął na moich oczach. 

- Łucja, zniknęła. - Odparł a ja po raz pierwszy od dawna wyraziłam się tak nie kulturalnie.

- Kurwa. - Kopnęłam pień i zaczęłam krzyczeć na całe gardło. - WSTAWAĆ! NO JUŻ RUSZAĆ SIĘ! RAZ, RAZ, RAZ! - Wszyscy w szybkim tępie stanęli na nogach patrząc na nas pytająco. 

- Łucja zaginęła. - Wyjaśnił Edmund, chwyciliśmy za miecze i zapuściliśmy się w las. Szłam przodem bacznie się rozglądając szukając chodź jednego małego śladu że dziewczyna tędy przechodziła. Po dłuższej drodze wylądowaliśmy na jakiejś polanie, na ziemi ujrzałam coś błyszczącego. 

- To sztylet Łucji. - Edek przejął ode mnie rzecz swojej siostry, już miałam coś powiedzieć kiedy poczułam jak ktoś popycha mnie do przodu tak że ląduje na kolanach. Reszta również miała techniczne problemy, coś nas atakowało.. Tylko co? Niczego tu nie było. Wyjęłam miecz i zaczęłam stosować technikę brata, po prostu machałam nim na prawo i lewo. 

- Ani kroku dalej jeśli wam życie miłe. - Zagroziło to " coś " przystanęłam wytężając wzrok. 

- Co z was za istoty? - Spytał Kaspian który wciskał się w kamienną ścianę.

- Potężne. - Odparł jeden z nich. 

- Każdy z nas ma głowę tygrysa. - Dodał drugi. - A tułów..

- Innego tygrysa.

- Lepiej za nami nie zadzierać. - Prychnęłam tylko i opuściłam miecze widząc rysujące się sylwetki. 

- Bo wtopię w serce kły. - Kiedy ich zobaczyłam nie potrafiłam stłumić śmiechu.

- I co jeszcze? Zmiażdżycie dorodnymi bandziochami? - Spytałam na co reszta wybuchnęła śmiechem. - Chyba dopiero teraz ogarnęli że są widoczni bo zaczęli rozglądać się p osobie z podziwem. 

- Połaskoczecie paluchami? - Zawtórował mi Kapsian. Były to nie wielki stworzenia trochę jak karły tyle że z jedną wielką nogą.

- Co zrobiłeś z moją siostrą ty pokurczu. - Warkną Edek wyciągając w jego stronę miecz. Podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na ramieniu, nie chciałam aby zrobił jakieś głupstwo. 

- Nie denerwujmy się. - Karzeł uniósł ręce do góry w geście obronnym.

- Gdzie ona jest?! - Krzyknęłam tak że wokół nas zapanowała głęboka cisza.

- Lepiej im powiedz.

- Otóż to.

- Tak. 

- Jest we dworze. - Wykręciłam oczami, nie no zaraz mnie coś trafi..

- W jakim do cholery dworze? - Spytałam z kpiną w głosie. Karzeł wzrokiem powędrował za nas, delikatne zarysy budynku powoli zaczęły być widoczne, a po chwili widzieliśmy już całą budowlę. 

- Aha, w tym dworze. - Zachichotałam widząc zafascynowanego Edmunda. I wtedy z dworu wyszła Łucja cała i zdrowa wraz ze starcem. 

- Czy wy musicie wiecznie mnie gdzieś zostawiać? - Spytał oburzony Eustachy który właśnie wyszedł z krzaków, stłumiłam śmiech. 

- O prosiak przyszedł. 

- Nareszcie. - Spojrzałam w stronę Łucji i podbiegłam do niej zawieszając jej się na szyi.

- Ale napędziłaś nam strachu. - Powiedziałam uśmiechając się do niej. 

- A szczególnie mnie. - Odparł Edek również mocno ją przytulając. 

- Ta ty to prawie wyłysiałeś. - Zaśmialiśmy się.

- Wasza królewska mość. - Spojrzeliśmy w stronę starca który pokłonił nam się z szacunkiem. 

- Kaspianie, Cassandro, Edmundzie to jest Koriakin wyspa należy do niego. - Uśmiechnęłam się i podałam rękę mężczyźnie. 

- To się jeszcze okaże, oszwabiłeś nas Panie magu. - Odezwał się rudy karzeł. 

- Nie nic podobnego. - Zapewnił idąc w ich stronę, z nie wyjaśnionych powodów zaczęły one uciekać. - Uczyniłem was niewidzialnymi dla waszego dobra. 

- Dla naszego dobra? 

- Nie prześladowałem was. 

- Ale mogłeś, gdybyś tylko zechciał. - Nie no te stworzenia swoją głupotą przewyższały nawet Eustachego.. 

- Sio stąd. - Koriakin rzucił w nich biały prochem na co wszystkie uciekły gdzieś w głąb lasu. 

- Co to było? - Spytałam zdziwiona.

- Pierze, ale nie mów im.

- Co to za stworzenia? - Odwróciliśmy się w stronę blondyna który patrzył na nas wyczekująco.

- Łachonogowie. - Odpowiedział starzec tak jak by to było oczywiste, szczerze mówiąc sama po raz pierwszy widziałam je na oczy.

- A no jasne, głupie pytanie. - Powiedział naburmuszony i ruszył za nami do środka dworu. 

- Powiedz jak to uczyniłeś ich niewidzialnymi dla ich dobra? - Spytała Łusia kiedy szliśmy przez ciemny korytarz. 

- Uznałem że to najlepszy sposób by ich chronić przed siłami zła. - Dorównałam im kroku i zmarszczyłam brwi.

- Masz na myśli tę mgłę? - Spytałam na co strzec przytakną, w tym momencie weszliśmy do ogromnej sali z dużą ilością starych ksiąg i regałów. 

- Raczej to co się za tą mgłą kryje. - Odparł zniesmaczony po czym poprowadził nas w konkretne miejsce. Rozłożył piękną i naprawdę zjawiskową mapę tych okolic, ustawiliśmy się wokoło. 

- Jaka wspaniała! - Wykrzykną z zafascynowaniem Eustachy, spojrzeliśmy na niego jak na wariata na co speszył się lekko i dodał. - No, jak na mapę nie istniejącego świata. 

- Oto źródło wszystkich kłopotów. - Odparł Koriakin wskazując na jedną z wysp na mapie. - Wsypa mroku. - Powiedział to tak że ciarki przeszły mi po plecach, wzdrygnęłam się i spojrzałam na Edmunda który bacznie obserwował ciągle zmieniający się obraz na mapie. 

- Tam właśnie lęgnie się zło. Potrafi przybrać najróżniejsze postacie i spełnić najstaranniej skrywane pragnienia. - Nie wiedzieć czemu kiedy wypowiadał te słowa patrzył jedynie na Edka... - Usiłuje zbrukać wszystko co szlachetne. - No czysta telepatia, facet przeniósł swój wzrok na mnie, przełknęłam głośno ślinę. - Wykraść światło naszego świata. 

- Jak temu zapobiec? - Spytała Łusia.

- Przezwyciężając jego magię. Takich mieczy jak twój - wskazał na srebrną klingę Edmunda - istnieje jeszcze sześć. 

- Widziałeś je? - Spytał czarnowłosy patrząc to na starca to na mnie. 

- Sześciu lordów. - Odparł zamyślonym głosem Kaspian, czułam że byliśmy co raz bliżej celu. - Przepływali tędy? - Spytał tak jak by chciał się upewnić. 

- Tak.

- Dokąd się udali? - Zapytałam.

- Tam dokąd ich wysłałem. - Zmarszczyłam brwi, no nie wiele mi to mówiło.. - By zdjąć zły czar, podążajcie za błękitną gwiazdą, aż do wyspy Ramandu. Wszystkie siedem mieczy złóżcie na stole Aslana, dopiero wówczas zbudzi się drzemiąca w nich siła. Lecz strzeżcie się, każde z was zostanie poddane próbie.

- To znaczy? - Spytałam zaniepokojonym głosem, Koriakin spojrzał na mnie poważnie.

- Do czasu złożenia mieczy na stole złe moce są nad nami górą. Dołożą wszelkich starań by zwieść was na pokuszenie. - Nachylił się nad Łucją i szepną. - Bądźcie silni. Nie dajcie się omamić. - To już skierował do nas. - By zwalczyć ciemności wokoło trzeba pokonać mroczne siły własnej duszy. - Wymienialiśmy porozumiewawcze spojrzenia po miedzy sobą starając coś z siebie wyczytać. Zapadła cisza kiedy każdy był pogrążony we własnych myślach. 

- Na nas już czas. - Wszystkie pary oczu skierowały się na mnie, Kaspian kiwną głową i skierowaliśmy się w stronę wyjścia. 


********************************************************

Rozdział dłuższy niż pozostałe :) Do zobaczenia :* Pozdrawiam :D ( 2820 słów ).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top