"Walczę i zwyciężę" Rozdział 6(1)



W departamencie spędzała kolejne minuty, a nowe informacje o Colinie nie napływały. Komendant przybył na miejsce od razu po otrzymaniu zawiadomienia o pojawieniu się auta Muneza. Uważał, że porucznicy dobrze zrobili, udając się w pościg za podejrzanym samochodem. Nie należał do osób, które unikają niebezpieczeństwa. Uważał, że jeśli ktoś decyduje się na pracę w policji, a tym bardziej w wydziale kryminalnym, musi być przygotowany na ryzykowanie życia. Choć nie okazywał niepokoju otwarcie, on również niecierpliwie czekał na wieści o swoim podwładnym.

Gdy przekroczył próg gabinetu C&C, Catherina momentalnie podniosła się do pozycji stojącej i spojrzała na niego ze strachem.

— Wiadomo coś? — zapytała.

Pokręcił przecząco głową, po czym przysiadł na biurku porucznika. Morgan bezsilnie opadła na fotel i przymknęła oczy.

— Powinnaś wziąć coś na uspokojenie, kiepsko wyglądasz — stwierdził.

W normalnej sytuacji nie potrafiłaby opanować zdumienia, że znienawidzony komendant przejął się jej stanem. Teraz nie zwróciła uwagi na te słowa.

— Nic mi nie jest — rzuciła szybko.

— Jesteś blada jak ściana, idź do domu.

— I myśli pan, że w domu będę się martwić mniej!? — uniosła głos, a zaraz potem cicho przeprosiła za swoje zachowanie. Nie chował urazy.

— Nie zapominaj, czym jedzie Colin. Mógłby się rozwalić we wszystkim, ale nie w swoim ukochanym Dodge'u. Wróci tu w całości, bo to Colin. Colin Pieprzony Farciarz.

Uśmiechnął się lekko, po czym wyszedł z gabinetu. Choć jego słowa nie brzmiały, jak typowe pocieszenie, Catherina poczuła się lepiej. Colin rzeczywiście miał w życiu niesamowite szczęście. Wierzyła, że tak będzie i tym razem.

Mimo to bała się. Paniczny strach pętał jej ciało, gdy tylko pomyślała, że Bonnet może nie wyjść cało z tego pościgu. Mijały kolejne minuty, a on nadal nie łączył się z dyżurnym i nie dał znaku życia. Makabryczne obrazy przelatywały przez głowę Catheriny, tworząc w niej istne spustoszenie. Co, jeśli Colin uderzył w jakiś budynek, drzewo, słup i dlatego nie ma z nim żadnego kontaktu? Co, jeśli jego samochód złożył się gdzieś jak harmonijka, pod wpływem nadmiernej prędkości? Co, jeśli mimo pewności siebie i doświadczenia w służbie, został wpędzony w śmiertelną pułapkę?

Odchodziła od zmysłów. Wędrowała w kółko po pokoju, ciągle czekając na chociażby jeden mały znak od Colina, ale ich nie dostawała. Piła kawę za kawą, żeby zająć czymś ręce, mimo że nie mogła narzekać na senność. Była zmęczona, źle się czuła, ale za nic w świecie nie potrafiłaby teraz usnąć.

Zapomniała o wszystkim. O wiadomościach od Jacoba, o późnej godzinie, a nawet o dziwnym zachowaniu Colina z ostatnich dni. Liczyło się tylko to, co dobre. Jak ćwiczyli razem na Crown Nets, jak zawsze mogła na niego liczyć, jak wychodzili w środku nocy, by napić się piwa w ulubionej knajpce i nigdy nie kończyły im się tematy do rozmów. Jak Colin pomagał jej na początku służby i starał się przekonać, że wcale nie jest takim kobieciarzem, za jakiego ma go cały departament, jak kaleczył śpiewem piosenki, jadąc na kolejne wezwanie.

Uświadomiła sobie, że jej życie bez niego byłoby puste, pozbawione barw. W ciągu trzydziestu lat swojej egzystencji miała tylko trzy osoby, na które tak naprawdę mogła liczyć — tatę, Jacoba i Colina. Ojciec zginął na służbie, a Colin był tego bliski. Nie chciała nawet myśleć, jak będzie się czuć, jeśli Bonnetowi naprawdę stanie się coś złego.

Dlatego, gdy zobaczyła go w drzwiach gabinetu całego i zdrowego, nie potrafiła ukryć łez szczęścia i targających nią emocji. Od razu podbiegła do porucznika i rzuciła mu się na szyję. Wiedziała, że zachowuje się nieprofesjonalnie i powinna być twarda, ale w tej sytuacji nie umiała oddzielić spraw zawodowych od prywatnych. Bo Colin zawsze był dla niej bardziej prywatny niż zawodowy.

— Hej, spokojnie, nic mi nie jest — powiedział z lekkim uśmiechem.

Nie potrafił odrzucić bliskości Catheriny. Chłonął ją, choć wiedział, że nie powinien.

— Tak się bałam! Czemu nie dałeś znać, że już koniec? Złapałeś ich?

— Spieprzyli mi... — wyznał, po czym wyraźnie zmarkotniał.

Odsunął się od Catheriny i podszedł do okna. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że odbierał to jako osobistą porażkę.

— Trudno... Dorwiemy ich innym razem.

— Nie, nie dorwiemy. Drugi raz się tak nie wystawią. To był zwykły pokaz sił, zwykły teatrzyk, ale gdyby udało mi się ich złapać, to to mogłoby się wreszcie skończyć!

— Colin, spokojnie...

— Co z tą kobietą?

— Jest operowana, na razie nic nie wiemy. Trzeba czekać.

— No właśnie, sama widzisz. Zaczynają ginąć niewinni ludzie! Następnym razem wjadą w wycieczkę szkolną albo wysadzą metro — krzyknął. Wyraźnie nie radził sobie z emocjami. — Równie dobrze mogą teraz mordować inne osiedle, a my nic z tym nie robimy!

— Przecież się staramy! Nie wszystko da się przeskoczyć. Robimy, co w naszej mocy. Prawie bez przerwy siedzimy w tym departamencie, całymi dniami zajmujemy się tylko tą sprawą. Robimy o wiele więcej, niż powinniśmy, rezygnujemy z wolnych dni, rezygnujemy z odpoczynku, ze swojego życia. Nie jesteśmy niczemu winni, Colin! Nie obwiniaj się!

— Nie, Catia. Robimy za mało. O wiele za mało!

— Robimy, co w naszej mocy! — rzuciła ostro, zmuszając partnera, by spojrzał jej w oczy. Zrobił to, ale potem bardzo szybko spuścił wzrok. — To dlatego taki jesteś? Dlatego się zmieniłeś?

— Nie zmieniłem się.

— Nie mam już siły, Colin! — wyznała, po czym usiadła przy biurku, oparła na nim łokcie i ukryła twarz w dłoniach. Była zmęczona. Piekielnie zmęczona. — Ja też już mam tego wszystkiego dość! Ja też jestem totalnie wyczerpana, też odczuwam ciągłe wahania nastroju, też mnie to wszystko wkurza i martwi!

Milczał.

— Odsunąłeś mnie. Z dnia na dzień stałeś się oschły, a ja nie jestem w stanie tego zrozumieć. Kiedyś już dawno siedzielibyśmy w barze i poprawiali sobie humor głupimi rozmowami. Brakuje mi tego, tej naszej beztroski, wzajemnej pomocy. To mi pozwalało normalnie funkcjonować, nie załamywać się i nie brać wszystkiego tak mocno do siebie. Chce wiedzieć, co się zmieniło. Chcę wiedzieć, rozumiesz Colin?!

W ciągłym milczeniu wpatrywał się w panoramę miasta. Wielkie okno dawało możliwość dokładnej obserwacji całej metropolii. Patrzył na wielkie budowle, wysokie wieżowce i ruch na ulicach. Wszystko, żeby tylko nie musieć odpowiedzieć na zadawane pytania. Wszystko, żeby przeciągnąć poważną rozmowę, jak najdłużej w czasie.

— Poznałem kogoś — wyjawił w końcu.

Takiej odpowiedzi Morgan z pewnością się nie spodziewała. Zamilkła i z zaskoczeniem zerkała na przyjaciela. Chyba przywykła już do myśli, że ten wieczny kawaler nie szuka miłości i raczej nie zamierza się angażować. Opowiadał o wielu swoich kobietach i żadnej przed nią nie ukrywał. Poza tym nawet jeśli z kimś się spotykał, nigdy nie wpływało to na relacje jego i Catheriny. Aż do teraz.

— I co to ma wspólnego z nami?

— To, że muszę się wreszcie ogarnąć, ustatkować. Nie mogę biegać po barach w towarzystwie innych kobiet... Chcę sobie ułożyć życie, Catia. Poświęcić jej czas i uwagę, na którą zasługuje.

Te słowa zabolały ją bardziej, niż przypuszczała.

— Nadal nie rozumiem. Czy według ciebie ustatkowanie się, oznacza odcięcie od innych ludzi?

— Nie, ale akurat w tym przypadku tak to może wyglądać.

— Aha, więc nie umiesz być z nią i równocześnie utrzymywać starej relacji ze mną, tak? O to chodzi? Jakoś, gdy ja poznałam Jacoba, potrafiłam go przyzwyczaić do myśli, że jest w moim życiu inny ważny facet. Potrafiłam pogodzić związek z nim i przyjaźń z tobą.

— To, że ty potrafiłaś, nie znaczy, że ja też potrafię.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

Bała się odpowiedzi, ale chciała ją wreszcie poznać. Chciała wiedzieć, na czym stoi.

— Nie wiem, jak to ująć...

— Chcesz przekreślić siedem lat naszej znajomości ot tak, o to chodzi?

Starała się zachować spokój, jednak z każdy słowem stawało się to coraz trudniejsze.

— Przepraszam Cat... — szepnął, po czym ponownie utkwił wzrok w szybie. Nie chciał patrzeć na Catherinę. Nie chciał myśleć, że właśnie zniszczył wszystko, na co pracowali lata. Wiedział, że odrzucił osobę, która zawsze przy nim była i niejedno mogłaby dla niego poświęcić.

— To się nie dzieje naprawdę... — prychnęła, po czym złapała się za głowę. — Serio tylko tyle masz mi do powiedzenia?! Przepraszam?

— Co mam jeszcze zrobić?! Znajdziesz innego przyjaciela, na świecie jest mnóstwo facetów. Ja muszę wreszcie spróbować żyć inaczej, Catia. Nie zrobię tego, tkwiąc cały czas w jednym schemacie!

— Więc przyjaźń ze mną to dla ciebie jakiś schemat!? — Nie wierzyła w to, co usłyszała. Nie wierzyła, że Colin naprawdę może myśleć w ten sposób.

— W pewnym sensie tak. Najwyższy czas trochę przystopować...

Nie potrafiła dłużej tego słuchać. Nie przypuszczała, że najlepszy kumpel będzie kiedyś w stanie zachować się w ten sposób. I choć pragnęła, by cofnął wszystko, co powiedział, miała swój honor i dumę. A one nie pozwalały prosić się o przyjaźń.

— Spójrz na mnie — rozkazała. Nie zareagował. — Spójrz na mnie, do cholery!

Uniósł głowę, spojrzał jej w oczy i poczuł się podle.

— Jesteś, byłeś i będziesz szują, Colin — syknęła przez zaciśnięte zęby, po czym wyszła, trzaskając drzwiami.

Mężczyzna złapał się za głowę i nerwowo szarpnął za włosy. Potem chwycił wazon stojący na szafce i z dzikim wrzaskiem rzucił nim o ścianę. Kawałki porcelany spadły na podłogę wraz z kodeksami i poradnikami, o które zahaczyły. Porucznik w ogóle nie przejął się bałaganem. Usiadł w kącie pod wielkim oknem, oparł głowę o ścianę i zamknął oczy.


*


Gdy stanęła przed drzwiami swojego mieszkania, wcale nie czuła ulgi związanej z zakończeniem pracy. Była zmęczona, ociężała i zniechęcona do wszystkiego. Mimowolnie już po raz tysięczny analizowała w głowie przebieg dzisiejszego dnia, a to tylko wzmagało jej podły nastrój. Nie potrafiła przestać się zadręczać, choć czuła, że bardzo niewiele brakuje, by kompletnie się załamała.

Kręcąc kluczem w zamku, marzyła tylko o tym, by zasnąć i obudzić się, gdy wszystko będzie już prostsze. Jednak nawet teraz nie było jej dane odetchnąć po męczącym dniu. Zauważyła bowiem, że jej drzwi wcale nie są zamknięte. Szybko przeanalizowała przebieg dzisiejszego poranka i upewniła się, że na pewno przekręcała klucz, wychodząc do pracy.

Serce momentalnie podskoczyło jej do gardła, a wydarzenia ostatnich dni sprawiły, że zalała ją fala przerażenia. Ktoś dostał się do jej domu! To nie mógł być Jacob, bo wracał dopiero za dwa dni. Pierwsza przyszła jej do głowy myśl, że to sprawcy krwawej masakry przyszli, by coś na niej wymusić. Przez moment nie wiedziała, co robić. Nawiedzały ją same najczarniejsze myśli, ale nie zamierzała stać na klatce schodowej w nieskończoność. Wyjęła broń, odbezpieczyła, odetchnęła głośno, a potem weszła do środka.

Po mieszkaniu przesuwała się ostrożnie i prawie bezszelestnie. Istotne ułatwienie stanowił w tej sytuacji fakt, że doskonale znała rozmieszczenie pomieszczeń i mebli. Wiedziała, gdzie mógłby się skryć ewentualny napastnik, a na które miejsca nie musi zwracać uwagi.

Było cicho. Może nawet zbyt cicho. Wydawało się, że mieszkanie jest puste, ale mocny cytrusowy zapach zdradzał obecność nieproszonego gościa. Catherina nie używała tego typu perfum ani odświeżaczy powietrza, dlatego od razu zorientowała się, że ktoś w tym mieszkaniu przebywał.

Najpierw postanowiła udać się do salonu, ponieważ był najbliżej. Przesuwając się wolno, wzdłuż ściany, zaczęła coraz wyraźniej dostrzegać niewielkie światełko, które z niego biło, a tajemniczy zapach stawał się coraz silniejszy. Im bliżej futryny podchodziła, tym jej strach i adrenalina wzrastały. I to do kolosalnych rozmiarów, bo cena za ciekawość i brawurę mogła być naprawdę wysoka. W końcu postanowiła zmierzyć się z problemem twarzą w twarz. Mocniej ścisnęła broń i szybkim susem stanęła na środku salonu.

Spodziewała się zobaczyć jakichś nieznajomych mężczyzn siedzących na kanapie w ciemnych strojach i cierpliwie czekających, aż ich ofiara zjawi się na miejscu. Wyobraźnia podsuwała jej pomysły rodem z filmów akcji lub horrorów, a nie rozważyła najbardziej prawdopodobnej i oczywistej opcji.

Okrągły stoliczek z białego drewna został przystrojony jasnym obrusem, który Catherina widziała na oczy po raz pierwszy. Na nim, w pozłacanych świecznikach, stały dwie wysokie świece, rozświetlające cały pokój. Obok nich znajdowały się dwa talerze, dwie pary sztućców i niewielki bukiet róż, stojący w wazonie. W małym wiaderku z lodem chłodził się szampan, a całość kompozycji przystrojona została czerwonymi kwiatowymi płatkami. Wśród tych wszystkich romantycznych szczegółów dostrzec można było jeszcze coś — czerwone prostokątne pudełeczko z kokardką — które stało na jednym z talerzy. A na kanapie, obok stolika, spał Jacob.

Catherina przez dłuższą chwilę wpatrywała się w to wszystko z przejęciem i dopiero po czasie zorientowała się, że nadal trzyma w ręce broń. Poczuła, jak wszystkie złe emocje kumulują się w jednym miejscu, powodując łzy pod powiekami i piekielne uczucie bólu. Oparła się o ścianę i z trudem łapała powietrze. Przez moment w ogóle nie mogła się uspokoić. Wszystko wewnątrz niej buzowało, a natłok różnorodnych uczuć doprowadzał do szału.

Patrząc na cudownie przystrojony stolik, ogarnęło ją ogromne rozczulenie i przyjemność, ale myśląc o niebezpieczeństwie, jakie mogło jej grozić — cała drżała. Nie potrafiła odetchnąć, choć sytuacja okazała się wspaniałą niespodzianką, a nie kolejną krwawą rzezią. Czuła, że powinna podejść do Jacoba i obudzić go pocałunkiem, podziękować za cudowną niespodziankę i spędzić resztę nocy w jego towarzystwie. Zasługiwał na to. Od dwóch tygodni ich kontakt praktycznie nie istniał, a ona świadomie przeniosła się do innego świata. Przed wyjazdem ukochanego nie miała pojęcia, czy zdoła przetrwać te dwa tygodnie rozłąki, potem uświadomiła sobie, że ogromnie go potrzebuje i tęskni, a teraz — gdy wreszcie wrócił — nie potrafiła nawet podejść i się przytulić. Kupił kwiaty, jakiś prezent w małym pudełeczku, cudownie przystroił stół, a w kuchni zapewne stygły przepyszne, własnoręcznie zrobione, dania. Zasłużył na słowo podziękowania i poświęcenie mu kilku cennych chwil.

Chciała. Naprawdę chciała to zrobić, ale nie umiała. Wszystkie problemy, obawy i emocje ostatnich dni były tak realne, że skutecznie odsuwały ją od chęci czułości i bliskości z ukochaną osobą. I im dłużej patrzyła na ten romantyczny obrazek, tym więcej łez spływało jej po policzku.

Ostatecznie, Jacob spędził całą noc na kanapie, a Catherina na parapecie w sypialni. Towarzyszyła jej najlepsza przyjaciółka, którą od pewnego czasu stała się butelka półwytrawnego wina. Przepłakała całą noc. Myślała o wszystkim. O swoim życiu, o związku z Jacobem, o przykrościach, jakie sprawił jej Colin i sprawie Forest Hill. Zrozumiała, że jej życie zaczyna się sypać. Straciła przyjaciela, prawie zginęła podczas ryzykownego pościgu, a jej umysł bez przerwy zaprzątało tylko prowadzone śledztwo. Zastanowiła się, ile razy podczas tych dwóch tygodni pomyślała o czymś innym niż dochodzenie. Ile razy pomyślała o Jacobie, ślubie albo zwykłych zakupach czy posprzątaniu domu.

Odpowiedź wprawiła ją w osłupienie.


*


Choć samotności miała ostatnio pod dostatkiem, potrzebowała jeszcze chwili na przemyślenie kilku spraw. Wiedziała, że ostro nadwyręża cierpliwość i tolerancję Jacoba, ale w tym momencie nie widziała dla siebie lepszego rozwiązania.

Z samego rana, po zaledwie trzech godzinach snu, chwyciła do ręki torbę ze sprzętem bokserskim i pojechała metrem na Crown Nets. Czuła, że wypity alkohol nadal buzuje w jej żyłach, ale nie zamierzała zwracać na to uwagi. Na bolącą głowę i wyrzuty sumienia również. Otworzyła kluczem starą kłódkę, potem odrapane drzwi, po czym ze smutkiem rozejrzała się po wnętrzu sali. Od jej poprzedniej wizyty nic się tutaj nie zmieniło. Pojedynczy worek nadal wisiał pod sufitem, kilka nieciężkich hantli stało pod ścianą, a przez wysoko osadzone okna wpadały jasne promienie słońca. Catherina westchnęła ciężko, po czym przesunęła się w głąb pomieszczenia. Każdy ruch roznosił się echem, po całej powierzchni, a wszechogarniająca cisza sprzyjała przemyśleniom.

Z uśmiechem wspomniała, jak kilkanaście lat temu stawiała tu swoje pierwsze bokserskie kroki. Jak obrywała od starszych chłopaków i wysłuchiwała ich przeprosin. Jak śmiała się za każdym razem, gdy przerażony sparingpartner uświadamiał sobie, że przywalił kobiecie. Morgan chciała być traktowana na równi z mężczyznami. Nie poddawała się, walczyła i nie uciekała z płaczem do domu, gdy ktoś uderzył ją za mocno.

Matka Catheriny zmarła przy porodzie. Ojciec starał się wychować córkę na silną, niezależną kobietę, która bez problemu poradzi sobie w dorosłym życiu. Zamiast do zoo czy wesołego miasteczka zabierał małą Catię do parku linowego i na strzelnicę. Z dumą patrzył, jak z każdym kolejnym takim wypadem stawała się zwinniejsza, sprytniejsza, a jej strzały coraz celniejsze.

Gdy zaczęła wyrastać na chłopczycę, nie miał nic przeciwko. Cieszył się, że z chęcią ogląda z nim mecze, pijąc piwo, że interesuje się wszystkim, co związane z prawem i kryminalistyką i że jej największa pasja to sporty walki. Dlatego gdy pewnego dnia zakomunikowała, że idzie w jego ślady — nie posiadał się z radości.

Gregor Martinez był bowiem Komendantem Departamentu Policji Silent Glade. Stał wtedy w hierarchii nad Martinezem i okropnie go gnębił. Brak akceptacji pokazywał mu na każdym kroku, bo uważał, że nie jest to osoba godna zaufania i stanowiska, jakie zajmuje. Martineza nigdy nie lubiano, a uraz do komendanta, przeniósł się potem na jego córkę.

Gdy Morgan został śmiertelnie postrzelony podczas jednej z akcji, Catia została kompletnie sama. Bez rodziny, bez przyjaciół, bez partnera przy boku i z Martinezem, który automatycznie zajął posadę komendanta. Nie było łatwo pozbierać się po tej tragedii, ale z czasem stanęła na nogi, odbudowała swoją psychikę i przysięgła, że od tej pory nic i nikt nie będzie w stanie jej złamać.

Nie traciła czasu. Szybko ubrała strój, który składał się z krótkich spodenek i koszulki na ramiączkach, po czym zawiązała na dłoniach owijki. Założyła rękawice, a ochraniacz na szczękę rzuciła w kąt. Nie było z nią Colina, więc wszelkie zabezpieczenia mogła sobie darować.

Uderzała w worek z wielką agresją. Chciała się wyżyć, zrzucić z siebie wszystkie złe emocje i pozbyć stresu. Równie dobrze, mogła zrobić to w mieszkaniu, w końcu jeden pokój poświęciła na siłownię, ale Crown Nets miało swoją moc. Działało na nią w inny sposób niż wszystkie znane miejsca. Odbierało siły fizyczne, ale leczyło psychikę. Znało jej słabe strony, dawało spokój i czas na przemyślenia oraz — co ważne — pokazywało, jak bardzo zmieniła się na przestrzeni lat.

Za każdym razem, gdy przypominała sobie o swoich porażkach, cierpieniach i trudach, worek przyjmował serie mocnych prostych lub sierpowych, a głośne uderzenia roznosiły się echem w przestrzeni. Seria za pościg, seria za Colina, seria za niespełnione marzenia i złe wybory. Seria za niewłaściwie ulokowane uczucia i zbyt częste lekceważenie Jacoba. Seria za uleganie strachowi i utraty sił. Seria za wrażliwość, tkliwość i wreszcie — seria za fałszywych przyjaciół, którzy nie zasługują na zaufanie.

Na moment opadła z sił, więc postanowiła zrobić krótką przerwę na napicie się wody i odetchnięcie. Czuła pot spływający po czole i ciele, ale uwielbiała to uczucie. W trakcie przerwy usłyszała także dźwięk swojego telefonu. Domyślała się, że to wiadomość albo od zdenerwowanego Jacoba, albo C&L, wzywających ją do departamentu. Chwyciła do ręki telefon, a potem przez dłuższy czas wpatrywała się w niego z przejęciem. Jej wzrok gorączkowo błądził od jednej strony do drugiej, choć treść zawierała tylko dwa słowa...


Wiadomość od: nieznany

Wycofaj się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top