"Walczę i zwyciężę" Rozdział 5(2)

*

Sen nie załagodził na jej złego nastroju. Wstając z łóżka nie czuła żadnego zapału i chęci do pracy, a niemiłe przemyślenia z poprzedniego wieczora nadal tkwiły w jej głowie. Jedynym pozytywnym punktem tego ranka była wiadomość od Jacoba, w której w piękny sposób wyznawał swoją miłość i życzył miłego dnia.

Niestety, już po wejściu do departamentu okazało się, że te życzenia z pewnością się nie spełnią. Otrzymała bowiem drugą wiadomość, tym razem od Colina, w której kazał jej natychmiast przyjść do gabinetu komendanta. Przełknęła ślinę, wiedząc, że to nie zwiastuje niczego dobrego.

Gdy weszła do pomieszczenia, Martinez siedział na fotelu przy swoim biurku, a Colin stał przed nim. Porucznik miał ponury wyraz twarzy, a przełożony kipiał ze złości.

— No proszę, jak miło, że pojawiła się wreszcie nasza gwiazdy! — huknął, patrząc na Catherinę.

— Nie rozumiem... — odparła, przerzucając wzrok z Colina na komendanta i z powrotem. Miała nadzieję, że zaczną od wyjaśnienia, o co chodzi, ale nikt się do tego nie kwapił.

— Nie rozumiesz? Nie rozśmieszaj mnie. Pytam pierwszy i ostatni raz, co to miało znaczyć?!

— Ale co? — dopytywała kobieta.

— Idiotę ze mnie robisz?

— Nie, nie robię z szefa idioty! Po prostu nie rozumiem, o czym rozmawiamy! — uniosła lekko głos.

— Ach tak? Dobrze — odparł, po czym chwycił do ręki pilot i włączył nim telewizor zamontowany nad sufitem.

Catherina z oszołomieniem patrzyła na swoją twarz w dzienniku informacyjnym. Widziała, jak wraz z Colinem idą przez policyjny parking, rozmawiają o czymś z reporterami, a potem znikają we wnętrzu Dodge'a. Wisienką na torcie okazały się słowa prezenterki.

...Porucznik Catherina Morgan i porucznik Colin Bonnet uchylają się od odpowiedzi na pytania, podając za powód dobro śledztwa. Udało nam się jednak ustalić, że wszystkie ofiary Krwawego Osiedla zostały wcześniej porwane i nie zamieszkiwały Forest Hill, a jedyny świadek zdarzenia popełnił samobójstwo...

Komendant przesunął film — najwidoczniej zdążył go już nagrać — i puścił jeszcze raz.

Udało nam się jednak ustalić, że wszystkie ofiary Krwawego Osiedla zostały wcześniej porwane i nie zamieszkiwały Forest Hill, a jedyny świadek zdarzenia popełnił samobójstwo...

Catherina miała wrażenie, że Martinez celowo się nad nią pastwi i będzie ten fragment włączał w nieskończoność. W jednej chwili ogarnęło ją przerażenie, złość i chęć rozszarpania tych dziennikarzy na strzępy.

Natomiast Colin nie wyglądał na zaskoczonego, gdyż widział ten reportaż wcześniej. Mimo to on również z trudem panował nad nerwami.

Komendant uznał, że już wystarczy i wyłączył telewizor.

— A teraz słucham — powiedział, zakładając ręce na piersi.

— Co mamy powiedzieć? Przecież było słychać i widać, że nic nie powiedzieliśmy — odezwał się spokojnie Colin. Doskonale wiedział, że w towarzystwie Martineza lepiej nie dopuszczać Catheriny do głosu. Była zbyt nerwowa i wybuchowa, a to zawsze źle się kończyło.

— To bardzo dziwne, że napadli akurat na was i akurat, gdy wychodziliście w nocy z departamentu. Zdumiewający, kurwa, zbieg okoliczności, że nikogo nie było wtedy w pobliżu i nikt nie mógł słyszeć, o czym rozmawiacie PRZED włączeniem kamery!

Zagrał telefon komendanta. Od razu odrzucił połączenie.

— Co szef sugeruje? — Colin za wszelką cenę silił się na łagodny ton. Nie chciał dolewać oliwy do ognia krzykami i awanturowaniem się. Wiedział, że nic by tym nie osiągnął.

— Sugeruję, że robicie ze mnie skończonego idiotę. Mogliście wygadać im wszystko, co chcieli, przed włączeniem kamery, pod warunkiem, że będą was kryć i powiedzą, że nic nie powiedzieliście. Nie takich cwaniaków już spotykałem na swojej drodze. Wiecie, co tu się teraz dzieje? Ludzie szaleją, gubernator jest wściekły, Internet i telewizja od samego rana trąbią tylko o tym! Wszyscy chcą informacji, wyjaśnień, wywiadów, ale w gruncie rzeczy mają serdecznie w dupie to, co do nich mówię. Każdy wymyśla teraz własne teorie, a im bardziej niemożliwe, tym lepiej się sprzedają. Ktoś mi za to odpowie — syknął. — Mówiłem wyraźnie, że jeśli ktoś się wygada, to go zwolnię. Dyscyplinarnie. To będzie koniec waszej oszałamiającej kariery, Bonnet i Morgan. Przysięgam, że jeśli znajdę dowody na wasze przewinienia, to was zniszczę. I zrobię to z wielką przyjemnością.

Kolejne połączenie i znowu odrzucił.

— Więc proszę najpierw nam to udowodnić, a potem snuć oskarżenia — powiedziała spokojnie Catherina, choć w jej głosie czuć było złość.

— A żebyś wiedziała, że udowodnię — odpowiedział z cynicznym uśmiechem.

— Wprost nie mogę się doczekać!

— Catia, przestań — wtrącił Colin.

Wiedział, że jeśli nie zahamuje złości Catheriny, to kobieta w końcu przesadzi i ich sytuacja będzie jeszcze gorsza. Złapał ją delikatnie za rękę, dając do zrozumienia, że powinni opuścić gabinet. Martinez nie zamierzał ich zatrzymywać. Zaraz po zamknięciu drzwi Morgan agresywnie wyrwała się przyjacielowi, po czym nadzwyczaj szybko znalazła się w swoim pokoju. Wrzała z nerwów.

— Po co był ten tekst, że nie możesz się doczekać? — zapytał spokojnym tonem, gdy i on wszedł do pomieszczenia. Wzburzona porucznik nie potrafiła znaleźć sobie miejsca.

— Bo mnie wkurzył i sprowokował! Rzuca w nas oskarżeniami, a ty stoisz potulnie, jak baran, i nie potrafisz się odezwać. Jakby ci napluł na twarz, też byś nie zareagował? Mam już dość jego ciągłych żali i pretensji. Z chęcią powiedziałabym mu w twarz, że jest pieprzonym sukinsynem!

— Myślisz, że wygrasz z nim cynizmem i chamskimi odzywkami? Przecież on i tak nigdy nie przyzna, że mógł źle nas ocenić i nie przeprosi.

— Więc mam jak tchórz siedzieć w kącie i dać się gnoić? To jest twoim zdaniem najlepsze rozwiązanie?!

— Na pewno lepsze niż jakbyś miała się rzucić się z pazurami na faceta, który komendantem będzie jeszcze przez wiele lat. Nie bądź głupia, Catia!

Uspokoiła się, usiadła przy biurku i ukryła twarz w dłoniach. Musiała ochłonąć, przemyśleć swoje zachowanie, zacisnąć zęby i nie dać się więcej sprowokować. Z komendantem nie można było wygrać krzykiem, bo on zawsze krzyczał głośniej.

— Dobrze, że mnie stamtąd wziąłeś. Jeszcze słowo i wyzywałabym go od najgorszych — przyznała w końcu.

— Wiem, dlatego zareagowałem. Poza tym sam miałem na to ochotę.

Po raz pierwszy od kilku dni wymienili uśmiechy. Niestety, dalszą rozmowę przerwał telefon od kapitanów.

— Mają dla nas bombę — poinformował Colin po zakończeniu krótkiego dialogu.

— Mam już dość tych ich bomb — westchnęła, po czym wraz z partnerem, opuściła gabinet.

*

— Dzwonił koroner — oświadczył David, gdy tylko zobaczył postacie Morgan i Bonneta, wyłaniających się zza drzwi. Nie zaprzątał sobie głowy żadnym powitaniem.

— I co powiedział? — zapytała obojętnym tonem.

— Co wy tacy markotni? — zauważył od razu Cooper.

— Mieliśmy pogadankę z Martinezem — odparł szybko Colin, jednocześnie ucinając temat.

— Aaaa, no tak. W końcu jesteście nowymi gwiazdami naszego Departamentu — zaśmiał się David Long, ale nikt na to nie zareagował. Wobec tego kontynuował: — Koronerowi nie spodobało się ciało Alberta Raina, dlatego zlecił badania chemiczno-toksykologiczne. I wiecie, co znalazł? Nie wiecie, więc wam powiem — śmiertelną dawkę strychniny. Spowodowała skurcze mięśni i uduszenie. Dopiero potem facet zawisł na linie. Nasz świadek został uduszony — wygłosił, po czym z hukiem opadł na fotel.

— Jasna cholera! — rzuciła Morgan.

— W tej butelce, którą znaleźliśmy na jego stole, również znajdowała się strychnina. Facet chciał się napić alkoholu, a wylądował pod sufitem.

— Wiedziałem! — krzyknął zdenerwowany Colin, po czym z impetem uderzył pięścią w ścianę.

Cała czwórka, znajdująca się w gabinecie, była mocno wstrząśnięta nowymi informacjami. Co prawda, od samego początku dopuszczali do siebie myśl, że Albert nie umarł z własnej woli, ale dopiero teraz przypuszczenia zamieniły się w rzeczywistość. Do tej pory ich umysły zaprzątały inne, ważniejsze problemy. Albert Rain spadł na dalszy plan, gdyż jego śmierć nie wydawała się — na tamtym etapie śledztwa — wystarczająco ważna. Woleli cierpliwie poczekać na wyniki sekcji, nim zaczną tworzyć w głowie różnorodne scenariusze i łączyć go z mordercami. Teraz sprawa wyglądała inaczej. Teraz odkrywca Forest Hill stał się jego kolejną ofiarą.

*

Po raz drugi w ciągu kilku dni pojawili się na tym osiedlu. Również teraz wzbudzili zainteresowanie, a nieżyczliwi mieszkańcy przyglądali im się z ciekawością. Jednak tym razem śledczy nie byli sami. Wraz z nimi przyjechało wsparcie policyjne liczące trzy samochody i funkcjonariuszy gotowych do reakcji, gdy zajdzie taka potrzeba. Nikomu do tej pory nie udało się ustalić innego adresu Alberta Raina ani namiarów na jego ciężarną żonę. Wobec tego należało niezwłocznie przesłuchać sąsiadów zamordowanego świadka. Na pierwszy rzut oka na najlepsze źródło informacji wyglądała starsza pani, z ciekawością przypatrująca się przyjazdowi nieznajomych, zza swojego ogrodzenia.

— Dzień dobry — przywitała się miło Cathrina, podchodząc do ogrodzenia kobiety.

Była to niska, czarnoskóra sześćdziesięciolatka, o krótkich włosach i groźnym spojrzeniu. Mimo wieku wyglądała na sprawną fizycznie i dość otwartą na nowe znajomości, o czym świadczył jej śmiały strój i ostry makijaż. Pokaźny dekolt odsłaniał ogromne piersi, a krótka spódniczka odkrywała jeszcze większe uda. Natomiast stare buty na wysokim koturnie nie pasowały do trzymanych w ręce grabi. Według Colina wyglądała, jak przekwitnięta prostytutka, usiłująca wszystkimi możliwymi sposobami napędzić sobie klientów. Catherinie przyszły na myśl podobne skojarzenia.

— Czego tu? — rzuciła nieprzyjemnie.

— Zna pani Alberta Raina? — zapytał Colin, ignorując niesympatyczny ton rozmówczyni.

— Może znam, może nie znam, bo co?

— Bo grzecznie pytamy. Kiedy widziała go pani po raz ostatni? — kontynuował.

— Nie wiem. To pieprzony gbur, nie oglądam się za nim.

Odezwał się okaz subtelności — pomyślał.

— Proszę sobie przypomnieć... — nalegał Bonnet.

Na razie nie miał zamiaru wydobywać tych informacji siłą ani publicznie manifestować swoich uprawnień. Miał nadzieję, że starsza pani zacznie gadać po dobroci.

— No niestety, tak mnie jakoś zaćmiło nagle... Nic nie pamiętam — uśmiechnęła się ironicznie, po czym spojrzała na śledczych z wyraźną niechęcią.

— Porozmawiamy tutaj bądź na komisariacie. Proszę uwierzyć, że nie chciałbym ciągać pani po całym mieście tylko po to, żeby zadać kilka pytań. Naprawdę jest sens się spierać, kłócić, psuć sobie nerwy o jakiegoś pieprzonego gbura?

Ironia za ironię.

— Tylko kilka pytań i przestaniemy panią niepokoić.

Uległa, jednak nie ze względu na niewątpliwy urok osobisty Colina, a osobiste pobudki. Prawdą było, że na tej dzielnicy każdy, kto wsiadał do policyjnego radiowozu, od razu zaczynał wzbudzać podejrzenia. Ludzie byli wyczuleni. Uważali, że nawet najwytrwalszy kompan może wymięknąć i zacząć sypać, jeśli gliniarz podejdzie go od odpowiedniej strony. Nie zawsze wierzyli, że mieszkaniec został wezwany w błahej sprawie albo że okazał się lojalny i nic nie powiedział. Tutaj każdy miał coś na sumieniu, a jeden kapuś mógł sprawnie wkopać połowę dzielnicy. Starsza pani obawiała się, że jeśli porucznicy wykonają groźbę i rzeczywiście zabiorą ją na komisariat, to wszyscy sąsiedzi zaczną podejrzewać ją o zdradę. Wolała porozmawiać tutaj, gdzie każdy mógł usłyszeć, że nie wyjawia niczyich tajemnic.

— Więc kiedy widziała go pani po raz ostatni?

— Nie wiem dokładnie. Jakieś cztery dni temu. Przyjechał tą swoją nową furą — prychnęła pogardliwie.

— Nową? — zareagowała Catherina.

— Przecież mówię, głucha jesteś? Przyjechał nią po raz pierwszy jakiś tydzień temu. Nie wiem, skąd miał kasę, pieprzony biedak.

— Biedak? — wychwyciła porucznik. — Więc jakim cudem było go stać na taki samochód?

— Skąd mam wiedzieć? Może sprzedał nerkę? Nie raz prosił mnie o pożyczki albo kasę na alkohol, a tu proszę! Przyjeżdża nagle w nowych ciuchach, w nowym samochodzie i z jakąś dziwką na przednim siedzeniu.

Śledczy spojrzeli po sobie z zaskoczeniem. Takich rewelacji się nie spodziewali.

— Z dziwką? A co na to jego żona?

Teraz to sąsiadka wyglądała na zaskoczoną. Przenosiła wzrok z Catheriny na Colina, po czym zaniosła się głośnym śmiechem. Przez dłuższą chwilę nie mogła się opanować, a gdy Bonnet przywołał ją do porządku, pokręciła głową z niedowierzaniem i spojrzała na nich, jakby postradali wszystkie rozumy.

— Czy wy jesteście pierdolnięci? Kto chciałby być żoną Alberta Raina? Przecież on nigdy nie miał żony! On nawet desperatki nie potrafiłby poderwać!

— Jest pani pewna? Na pewno żadna ciężarna kobieta nie kręciła się koło niego?

— Ciężarna? — Ponownie zaniosła się śmiechem. — No jeszcze lepiej! Kurwa, słyszeliście to? — krzyknęła na cały głos, gdyż wszyscy sąsiedzi nasłuchiwali z ciekawością. — Oni myślą, że Rain miał żonę! Zdechnę na zawał zaraz! Już czuję, jak mi pikawa świruje. No ludzie! Żeby zrobić bachora, to trzeba mieć czym, a taka ciota, jak Rain, raczej kutasa nie posiada. Coś wam powiem. Domyślam się, że skoro węszycie, to znaczy, że ktoś go sprzątnął. I nie ma w tym, kurwa, nic zadziwiającego. Za szybko się dorobił, więc musiał zginąć. Pewnie zalazł komuś za skórę albo okradł niewłaściwego typa i skończył, jak skończył. Tacy, jak on, zawsze trafiają do piachu przy pierwszej lepszej okazji. Był ciotą, lamusem, z niczym sobie nie radził. Najwidoczniej zasłużył. Takie są prawa dżungli. A teraz żegnam państwa.

*

Noc spowiła miasto, gdy Catherina i Colin siedzieli we wnętrzu wysłużonego Dodge na parkingu policyjnym. Nim mężczyzna odpalił samochód, zaczął szukać w schowku jakiejkolwiek płyty z muzyką. Miał już dość słuchania radia, które ciągle nakręcało tylko jeden temat — Krwawe Osiedle. Zarówno Bonet, jak i Morgan, byli zbyt zmęczeni całym dniem i informacjami, które zdobyli, by jeszcze po pracy wsłuchiwać się w nad wyraz bujne historie dziennikarzy.

— Ciekawa jestem, czemu nazwali Forest Hill Krwawym Osiedlem — zaczęła Catherina. — Bardziej banalnej nazwy nie mogli wymyślić?

— Adekwatna do sytuacji i łatwo wpada w ucho. Tyle im wystarczy.

— Hieny — rzuciła wrogo.

— Hieny, czy nie hieny, taką mają pracę.

— Bronisz ich? — zdziwiła się.

— Nie bronię. Staram się zrozumieć.

—To może rozumiesz też, skąd wiedzieli o Rainie, Forest Hill, o nas i jakim cudem znali tak dużo szczegółów ze sprawy? Oświeć mnie, bo ja chyba nie umiem tego pojąć.

— Niestety, też tego nie wiem.

Przesunął ręką po włosach, po czym odwrócił głowę, pokazując, że nie nie zamierza kontynuować tematu. Do Catheriny znowu powróciły wszystkie nieprzyjemne uczucia związane z zachowaniem Colina i uznała, że lepszego momentu na poważną rozmowę już nie będzie.

— Powiesz wreszcie, co się z tobą dzieje? — zapytała. Starała się brzmieć spokojnie, chociaż nie było to proste.

— A co się ma dziać?

— Zmieniłeś swoje nastawienie do mnie. Jesteś szorstki i oschły. Zrobiłam ci coś?

— Nie opowiadaj głupot — zaśmiał się, spoglądając na przyjaciółkę. — Jestem taki sam, jak byłem.

— Nie, nie jesteś. Za dobrze cię znam, żeby tego nie zauważyć. I proszę cię, żebyś przestał mydlić mi oczy, tylko powiedział, co jest grane.

— Nic, okej? — uniósł głos.

— I znowu to robisz! Znowu niepotrzebnie się denerwujesz!

— Bo wmawiasz mi coś, czego nie ma!

— Nie, po prostu mówię ci o swoich odczuciach.

— Catia, ja naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Nie wychodzę na piwo, bo jestem zmęczony, nie żartuję, bo nie mam na to nastroju. To takie dziwne?

— Nie, to nie jest dziwne. Ale czuję, że tu nie chodzi tylko o brak nastroju i zmęczenie.

— Więc o co jeszcze?

— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — I właśnie dlatego pytam.

— Kobiety... — westchnął głośno, po czym ponownie utkwił wzrok w szybie.

Catherina zamilkła, zastanawiając się w jaki sposób podejść przyjaciela, by wyjawił wreszcie prawdziwy powód swojego zachowania. Nie wierzyła w zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Nie była ślepa, a Cooper jeszcze szerzej otworzył jej oczy. Colin bez przerwy spóźniał się do pracy — co kiedyś było u niego rzadkością — był wiecznie zamyślony i podenerwowany. To musiało mieć jakąś przyczynę.

— Jedźmy — powiedział w końcu i odpalił silnik. — Czas wreszcie odpocząć.

Catherina skrzywiła się i spuściła wzrok. Mimo wszystko miała jeszcze nadzieję, że Bonnet zechce kontynuować rozmowę, a teraz ta nadzieja odeszła.

Nim ruszył, do uszu poruczników dobiegł głośny ryk, a zza ściany wyłonił się ciemny Chevrolet Camaro z przyciemnianymi szybami. Colin przez moment przyglądał się autu z zainteresowaniem — jak zawsze, gdy przed jego oczami pokazywał się ciekawy motoryzacyjny okaz.

Camaro miało obniżone zawieszenie, lśniące alufelgi i iście sportowy wygląd. Nowy, nieskazitelny lakier z daleka przykuwał wzrok, a odgłos silnika sprawiał, że każdy chciał na nie spojrzeć. Auto stanęło kilka jardów przed Dodgem Colina, dokładnie naprzeciwko niego i przez moment nie wykonywało żadnego ruchu. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że po chwili zaczęło migać w ich kierunku przednimi światłami, a potem kierowca kilkukrotnie przycisnął pedał gazu. Samochód zaryczał, ale nie poruszył się. Całe zdarzenie wyglądało tak, jakby ktoś usilnie starał się zwrócić na siebie uwagę, wymusić coś albo zaproponować wyścig.

Na wszelki wypadek — i z czystej policyjnej ciekawości — Catherina spisała numery rejestracyjne i wysłała SMS-em do znajomego technika, który miał tego dnia służbę w departamencie. Oczekując na odpowiedź, uważnie obserwowała, co zrobi porucznik.

A on nie dał się sprowokować. Nie ruszył samochodu, tylko w skupieniu czekał na rozwój wydarzeń. Był niezmiernie ciekawy, kim jest kierowca tego auta i czego od niego chce, ale nie zamierzał tańczy tak, jak tamten zagra. Rozważał oczywiście opcję, by nie zwracać na niego uwagi i odjechać w kierunku domu, ale intuicja podpowiadała mu, by tego nie robić — by zaczekać, bo czekanie się opłaci.

Gdy w Dodge'u rozbrzmiał telefon Catheriny, porucznik bardzo szybko po niego sięgnęła. Odblokowała klawiaturę, wcisnęła kopertkę i na głos odczytała odpowiedź od technika.

— Jose Munez, Main Street 185...

Porucznicy spojrzeli po sobie z niepokojem, czując, że ogarnia ich przyjemne podniecenie. Auto Jose Muneza — właściciela osiedla Forest Hill — nie mogło znaleźć się tutaj przypadkiem.

Camaro ruszyło z piskiem opon, a porucznik za nim. Czuł, że musi zrobić wszystko, by zatrzymać Chevroleta. Wrzucił wyższy bieg, cały czas czujnie obserwując sytuację na drodze. Camaro wyraźnie go prześcigało, pewnie lawirując między innymi samochodami. Nie przez przypadek kierowca wybrał zaludnioną, lecz niezakorkowaną drogę. Najwidoczniej miał ochotę pokazać, na co go stać i lubił niebezpieczną jazdę. Colin również, więc nie zamierzał dać im się zgubić. Był pewny swoich możliwości, choć podejrzewał, że silnik Camaro został nieźle podrasowany. Catherina ze strachem przełknęła ślinę, gdy zauważyła na liczniku prawie sto dwadzieścia mil na godzinę. Po raz piąty sprawdziła, czy dobrze zapięła się pasem i z niepokojem obserwowała skupienie Colina. Wierzyła w jego zdolności i doświadczenie za kierownicą, ale szybka jazda w tłocznym mieście zawsze napawała ją strachem. Chcąc skończyć to jak najszybciej, chwyciła w dłoń radio policyjne i wezwała posiłki.

— 027 do 00 — zaczęła.

— 00 zgłaszam się.

— Ścigamy granatowego Chevroleta Camaro V o numerach rejestracyjnych Robert Vanessa Xena sześć zero pięć, zarejestrowany w Kalifornii. Właściciel samochodu jest zamieszany w sprawę morderstwa, potrzebujemy wsparcia kilku radiowozów. Najlepiej z dużą mocą, bo auto jest naprawdę szybkie.

— Gdzie jesteście?

— Zbliżamy się do 54St, prawdopodobnie skręcimy w kierunku skrzyżowania na Red Apple. Powtarzam, skrzyżowanie Red Apple.

— Przyjąłem, wysyłam wsparcie.

Gdy po raz kolejny spojrzała na licznik, znacznie przekraczał już sto trzydzieści mil na godzinę, co wywołało w brzuchu Catheriny nieprzyjemne rewolucje. Natomiast Colin w dalszym ciągu wyglądał na skupionego i pewnego siebie. Patrzył, jak Camaro sprawnie omija samochody i robił to samo. Był w swoim żywiole. Uwielbiał adrenalinę związaną z wyścigami, nawet jeśli niebezpieczeństwo utraty życia wzrastało wtedy o kilkaset procent. Wiedział, że to auto jest zbyt ważne dla sprawy i nie może go zgubić. Jednocześnie zastanawiał się, dlaczego podjechali na policyjny parking i czemu dali o sobie znać. To wyglądało na ewidentną pułapkę, ale nie obawiał się jej. Wierzył w swoje możliwości, tym bardziej że niebawem miało do nich dotrzeć policyjne wsparcie.

Syrena alarmowała uczestników ruchu, by usuwać się z drogi, a czerwone światła sygnalizacji nie zdołały zatrzymać ani Camaro, ani Chargera. Przechodnie obracali się na widok pościgu, auta uciekały na chodniki i przeciwne pasy, byleby tylko nie narazić się na zderzenie. Do pewnego czasu wszystko układało się dobrze, aż pewien nieświadomy kierowca wjechał na skrzyżowanie zgodnie z obowiązującym prawem i spotkał na swojej drodze rozpędzonego Chevroleta. Auto mignęło mu przed oczami dosłownie o cale, ale rozpędzony Dodge nie miałby tyle szczęścia. Gdyby kierowca nie ruszył z piskiem opon przez skrzyżowanie, Colin z całą swoją prędkością uderzyłby w jego bok. Catherina zapiszczała, po czym ukryła twarz w dłoniach. Prawie poczuła, jak ciężka blacha dostawczego samochodu wgniata ją w fotel i miażdży. Bonnet również przełknął ślinę, ale nie zamierzał okazywać strachu. Pędził dalej, jakby wizja śmierci w ogóle go nie dotyczyła. I choć Catherina nigdy nie należała do strachliwych kobiet, teraz miała obawy, czy uda im się wyjść z tego w jednym kawałku. Poczuła małą ulgę, gdy usłyszała po bokach dźwięk policyjnych syren. Skoro nie byli już sami, akcja wydawała się prostsza.

Niestety, uciekinierzy byli najwidoczniej przygotowani na taką ewentualność. W momencie, gdy policyjne radiowozy dołączyły się do pościgu, przed oczami policjantów pojawiły się kolejne Chevrolety Camaro, które zaczęły rozjeżdżać się na wszystkie strony, ściągając za sobą skołowanych funkcjonariuszy. Colin przeklął pod nosem, doskonale wiedząc, do czego to doprowadzi. Chwycił radio i docisnął gaz, znowu cudem omijając auto jadące przed nim. Catherina z nerwów przymknęła oczy.

— Tu 027, nie rozjeżdżać się! — krzyknął. — Jedziemy za autem o rejestracji Rachel Vanessa Xena 605, reszta jest podstawiona tylko dla zmylenia!

— Tu 035 — usłyszał. — Jestem na drodze do Wall Street, minąłem was przed chwilą i też jadę za Camaro z taką rejestracją!

— Cholera! — wrzasnął Colin. — Dobra, nie spuszczajcie go z oczu.

Odłożył radio, ściągnął nogę z pedału gazu, po czym chwycił za hamulec ręczny. Zimny pot oblał Catię, gdy samochodem obróciło, a mężczyzna, jak gdyby nigdy nic, wjechał w ostry zakręt. Potem znowu docisnął gaz, prawie zrównując się przy tym z poszukiwanym Camaro. Jednym, które go teraz interesowało. Tak jak przypuszczał, reszta radiowozów została daleko w tyle. To wsparcie na niewiele im się na razie przydawało.

Tak bliska obecność ściganych, dała C&C szansę na wykonanie zdecydowanych kroków. Catherina odsłoniła szybę, odpięła pas, wyjęła broń, po czym wychyliła się lekko przez okno i strzeliła w opony Camaro. Nie trafiła, gdyż kierowca bardzo szybko zorientował się w jej zamiarach i poruszył samochodem. Potem nie miała już takiej możliwości. Ryzyko postrzelenia przechodniów było zbyt duże.

— Uwaga! — odezwał się głos dyżurnego z radia. — Straciliśmy 004. Zostali ustrzeleni podczas pościgu. Na szczęście nie ma ofiar.

— Wiedziałem, że tak będzie — prychnął Colin pod nosem, a Catherina odpowiedziała:

— 027 przyjęło.

— Colin to bez sensu. Im o to chodzi! — rzuciła w końcu. — Bawią się z nami! Przecież to wszystko jest ukartowane!

— Nie jestem idiotą, wiem o tym — odpowiedział pewnie. — Ale jeśli podwinie im się noga, jeśli mimo wszystko ich złapiemy, to wreszcie będziemy coś mieć, rozumiesz?

Złość, która kryła się w jego oczach przeraziła Catherinę. Ta nadmierna motywacja stawała się powoli zbyt ryzykowna. O mało nie zginęli, inny radiowóz został potraktowany serią kul, a to wcale nie był koniec.

— Colin, wycofajmy się. Nie dogonisz ich!

— Dogonię.

Nie zamierzał się poddać. Podał w radiu swoje aktualne położenie, jeszcze raz wezwał wsparcie, po czym rozkazał Catherinie powiadomić Coopera i Longa o całym zdarzeniu. Gdy tylko usłyszeli o pościgu za autem Jose Muneza, momentalnie zareagowali. Nie przejmowali się nocną porą. Rozkazali, by porucznicy byli cały czas pod telefonem, po czym wsiedli do swoich aut. Uważali, że gra była warta świeczki. A skoro kapitanowie nie wydali żadnego polecenia dotyczącego zaprzestania akcji, Colin jeszcze mocniej zapragnął dopaść to Camaro.

Wjeżdżali właśnie w kolejny zakręt, kiedy zauważyli, że auto przeciwnika niebezpiecznie zbliża się w kierunku kobiety przechodzącej przez pasy. Nie była niczego świadoma, może rozmawiała przez telefon, a zielone światło było dla niej wystarczającą oznaką bezpieczeństwa. Rozpędzonego Chevroleta zauważyła w ostatniej chwili. Zdążyła zrobić tylko jeden ruch i rzucić się na chodnik. W normalnej sytuacji przeżyłaby, nabijając sobie zaledwie kilka siniaków, ale kierowca Camaro nie zamierzał na tym poprzestać. Skręcił lekko samochodem i celowo zderzył się z kobietą. Nie chciał jej ominąć, chciał zabić.

Catherina i Colin z przerażeniem obserwowali, jak ciało nieznajomej odbija się od auta i upada na chodnik. Przez moment mieli naiwną nadzieję, że zobaczą jakiś ruch z jej strony, że uderzenie nie spowodowało najgorszego, ale kobieta nawet nie drgnęła.

Camaro odjechało, zostawiając swoją ofiarę na pewną śmierć.

Morgan patrzyła na to wszystko z szeroko otworzoną buzią. Nie wierzyła, że ten koszmarny obraz miał miejsce naprawdę. Nie chciała wierzyć. Natomiast Colin zachował zimną krew. Zatrzymał auto, po czym krzyknął do Catheriny:

— Wysiadaj!

Przez moment nie wiedziała, co robić.

— A ty?

— Wysiadaj, do cholery! Nie ma czasu! Zajmij się nią.

Choć chciała zaoponować, potulnie opuściła samochód. Przez moment z oszołomieniem obserwowała, jak mężczyzna rusza z piskiem opon za rozpędzonym Camaro. Miała nawet wrażenie, że mordercy w ciemnym aucie specjalnie zaczekali na porucznika i specjalnie nie dali się zgubić. Dopiero teraz, po wyjściu z samochodu, zaczęła tak naprawdę bać się finału pościgu. Wdychała mocno powietrze, chcąc się jakoś opanować i zająć obowiązkami, ale strach o Colina był większy niż o potrąconą nieznajomą.

Wreszcie oprzytomniała. Pobiegła do poszkodowanej, po czym runęła koło niej na kolana. Zmierzyła puls, który okazał się niewyczuwalny, po czym wybrała numer na pogotowie. Włączyła tryb głośnomówiący, i rozmawiając z dyspozytorem, równocześnie uciskała klatkę piersiową kobiety. Podała dane, robiła sztuczne oddychanie i czuła, jak niechciane łzy napływają jej do oczu. Nie z powodu wydarzeń, których była świadkiem. Bała się tego, co przyniesie przyszłość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top