"Walczę i zwyciężę" Rozdział 4(3)

*

Mimo iż z pracy wróciła grubo po północy, już o ósmej rano od nowa pojawiła się w departamencie. Ostatnimi czasy bardzo krótko sypiała, co było wynikiem ciągłych pobudek lub problemów z zaśnięciem. Zdarzały się godziny, podczas których kilkukrotnie odzyskiwała świadomość, a potem równie szybko ją traciła. To bardzo negatywnie wpływało na jej samopoczucie i witalność w trakcie dnia oraz znacząco zaburzało pracę organizmu.

Catherina wmawiała sobie, że problemy ze snem mają związek jedynie z wyjazdem Jacoba i że to nieobecność ukochanego zachwiała jej równowagę. Zupełnie nie dostrzegała, iż powód przemęczenia może mieć kompletnie inne pochodzenie. Nie zauważała, że całymi dniami myśli tylko o rozwiązywanym śledztwie, że spędza w pracy stanowczo za dużo czasu, a stres i ciągłe wahania nastrojów odbijają się w trakcie snu. Nieregularnie jadła, piła zbyt dużo kawy, nie nawadniała się odpowiednio i nie uzupełniała witaminowych ubytków. Kiedyś dbała o to w ogromnym stopniu, a teraz w ogromnym stopniu o tym zapominała. Jakby niektórych spraw świadomie nie chciała dostrzegać.

Po ściągnięciu kurtki, z ciekawości zajrzała do gabinetu Coopera i Longa, mając nadzieję, że któryś z nich również postanowił spędzić poranek w pracy. Davida Gbura nie było, ale James Glaca siedział już przy biurku. Catherina spodziewała się raczej odwrotnej sytuacji.

— Ty tutaj? — zapytała z uśmiechem.

— A no jak widać — rzucił, ziewając. — Można powiedzieć, że w ogóle stąd nie wychodziłem.

— Jak to? Spałeś tu?

— Zasiedziałem się wczoraj, a od czegoś w końcu jest ta kanapa. — Wskazał palcem duży, biały, bardzo wygodny mebel. — Kawy?

— Poproszę. Żona nie będzie mieć pretensji, że nie wróciłeś na noc do domu? — zainteresowała się.

— Proszę cię — zakpił.

— Co?

— Dla niej lepiej, gdy mnie nie ma. Przynajmniej ma święty spokój.

— Dlaczego tak mówisz?

— Bo tak jest. Nie mogę siedzieć zbyt długo w domu, bo to nam szkodzi.

— Jak to szkodzi? — zaśmiała się.

— Po prostu, szkodzi. Od lat spędzam w departamencie większość swojego czasu. Przyzwyczailiśmy się do takiego stanu rzeczy, więc gdy dostaję urlop, mam mniej pracy albo siedzę w domu dłużej niż tydzień, to zaczyna się robić Wietnam. Po prostu odzwyczailiśmy się od siebie. Zaraz wynikają kłótnie o zwykłe pierdoły, wszystko nas denerwuje, a głupie postawienie szklanki w złym miejscu może być powodem karczemnej awantury. Albo praca, albo rodzina. Zacznij się do tego przyzwyczajać, bo wątpię, że w twoim przypadku będzie inaczej.

— Wszystko na pewno da się jakoś pogodzić. Zależy od podejścia dwóch osób i ich nastawienia do sprawy. Chyba trochę za bardzo to uogólniasz.

— Też tak myślałem dwadzieścia lat temu.

— No to po co nadal ze sobą jesteście? Po co tkwić w związku, w którym nie można się spełniać, który nie daje radości?

Zaśmiał się lekko i pokręcił głową.

— Z wygody i przyzwyczajenia.

— Wygody? To nie kochasz jej już?

Westchnął.

— Kocham, ale na swój sposób. Nie zrozum mnie źle... nie chciałbym być z nikim innym, ale jeśli pod pojęciem kochania, masz na myśli wspólnie spędzane wieczory czy wyjścia na spacery, trzymanie za ręce, godziny rozmów, ciągłą tęsknotę... to nie. Po czasie niektóre rzeczy zaczynają być tylko wspomnieniem. Zestarzeliśmy się.

— Do starości ci jeszcze daleko — zaśmiała się.

— Ta... — prychnął. — Taki jestem młody, że po jednej nocy na kanapie łupie mnie w kręgosłupie, jakbym od tygodnia spał na podłodze. Inaczej pamiętam swoją młodość — uśmiechnął się na te wspomnienia. — A tak w ogóle, to po co przyszłaś? Coś konkretnego czy stęskniłaś się za pierdoleniem Longa? — zmienił temat, stawiając przed nią kubek z parującą kawą. Zaczęła pić od razu, bo uwielbiała ciepłą. Odwrotnie niż Colin.

— Tak, bo Long to taki człowiek, za którym naprawdę można się stęsknić — ironizowała. — Coś nie daje mi spokoju i chciałam o tym pogadać.

— Słucham.

— Nie mogę przestać myśleć o tej Rebecce McDowel. Czuję, że jest jakoś zamieszana w to wszystko. Jest świetną informatyczką, jej siostra zginęła w miejscu, w którym znajdowało się mnóstwo informatycznych książek, a jej rodzice zamiast nam pomóc, to milczą na ten temat, jak zaklęci. Tu jest za dużo znaków zapytania. Wiem, że to za mało, żeby snuć jakieś teorie, ale naprawdę wydaje mi się, że to tym tropem musimy podążać.

— Nie myśl o tym na razie — wypalił, a Catherina przyglądała mu się z zainteresowaniem. — Gdy prokurator wyrazi zgodę na następne przeszukanie, to weźmiemy materiał porównawczy i zobaczymy, czy ta Rebecca mogła przebywać na Forest Hill. Skoro Andie mieszkała u rodziców, to może Rebecca kiedyś też. A jeśli nic z tego nie wyjdzie, wtedy ostro przyciśniemy staruszków. Na razie zajmijmy się czymś innym. Jeśli będziemy myśleć naraz o wszystkim, to w rzeczywistości nie skupimy się na niczym. Pogubimy się. Skupmy się na tym, co mamy już lub co możemy zdobyć jak najszybciej.

Wiedziała, że miał rację.

— Powiedz mi lepiej... — Zatrzymał się na moment, przetarł dłonią czoło i przysunął się do biurka. Potem spojrzał na Catherinę z dziwnym wyrazem twarzy, który mógł wyrażać czułość albo zmartwienie. — Co się dzieje z Colinem?

W pierwszym momencie nie zrozumiała pytania.

— A co ma się dziać?

Westchnął.

— Nie chcę nic insynuować, a tym bardziej o coś go oskarżać, ale ostatnimi czasy zachowuje się dość zastanawiająco. Ma jakieś problemy w życiu prywatnym?

— Nie wiem, nie... — rzuciła spokojnie.

Nie podobał jej się tor, na który zeszła ta rozmowa. Nie chciała w żaden sposób obgadywać partnera i nie rozumiała, co zastanawiającego Cooper mógł dostrzec w jego zachowaniu.

— Nie chcę, żebyś zdradzała mi prywatne sekrety albo opowiadała o problemach. Chcę tylko wiedzieć, czy dzieje się coś złego. Bo jeśli nie chodzi o kwestie prywatne, to chodzi o zawodowe, a wtedy muszę zareagować.

— Co masz na myśli?

Nie rozumiała.

— Nie znam Bonneta dobrze. Nie łazimy razem na piwo, a gdy zatrudnił się w departamencie, to ja pracowałem tu już kilka lat. Nie wiem, jaki jest prywatnie, ale wiem, jak zachowuje się w pracy. Jest opanowany, skuteczny i odpowiedzialny. Wszyscy to wiedzą. A teraz bez przerwy się spóźnia, na zebraniach wydaje się trochę... nieobecny myślami. To do niego niepodobne.

Przez chwilę nie odpowiadała. Choć sama była zaskoczona jego ostatnim chłodnym zachowaniem w stosunku do niej, nie sądziła, by było to coś poważnego. Zwykły brak humoru lub brak chęci na rozmowę. Jednak po słowach Coopera zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe, by w życiu Colina rzeczywiście działo się coś złego, a ona tego nie zauważyła.

— Nic mi nie wiadomo o jego problemach. Może jest po prostu zmęczony jak my wszyscy — rzuciła od niechcenia, mając nadzieję, że to zakończy temat.

— Nie, Catherina — odparował od razu. — Tu nie chodzi o zmęczenie.

— Chyba trochę przesadzasz...

— Oczywiście, może tak być, ale może być też tak, że Colin wie coś, o czym nam nie mówi.

Catherina zaśmiała się nerwowo pod nosem. Nie mogła uwierzyć, że Cooper naprawdę rozważa taką ewentualność.

— To niemożliwe — rzuciła od razu. — Colin nigdy...

— Nigdy nie mów, że coś nie jest możliwe, bo to głupota. Wszystko jest możliwe. Tak jak mówiłem, ja nie chcę nic insynuować i o nic nie oskarżam Colina. Uważam tylko, że powinniśmy się dobrze przyjrzeć jego zachowaniu. Jesteś przekonana, że nie wygadał ci się, że coś wie, że na coś wpadł i tak dalej?

Zastanowiła się, ale nie kojarzyła żadnej tego typu sytuacji.

— Nie, raczej nie...

— Naprawdę Catherina... nie zrozum mnie źle. — Brzmiał, jakby się tłumaczył. — Lubię Colina. To fajny, wartościowy facet i świetny śledczy. Ale w dochodzeniach tej wagi trzeba patrzeć na wszystko i dostrzegać każdy szczegół. Nie tylko odnośnie do konkretnej sprawy, ale też wokół siebie, w swoim otoczeniu.

— Masz rację. Pewnie masz rację... — przyznała cicho, nadal nie do końca wiedząc, co myśleć na ten temat.

*

Znowu wpadł do departamentu zdyszany i spóźniony. Wiedział, że zaczyna przeginać, ale miał nadzieję, że kolejny raz ujdzie mu to płazem. Widząc, że Catheriny nie ma w gabinecie, domyślił się, że poszła do kapitanów. Zapukał do ich drzwi, otworzył je i zastał całą trójkę śledczych, którzy zawzięcie o czymś dyskutowali. Morgan i Cooper wymienili spojrzenia.

— Jak tam? — zapytał kapitanów. Catii jakby w ogóle nie zauważył.

— No proszę, kto nas odwiedził! — ironizował Long.

Miał na sobie jeansy i pasek od Calvina Kleina, a granatowa, droga koszula idealnie pasowała do ciemnego koloru jego oczu. Po całym gabinecie unosił się zapach mocnych perfum, które bardzo podobały się Catherinie, ale w Colinie wywoływały odruch wymiotny. Longa wszędzie było pełno, nawet w powietrzu.

— Daruj sobie. Mamy coś nowego? — odparł obojętnie Bonnet.

— Razem z Catheriną zidentyfikowaliśmy kolejną ofiarę — przejął pałeczkę Cooper. — Connor Daniels, lat trzydzieści cztery, kawaler, zamieszkały w Nowym Jorku. Żadnych konkretnych informacji. Nikt nie zgłosił zaginięcia, a jego danych nie było w bazie. Znaleźliśmy go w sumie przez przypadek. Okazuje się, że ma brata bliźniaka, o bardzo podobnym kodzie genetycznym. I zamiast Connora, baza wyszukała tego Paula. Co ciekawe, trzy lata temu facet był podejrzewany o włam do systemu alarmowego jakiejś galerii na Manhattanie. Nikt nie rozważał jego udziału w sprawie, dopóki nie wydał go jeden ze wspólników. Potem odwołał zeznania, a śledczy nie znaleźli wystarczających dowodów na winę Paula, więc się z tego wywinął.

— Zbierzmy fakty — zaproponował Colin. — Rebecca i Paul są zajebistymi komputerowcami. Ich siostra i brat zostają porwani i zamordowani na tym samym osiedlu, a w domach roi się od książek informatycznych. Te podobieństwa są tak wyraźne, że aż śmieszne...

— Problem w tym, że na razie tych podobieństw jest zdecydowanie za mało — ostudził zapał Long. Cooper oraz C&C musieli się z tym zgodzić. — Pojedźcie z Catheriną jeszcze raz do rodzin ofiar, wypytajcie czy temat informatyki z czymś im się kojarzy, a może ci geniusze mieli jakiś wrogów? My zajmiemy się resztą.

— Dobra.

Przyjął do wiadomości i jak strzała wyleciał z gabinetu. Nawet nie zaczekał na partnerkę.

— Co mu jest? — zapytał zaskoczony Long.

Catherina i James ukradkiem spojrzeli po sobie. Kobieta wyczytała z oczu kapitana, że właśnie takie zachowanie Colina mocno go niepokoi. Przełknęła ślinę, odwróciła wzrok i wyszła, czując coraz większe psychiczne obciążenie, bo coś w tym wszystkim ewidentnie nie grało.

*

Wdowa po Michaelu Brumie, u której zjawili się już po raz drugi, wyglądała tragicznie. Podpuchnięte oczy, blada cera. Była tak cicha, spokojna i obojętna na wszystko, że porucznicy szczerze obawiali się o jej zdrowie i o dziecko, które nosiła. Mieli prawo przypuszczać, że nie odżywiała się tak, jak powinna, a świat dookoła przestał ją interesować. Nie była ciekawa, w jakiej sprawie przychodzą porucznicy i czy mają informacje o mordercach jej męża. Wpuściła gości do mieszkania, niedbałym ruchem wskazała salon, a potem zaległa na kanapie i przykryła się kocem. Spod grubej tkaniny widać było jedynie poplątane, tłuste blond włosy i zaczerwienioną twarz. Mogliby przysiąc, że po dwóch tygodniach żałoby, wdowie Brum przybyło kilkanaście lat.

— Mamy do pani kilka pytań... — zaczęła spokojnie Catherina, jednak bardzo szybko zauważyła, że Jessica Brum jest o wiele bardziej zainteresowana dokumentem o jaszczurkach, który leciał w telewizji, niż rozmową z porucznikami.

— Nie zajmiemy pani dużo czasu, ale to naprawdę ważne... — dodała, jednak wdowa nadal nie zamierzała odwrócić wzroku w ich kierunku. Jakby anatomia i zwyczaje legwana zielonego były w tym momencie o wiele ważniejsze.

— Czy mogłaby pani poświęcić nam chwilę? — przejął inicjatywę Colin. Ton jego głosu był znacznie ostrzejszy i właśnie to zmusiło kobietę do reakcji.

— Po co? Mój mąż nie żyje, moje dziecko nie będzie miało ojca, a wy przychodzicie tu, jakby nic się nie stało! — wrzasnęła i od razu podniosła się do pozycji siedzącej. Cała drżała.

— Stało się. Dużo się stało, a my jesteśmy tu po to, by pani pomóc — kontynuował Colin.

Kobieta trochę się uspokoiła.

— Przepraszam... Nie chciałam tak na państwa nakrzyczeć. Po prostu jest mi bardzo ciężko... Do tego te hormony... — zaśmiała się smutno i czule pogłaskała swój brzuch.

— Rozumiemy i nie mamy żalu — zapewniła Catherina. — Proszę się zastanowić, czy w waszej rodzinie był ktoś, kto interesował się informatyką?

Jessica spojrzała na śledczych z ukosa.

— Informatyką? A co to ma wspólnego z zab... ze śmiercią mojego męża?

Słowo zabójstwo nadal nie przechodziło jej przez gardło.

— Jeszcze nie wiemy dokładnie, ale musimy zbadać każdy trop.

Wdowa zastanowiła się uważnie.

— Mój kuzyn poszedł teraz do szkoły informatycznej... Tylko że on ma szesnaście lat, mieszka w Kalifornii... Co on może mieć z tym wspólnego?

— On chyba rzeczywiście niewiele. A ktoś starszy? Może od strony męża...

— Od strony męża? Pomyślmy... A, tak! Jego brat — Derek — bardzo interesował się tą dziedziną. Mówię dziedziną, bo nie mam pojęcia, co robił dokładnie. To niezła szuja była. Na tych swoich programikach zarobił kupę kasy, a potem od wszystkich się odciął.

— A wie pani, gdzie możemy go znaleźć? — zapytała Catherina, czując, że podążają dobrym tropem.

— Znaleźć? — zaśmiała się. — To niemożliwe.

— Dlaczego?

— Bo on uciekł. Pewnego dnia spakował się, zostawił list, w którym kategorycznie rozkazał, żeby go nie szukać i odszedł. To było jakieś dwa lata temu. Mąż bardzo to przeżył...

— I od tego czasu nie ma z Derekiem żadnego kontaktu?

— Żadnego.

— A ma pani jakieś zdjęcie szwagra? Albo jakiś przedmiot, który do niego należał?

— Zdjęcie mam, a przedmiot... Tak! W szafie wisi bluza Dereka. Kiedyś ją u nas zostawił, a mąż nie pozwolił wyrzucić. Wiedzą państwo, chciał mieć pamiątkę.

— Rozumiemy. Czy mogłaby pani nam ją przynieść?

— Jeśli to państwu pomoże... — rzuciła sceptycznie. Nie rozumiała, do czego może się przydać stary, znoszony łach.

— Prała ją pani? — zapytała Catherina, zabezpieczając przyniesiony dowód.

— Nie... Nie przypominam sobie...

Jessica Brum nie była w stanie powiedzieć im nic więcej. Po zakończeniu rozmowy, porucznicy wykonali kilka telefonów do znajomych psychologów oraz ginekologa i poprosili, by zwrócili uwagę na tę kobietę. Nie potrafili przejść obojętnie wobec jej cierpienia i chcieli jakoś pomóc. Potrzebowała medycznego wsparcia, więc je załatwili. Nic więcej nie mogli zrobić.

*

Po powrocie do nieoznakowanego radiowozu mieli już jasny obraz sytuacji. Choć nie znali wszystkich faktów, a ich teorie nie posiadały jeszcze potwierdzenia w dowodach, byli przekonani, że sprawa Forest Hill w ogromnym stopniu dotyczy Dereka Bruma, Rebekki McDowel i Paula Danielsa. Nie mieli wątpliwości, że osiedle, na którym znaleziono dziesięć trupów, ma o wiele większy związek z rodzinami ofiar, niż samymi zamordowanymi. Catherina była bardzo podekscytowana nowym odkryciem. Teraz tym bardziej ciekawiło ją, dlaczego pan McDowel z takim zacięciem i zaangażowaniem ukrywał istnienie drugiej córki.

C&C naprawdę zmęczeni. Teraz nie tylko Colin nie miał ochoty na rozmowę, Catherina również. Znowu milczeli, zatracając się w osobistych rozważaniach, a cisza panująca w aucie powoli stawała się przykrą normalnością. Morgan naprzemiennie myślała o kierunku, w jakim zmierza śledztwo, i o słowach Coopera dotyczących zachowania Colina. Zastanawiała się, czy to w ogóle możliwe, by mężczyzna coś przed nimi ukrywał. Miała mętlik w głowie. Wgapiała się w widok za oknem, szukając w nim odpowiedzi na nurtujące pytania. Nie znalazła. Aż nagle...

— Stój! — krzyknęła. To niespodziewane zachowanie mocno wystraszyło Bonneta. — Zatrzymaj się na tym parkingu — dodała po chwili, już spokojniej.

Znajdowali się właśnie w centrum miasta. Z każdej strony otaczały ich sklepy, zieleń i ruchliwe ulice. Była to jedna z najładniejszych i najludniejszych dzielnic Silent Glade. Zadbana, dopracowana w każdym calu i bogata. Stare budynki odnowiono, dbając o zachowanie zabytkowego wyglądu i drogocennych kulturowo szczegółów, a krzewy i kwiaty sadzono w każdym możliwym miejscu, by było ładnie, zdrowo i kolorowo. Pół mili dalej znajdował się ogromny lunapark.

— O co chodzi? — zapytał zdezorientowany Colin.

— Zobaczyłam coś na wystawie — odparła wyraźnie podekscytowana.

— Że co?!

— Nie gadaj, tylko chodź!

Prawie na siłę wyciągnęła go z samochodu. Momentalnie zapomniała o obawach, które przyniosła jej rozmowa z Cooperem. Gdy stanęli wreszcie przed salonem sukien ślubnych, Colin nie powstrzymywał jęku zawodu.

— I po to kazałaś mi hamować na środku skrzyżowania? — rzucił z politowaniem.

— Oj nie marudź! No powiedz, czy ona nie jest piękna? — zapytała, wskazując na jedną z krystalicznie białych, rozszerzanych ku dołowi, sukien.

— No może i co? — rzucił bez entuzjazmu.

— To, że muszę ją przymierzyć, a ty ocenisz, jak leży.

I nie pytając o zdanie, pociągnęła go za rękę do środka sklepu. Nie był zadowolony z pomysłu Catheriny i najchętniej od razu odwróciłby się na pięcie, ale z jakichś względów nie zrobił tego. Obok nich momentalnie pojawiły się dwie pracownice, które zaczęły rozmową i pytaniami zachęcać do rozejrzenia się po całym asortymencie. Podążył za podnieconą Catią, mając nadzieję, że te zakupy nie potrwają długo. Podczas gdy ona prowadziła zażartą dyskusję z ekspedientkami, on usiadł na gustownej — z pewnością drogiej — kanapie i zaciekawieniem obserwował wzory na podłogowych kafelkach.

W końcu Morgan zapytała, czy może przymierzyć cudo, które zobaczyła na wystawie. Colin westchnął znudzony, ani na moment nie odrywając wzroku od podłogi.

Nie był w stanie stwierdzić, ile czasu spędziła w przymierzalni. Minuty dłużyły mu się w nieskończoność, a oczekiwanie doprowadzało go do szału. Tym bardziej że bez przerwy czuł na sobie wesołe spojrzenia pracownic sklepu. Zapewne uwielbiały moment, gdy pan młody otwiera oczy ze zdziwienia na widok swojej ukochanej w pięknej sukni i były ciekawe, jak zareaguje on. Może karmiły się tą radością, romantyzmem chwili i aż nazbyt widoczną miłością przyszłych małżonków. Niedoczekanie.

Czuł, że jeszcze jakiś czas temu pobyt w tym sklepie nie byłby dla niego żadną katorgą. Z przyjemnością doradziłby przyjaciółce w wyborze najpiękniejszego stroju, a czas oczekiwania wynagrodziłby sobie żartami lub odegraniem sceny, jak to bardzo kocha swoją narzeczoną. Catherina pewnie z trudem panowałaby nad śmiechem, wiedząc, że Colin zdolny jest do najróżniejszych posunięć, w celu zapewnienia sobie ciekawej rozrywki. I prawdopodobnie nie miałaby nawet nic przeciwko.

Teraz było inaczej. Teraz nie miał ochoty ani na wygłupy, ani na doradztwo. Coś się zmieniło. Zamiast cieszyć się ze szczęścia Catheriny, zaczął odczuwać żal. Był wściekły, że z taką radością zareagowała na zobaczenie tej sukni, że z takim uśmiechem słuchała płyty zespołu, który ma grać na jej weselu, że tak często myśli i mówi o swoim wielkim dniu. Wiedział, że powinien ją wspierać w tym nerwowym czasie, poradzić coś odnośnie sukni, skupić się jak najlepiej na swojej przyjacielskiej powinności, ale w głębi duszy nie chciał tego zrobić. I było mu z tym faktem źle, bo miał świadomość, że tylko on może tu przyjść z Catheriną. Nie miała innych przyjaciół, a Jacobowi z pewnością nie pozwoliłaby zobaczyć swojej kreacji przed ślubem. Czuł, że nie panuje nad zmianami, które zachodzą w jego głowie i że zupełnie ich nie rozumie.

Po jakimś czasie Morgan wyszła wreszcie z przymierzalni. W pierwszej chwili Colin w ogóle nie chciał podnieść wzroku. Słyszał szuranie materiału o podłogę, czuł słodkie perfumy Catheriny i robił wszystko, by jakoś przeciągnąć w czasie to, co nieuniknione.

Jednak ciekawość i przymus wygrały z niepewnością. Powoli podniósł wzrok, a potem nie potrafił go już oderwać. Serce przyspieszyło mu w klatce kilkukrotnie, a ręce zaczęły się pocić. Catia stała przed nim w białej sukni idealnie opiętej u góry i kolosalnie rozszerzonej u dołu. Przepasał ją pas ze srebrnych brylancików, znajdujących się również przy niezbyt szerokich ramiączkach. Niewielkie wcięcie przy dekolcie ukazywało zaledwie zarys piersi, ale za to niesamowicie pobudzało męską wyobraźnię. Dla zwiększenia efektu rozpuściła i nieznaczne poczochrała swoje długie, brązowe włosy, które najczęściej nosiła spięte. Wyglądała jak brzydkie kaczątko, które wreszcie przemieniło się w łabędzia.

Z jakichś względów Colin nie potrafił znieść tego widoku.

— Ma pan piękną narzeczoną — szepnęła mu nagle do ucha jedna z pracownic.

— Chyba tak — odpowiedział równie cicho, choć sam nie wiedział, dlaczego nie wyprowadził kobiety z błędu.

— I jak? — zapytała, obdarzając przyjaciela nieśmiałym i wręcz wstydliwym uśmiechem. — Ujdzie?

— Będziemy oczywiście musiały umówić się na drobne poprawki i przeszycia... — wtrąciła pracownica, jednak Colin nie zamierzał słuchać jej gadaniny.

— Weź ją. Jacob będzie zadowolony — odpowiedział, siląc się na beznamiętny ton.

— A jaka jest cena? — zapytała Morgan.

— Zaraz wrócę — dodał ciszej, jednak Catherina nie zwróciła na to uwagi.

Wbiegł do pobliskiego kiosku, kupił paczkę papierosów, po czym usiadł na ławce i wypalił dwa z rzędu. Kompletnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Co się z tobą dzieje, Colin? — myślał.

Był tak zaabsorbowany rozważaniami, że nie zauważył ciemnego Chevroleta, który podejrzanie wolno okrążał plac wokół niego. Jechał najwyżej kilka mil na godzinę, jakby kogoś szukał, bądź obserwował. Początkowo znad przyciemnianych szyb nie widać było ani pasażera, ani kierowcy, jednak już po chwili szyba do połowy opadła, ukazując twarz ciemnoskórego mężczyzny. Uśmiechał się lekko od nosem, obserwując zachowanie i ruchy niczego nieświadomego porucznika. Patrzył, jak odpala kolejnego papierosa, jak zaciąga się dymem i przesuwa ręką po przydługich włosach. Potem szyba ponownie zakryła jego twarz, kierowca wrzucił wyższy bieg i odjechał niezauważony.

Ani przez Colina, ani przez Catherinę wychodzącą ze sklepu, ani przez nikogo innego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top