"Walczę i zwyciężę" Rozdział 3(2)
*
C&C już od kilku godzin w milczeniu wertowali wszelakie akta, dowody, ustalenia i raporty, które do tej pory zostały dostarczone przez kapitanów zajmujących się sprawą. W pierwszej kolejności zamierzali ustalić tożsamość ofiar. Mieli nadzieję, że motyw zabójstwa leżał w przeszłości denatów i że istnieją cechy, które w jakiś sposób ich łączyły. W przeciwnym razie masowy mord mógłby zaliczać się do grupy zabójstw bez konkretnego celu, wykonanych tylko po to, by zadać ból bądź odczuć przyjemność z rozlewu krwi, a znalezienie sprawców tego typu przestępstw zawsze było najtrudniejsze. Jeśli nie zdradzały ich popełnione błędy i zostawione ślady, to często stawali się nieuchwytni przez lata.
Na razie nie posiadali zbyt wiele punktów zaczepienia. Ofiary były różnych płci, w różnym wieku, a jednymi cechami, które na pierwszy rzut oka, je łączyły, była biała rasa, miejsce znalezienia ciał i sposób zabójstwa. Detektywi z wielkimi nadziejami oczekiwali na wyniki badań DNA, gdyż odbitki linii papilarnych nie były już możliwe do zebrania. Należało zatem uzbroić się w cierpliwość i dać laboratorium czas na sumienne wypełnienie obowiązków.
— Co mówią technicy o liczebności sprawców? — przerwała ciszę Catherina.
Sama nie znała odpowiedzi na to pytanie, ponieważ gdy Colin rozmawiał z oficerami, ona zdobywała raporty od kapitanów kierujących sprawą.
— Nie są zgodni. Znaleźli bardzo dużą ilość śladów butów, ale podeszwy każdego z nich miały identyczne wzory. Tylko nieznacznie różniły się rozmiarami, więc ciężko wyszczególnić poszczególne pary. Sprawców mogło być minimalnie sześciu, maksymalnie dziesięciu — wyrecytował.
Westchnęła. Nienawidziła ogólnikowych informacji, których nie mogła się kurczowo trzymać. Sześć a dziesięć robi różnicę.
— A auta? — dopytywała.
— Zmierzyli rozstaw kół i wytypowali Chevrolety Suburban. Co prawda te ślady mogły należeć do samochodów ofiar, ale na osiedlu nie było ani jednego auta. Na posesjach brak jakichkolwiek śladów po kołach. Może w ogóle ich nie mieli. Są widoczne tylko na poboczu, więc czysto hipotetycznie możemy przyjąć, że należały do sprawców.
Kiwnęła głową na potwierdzenie tej teorii.
— Wygląda na to, że w każdym domu mieszkała jedna osoba — głośno myślała. — Nie jest łatwo zastać wszystkich lokatorów w jednym miejscu o jednym czasie. Ludzie zazwyczaj żyją w biegu. Gdy jeden jest w pracy, ktoś inny siedzi w domu, a jeszcze inny robi zakupy. A tutaj co? Wszyscy razem. Nie uważasz, że to wcale nie jest przypadek? Mordercy doskonale wiedzieli, kiedy ci ludzie przebywają na osiedlu, a kiedy nie. Musieli ich obserwować albo celowo zwabić. Trzeba wysłać dodatkową grupę techników, żeby zbadali jeszcze raz cały teren. Może znajdziemy jakieś niedopałki w krzakach albo włosy. Przydałyby się też bilingi rozmów...
— Byłoby za pięknie, gdybyśmy je zdobyli, nie mając żadnych wieści na temat telefonów — zauważył z kpiącym śmiechem. — Zadzwonię do Longa, może mają coś nowego.
Podczas gdy on, zgodnie ze swoimi słowami, wybierał numer do kapitana, Catherina uważnie mu się przyglądała. Miała wrażenie, że Colin tego dnia jest jakiś nieswój, chociaż nie umiała tego dokładnie sprecyzować.
— Zbieramy się, podobno coś dla nas mają — powiedział wyraźnie pobudzony, a Morgan bez słowa sprzeciwu pobiegła za przyjacielem.
Gdy weszli do gabinetu kapitanów, mężczyźni siedzieli przy swoich biurkach i otwarcie o czymś dyskutowali.
Pierwszy z nich, James Cooper, był dość niskim mężczyzną przed pięćdziesiątką, z lekką nadwagą i łysiną powiększającą się w zastraszającym tempie. Funkcjonariusze nadali mu nawet pseudonim Glaca, śmiejąc się, że niedługo stanie się kompletnie łysy. Natomiast David Long stanowił zupełne przeciwieństwo swojego partnera. Wysoki, wysportowany, z bujną czupryną i maleńką buteleczką drogich perfum, trzymaną zawsze przy sobie, prezentował się i wyglądał o wiele lepiej od Jamesa.
— Dobrze, że jesteście — zaczął Long, widząc Catherinę i Colina wchodzących do ich gabinetu.
— Co jest?
— Usiądźcie.
David podszedł do dużej tablicy magnetycznej i zaczął pisać kolejno liczby od jeden do dziesięć — oznaczające numery domów — w dużych odstępach między sobą. Pod każdym z nich przyklejał zdjęcie ofiary i podpisywał nazwiskiem, o ile zdołali je ustalić. Okazało się, że trzy tożsamości są już śledczym znane.
— To Andie McDowel. — Wskazał końcówką długopisu na zdjęcie z numerem jeden. Była to kobieta, którą jako pierwszą znaleźli śledczy. — Jej rodzice zawiadomili policję o tajemniczym zniknięciu córki kilka dni przed zabójstwem. Następna ofiara to Michael Brum. — Wskazał mężczyznę w średnim wieku, o krótkich włosach, ubranego w garnitur. — Zaginięcie zgłosiła żona. I trzecia, ostatnia, to Sophie Franklin. I w tym wypadku mamy do czynienia prawdopodobnie z porwaniem.
— Porwaniem?
— Tak. Znaleźliśmy ich dzięki porównaniu próbek DNA, które dostarczyły rodziny po zgłoszeniu zaginięć. Nie będziemy teraz wchodzić w szczegóły, bo nie ma na to czasu. Wszystkie informacje macie w bazie. Plan działania wygląda tak: trzeba dokładnie sprawdzić, kim były te trzy osoby, co robiły, gdzie pracowały, co lubiły, z kim się spotykały...
— Dobra dalej, szefie. Wiemy, na czym to polega — przerwał znudzony Colin, a Long wyciągnął w jego kierunku wskazujący palec i uśmiechnął się łobuzersko.
— Dobrze, że znasz hierarchię, ale nie odzywaj się nieproszony.
Bonnet przewrócił oczami, a David kontynuował.
— To wasze zadanie, a my w tym czasie zajmiemy się pozostałą siódemką.
— A co z Urzędem Miasta? Pytaliście, kto był zameldowany na tym osiedlu? Może w ten sposób uda się dotrzeć do personaliów ofiar.
— Punkt za pomysł, panno Morgan — przyznał Long — ale już się tym zajęliśmy. Wszystkie domy oficjalnie należą do niejakiego Jose Muneza, hiszpańskiego biznesmena, o którym nikt nic nie wie, i którego nikt nie widział na oczy. Wszystkie rachunki płaci w terminie, więc miasto ma go gdzieś. Pod jego adresem zameldowania stoi puste mieszkanie, a żaden z sąsiadów nie wie, czy kiedykolwiek koleś tam w ogóle przebywał. Wygląda na to, że zapadł się pod ziemię i raczej nam nie pomoże.
C&C skrzywili się nieznacznie, po czym Colin zabrał głos:
— Szukacie go?
— Naturalnie. Nie wykluczamy, że mógł brać w tym czynny udział.
— Ale zaraz — zastanowił się porucznik. Spojrzał na tablicę, na której David wypisał personalia poznanych ofiar wraz z adresami zameldowania widniejącymi w bazie — ci ludzie mieszkali w zupełnie innych częściach miasta. Stamphord Street, Millburn Street, a ta Andie na Park Avenue. To są kompletnie niezwiązane ze sobą ulice. Nagle znikają, rodziny zgłaszają zaginięcie, a potem wszyscy zostają znalezieni na Forest Hill, czyli zadupiu, które należy do dzianego typka, o którym nikt nic nie wie... Naprowadźcie mnie, jeśli coś pokręciłem.
— Chyba dziś wyjątkowo mówisz do rzeczy — podsumował cynicznie Long. Colin jedynie przewrócił oczami na ten przytyk. Wiedział, że kapitan słynie z niełatwego charakteru.
— Tylko że w budynkach znaleźliśmy ślady obecności. Niewielkie, ale jednak. Te domy musiały być przez kogoś zamieszkiwane.
— Może ofiary wynajmowały je w jakiś dziwnych celach? Może robili tam sobie potajemne schadzki, jakieś kluby swingersów, żeby oderwać się od monotonnej rzeczywistości albo uciec od małżonków? Ja bym z chęcią czasem uciekł od żony. Poza tym na razie nie wiemy, czy zamieszkiwały je ofiary, czy ktoś inny — zauważył Cooper.
— No może, chociaż to trochę naciągane... W każdym razie wasze zadanie polega na przestudiowaniu życia tych ludzi i wyciągnięciu wszystkiego, co się da, z ich rodzin — uciął dalsze rozważania David. — My zajmujemy się następną siódemką, tym hiszpańskim ogierem i całą masą pieprzonej biurokracji. Jakieś pytania?
C&C pokręcili przecząco głowami, po czym wrócili do swojego gabinetu. A tam nie obyło się bez wstawienia wody w czajniku elektrycznym. Czekało ich mnóstwo pracy, godziny ślęczenia przed komputerem, a potem masa papierkowej roboty. Potrzebowali kawy. Dużo kawy.
Potem po kolei, mozolnie, sprawdzali personalia w bazie danych, mając nadzieję, że któraś z ofiar przeskrobała coś w przeszłości i będą mogli przeczytać na jej temat choć jeden akapit. Jakieś mandaty za przeróżne przewinienia, zatargi z prawem, podejrzenia — lub udziały — w szemranych akcjach. Cokolwiek, co mogłoby naprowadzić na możliwy motyw zabójstwa albo przynależność do konkretnej grupy społecznej. A w najgorszym razie nawet sugerować znajomość z parszywym towarzystwem.
Andie McDowel
30 lat, pochodzenie amerykańskie, zamieszkała przy ulicy Park Avenue 198. Żadnych zatargów z prawem, żadnych niezapłaconych mandatów, czysta sytuacja prawna. Brak powiązań z grupami przestępczymi, brak podejrzeń o przynależność do którejś z nich.
Zaginięcie zostało zgłoszone 20 kwietnia 2014 r. przez jej matkę wraz z ojcem. Podobno trzydziestoletnia kobieta wyszła wieczorem do sklepu po mąkę i już z niego nie wróciła. Przesłuchiwane ekspedientki ze sklepów znajdujących się w pobliżu były przekonane, że nie obsługiwały Andie McDowel tego dnia, a to oznaczało, że musiała zaginąć gdzieś w drodze do sklepu, a nie z. Jedyny świadek – bezdomny mężczyzna – zeznał, że widział tę dziewczynę idącą ulicą Kirvin około godziny dwudziestej pierwszej i samochód, który ostro przy niej hamował. Zabezpieczono ślady i ustalono, że był to Cadillac Escalade rocznik 2010. Brak pewności, że jest powiązany ze sprawą. Na tej podstawie nic nie ustalono. Śledztwo w toku.
Dane i zeznania świadków w załączniku.
Catherina od razu porównała auta występujące w obu przypadkach, ale nie pokrywały się ze sobą. Ten znaleziony na trasie zaginionej był Cadillacem, a na Forest Hill szalał Chevrolet. Jedyne, co ich łączyło, to amerykańskie wykonanie i fakt, że oba były SUV-ami.
Zauważyła jednak ciekawy fakt. Andie zaginęła dziewiętnastego kwietnia, zgłoszono to następnego dnia, czyli dwudziestego kwietnia. Według koronera, ofiary musiały zginąć dwudziestego drugiego kwietnia. Co więc działo się z nimi przez te dwa dni? Co robili? Gdzie byli? Czy to możliwe, by ktoś ich porwał, przetrzymywał, a dopiero po dwóch dniach zabił?
Michael Brum
40 lat, pochodzenie amerykańskie, zamieszkały przy Stamphord St 51. Żadnych zatargów z prawem, żadnych niezapłaconych mandatów, czysta sytuacja prawna. Brak powiązań z grupami przestępczymi, brak podejrzeń o przynależność do którejś z nich.
Zaginięcie zgłosiła żona, dwudziestego pierwszego kwietnia. Mąż nie wrócił z pracy na noc. Kobieta nie była zaskoczona, gdyż podobno wielokrotnie zdarzało mu się zostawać. Jednak, gdy rankiem nie napisał do niej SMS-a, a potem nie odbierał telefonów, zaczęła się poważnie niepokoić. Zadzwoniła do firmy, a tam powiedziano jej, że Michael wyszedł z pracy dziesięć godzin wcześniej. Zapowiadał, że chce zrobić żonie niespodziankę, bo następnego dnia mają rocznicę ślubu. Do domu nie dotarł, a pani Brum od razu złożyła zawiadomienie na policji. Śledztwo w toku.
Dane i zeznania w załączniku.
Sophie Franklin
25 lat, pochodzenie amerykańskie, zamieszkała przy Millburn St 27. Żadnych zatargów z prawem, żadnych niezapłaconych mandatów, czysta sytuacja prawna. Brak powiązań z grupami przestępczymi, brak podejrzeń o przynależność do którejś z nich.
Zaginięcie zgłosiła przyjaciółka i współpracownica Caroline Adams, dnia dwudziestego kwietnia. Obie dziewczyny pracowały w barze przy rogu Calvis i Poolred. Feralnego dnia Sophie zwolniła się wcześniej z pracy, gdyż była umówiona na randkę z mężczyzną poznanym na czacie. Wyszła z pracy, zapominając torebki z dokumentami. Przyjaciółka wybiegła za nią, chcąc oddać własność i zobaczyła, jak Franklin zostaje zaciągnięta siłą do ciemnego, drogiego samochodu. Od razu zadzwoniła na policję, ale nie zdołała zapamiętać numeru rejestracyjnego. Prawdopodobnie był to Cadillac Escalade z roku 2010, jednak świadek nie jest w stanie rozpoznać go ze stuprocentową pewnością. Kamery monitoringu z przydrożnych budynków nie obejmują miejsca zdarzenia.
Śledztwo w toku. Mężczyzna z czatu wykluczony z kręgu podejrzanych — mocne alibi.
Dane i zeznania świadków w załączniku.
I tak po zaledwie chwili, czekały ich minimum trzy, koszmarne rozmowy do odbycia. Okalane łzami, wrzaskiem i cierpieniem rodzin ofiar. Zapowiadał się naprawdę beznadziejny dzień.
— Ja bym przyjął, że oni wszyscy zostali porwani — powiedział Colin. Jak zwykle obracał się na fotelu, a w ręce ściskał długopis. Robił tak zawsze, gdy uważnie nad czymś myślał. — Raczej ciężko uwierzyć, że przyjechali na Forest Hill z własnej woli, skoro jedna z dziewczyn została siłą wepchnięta do samochodu. Reszta pewnie też. Przyjmijmy, czysto teoretycznie, że ktoś ich porwał, a potem prawdopodobnie gdzieś przetrzymywał.
— Porywaczy w przypadku Sophie było minimum dwóch — jeden zaciągnął ją do auta, drugi prowadził. Sprawca na Forest Hill też nie działał sam — podchwyciła temat Catherina. — Tylko że nie jestem przekonana, czy idziemy dobrym tropem, Colin — skrzywiła się. — To chyba za wcześnie, żeby snuć tak śmiałe wnioski...
— Catia — gwałtownie się wyprostował i spojrzał na przyjaciółkę — Franklin została zaciągnięta siłą do auta, a pięć dni później znaleziono ją z podciętym gardłem wraz z dziewiątką innych ludzi. Naprawdę uważasz, że w tej sytuacji na cokolwiek jest za wcześnie? Ja jestem pewny, że porywacze są równocześnie mordercami.
— Może — westchnęła, po czym rozłożyła bezsilnie ręce. — Ale jeśli tak, to musimy porządnie przemaglować rodziny ofiar. Coś musiało ich przecież łączyć. Czymś musieli się narazić.
— Nie musieli. Właśnie to jest najgorsze, Catia. Nie musieli.
*
Droga pod dom rodziców Andie McDowel zajęła śledczym dwadzieścia minut. Rodzice zamordowanej mieszkali na blokowisku w średnio zamożnej części miasta, która była raczej omijana przez turystów, ale nie obfitowała w patologię. Nim C&C dotarli do mieszkania zamordowanej, prześledzili jej drogę z bloku do sklepu. Byli zaskoczeni brakiem świadków możliwego porwania i niechęcią współpracy sąsiadów, gdyż miejsce zdarzenia z każdej strony otaczały bloki. Kilkadziesiąt bądź kilkaset mieszkań; ktoś musiał widzieć choć mały szczegół, cokolwiek. A jednak nikt nie zgłosił się na policję, nikt nie zainteresował się tragedią rodziców Andie i losem samej porwanej.
Mimo ponad siedmiu lat spędzonych w wydziale zabójstw, porucznicy nadal nie potrafili zaakceptować takiej znieczulicy.
Zarówno Catherina, jak i Colin, mieli opory przed zapukaniem do drzwi McDowel'ów. Informowanie o śmierci bliskich ludzi było najgorszym i najbardziej parszywym punktem w pracy policjanta. Potrafili przywyknąć do widoku trupów, ich rozkładów i bestialskich ran zadawanych przez morderców, ale widok cierpienia rodzin zawsze wywoływał gamę emocji. Nie umieli przyzwyczaić się do łez matki, dowiadującej się o śmierci jedynego syna, do ryku żony, która straciła ukochanego męża, albo płaczu dzieci, które już nigdy nie zobaczą swoich rodziców. Każdy inaczej przeżywał wiadomość o śmierci bliskich osób, ale każda z tych reakcji wywoływała w policjantach smutek. Bo była realna, żywa i zawsze poruszająca. A to oni byli tymi, którzy przynosili najgorsze informacje.
Pani McDowel otworzyła drzwi już po dwukrotnym zapukaniu. Była ponad pięćdziesięcioletnią, wychudzoną kobietą, ubraną w starą, workowatą sukienkę. Po spojrzeniu na dwójkę nieznajomych osób, w jej małych oczach pojawiło się duże zaskoczenie. Dopiero gdy porucznicy pokazali odznaki, zakryła usta dłońmi, a po jej policzkach momentalnie zaczęły spływać łzy. Nie musieli nic mówić, domyśliła się, że chodzi o Andie. Wskazała ruchem ręki, by weszli do środka, a potem — gdzie znajduje się salon. Tam, na fotelu, siedział jej mąż i oglądał telewizję. Był znacznie starszy od niej.
— Wyłącz to, natychmiast! — rzuciła łamiącym się głosem.
Dopiero wtedy mężczyzna zwrócił wzrok na gości. Pilot wypadł mu z ręki, gdy dowiedział się, z kim ma do czynienia. Nawet nie próbował wstawać z fotela.
— Znaleźliście Andie? — zapytał od razu, a Catherina przełknęła ślinę. Nadchodziło najgorsze.
— Bardzo nam przykro.... — przejął pałeczkę Colin. — Państwa córka nie żyje.
Ryk, szloch, niedowierzanie. Matka z wrażenia usiadła na kanapie, nawet nie ukrywając swoich łez. Ojciec również. Nie wstydził się emocji i nie zamierzał nad nimi panować. W jednej chwili nadzieja na zobaczenie córki odeszła bezpowrotnie. C&C ze smutkiem patrzyli na tę scenę i czuli, że nie mają prawa zabierać rodzicom czasu potrzebnego na opłakanie zmarłego dziecka. A mimo to, musieli spróbować dowiedzieć się choć kilku informacji na temat Andie. Czegokolwiek, co przybliżyłoby ich do odnalezienia jej mordercy.
— Domyślamy się, że to dla państwa bardzo trudne, ale chcielibyśmy zadać kilka pytań odnośnie córki...
— Idźcie mi stąd! — wrzasnął ojciec, po czym podszedł do żony i mocno ją przytulił. Porucznicy nie chowali urazy za tak nerwową reakcję. Rozumieli ją.
— Oczywiście, możemy przyjść innym razem, ale to opóźni poszukiwania. Państwa córka nie zmarła śmiercią naturalną...
Oczy obojga zwróciły się teraz w kierunku Catheriny. Ta wiadomość przygniotła ich podwójnie.
— Jesteście pewni, że to ona? — zapytała kobieta.
— Potwierdziły to dokładne badania DNA. Próbki zebrane z państwa mieszkania po zgłoszeniu zaginięcia zgadzają się z kodem genetycznym naszej ofiary.
— Ktoś ją zamordował, tak? — ponownie odezwał się ojciec. W gruncie rzeczy wolałby chyba nie poznać odpowiedzi.
— Tak. Dlatego chcemy jak najszybciej przystąpić do działań, a państwa zeznania na pewno nam w tym pomogą.
— Boże kochany! Nasza Andie zamordowana! — załkał głośno, a żona zawtórowała mu. Przez dłuższą chwilę nie potrafili się uspokoić, jednak po czasie ojciec otarł łzy i postanowił postarać się pomóc porucznikom. — Proszę pytać.
— Czy Andie gdzieś pracowała?
— W księgarni. Kochała książki. Sama też coś pisała, ale nie chciała nam pokazać — wyznał łamiącym głosem. Rozmowa o zmarłej nie była dla niego łatwa, tym bardziej teraz gdy dopiero dowiedział się o jej śmierci. — Mówiła, że da do przeczytania, jak już skończy.
— A zdradziła chociaż, o czym będzie książka? — zainteresował się Colin. To mogło być istotne. Wszystko mogło.
— Pisała na komputerze, stoi w pokoju. Może pan sobie przeczytać...
— Świetnie. Będziemy musieli przeszukać jej pokój, komputer, rzeczy osobiste. Wyrażają państwo zgodę?
Musiał i chciał zapytać.
— Tak. Jeśli to ma pomóc, to tak. Tylko nie zabierajcie nam zdjęć... to jedyne, co nam zostało — poprosił, po czym ponownie starł łzy z policzków. Jego żona nie odzywała się, nie była w stanie.
Na wzmiankę o zdjęciach Catherina wstała z kanapy. Podeszła do komody, na której stały kolorowe ramki, po czym chwyciła tę, która zawierała fotografię uśmiechniętej blondynki. Dokładnie przyjrzała się intensywnym niebieskim oczom, nieco pulchnej twarzy i bujnym, luźno puszczonym włosom. Zdaniem porucznik kobieta wyglądała dość przeciętnie, ale za to bardzo sympatycznie i ciepło.
— To zdjęcie zrobiła jej koleżanka przed wyjazdem do Santa Fe kilka lat temu — wyjaśniła pani McDowell, widząc zainteresowanie Catheriny. — Chciały pozwiedzać muzea. Andie je uwielbiała.
Morgan odłożyła ramkę na miejsce, po czym powróciła na kanapę. Colin kontynuował zadawanie pytań.
— Znają państwo nazwiska jakichś znajomych Andie? Koleżanek, kolegów, a może miała chłopaka, narzeczonego, męża?
— Nie miała mężczyzny — odparł szybko ojciec. — Uważała, że prawdziwa miłość znajdzie ją, jak będzie potrzebna. Nie szukała na siłę. A znajomych miała dużo. Była otwartą, wspaniałą dziewczyną. Ludzie ją lubili... Zapiszemy nazwiska, jeśli to potrzebne, ale nie znamy wszystkich.
Widać było, że ojcu ofiary zależy na złapaniu sprawcy i dołoży wszelkich starań, by wesprzeć działania policji. Dzięki temu C&C mieli dodatkową motywację do pracy, gdyż bardzo nie chcieli go zawieść.
— Czy Andie miała jakichś wrogów?
— Nie — odparł od razu, a matka potwierdziła to energicznymi ruchami głowy. — To była bardzo spokojna dziewczyna. Nie chodziła na imprezy, nie wariowała. Całymi dniami siedziała w domu nad książką. Wychodziła tylko do pracy, czasem na spotkania ze znajomymi albo na zebrania kółka literackiego. Nie szlajała się za chłopakami, nie wracała do domu pijana. Była złotym dzieckiem, choć ubolewaliśmy, że nie założyła rodziny. Zasługiwała na to... Tym bardziej że bardzo kochała dzieci...
— Czyli rozumiem, że nie posiadała własnych? — dopytywała Catherina. Pamiętała, że w miejscu jej śmierci znaleziono zdjęcia dziewczynki i chłopca. Musiała zbadać, czy mieli jakiś związek z ofiarą.
— Nie.
— A może zajmowała się dziećmi jakichś kuzynów albo znajomych?
— Nie! — odparł nerwowo ojciec, a żona rzuciła mu przelotne spojrzenie.
C&C postanowili dłużej nie męczyć tych państwa. Rozumieli, że ten dzień dostarczył im już wystarczającą ilość emocji i że potrzebują spokoju.
— Dobrze, w takim razie mamy już tylko jedno pytanie. Proszę pomyśleć i postarać się odpowiedzieć, czy Andie mogła mieć coś wspólnego z osiedlem Forest Hill? To obrzeża miasta.
Niespodziewanie matka zaniosła się jeszcze większym płaczem. Potem w mieszkaniu zapadła krępująca, nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie podciąganiem nosa i jękami wydobywającymi się z ust zdruzgotanej pani McDowel. Mąż myślał przez chwilę nad zadanym pytaniem, ale nie potrafił przypomnieć sobie, czy córka wymawiała kiedyś przy nim tę nazwę. W tej kwestii nie potrafił być pomocny.
— Nie. Nie wiem. Bardzo wątpię. Nie miała po co przebywać na obrzeżach. I z własnej woli na pewno tam nie poszła... — Ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, uświadamiając sobie, że ktoś siłą zaciągnął jego ukochany skarb w miejsce morderstwa.
— Moglibyśmy teraz zobaczyć pokój Andie?
— Róbcie, co chcecie.
I z tego pozwolenia zamierzali skorzystać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top