"Walczę i zwyciężę" Rozdział 2(2)
*
Podczas gdy technicy kończyli przeszukiwać dom i zbierać odciski palców, Catherina postanowiła złożyć wizytę sąsiadom, by uzyskać jakieś informacje o ofierze. Niestety do tej pory nie znaleziono jej dokumentów tożsamości, żadnych kart płatniczych, umowy najmu, a nawet podpisanych książek. Nic, co pozwoliłoby ustalić nazwisko i rodzinne powiązania. Morgan miała nadzieję, że któryś z mieszkańców będzie w stanie odpowiedzieć chociaż na podstawowe pytania odnośnie zamordowanej kobiety i naprowadzi na jakiś trop. Osiedle było małe, sąsiedzi na pewno się znali, może lubili, może nienawidzili, ale z pewnością coś na swój temat wiedzieli. A może ktoś, nawet przypadkiem, widział sprawcę?
Weszła na podwórko obok posesji zamordowanej i rozejrzała się uważnie dookoła. O ile dom z numerem osiem wyglądał na zadbany, to z pewnością ogródka nikt nie pielęgnował przez długi czas. Chwasty zasłoniły niskie, różane łodygi, a trawa sięgała prawie do kolan i znacznie przebijała się przez kostkę w niedbale położonym chodniku. Porucznik podeszła do drzwi i zapukała kilka razy. Cisza. Ponowiła próbę, a gdy nie przyniosła ona rezultatów, przycisnęła ucho do drewnianego wejścia i nasłuchiwała. Wydawało się, że dom jest pusty albo właściciel nie słyszy pukania. Z ciekawości nacisnęła na klamkę i była ogromnie zaskoczona, gdy drzwi się otworzyły. Nieśmiało postawiła jedną nogę w środku i zajrzała na korytarz. Zawołała głośno gospodarza, ale nikt nie odpowiadał. Wobec tego położyła rękę na broni i zaczęła cicho przemieszczać się po domu. W pewnym momencie miała ochotę prychnąć pod nosem, uświadamiając sobie, że zachowuje się identycznie jak Albert Rain trzy godziny temu.
Minęła pustą kuchnię, pokój, aż do jej nozdrzy doleciał okropny, duszący zapach. Wchodząc do salonu, zrozumiała, co było tego przyczyną. Zobaczyła bowiem około czterdziestoletniego mężczyznę leżącego na podłodze w kałuży własnej krwi. Był siny, z pewnością nie żył od kilku dni, a szeroka szrama na jego szyi idealnie pasowała do ran, które odniosła pierwsza znaleziona ofiara. Z tą różnicą, że on leżał w innej pozycji i podcięte gardło widać było od razu. Podobnie jak taśmę na ustach oraz związane za plecami ręce.
Catherina nie potrafiła ukryć cichego jęku przerażenia, gdyż ten widok kompletnie ją oszołomił. O ile pojedyncze zbrodnie oglądała nader często, to podwójne zawsze wywoływały pewnego rodzaju niepokój. Wyciągnęła telefon i wybrała numer do Colina. Powiedziała, by przyszedł do domu obok i szybko zakończyła połączenie. Pojawił się po minucie, a to, co zobaczył i jego mocno zaszokowało.
— O cholera.... — przeklął głośno, po czym przesunął dłońmi po włosach. — Trzeba zadzwonić do koronera, może nie odjechał jeszcze za daleko.
— I po dodatkową grupę techników — dodała.
— Może nie. Kończą już w pierwszym domu, to zaraz wyślę ich tu.
— No, chyba że w następnych też znajdę trupy.
Rzuciła to zdanie ot tak, nie dopuszczając do siebie myśli, że może być zgodne z prawdą. Obeszła szybko dom, by upewnić się, że nikt inny się w nim nie znajduje, po czym opuściła posesję i Colina. Pomoc w przeszukaniu oraz znalezienie dokumentów odłożyła na później, czując coraz silniejszą potrzebę porozmawiania z jakimkolwiek mieszkańcem tej wioski. Nie miało dla niej znaczenia, czy spotka kobietę, mężczyznę czy dziecko. Chciała usłyszeć choćby szczekanie psa, warkot silnika, głośne przekleństwo rzucone w kierunku leniwego męża bądź dźwięk tłuczonego szkła. Cokolwiek, co pozwoliłoby przypuszczać, że ktoś tu mieszka, chodzi, oddycha, żyje.
Gdy po raz pierwszy postawiła stopę na tym osiedlu, nie miała dobrych przeczuć. Teraz z każdą chwilą tylko utwierdzała się w przekonaniu, że wydarzyło się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Nadal było zbyt cicho, zbyt dziwnie i tajemniczo. Dlatego, gdy po zapukaniu do domu z numerem sześć, nikt nie otworzył jej drzwi, nie wahała się nacisnąć na klamkę. O wiele szybciej, niż w poprzednim przypadku, weszła do domu i zajęła się przeszukaniem. Czuła odór i domyśliła się, że zaraz zobaczy następne ciało, ale nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Ciągle łudziła się, że to jakaś pomyłka i za moment właściciel opieprzy ją za bezprawne wtargnięcie. Chciała, by stanął z nią twarzą w twarz, by ją okrzyczał, wyzwał, pokazał, ale tak się nie stało. Zamiast tego zobaczyła kolejną kałużę, kolejną makabrę i kolejne ciało.
Zaczęła wycofywać się z domu, mocno przyciskając dłoń do ust. Była przerażona. Pośpiesznie wybiegła z podwórka i stanęła na środku ulicy. Obróciła się kilka razy wokół własnej osi i uważnie przyglądała otoczeniu. Poczuła łzy napływające do oczu i choć z całych sił starała się opanować, nie potrafiła powstrzymać emocji. Przyjeżdżając sprawdzić zgłoszenie, nie była przygotowana na coś tak strasznego. To miał być normalny dzień, normalne zgłoszenie i normalna zbrodnia. Bez względu na to, jak koszmarnie brzmiało to określenie. Na moment straciła panowanie nad własnym ciałem, a obraz dookoła niej zaczął nieznośnie wirować. Otrząsnęła się dopiero po chwili i cudem utrzymała na nogach. To był jednak dla niej wystarczający znak, że organizm potrzebuje odpoczynku i z trudem znosi widok rzezi, która się tutaj rozegrała. Cała drżała, a wszystkie usilne próby uspokojenia kończyły się fiaskiem i nie przynosiły rezultatów.
W pewnym momencie podskoczyła jak poparzona i wrzasnęła głośno, czując czyjś dotyk na swoim ramieniu. Odwróciła się pośpiesznie i odetchnęła z ulgą, widząc Colina. Mężczyzna patrzył na nią z niezrozumieniem, zaskoczeniem i zapewne czekał na relację z wizyt u sąsiadów ofiar. Szybko zauważył roztrzęsienie partnerki i bez problemu domyślił się, co spowodowało u niej taką reakcję. Bez słowa przytulił Catię do siebie, pozwalając, by uspokoiła się i unormowała oddech. Pomogło. Zawsze pomagało.
— Napij się wody, a ja pójdę sprawdzić pozostałe domy — zadecydował.
— Nie, już w porządku. — Wzięła dwa głębokie oddechy i spojrzała na niego ze stanowczością. — Idę z tobą.
Nie dawał za wygraną.
— Zostajesz.
— Już mi lepiej — oznajmiła. — To tylko moment załamania. Było, minęło.
— Na pewno?
Nie był do końca przekonany, czy partnerka jest w stanie kontynuować czynności, ale ona nie zamierzała się poddawać. Nie mogła pokazać, że z czymś sobie nie radzi. Będąc śledczym wydziału zabójstw, musiała dusić w sobie wszelakie słabości. Przynajmniej podczas pobytu na miejscu zbrodni i w departamencie. To leżało w zakresie jej obowiązków.
— Tak, na pewno — rzuciła krótko.
Wskazała palcem budynek, w którym jeszcze nie była, po czym weszła do środka razem z Colinem.
*
Dziesięć minut. Tylko tyle czasu zajęło im sprawdzenie wszystkich pozostałych domów. Tylko dziesięciu minut potrzebowali, by odkryć rozmiary krwawej masakry, która się tutaj rozegrała. Dodatkowa grupa techników przyjechała na Forest Hill w nadzwyczajnym tempie. Koroner wraz z pomocnikami dotarł na miejsce zaraz po nich. Dziesięć minut i dziesięć ciał. Każde z tymi samymi ranami i identycznym czasie zgonu. Wykonując rutynowe czynności ani Catherina, ani Colin nie czuli się dobrze. Nie zdążyli jeszcze ochłonąć od nieprzyjemnych widoków i przyjąć do wiadomości, że pierwszy raz w życiu stoją w miejscu masowego morderstwa. Mimo to starali się trzymać fason i nie pokazywać, jak wielkie emocje wywołała w nich ta sprawa. Przez lata służby nauczyli się, że twarz niewyrażająca uczuć to dobra twarz.
Podczas gdy kobieta przeszukiwała dom jednej z ofiar, Colin postanowił porozmawiać z technikami zabezpieczającymi ślady na zewnątrz. Zbierali właśnie próbki z drogi, na której widniały wyraźne oznaki gwałtownego hamowania jakiegoś samochodu. Na podstawie rozstawu kół technicy i specjalnego programu komputerowego usiłowali ustalić, o jaki model i markę chodzi.
— Chevrolet Suburban. Trzy sztuki — powiadomił porucznika jeden z mężczyzn.
— Jesteś pewny?
— Jeszcze nie na sto procent, ale tak obstawiam.
Przez moment przyglądał się jeszcze śladom na drodze, a nazwa amerykańskiego SUV-a plątała mu się po głowie. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że już wcześniej, w bardzo niemiłych okolicznościach, miał styczność z tym samochodem, ale to musiał być przypadek. Na pewno był.
*
Przez całą drogę powrotną nie odezwali się do siebie ani słowem. Catherina była roztrzęsiona, wystraszona, a poczucie niesprawiedliwości i dobijającej niewiedzy rozsadzało ją od środka, wyzwalając gamę najgorszych emocji. W jednym momencie czuła rozpalające ciepło, a w drugim przeszywające zimno, którego nie mogła wytrzymać. Wydawało jej się, że nadmiar wrażeń doprowadzi ją niedługo do szału, a nieznośna cisza unosząca się w powietrzu jedynie wzmagała te koszmarne obawy. Już nie było koło niej techników, koronera, innych policjantów — już nie musiała udawać.
Colin czuł się podobnie, choć nie chciał tego okazywać. Skupił się na drodze i prowadzeniu samochodu.. Nadal nie dochodziło do niego, że przyjemnie zapowiadający się dzień doprowadził ich do tak przerażającego znaleziska.
Leśna aura, śpiew ptaków, czyste powietrze i zapach nieskazitelnej natury, a w samym środku zbiorowa mogiła dziesięciu bezwzględnie zamordowanych osób. Im dłużej myślał o tej sytuacji, tym bardziej nie potrafił zrozumieć, dlaczego nikt nic nie zrobił, czemu nikt się nie bronił, albo co blokowało mieszkańców, by wspólnie przeciwstawić się mordercy. Do tego wszystkiego dochodziło również niepokojące wrażenie, że w całej tej sprawie coś nie gra.
W pewnym momencie poczuł, że nie jest w stanie dalej prowadzić i musi zrobić choć krótką przerwę, by nie doszło do kolejnej tragedii. Zatrzymał się na poboczu drogi, wyszedł z samochodu, po czym oparł się o niego. Przez moment patrzył na swoje buty, a potem przeniósł wzrok na otoczenie.
Znajdowali się na asfaltowej drodze, z obu stron otoczonej gęstym lasem. Oprócz drzew nie było wokół nich zupełnie nic. Złapał się za głowę, mając wrażenie, że zaraz eksploduje. Nagle wesoły śpiew ptaków zaczął go niesamowicie denerwować. Miał ochotę rozwalić coś gołymi rękami albo wrócić do domu i upić się w samotności. Nawet dla niego ilość emocji i krwawych widoków była zbyt duża jak na jeden dzień. Dlatego, gdy zauważył ptaka, lecącego dość nisko, podniósł z ziemi niewielki kamień i cisnął nim z całej siły w niewinne stworzenie. Nie trafił, ale zrozumiał, że agresja powoli rodziła agresję. Musiał odpocząć.
*
Po przyjeździe do departamentu porucznicy od razu udali się do gabinetu Martineza. Komendant, podobnie jak cały budynek i większość funkcjonariuszy w Silent Glade, wiedział już o przerażającym odkryciu na jednym z osamotnionych osiedli. W tej sytuacji nawet on darował sobie nieprzyjemne komentarze, a ton jego głosu wyrażał coś więcej niż lodowatą obojętność.
— Mam z wami problem, Bonnet i Morgan — rozpoczął bez zbędnych ogródek.
— Co to oznacza? — podjęła Catherina.
— To, że nie wiem, czy powinienem przydzielić wam tę sprawę.
— Wątpi szef w nasze umiejętności?
— To nie jest tylko kwestia umiejętności, ale doświadczenia. Jesteście młodzi, niewiele jeszcze w życiu widzieliście. A to morderstwo już gołym okiem nie wygląda dobrze.
— Proszę wybaczyć, ale pracuję w wydziale zabójstw siedem lat, Colin jeszcze dłużej. Przez ten czas wiele zdążyliśmy już zobaczyć i nie sądzę, żeby...
— Od sądzenia są sądy, Morgan — przerwał dyskusję komendant. — Nie wiem, czy jesteście gotowi.
Catherina i Colin spojrzeli po sobie, w pierwszej chwili nie wiedząc, co odpowiedzieć. Przez moment milczeli, uważnie myśląc nad wszelkimi wadami i zaletami, które wiążą się z tym śledztwem. Wiedzieli, że to może być najtrudniejsza, ale zarazem najciekawsza sprawa w ich karierze i coś podświadomie kazało im skorzystać z tej szansy. Znalezienie mordercy(ów) dziesięciu osób, odkrycie wszystkich tajemnic związanych z motywami, doprowadzenie do jego (ich) skazania mogło przybliżyć C&C do awansu i stać się kluczowym momentem kariery. A z drugiej strony czuli też, że to dochodzenie boleśnie odbije się na ich psychice. Przez całe życie ostro ryzykowali, ale w tym momencie cena była bardzo wysoka. Psychika ludzka ma przecież granice.
— Catia, będziesz w stanie? — zapytał Colin.
Z pozoru łatwe pytanie, sprawiło jej nie lada trudność, przez co nie wiedziała, czy jest w stanie odpowiedzieć na nie jednoznacznie.
Gdy kilka godzin wcześniej wchodziła do poszczególnych domów i w każdym z nich znajdowała trupy, była przerażona. Czuła mdłości, zawroty głowy, a jej ciało żyło jakby innym życiem. Nie kontrolowała swoich zachowań, ruchów i przez cały czas mimowolnie drżała. Ten widok rozmiękczył ją, pozbawił obojętności, którą powinna się wtedy kierować. Nie potrafiła wyłączyć uczuć.
W tamtym momencie rzeczywiście nie umiała podjąć żadnej decyzji, jednak teraz czuła, że emocje powoli opadały. Jej stan się normował i choć sprawa nie przestała wyglądać tragicznie, to patrzyła na nią z coraz większym profesjonalizmem i z coraz mniejszym strachem.
Miała świadomość powagi sytuacji, niewątpliwych trudności w odkrywaniu jej najskrytszych tajemnic, ale chciała się tym zająć. Nie umiała zaprzeczyć, że czarne znalezisko fascynowało ją. Rozpalało jakieś dziwne namiętności, których do tej pory nigdy nie czuła, wprowadzało w stan podniecenia i mobilizowało do walki o prawdę.
— Damy radę — odpowiedziała pewnie.
Nie potrafiłaby oddać tego śledztwa. W takich kwestiach była zbyt dużą egoistką.
— Sprawa z metrem działa na waszą korzyść — kontynuował Martinez. — Muszę przyznać, że całkiem nieźle daliście sobie wtedy radę. Skontaktujcie się z Cooperem i Longiem, bo to oni będą dowodzili śledztwem. Od tej chwili macie z nimi współpracować, ale jeśli zobaczę, że za bardzo się wychylacie, kombinujecie coś i cwaniakujecie, to przysięgam, że konsekwencje siarczyście zapieką was w dupy. Mam was na oku cały czas i zapamiętajcie jedno, nie chcę słyszeć, że stwarzacie problemy, czy to jest jasne?
Kiwnęli głowami na znak zrozumienia.
— Mam nadzieję — syknął. — I nie chcę być w waszej skórze, jeśli coś spieprzycie. Pamiętajcie, że dopóki się da, utrzymujemy Forest Hill w tajemnicy. Żadnych opowieści przy śniadanku, żadnego kontaktu z mediami, żadnego plotkowania w kiblu. Nawet przez telefon nie wolno wam o tym gadać. Czy to jest jasne?
Ponownie kiwnęli głowami.
— Od jutra zaczynacie pracować na najwyższych obrotach. Chcę was widzieć wypoczętych. A teraz oddelegować się do domu.
*
Przy stoliku, w najdalej położonym kącie lokalu, spędzali już drugą godzinę. Zanim zaczęli pić Catherina uprzedziła Jacoba, że może wrócić lekko nietrzeźwa, a on znał ją na tyle, by wiedzieć, co jest tego powodem. Zdarzało się bowiem, że gdy wraz z Colinem dostawali do rozwiązania trudną sprawę bądź coś wyraźnie im się nie udawało, umawiali się na lampkę wina, piwo bądź kilka kieliszków czegoś mocniejszego, by odreagować stres.
Jacob nie wtrącał się w te spotkania i nie odczuwał zazdrości. Wiedział, że w sprawach policyjnych nie jest w stanie zrozumieć zachowania i uczuć Catii tak dobrze, jak Colin, dlatego pozwalał, by w tym jednym temacie to Bonnet był dla niej powiernikiem oraz wsparciem. Zdawał sobie sprawę, że bardzo często ograniczała ją tajemnica zawodowa i narzeczonemu nie mogłaby nic powiedzieć. Dopóki nie zauważał niepokojących zmian w zachowaniu partnerki i nie widział negatywnych skutków tych spotkań — nie miał nic przeciwko.
— Jesteś strasznie spięty... — zauważyła Catherina, przyglądając się czujnie przyjacielowi.
Colin opierał się łokciami o ladę barową i w milczeniu sączył swoje piwo. Morgan nie chciała spędzić tego wieczoru w kompletnej ciszy.
— Wydaje ci się — rzucił szybko.
— Co jest?
— No przecież mówię, że nic.
— Proszę cię — zaśmiała się ironicznie. — Ile my się znamy Colin? Myślisz, że naprawdę zdołasz mnie zbyć takimi tekstami? Mów, bo nie ustąpię.
Wiedział, że nie rzucała słów na wiatr.
— Nie jestem pewny, czy powinniśmy brać tę sprawę.
— Dlaczego?
— Jest jakaś... dziwna — stwierdził, znacznie się przy tym krzywiąc. — Takie zbiorówki mogą się ciągnąć latami. Zaraz zaczną się problemy, odkrywanie szemranych interesów, albo nagabywanie ze strony rodzin...
— Colin, ale tak może być w każdej sprawie. Każda może ciągnąć się latami... — zaśmiała się lekko. — Nie szukaj problemów tam, gdzie ich nie ma. To jest nasza szansa. Ile już czekasz na awans? Kto wie, może właśnie dzięki tej sprawie wreszcie go dostaniemy.
— Może masz rację... Tylko... — westchnął ciężko. — Pamiętasz Marca?
— Oczywiście — odparła lekko zmieszana.
— Nie wiem czemu, ale sprawa Forest Hill mi go przypomniała...
Marc był przyjacielem Colina jeszcze z czasów szkoły policyjnej. Mężczyźni bardzo szybko złapali dobry kontakt i przez cały okres nauczania i szkoleń trzymali się razem. Obaj byli przystojni, odznaczali się ciekawą osobowością i oryginalnym sposobem bycia. Mieli podobne poczucie humoru oraz taki sam pociąg do imprezowania z pięknymi kobietami.
Po ukończeniu szkoły przez jakiś czas pracowali razem w departamencie w Silent Glade, jednak jeszcze przed pojawieniem się Catheriny, Marc odszedł do Nowego Jorku w stanie New Jersey. Zmusiło go do tego cięcie etatów w Silent Glade Police Departament i poznanie pewnej kobiety. Piękna Brazylijka od razu zawróciła mu w głowie. Zakochał się, porzucił rozwiązłe życie i zajął się tworzeniem rodziny. Wziął ślub, na którym Colin pojawił się w towarzystwie Catheriny. Potem ich kontakt został znacznie ograniczony. Zaczęli zajmować się własnymi życiami, pracą i obowiązkami, a Marc bardzo szybko zadbał o powiększenie rodziny. I to nie byle jakie, gdyż po roku od ślubu żona urodziła mu trojaczki.
Chcąc zadbać o godny byt swojej rodziny, mężczyzna spędzał w pracy coraz więcej czasu. Przynosił pieniądze, ale nie dawał wystarczająco dużo swojej obecności. Aż w końcu wplątał się w sprawę, która mogła zapewnić mu awans i podnieść pensję.
Początkowo nic nie zwiastowało tragedii. Zbierał dowody, przesłuchiwał świadków, prowadził śledztwo według norm i odgórnych wytycznych. I wtedy wpadł na trop. Odkrył, że sprawa posiada jakieś drugie dno, są w nią zamieszani najbogatsi ludzie stanu, którzy za wszelką cenę pragną pozostać w cieniu. Dokopał się zbyt głęboko, a policyjna dociekliwość nie pozwalała mu przestać. Zatracił się, wpadł w bagno, zaczęły się bolesne i głośne awantury z żoną, zaniedbywanie rodziny i sięganie do kieliszka. Colin nie był w stanie mu pomóc, choć chciał i niejednokrotnie usiłował to zrobić.
Z wesołego, pogodnego faceta Marc stał się wrakiem, który pewnego dnia po prostu nie wytrzymał. Powiesił się we własnym gabinecie, a martwe ciało znalazła żona.
Catherina nigdy nie użalała się nad losem kapitana. W pewnym sensie miała do niego nawet żal. Uważała, że przez swoje decyzje, swoje problemy i swoje zachowanie, zniszczył życie nie tylko żonie, ale i trzem córkom. Wielokrotnie przygryzała się w język, by nie napomknąć przy Colinie czegoś negatywnego na temat jego przyjaciela. Bonnet patrzył na tę sytuację przez pryzmat swojej zażyłości z Marcem. Cierpiał i nie potrafił powiedzieć o nim złego słowa. Natomiast Catherina mogłaby użyć ich wiele, zaczynając od egoisty, a na bezdusznym kończąc. Jej zdaniem, samobójstwo było najgorszym z możliwych wyjść. Mimo to siedziała cicho, bo nie chciała zranić Colina.
— Mam takie głupie przeczucie, że ta sprawa nas wykończy...
— Przesadzasz, Colin, naprawdę. Marc, to Marc, a my, to my. Nie szukaj podobieństw na siłę.
— Tak myślisz? — zapytał niepewnie.
Potrzebował, by ktoś nim potrząsnął. W tej sytuacji Catherina była do tego najodpowiedniejszą osobą.
— Jestem tego pewna — odpowiedziała, a Bonnet uśmiechnął się pod nosem.
Po chwili do uszu kobiety dotarł dźwięk wiadomości SMS, więc wyciągnęła telefon i odczytała.
OD: Jake;*
Za ile będziesz skarbie?
Pomyślała, że o tej godzinie Jacob leży już w łóżku i niecierpliwie czeka, aż jego kobieta wróci do domu. Nagle zapragnęła jak najszybciej skończyć piwo i znaleźć się koło narzeczonego. Poczuć jego dłonie na swoim ciele, wtulić się w jego tors i zakończyć dzień serią czułych, gorących pocałunków.
— Mam ochotę na klub, co ty na to?— zaproponował Colin.
Uśmiechnęła się przepraszająco, dając jasno do zrozumienia, że na ten dzień wystarczy jej już atrakcji i rozrywek.
— Jake na mnie czeka. Powinnam się zbierać do domu...
— Rozumiem.
— Na pewno?
Chociaż była zmęczona, stęskniona narzeczonego i pragnęła wracać już do domu, nie zamierzała zostawić Colina samego, jeśli miał jakiś problem bądź potrzebował porozmawiać. Dlatego też uważnie przyjrzała się przyjacielowi. A on uśmiechnął się szeroko.
— Spokojnie. Bierz taksówkę i jedź. Pobaluję sam.
— Na pewno?
— Pewnie.
— Tylko nie zapomnij, że od jutra bierzemy się za Forest Hill. Nie przyjdź na kacu.
— Hej, to polecenie? Przypominam ci setny raz, że to ja jestem wyższy stopniem.
— No i co z tego, skoro od lat jesteś głupi jak but? — zapytała, a Colin nie powstrzymywał śmiechu.
Catherina wyszła z baru, zamówiła taksówkę i wróciła do domu. Bonnet spędził tam jeszcze kilka minut, by dopić piwo, po czym i on opuścił lokal.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top