"Walczę i zwyciężę" Rozdział 1(2)
*
Kolejny dzień zaczął się dla porucznik Morgan podobnie jak wszystkie poprzednie. Gdy otworzyła powieki, jej narzeczony spał jeszcze w najlepsze i najwyraźniej na razie nie zamierzał tego zmieniać. By nie przerywać mu odpoczynku, cicho wypełzła spod kołdry i na paluszkach wyszła z sypialni. Nastawiła w czajniku wodę na kawę, wyjęła z szafki opakowanie z owsianką, po czym udała się do łazienki w celu odbycia porannej toalety. Obmyła twarz, długie, ciemnobrązowe włosy uwiązała w wysokiego koka, duże oczy z piwnymi tęczówkami lekko podkreśliła czarną kredką oraz tuszem, po czym przebrała się w świeże ubranie.
Po zjedzeniu pełnowartościowego śniadania i wypiciu niezbędnika w postaci kawy postanowiła rozejrzeć się w Internecie w poszukiwaniu interesujących bądź kłamliwych artykułów na temat prowadzonej aktualnie sprawy. Była ciekawa, co prasa ma na ten temat do powiedzenia i czy publikowane posty nie zagrażają śledztwu. Nie musiała długo szukać, gdyż wiadomości o napadach w metrze znalazły się na pierwszych stronach prawie wszystkich dzienników informacyjnych. Przeklęła głośno pod nosem, czytając nagłówki, które wprowadzały tylko niepotrzebne zamieszanie.
Z zamyślenia wyrwało ją dopiero skrzypnięcie drzwi i odgłos bosych stóp stąpających po panelach. Z uśmiechem podeszła do zaspanego narzeczonego, po czym obdarowała namiętnym pocałunkiem prosto w usta. Nie miał oporów z oddaniem czułości, mimo iż poprzedniego dnia mocno nadszarpnęła jego nerwy.
Choć nadgodziny Catheriny przestały mu się podobać już dawno temu, a spędzanie wieczorów w samotności nie było niczym przyjemnym, nie zamierzał robić jej z tego powodu karczemnej awantury. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak ciężką i odpowiedzialną pracę wykonuje jego narzeczona, dlatego starał się wspierać ją najmocniej, jak potrafił. Należał do tego typu ludzi, którzy wszelkie problemy załatwiają polubownie, bez zbędnych krzyków i scen. Głównie dzięki takiemu podejściu do życia do tej pory między Catheriną i Jacobem nie wydarzyła się żadna poważniejsza kłótnia. To on był tym, który swoim opanowaniem i wewnętrznym spokojem ducha, już w zarodku zduszał wszelakie kryzysy. Morgan nie zawsze potrafiła stłumić złość, a nerwowa praca wzmagała jej wybuchowy charakter. Była ogniem, a Jacob wodą i tylko dzięki temu razem tworzyli jedność.
— Wyspany? — zapytała, z uśmiechem obserwując ukochanego, i wgryzając się w jedno z jabłek leżących na kuchennym blacie. Następnie oparła się o szafki i z ciekawością patrzyła na jego flegmatyczne ruchy.
— Nie bardzo — rzucił zaspanym głosem, po czym doczłapał do czajnika i włączył wodę na kawę. Catherina z trudem zdusiła śmiech. Nadal nie mogła przyzwyczaić się do faktu, że Jacob potrzebuje o wiele więcej czasu, by dojść rano do siebie, niż każda inna, znana jej osoba.
— Jakie plany na dziś?
— O jedenastej mam próbę, potem spotkanie z dyrektorem teatru odnośnie sztuki, którą mamy przedstawiać, a potem pewnie padnę na kanapę i nie ruszę się aż to twojego powrotu. — Ziewnął na zakończenie wypowiedzi, po czym zalał wodą kubek z kawą.
— A co to za sztuka? — zainteresowała się.
Wiedziała, jak wielką szansą dla Jacoba jest występ w takim miejscu. Deski lokalnego teatru, cieszącego się sporą popularnością i szacunkiem, mogły znacznie przyspieszyć jego karierę i pomóc w wybiciu się na szczeblu krajowym. Istniała bowiem spora szansa, że na widowni zasiądzie ktoś, kto zauważy niebywały talent choreografa i zechce nawiązać z nim współpracę. Jacob właśnie na to liczył.
— Musical o niespełnionych nadziejach, zagubieniu w wielkim mieście i podatności na złe wpływy. Tandetnie brzmi, ale jest całkiem niezłe.
— Musi być niezłe, skoro się za to wziąłeś — przyznała, a mężczyzna w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko.
Zdanie Catheriny było dla niego bardzo ważne. Cieszył się, że doceniała pracę, którą wkładał w doskonalenie samego siebie. Wiedział, że światem sztuki, tańca i teatru interesuje się tylko ze względu dla niego, dlatego tym bardziej cenił jej zaangażowanie. Czuł się dobrze z myślą, że narzeczona stara się podzielać jego pasje i czynnie uczestniczyć w każdej sferze życia.
Kilka łyków kawy zdumiewająco szybko postawiło go na nogi. Odstawił kubek do zlewu, po czym podszedł do Catii, objął w pasie i mocno do siebie przyciągnął. Chętnie wtuliła się w jego gorące ciało.
— Ładnie dziś wyglądasz, pani Smith — powiedział, po czym delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej czoła. Uśmiechnęła się promiennie,bo mimo iż tego typu komplementy dostawała niemal codziennie, uwielbiała ich słuchać. Czuła, jak wiele miłości Jacob wkładał w te słowa.
— Jeszcze panno Morgan — zauważyła ze śmiechem.
Westchnął wymownie, po czym powtórzył:
— Już od dawna Pani Smith i zacznij się do tego przyzwyczajać.
I nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, mężczyzna zamknął ich usta w pocałunku. Catherina ani przez moment nie opierała się tym czułościom. Jęknęła, gdy mężczyzna złapał ją za pupę i posadził na blacie kuchennej szafki. Oplotła go nogami, po czym jeszcze bardziej do siebie przyciągnęła. Gdy zaczął pieścić ustami jej szyję, a potem piersi, nie wytrzymała i zrzuciła z niego bokserki. Jake uśmiechnął się pod nosem, ciesząc się, że Catherina tak szybko rozczytała jego intencje. Rozpiął guzik w jej spodniach, następnie rozporek, a potem bez trudu ściągnął nogawki.
To była jedyna chwila, w której cieszył się, że jego kobieta nie nosi rurek.
Szybko wrócił do pocałunku, mrucząc, gdy Catia agresywnie wdarła swoje palce w jego włosy.
— Czemu do tej pory nigdy nie robiliśmy tego w kuchni? — zapytała w pewnej chwili.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem — odparł ze śmiechem, a potem nie mówili już nic więcej.
*
Gdy otworzyła drzwi do gabinetu, który dzieliła z Colinem, partner siedział na obrotowym fotelu z nogami wyłożonymi na biurku oraz szelmowskim uśmiechem, którym przywitał Catherinę, jak co dnia. W jednej ręce trzymał kubek z zimną kawą, a w drugiej czekoladowe słodkości. Na talerzyku leżącym obok miał jeszcze spory zapas.
— Spóźniona! Całe dwie minuty — zauważył, nie przestając przeżuwać ciastka.
Machnęła ręką i od razu zmieniła temat.
— Co to za wyżerka?
— Dostałem od nowej pani technik — odparł z dumą.
— Mącisz w głowie kolejnej biednej kobiecie? Powiedz, co one w tobie widzą? — Założyła ręce na piersiach i z ciekawością oczekiwała na odpowiedź.
— Nie musisz tak wyraźnie okazywać swojej zazdrości — rzucił z rozbawieniem, beztrosko obracając się na fotelu.
— Nie dodawaj sobie.
Odpowiedział jej jedynie głośny śmiech Bonneta i chrupanie. Nie chcąc dalej zagłębiać się w poruszany temat, minęła partnera, po czym włączyła komputer. Czekając, aż się uruchomi, podeszła do dużego kuloodpornego okna zajmującego prawie całą szerokość jednej ściany i z lekkim uśmiechem wpatrywała się w krajobraz za nim.
Z tej odległości widać było dokładnie cały park, który rozciągał się wokół departamentu. Zieleń drzew i kolor kwiatów zawsze kojąco wpływały na zmęczonych poruczników i pozytywnie napędzały do dalszych działań. Głównie z tego powodu nigdy nie korzystali z żaluzji i zasłon. Nie chcieli blokować dopływu światła i izolować się od świata. Lubili czuć na ciele ciepło przebijające się przez szyby oraz patrzeć na bujną przyrodę, która niejednokrotnie podsuwała im do głowy ciekawe pomysły i rozwiązania.
Na środku gabinetu znajdowały się dwa potężne, hebanowe biurka. Ciemny kolor tworzywa doskonale pasował do czarnych krzeseł, czarnej podłogi i białych ścian. Posępne mury ozdobiono portretami wybitnych detektywów, ładnym naściennym zegarkiem i kilkoma doniczkami z kwiatkami, które przyniosła Catherina.
— Mamy coś nowego? — zapytała, rzucając sportową torebkę na biurko.
— Nic.
— Czyli nadal stoimy w miejscu?
— Na to wygląda — rzucił ponuro pod nosem.
Zamilkli na moment, zatracając się we własnych przemyśleniach. Dla obojga tego typu sprawy były największą męczarnią. Mimo iż podczas wszystkich trzech napadów świadków nie brakowało, dotarcie do nich nie było proste. Nim policja zjawiła się na miejscu przestępstwa, wielu ludzi porozchodziło się już we własne strony, podobnie jak złodzieje razem ze zrabowanymi łupami. Śledczy usiłowali dotrzeć do sumień uczestników, poprzez komunikaty w mediach i wezwania do złożenia zeznań. Choć przyniosło to oczekiwane rezultaty — nie przybliżyło do rozwiązania.
Również ci, którzy zostali na miejscu zdarzenia, nie potrafili powiedzieć funkcjonariuszom nic interesującego i godnego uwagi, gdyż nikt nie przyglądał się zbyt dokładnie sprawcom. Bali się o życie, starali panować nad emocjami i strachem, przez co na wiele faktów nie zwrócili uwagi.
Wiadomo było tylko, że szukano trzech mężczyzn. Choć i to zdaniem Catheriny nie było oczywiste. Nie ulegało wątpliwości, iż we wszystkich przypadkach do metra weszło trzech osobników ubranych w takie same czarne ubrania, z rękawiczkami na rękach i kominiarkami na twarzy, za każdym razem wsiadając na trzech różnych przystankach. Dwóch z nich mierzyło bronią do ludzi, zapewniając w ten sposób bezpieczeństwo kompanowi, który zajmował się odbieraniem drogocennych przedmiotów i gotówki. Odzywał się tylko jeden z nich. Potem wysiedli na stacji — za każdym razem na innej — i ślad po nich zaginął.
Co zatem nie pasowało Catherinie? Według zeznań świadków pierwszego napadu, wszyscy sprawcy byli podobnego wzrostu — około sześć stóp wysokości. Po drugim napadzie pewien świadek zeznał, że mężczyzna, który odbierał od niego srebrny zegarek, miał najwyżej pięć stóp i dziewięć cali. Według Colina i komendanta Martineza staruszek mógł się pomylić i źle ocenić wysokość złodzieja. Według Catheriny — sprawców było przynajmniej czterech. A piąty mógł zasiadać za kierownicą samochodu, do którego niewątpliwie się udali.
Morgan była przekonana, że po wypełnieniu zadania wszyscy pobiegli do jakiegoś auta, po czym przebrali się w normalne ubrania, schowali kominiarki i łupy, a potem już jako zwykli, niewyróżniający się z tłumu, obywatele pojechali do swojej meliny bądź domów. Śledczy bardzo dokładnie przeszukali okolice wszystkich napadów, rozejrzeli się po parkingach, obejrzeli nagrania z kamer obejmujących prawdopodobne zakresy postoju auta. I nic. Nikt nie widział trzech podejrzanych mężczyzn, biegnących lub idących przez miasto, nikt nie zaobserwował, by ktoś taki wsiadał gdzieś do samochodu. Jakby zaraz po wyjściu z metra rozpłynęli się w powietrzu. I to za każdym razem...
Detektywi porozsyłali zdjęcia skradzionych przedmiotów do wszystkich jubilerów i lombardów w mieście, a technicy informatyki monitorowali aukcje i oferty internetowe. Gdyby złodzieje usiłowali sprzedać zrabowane przedmioty, prawdopodobnie udałoby się ich namierzyć. W tej sytuacji śledztwo stało w miejscu.
— Coś nam ucieka... — stwierdziła w końcu Catherina, przerywając tym samym nieznośną, bezowocną ciszę. Colin uważał tak samo.. — A jestem pewna, że niedługo uderzą znowu.
— Czemu tak sądzisz? — Był ciekawy zdania przyjaciółki.
— Są przekonani, że nic na nich nie mamy. Media non stop informują o naszych niedołężnych działaniach, a to dodaje złodziejom wiary w siebie. No bo skoro policja nie ma żadnych tropów, żadnych dowodów i nic nie wie, to dlaczego mają zaprzestawać działań? Dlaczego mają dobrowolnie oddawać możliwość zysku? Są sprytni. I czekają ze sprzedażą, aż sprawa ucichnie.
— A my nie możemy czekać, aż znowu uderzą.
— Musimy jeszcze raz zastanowić się nad ich logiką, sposobem działania, wybierania przystanków, może moglibyśmy przewidzieć, gdzie uderzą następnym razem i złapać na gorącym uczynku...
— Cati, przecież już próbowaliśmy... — westchnął zrezygnowany. — Tu nie ma logiki. To czysty przypadek albo decyzja pod wpływem chwili. Nie ma żadnego algorytmu! Pierwszy napad drugiego lutego, drugi trzeciego, a trzeci trzynastego. Widzisz tu jakąś zależność? Bo ja widzę jedną — naszą od Martineza. A on wyraźnie powiedział, że mamy zostawić to filozoficzne pierdolenie i zająć się dowodami. Zresztą zobaczymy, co powie na zebraniu.
— Wiesz co? — uniosła głos, a dla podkreślenia swojego oburzenia podparła dłonie na biodrach. — Jakbyśmy w każdej sprawie pytali Martineza o zdanie i słuchali, co ma do powiedzenia, to nadal tkwilibyśmy na poziomie sierżantów. Nie mamy ani poszlak, ani dowodów, więc może mimo wszystko powróćmy do tego filozoficznego pierdolenia, bo jakoś nie wydaje mi się, żebyśmy mieli milion innych możliwości! — wrzasnęła.
Oho, zaczyna się — pomyślał.
— Nie denerwuj się, maleńka. — Zaśmiał się dla załagodzenia sprawy.
— Poza tym — kontynuowała — nie każdy jubiler dopatrzy się, że kosztowności są kradzione i nie każdy lombard w ogóle zwróci na to uwagę. Bądźmy szczerzy, oni na tym zarabiają. Uważam, że....
I nie dokończyła, gdyż oboje usłyszeli głośne pukanie do drzwi, a po sekundzie w pokoju pojawiła się głowa jednego z oficerów. Zaprosili go do środka i z uwagą słuchali, co ma do powiedzenia. Otóż okazało się, że właściciel pewnego lombardu rozpoznał w przedmiotach przyniesionych przez klienta, te skradzione kilka dni temu w metrze. Colin z rozbawieniem spojrzał na zbitą z tropu Catherinę. Nie potrafił powstrzymać się od zgryźliwego komentarza w jej kierunku i głośnego śmiechu.
— No i po co się tak wysilałaś, kwiatuszku? Nie każdy lombard w ogóle zwróci na to uwagę, tak?
— Jeszcze się tak nie ciesz, Bonnet, bo może ci być bardzo głupio, jak jednak wyjdzie na moje.
— Z rozkoszą przyznam ci wtedy rację!
*
Lombard nie należał do okazałych i raczej nie przynosił kolosalnych zysków. Było to dość niewielkie lokum w dwupiętrowym budynku. Mieściły się w nim również: mała pizzeria, sklep zoologiczny i kilka mieszkań. Znajdował się w okolicy, która nie cieszyła się dobrą opinią i nie zachęcała do odwiedzin. Stanowiła skupisko biedniejszych ludzi, trudniących się w dużej mierze nielegalnymi zajęciami; przeróżnych patologii i nieciekawych typów. Bloki raziły odrapaną, starą elewacją, której nikt od lat nie odnawiał, a na szarych ulicach wałęsały się dzieciaki w różnym wieku — niepilnowane przez rodziców, wypuszczone bez żadnego nadzoru i nierzadko z blantami w rękach.
Właściciel lombardu był niskim, siwiejącym staruszkiem koło sześćdziesiątki. Wyglądał na mocno przerażonego wydarzeniami sprzed kilkudziesięciu minut i z ogromną otwartością opowiadał śledczym wszystko, co widział.
— Tak uciekał, że aż się za nim kurzyło. Wytrącił jakieś kobietce zakupy z ręki i nawet się nie zatrzymał, żeby pomóc. Oszołom kompletny! — mówił.
Wyraziście gestykulował przy tym rękami, a każde słowo wypowiadał podniesionym tonem, dając upust swojej złości i irytacji. Prawdopodobnie było to jedno z najbardziej emocjonujących wydarzeń w jego życiu, a fakt, że stał oko w oko z przestępcą, wzbudzał w nim gamę różnorodnych uczuć, nad którymi nie potrafił zapanować. Trzęsły mu się ręce, niespokojnie błądził wzrokiem z policjantów na ściany, ze ścian na meble i z powrotem, a powiększone źrenice świadczyły o znacznym pobudzeniu.
— A czy mógłby pan go jakoś opisać?
— Wysoki taki był... — Uniósł dłoń ponad swoją głowę. — Zarośnięty jak dzik, śmierdziało od niego alkoholem, a na ręce miał duży, czarny tatuaż. Jakieś dziwne wygibasy, nie wiem, czy to rysunek był, czy kreski jakieś bezsensowne. No ja w tym logiki nie widziałem — skomentował, a śledczy z trudem stłumili uśmiech.
— Ma tu pan kamery? — zapytał Colin.
— A mam! To niebezpieczna okolica, panie władzo. Kosztowności leży u mnie sporo i co? Wejdzie taki jeden z drugim, chuligani, co im do wódki brakuje i co zrobię? Tak to chociaż odszkodowanie jakieś wyciągnę, to się może zwróci. Będzie film, to wypłacą. Tak to by powiedzieli, że sam schowałem, żeby wyłudzić! Więc zainwestowałem, syn mi pomógł wybrać niezły sprzęt i zamontowaliśmy tydzień temu.
— Tydzień temu? — zaciekawił się Colin.
— Wystraszyłem się, bo łazi tu coraz więcej jakiś podejrzanych typów. Dwa tygodnie temu był napad na lombard kilka przecznic stąd. Wszystko pokradli, to na co miałem czekać? Aż i mnie obrobią?
— Świetnie pan postąpił — przyznała Catherina z szerokim uśmiechem. — Możemy dostać nagranie z dzisiejszego dnia?
— Pewnie! Ja zawsze chętnie pomogę w dorwaniu bandytów. Zaraza się taka szerzy, żyć spokojnym ludziom nie dają! Siedzą na chodnikach, żebrzą, śmierdzą i chleją na umór.
Zniknął za drzwiami magazynku, jednak nadal nie przerwał monologu.
— Wszystko by rozkradli, skurwysyny! — wykrzyknął w końcu, a Catia i Colin zanieśli się śmiechem.
— Ma facet charakterek, trzeba przyznać — szeptem podsumował Bonnet.
— Takich trzeba tępić, bo inaczej rozplenią się jak chwasty! — krzyczał dalej mężczyzna, a już po chwili ponownie stanął przed śledczymi. — A chwasty trzeba wyrywać, nieprawdaż? To ten materiał. — Położył płyty, po czym spojrzał na nich z dumą. Wyglądał na niezwykle zadowolonego z wykonanej pracy i pomocy w możliwym ujęciu sprawcy.
— Bardzo dziękujemy — odezwał się Colin. — Będzie musiał się pan zgłosić na komendę i złożyć oficjalne zeznania.
— Nie ma sprawy, panie władzo. Zamknę tylko interes i mogę jechać. Boże, pobłogosław Amerykę!
Śledczy spojrzeli po sobie, uśmiechnęli się lekko, po czym schowali przyniesione przez świadka płyty. Nie było pewności, iż na nagraniu rzeczywiście widnieje sprawca napadu, ale jego dziwne zachowanie miało prawo niepokoić. A Catia i Colin zamierzali sprawdzić każdy, nawet najmniejszy trop.
*
Podczas gdy inni oficerowie przesłuchiwali wygadanego świadka i z trudem znosili jego nadzwyczajną wylewność, para C&C wraz z technikiem informatyki zajęła się przeglądaniem nagrań z kamery. Widać było, jak do budynku wchodzi wysoki, szczupły mężczyzna, z dużym zarostem i pokaźnym tatuażem, po czym zaczyna niespokojnie rozglądać się po pomieszczeniu. Był wyraźnie pobudzony, a swoją sprawę chciał załatwić jak najszybciej, co pokazywał poprzez gwałtowne ruchy i nerwową gestykulację. Gdy położył na ladzie przyniesione przedmioty, właściciel zbyt widocznie okazał swoje zaskoczenie, czym od razu zaniepokoił klienta. Mężczyzna jeszcze przez moment starał się wymusić na nim kupno skradzionych kosztowności, a gdy odruchowo spojrzał w kierunku kamery, wystraszył się i momentalnie wyszedł z lombardu. Staruszek wykonał telefon na policję, a potem ze zniecierpliwieniem czekał na przybycie funkcjonariuszy. Dalsza część nagrania nie była już śledczym do niczego potrzebna.
Technik obejrzał film kilkukrotnie, starając się wychwycić moment, w którym twarz przestępcy będzie najlepiej widoczna. Potem dzięki specjalnym programom wyostrzył obraz, nałożył na niego niezbędne warstwy, a po kilkudziesięciu minutach przedstawił detektywom dość wyraźną sylwetkę poszukiwanego mężczyzny. Podziękowali gorąco za pomoc, wydrukowali zdjęcie i porównali je z rysopisami znajdującymi się w bazie danych. Ze zniecierpliwieniem oczekiwali na rezultaty, a gdy po kilku godzinach na ekranie komputera pojawiły się informacje o ściganym, odetchnęli z ulgą i przybili sobie przysłowiową piątkę. Czekali tylko na porównanie linii papilarnych wyszukanego człowieka, z tymi, które znajdowały się w antykwariacie. Tak dla pewności.
— Koniec gry, cwaniaku! — rzucił wesoło Bonnet, po czym zaległ pupą na biurku Catheriny.
Z ciekawością zapoznawał się z charakterystyką bandyty, nie zauważając zamyślonego spojrzenia kobiety. Przez moment odstawiła na bok prowadzoną sprawę, rozkoszując się intensywnym zapachem perfum przyjaciela. Pachniał, jak kiedyś, gdy jako początkująca śledcza dopiero go poznawała.
— O czym myślisz? — zapytał wreszcie mężczyzna, wyczuwając, że partnerka odfrunęła gdzieś daleko i nie znajduje się już przy nim duchem.
— O niczym, przepraszam.
— Co wiemy? — zainteresowała się, odstawiając na bok wspomnienia.
— Greg Campel, lat dwadzieścia siedem, odsiedział cztery lata za kradzież z włamaniem, zameldowany w domu rodzinnym na rogu dwunastej ulicy.
— I znowu szemrana dzielnica, cudownie! — zakpiła.
— Jedziemy — zadecydował porucznik, po czym wraz z partnerką wstał z zajmowanego miejsca i po raz kolejny tego dnia, wyszli z gabinetu.
Jednak zanim skierowali swoje kroki do radiowozu, zapukali do drzwi, za którymi znajdował się komendant. Słysząc donośne: wejść, nacisnęli na klamkę i stanęli przed zwierzchnikiem, gotowi do zdania słownego raportu z ostatnich ustaleń.
Komendant Martinez był wysokim, postawnym mężczyzną grubo po pięćdziesiątce. O jego wieku świadczyły liczne zmarszczki na twarzy i siwiejące włosy. Mimo upływu lat, w dalszym ciągu uchodził za przystojnego oraz dostojnego, a zdobyte doświadczenie jedynie dodawało mu męskości. Należał do grona zasadniczych, pewnych siebie osób, które nie przyjmują sprzeciwu i zawsze muszą dopiąć wszystko na ostatni guzik. Miał trudny charakter, którego nie zniosły ani pierwsza, ani druga żona, w obu przypadkach wnosząc pozew o rozwód już po kilku latach od ślubu.
— Coś nowego? — zapytał typowym dla siebie, oschłym tonem.
Gdy media zaczęły robić ze sprawy napadów w metrze największy hit kwartału, komendant rozkazał, by informować go o wszystkich doniesieniach, wszystkich dowodach i każdym, nawet najmniejszym, działaniu śledczych. Chciał być na bieżąco, a C&C nie mieli powodu, by się temu przeciwstawić.
— Prawdopodobnie znamy dane jednego ze sprawców. Przyszliśmy po zgodę na zatrzymanie i nakaz przeszukania — odezwał się Bonnet.
— Konkrety — zażądał, na co śledczy dokładnie opowiedzieli o wszystkich ustaleniach.
— I macie pewność, że facet przyniósł akurat te przedmioty, które zostały skradzione w metrze? Może zwinął to jakiemuś dziadkowi na przejściu dla pieszych i dlatego wystraszył się kamer.
Nieprzychylny jak zawsze.
— Na nagraniu nie widać dokładnie, ale właściciel lombardu jest jubilerem i złotnikiem z wykształcenia. On nie miał wątpliwości. Daliśmy mu dokładne zdjęcia, a jeden z pierścionków był podobno dość rzadkim okazem, którego nie sposób pomylić. Poza tym klient wyraźnie coś ukrywał, wystraszył się kamer, więc przedmioty musiały być kradzione.
— Ale niekoniecznie podczas napadu w metrze. Jak mam to przedstawić prokuratorowi, Morgan?
Mocno zacisnęła pięści.
— To są poszlaki, nie dowody — kontynuował. — Mamy na niego zeznania tylko jednego świadka, którego prawdomówność i rzetelność z łatwością można podważyć. Za mało na nakaz zatrzymania. Wróćcie, jak znajdziecie coś pewnego.
C&C powrócili do swojego gabinetu, zasiedli na fotelach i na moment pogrążyli w głuchej ciszy. Myśleli nad możliwymi rozwiązaniami tej sytuacji i sposobem na wyciągnięcie informacji z człowieka, który niekoniecznie był tym, którego szukali. Zdawali sobie sprawę, że jeśli mężczyzna rzeczywiście jest w coś zamieszany, to nie zechce współpracować.
— Jedziemy — zadecydował Colin. — A sprawę przemyślimy po drodze.
— Czyli jak zwykle...
— Mistrzowie nie zmieniają taktyki działania — wygłosił z zuchwałością, która ostatnimi czasy towarzyszyła mu nadzwyczaj często.
Obdarował Catherinę szerokim uśmiechem oraz głębokim spojrzeniem zielonych tęczówek. Szybko zrozumiał, że zbyt głębokim, bo wcale nie chciał go potem przerwać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top