"Walczę i zwyciężę" Ostatni rozdział części I

Gdy rankiem otworzyła powieki, Jacoba przy niej nie było. Nie pamiętała nawet, czy rozmawiali po jej powrocie i czy spali tej nocy razem. Przesunęła rękami po twarzy, warcząc pod nosem ciche przekleństwa. Jeszcze nie dochodziło do niej to, co wydarzyło się poprzedniego wieczora. Dopiero po chwili, gdy niespójne urywki wspomnień zaczęły układać się w jedną całość, poczuła, że zalewa ją fala przerażenia. W tamtym momencie pragnęła znowu zapaść w sen, by nie musieć o niczym myśleć i nic robić. Zupełnie nie wiedziała, jak wytłumaczyć Jacobowi całą tę sytuację, i jakich słów użyć, by nie uznał jej za wariatkę. Czuła, że bez względu na wszystko i tak zabrzmi przynajmniej komicznie.

Wstała z łóżka, po czym przeszła po mieszkaniu w poszukiwaniu narzeczonego. Zobaczyła na wpół spakowaną walizkę w salonie, jednak jej właściciela nigdzie nie było. Udała się zatem do łazienki, chcąc oczyścić swoją twarz z resztek niezmytego makijażu i potu. Dopiero gdy stanęła przed lustrem, uświadomiła sobie, że nadal nosi na ciele koszulę Bonneta. Ten niecodzienny widok tylko spotęgował chaos w jej umyśle i przypomniał o wszystkich wydarzeniach z poprzedniego dnia. Namiętne usta Colina i wyznanie uczuć, o które nigdy by go nie podejrzewała.

Usiadła na brzegu wanny i przymknęła oczy. Nie wiedziała już, co czuje i co powinna zrobić. Wykorzystując nieobecność Jacoba, postanowiła obejrzeć wszystkie albumy ze zdjęciami, przypomnieć sobie, jak było kiedyś między nią i Smithem, a jak między nią i Bonnetem. Porównać, przemyśleć, jakoś ułożyć wszystko w głowie. Dla świętego spokoju i dla pewności.

Fotografii nazbierała mnóstwo. Ona i Colin na imprezach służbowych, na weselu Marca, w wesołym miasteczku — gdzie porucznik świetnie się bawił, a ona o mało co nie zwróciła obiadu. Selfie z dachu wieżowca z widokiem na panoramę miasta, Colin nieradzący sobie z kebabem w radiowozie, a potem zdjęcie, na którym nieszczęsny sos spada mu na spodnie. Przypomniała sobie, jak wiele pięknych chwil razem spędzili, jak często ratował ją przed wybuchami złości, jak się o nią troszczył i pokazywał swoje oddanie nawet poprzez małe rzeczy, drobnostki, które świadczyły o całości. Choć raz ją zostawił, gdy wrócił, nie mogła mu już niczego zarzucić.

Natomiast poznanie z Jacobem było zupełnie nie w stylu Catheriny. Została siłą zaciągnięta przez kuzynkę na kurs tańca, który prowadził przystojny tancerz. Choć nie powinien był spoufalać się ze swoimi uczennicami, w Catii było coś, co zmusiło go, by złamał regulamin. Na spotkanie z nim poszła z nudów. Nigdy nie wzdychała do mężczyzn tego pokroju. Wolała twardzieli ganiających z bronią lub wylewających poty przy sportach typu koszykówka, football czy sporty walki. Smith zaskoczył ją naturalnością, prostolinijnością i tym, że początkowo nie oczekiwał żadnych zbliżeń. Co więcej, wcale o nie nie zabiegał. Chciał ją najpierw poznać, zwyczajnie porozmawiać, zafascynować, a dopiero potem zawalczyć o względy.

Catherina bardzo szybko zaintrygowała się jego innością, tym, że kompletnie nie pasował do jej świata, a jednak w jakiś sposób go dopełniał. Na pierwszej fotce, którą wzięła do ręki, siedzieli na plaży w Rio De Janeiro ubrani w świecące skąpe stroje, wynikające z uczestnictwa w corocznym karnawale znanym na cały świat. Pamiętała, że poprzez tę podróż Jacob chciał rozbudzić w Catherinie miłość do tańca. Nie byli jeszcze parą, ale czuła, że te kilka dni zapamięta do końca życia.

Uśmiechnęła się szczerze na te wspomnienia. Kolejne zdjęcia, kolejna piękna chwila — umazani farbą, z papierowymi czapkami na głowach malowali swoje pierwsze, wspólne gniazdko. Roześmiani, ucieszeni, pozbawieni trosk i problemów. Na następnym zdjęciu — Jacob leżący na podłodze, z ręką w wiaderku, a Catherina na nim. Obok wywrócona drabina. Autor zdjęcia: senior rodziny Smith, który z wielkim zaangażowaniem pomagał im wtedy w remoncie. I z wielkim rozbawieniem obserwował, jak jego syn ląduje na podłodze umazany na biało.

Zamknęła album, mówiąc głośne dość. Tak naprawdę wcale nie musiała zastanawiać się nad wyborem — był oczywisty. Czuła, że w wielu kwestiach ona i Jacob do siebie nie pasują, że różnią się praktycznie we wszystkim, ale nie wyobrażała sobie życia u boku kogoś innego. Dla niego chciała być jak najlepsza, dla niego chciała się starać i zmieniać. On pozwolił jej lepiej poznać samą siebie.

Wtem dobiegł do niej dźwięk otwieranych drzwi. Pędem pobiegła do szafy, wyciągnęła pierwszą lepszą bluzkę, a koszulę Colina wrzuciła do środka. Ze strachem weszła do salonu, nie wiedząc, jakich słów może oczekiwać od Jacoba.

— O, wyspałaś się? — rzucił ironicznie.

— Przepraszam, że wróciłam późno, ale musiałam coś załatwić...

Prychnął z udawanym rozbawieniem, po czym przerwał jej wypowiedź.

— Załatwić? To może powiesz mi, co takiego musiałaś załatwić, że wróciłaś po trzeciej w nocy, pijana, przemoczona i w męskich ciuchach?

Westchnęła i bezsilnie opadła na kanapę.

— Byłam u Colina... — zaczęła.

— U Colina... — powtórzył. — Świetnie! No i przyjemnie było? Chyba bardzo! Spodnie też przymierzałaś?

Starał się zachować spokój, ale jego cierpliwość po raz kolejny została wystawiona na ciężką próbę. Powoli zaczynał mieć tego dość i nie zamierzał chować emocji. Uznał, że nie może wiecznie głaskać Catheriny po głowie, skoro ona i tak tego nie docenia i nie wykazuje poprawy. A przynajmniej tak sądził.

— Proszę cię, przestań — poprosiła łagodnie. — Zmokłam po drodze do Colina, więc dał mi swoją koszulę, żebym nie siedziała w mokrej. Tyle. Nic więcej, żadnych ekscesów, żadnych orgii.

— No i co, napatrzył się? — rzucił kąśliwie.

— Proszę cię, Jake!

— No co? Może się stęsknił za przeszłością?

— Odkąd jesteś tak negatywnie do niego nastawiony?

Zawsze odnosiła wrażenie, że choć Jacob i Colin nie przepadają za sobą jakoś szczególnie, to jednak chociaż trochę się lubią. W gruncie rzeczy Smith z trudem znosił obecność byłego faceta swojej narzeczonej w ich życiu. Tolerował go tylko dlatego, że wiedział, jak wiele ta przyjaźń znaczy dla Catheriny i dlatego, że był pewny jej wierności.

— Od zawsze — wyznał z irytacją.

— No to czemu mi o tym nie powiedziałeś? — odparła zaskoczona.

— A co byś zrobiła, gdybym ci powiedział, że nie podoba mi się twoja relacja z Colinem? Jak byś na to zareagowała? Ograniczyłabyś ją? Nie, bo za bardzo ci na nim zależy! Zaakceptowałem to, bo nie miałem wyjścia.

Milczała, nie wiedząc, jak to skomentować. Ostatecznie postanowiła zostawić to na inną rozmowę. Teraz pragnęła poruszyć ważniejsze tematy. W końcu czas gonił.

— Co z twoim urlopem?

— Z trudem udało mi się załatwić zastępstwo na tydzień — powiedział z wyrzutem. — Mam nadzieję, że to naprawdę coś ważnego. Megan miała pojechać do rodziców na Haiti. Wybłagałem ją, żeby przełożyła to na inny termin i wzięła za mnie zajęcia...

— Przepraszam, że stawiam cię w takiej sytuacji — przerwała mu.

— Przepraszam? — zakpił. — Tylko tyle masz do powiedzenia? Catia, ja stawiam wszystko na głowie, żeby spełnić twój kaprys! Nie wiem, gdzie masz zamiar jechać, nie wiem dlaczego, nie wiem, przed kim chcesz uciec... Nic mi nie mówisz. Jak ja mam się czuć?

— Przecież mnie znasz i doskonale wiesz, że o głupotę nie robiłabym tyle szumu! To naprawdę poważna sprawa, a nie żaden kaprys. Proszę cię tylko o chwilę cierpliwości...

Jacob nie zwrócił na nią uwagi. Stanął przed ogromnym oknem z rękami w kieszeni i z nieodgadnionym wyrazem twarzy, patrzył na panoramę miasta. Cała sytuacja z Krwawym Osiedlem bardzo boleśnie odbijała się również na nim, mimo że nie uczestniczył w niej osobiście. Co więcej, nie miał pojęcia, w co zamieszana jest jego narzeczona. Od czasu wyjazdu do Portland w stanie Oregon nie oglądał telewizji, nie czytał prasy i temat morderstw w Forest Hill był mu kompletnie obcy. Catherina nie czuła potrzeby, by na razie go o tym informować. Zamierzała wyznać wszystko, każdy szczegół, gdy będą już bezpieczni. To, co stało się między nią a Colinem, również.

— Mówisz, że prosisz mnie o chwilę cierpliwości, a chyba nie zauważasz, jak bardzo ją już nadszarpnęłaś...

Morgan przymknęła oczy, po czym wstała i nieśmiało podeszła do narzeczonego. Wyciągnęła jego ręce z kieszeni i zmusiła, by ją przytulił. Nie miał na to ochoty.

— Odejdź — poprosił łagodnie.

— Nie — odparła pośpiesznie. — Nie odsuwaj mnie, proszę. Nie teraz.

Nie odsunął, ale też nie przytulił.

— Wiem, jak wiele dla mnie robisz. Wiem, że dużo musisz znosić i że moja praca w ogromnej mierze odbija się też na tobie. Może tego nie widać, ale ja naprawdę doceniam twoją obecność, naprawdę staram uczyć się na błędach. I właśnie dlatego chcę teraz wyjechać. Kupiłam bilety do Argentyny, bo tam jeszcze nie byliśmy. I obiecuję ci, że gdy tylko dojedziemy na miejsce, to usiądziemy w jakimś spokojnym miejscu i porozmawiamy. Opowiem ci o wszystkim i odpowiem na każde pytanie, dobrze?

Ujęła w dłonie jego twarz i spojrzała mu w oczy. Widziała, że przebiegł przez nie cień ulgi.

— Pomyślałam, że moglibyśmy znowu odwiedzić Rio — dodała cicho.

Jacob opuścił lekko głowę i zaśmiał się lekko do siebie. Dla niego ten wyjazd również niósł ze sobą same wspaniałe wspomnienia. Pierwsze śmiałe czułości, poznawanie siebie bez obecności znajomych, rodziny, zwyczajnej codzienności. Inna kultura, inne miasto, inni ludzie i tylko jeden stały element — oni. Z wielką chęcią chciał do tego powrócić. Nadal był jednak mocno zawiedziony zachowaniem Catheriny i nie pokazywał, że w normalnych warunkach z radością przystałby na tę propozycję.

— Nie wiem, może — rzucił tylko.

— Kocham cię, Jake. Pamiętaj, że bez względu na wszystko zawsze będę cię kochać. Choćbym ci o tym nie mówiła, nie okazywała, choćbym popełniała błędy albo była kilkaset mil stąd, zawsze będę kochać tylko ciebie.

— Przestań, Catia — poprosił stanowczo. — To brzmi jak pożegnanie.

— Nie, ja po prostu zbyt rzadko ci to mówię. Teraz zacznę wszystko od nowa. Będę się starać, będę o nas dbać i będę najlepszą żoną na świecie. Obiecuję.

— Kiedyś w to nie wątpiłem, a teraz sam już nie wiem, Catia. Powoli zaczynam mieć dość.

Kobietę zmroziło. Mimo iż doskonale rozumiała uczucia Jacoba, nie było jej miło tego słuchać.

— Więc ci to po prostu udowodnię. A ty mi na to pozwól.


*


Do departamentu gnała niczym burza. Postanowiła najpierw porozmawiać z Cooperem, a dopiero potem powiadomić Martineza o swoim niecodziennym pomyśle, który on nazwałby fanaberią i brakiem odpowiedzialności. Spodziewała się usłyszeć tego dnia najgorsze obelgi i wyrzuty, ale świadomość, że niedługo uwolni się od Krwawego Osiedla, dodawała jej sił. Była w stanie sprostać teraz wszystkiemu.

Ku jej radości Davida Longa nie było w gabinecie kapitanów. Gdy James zobaczył Morgan w drzwiach, od razu wyczuł, że ma mu do powiedzenia coś ważnego. Wskazał dłonią, by usiadła. Kiwnęła głową i wykonała.

— O co chodzi? — zapytał łagodnie.

— Chcę zrezygnować, James — wyznała ze skrępowaniem. Choć była pewna tego, co robi, było jej ciężko. Catherina Morgan poddawała się po raz pierwszy. Poczuła, jak powoli zalewa ją słowotok. Chyba w ten sposób chciała poradzić sobie z nerwami. — Nie sypiam, nie jem, nie mogę myśleć o niczym... normalnym. Czuję, że to śledztwo po prostu mnie pochłania. Jak bagno. Wlazłam i nie umiem wyleźć. Ciągle dowiaduję się nowych rzeczy, ciągle mnie coś dobija. Ja już tak nie chcę. Rozwiązywałam różne sprawy: morderstwa między rodzinami, zbiorowe gwałty, napady z bronią w ręku, trafiły mi się nawet porachunki między gangami, ale Forest Hill... Ono ma w sobie coś... psychodelicznego. Za bardzo na mnie oddziałuje. Muszę to przerwać, James. Teraz, natychmiast, bo zwariuję.

Milczał, a Catherina poczuła, że i tak powiedziała już za dużo. Kapitan w skupieniu i zadumie patrzył na długopis leżący na biurku, po czym przemówił:

— Co cię tak załamało? Ilość ofiar, upozorowane samobójstwo Raina?

— Nie wiem... — zająknęła się. — Chyba wszystko naraz. Najwidoczniej nie jestem tak silna, jak myślałam — zaśmiała się smutno.

— Jesteś silniejsza, niż myślisz. Umiesz się wycofać w odpowiednim momencie. Znasz swoje możliwości i nie chcesz ich przekroczyć. Zachowujesz rozum. Szanuję to. I myślę, że Martinez też zrozumie. To naprawdę mądry facet, chociaż straszny frajer.

Jak na zawołanie uśmiechnęli się oboje. Catherina była wdzięczna Jamesowi. Czuła, że z każdym problemem mogłaby do niego przyjść, a on wesprze i wysłucha. Jak przyjaciel.

— Zajmiemy się tym w trójkę albo załatwimy Bonnetowi jakieś zastępstwo, nie wiem.

— On nie zrezygnował? — wymsknęło jej się.

— A czemu miałby zrezygnować? — podchwycił Cooper.

— Nie no, tak pytam. Po prostu jemu też jest chyba ciężko.

— Aha — odparł szybko, po czym uważnie przyjrzał się pani porucznik.

Catherina z jednej strony czuła ogromną ulgę — w końcu odejście od sprawy Forest Hill poszło jej niebywale gładko — a z drugiej ogarnął ją smutek i... żal. Zrozumiała, że zostawia Colina samego, wyjeżdża, ulatnia się, jak tchórz. Skoro do tej pory nie zrezygnował, to znaczy, że nie przyjmuje jej propozycji, nie chce wyjechać.

— Dziękuję, James, dziękuję za wszystko.

Uśmiechnął się lekko, bo do śmiechu zupełnie nie miał teraz powodów.

— Będę miał tylko jedną prośbę — wypalił nagle. — Mieliśmy z Longiem jechać na Forest Hill, bo podobno patolog znalazł na ciele jednej z ofiar ślady poliamidu, który może pochodzić z włókien syntetycznych z wykładziny. I chodzi o to, żeby sprawdzić, czy w tych domach nie ma czegoś, co pasowałoby do tych śladów. Bo jeśli nie, to może mamy punkt zaczepienia. Może to włókno przeniosło się na ofiarę z miejsca, w którym była przetrzymywana.

Catherina przymknęła oczy. Nie chciała tam jechać. Przecież wiedziała, że ten trop i tak do niczego ich nie zaprowadzi.

— James, ja już nie chcę w tym uczestniczyć... — westchnęła.

— Rozumiem, ale zrozum też mnie... Long miał tu być godzinę temu, ja nie mam czasu nawet zaparzyć kawy, a co dopiero jechać na Forest Hill. Zmobilizuj Colina, załatwcie to szybko, a ja obiecuję, że wyjaśnię z Martinezem kwestię twojej rezygnacji. Wstawię się za tobą.

Brzmiało kusząco. W głębi duszy wciąż miała bowiem nadzieję, że Sojusznik się mylił i państwo nie zostanie w żaden sposób zaatakowane. A w takiej sytuacji, chciała mieć pracę, do której mogłaby wrócić.

Zastanowiła się przez moment, przeanalizowała wszystkie wady i zalety, po czym pokręciła głową z nikłym uśmiechem i wyciągnęła wskazujący palec w kierunku kapitana. Tak na potwierdzenie swoich słów.

— Dobra, ale to jest ostatnie, co robię w tej sprawie. Potem się zmywam.

— Masz moje słowo.

— To na razie, James. Pamiętaj o pogadaniu z Martinezem!

— Żegnaj, Catia... — rzucił słabo, ale Catheriny już nie było.


*


Tym razem Bonnet darował sobie śpiewy. Nie było mu do śmiechu ponownie przemierzać te ulice, doskonale pamiętając, co zastali tam poprzednim razem. Catia również się nie odzywała, przez co zapanowała między nimi napięta i nieprzyjemna cisza. Nie dość, że sam fakt zmierzania w kierunku Krwawego Osiedla potęgował uczucie przygnębienia, to jeszcze wydarzenia z poprzedniego dnia skutecznie odbierały im chęci na rozmowę. Ani Catherina, ani Colin nie wiedzieli, co mogliby powiedzieć. Czuli, że to chwilowe, niby niewinne, zbliżenie i szczere wyznanie, wiele zmieniało w ich relacji. Nie byli już dwójką kumpli, którzy wszystko o sobie wiedzą, byli kobietą i mężczyzną, między którymi zawisła chmura niedomówień i nieodwzajemnione uczucie.

W tej sytuacji to Morgan pękła jako pierwsza.

— Colin, to, co stało się wczoraj...

Zamilkła mając nadzieję, że porucznik przejmie inicjatywę, ale on nie zamierzał się na razie odezwać. Patrzył na drogę przed sobą, coraz mocniej ściskając kierownicę. Wyraz jego twarzy nadal pozostawał niewzruszony.

— Nie opuszczę go — przestała owijać w bawełnę.

Te słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Nie chciała zranić Colina, ale musiał przecież wiedzieć, na czym stoi. Nie zareagował. Cały ból schował głęboko w sobie.

— Nigdy nie zapomniałam o tym, co nas kiedyś łączyło. To były piękne chwile i cudowne wspomnienia, nie chcę ich wyrzucić z pamięci. Tylko że przez te wszystkie lata nauczyłam się już żyć z myślą, że jesteśmy tylko dwójką kumpli, którzy świetnie się dogadują i myślałam, że właśnie to jest nasze przeznaczenie; że skoro nie wyszło nam, jako parze, to powinniśmy poprzestać na przyjaźni. Może, gdybym nie poznała Jacoba, to te emocje i uczucia byłyby inne. Może wtedy potrafiłabym sobie przypomnieć, jak to jest mieć cię koło siebie tak... fizycznie, jak mężczyznę.

Nadal milczał, choć wewnętrznie czuł się jak wulkan destrukcyjnej energii. Z trudem zachowywał spokój. Chciał wykrzyczeć całemu światu, że zbyt wielki ciężar zrzuca na jego barki, ale wiedział, że to nic nie zmieni. Musiał stanąć z problemami twarzą w twarz, zmienić swoje życie i podjąć zdecydowane działania. W gruncie rzeczy nie chciał niszczyć związku Morgan. Nie teraz, gdy jasno przedstawiła swoje uczucia. Zakończył się pewien etap jego życia, teraz trzeba było jeszcze uporządkować sprawę Forest Hill, a potem zacząć wszystko od nowa, inaczej.

— Rozumiem... — powiedział cicho, a Catherina poczuła, że do jej oczu zaczynają napływać łzy.

Nie chciała go tracić. Do tej pory był nieodłącznym elementem jej życia, czymś pewnym i zawsze obecnym. Teraz ta nić miała się zmienić, zniszczyć, rozerwać, a ona nienawidziła zmian.

Następne kilkadziesiąt jardów przejechali w ciszy. Bolesnej, ciążącej im na sercach, ale potrzebnej, by zebrać myśli. Potem Colin śmiałym ruchem skręcił w boczną uliczkę, a przed ich oczami ukazało się znienawidzone Forest Hill. Osiedle, które ponad dwa miesiące temu spłynęło krwią dziesięciu niewinnych ofiar — kobiet i mężczyzn, którzy zupełnie nieświadomi niebezpieczeństwa, wyszli do sklepów, prac, na spacer, po czym zostali porwani i brutalnie zamordowani za winy swoich bliskich. Osiedle, które przez cały ten czas było tylko pobocznym wątkiem, miało zmydlić oczy śledczym i stanowić ukrytą wiadomość dla władz państwa oraz hamować dalszą niesubordynację podwładnych.

Było tak samo ciche i puste, jak kiedyś. Może gdzieniegdzie urosło tylko więcej roślin, wiatr pozrzucał na ziemię więcej gałązek z drzew, a zaniedbane, zszarzałe elewacje wyglądały na jeszcze starsze, niż były w rzeczywistości.

Porucznik zaparkował samochód pod domem, który mieli sprawdzać. Przez dłuższą chwilę ani on, ani Catherina nie otwierali drzwi. Czuli, że nie powiedzieli sobie jeszcze wszystkiego i że nie mogą w ten sposób zakończyć rozmowy. Ponownie to Catherina zabrała głos.

— Przepraszam. Dopiero teraz widzę, jak wiele w tym wszystkim jest mojej winy. Dopiero teraz widzę, jak bardzo cię krzywdziłam. Nie chciałam tego, nie wiedziałam...

Zatrzymała się, czując, że jeśli powie choć słowo więcej, to rozpłacze się jak dziecko. To nie był dobry czas i miejsce na tego typu sceny. Uparcie wpatrywała się w dach samochodu, mając nadzieję, że w ten sposób zahamuje jakoś łzy zbierające jej się w kącikach oczu. Colinowi również było ciężko, lecz mimo wszystko nie chciał się od niej definitywnie odcinać.

— Nie płacz, Cati — poprosił delikatnie. Jego głos wyrażał gamę różnorodnych emocji — smutek, żal, cierpienie i niepewność.

— Kiedy to wszystko jest takie... trudne — powiedziała, śmiejąc się przez łzy. Choć przeprowadzali jedną z najcięższych rozmów w życiu, nadal czuła się w towarzystwie Colina ciepło i serdecznie. Jak z przyjacielem. — Gdybym wiedziała o tym, co do mnie czujesz, to nie zaciągałabym cię do salonu sukien ślubnych, nie opowiadałabym ci o moim związku, o tym, co robiłam z Jacobem, gdzie z nim byłam... Nie ubierałabym krótkich sukienek, wychodząc z tobą do klubów, częściej inicjowałabym wypady w grupie, zamiast sam na sam... Uważałabym na to, co robię i mówię...

— Było dobrze tak, jak było, Catii. Nie zadręczaj się tym.

— Jak mam się nie zadręczać, skoro wszystko się teraz posypało!

Westchnął głośno, po czym po raz pierwszy tego dnia odważył się spojrzeć na przyjaciółkę. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, po czym złapał ją za dłoń. Poczuł, że ten dotyk zelektryzował całe jej ciało. W pierwszej chwili nie wiedziała, czy powinna odsunąć rękę, czy zostawić. Ostatecznie nie poruszyła się i jedynie spojrzała na Colina. A on przemówił:

— Nie wiem, jak teraz będzie — na pewno inaczej — ale nie chcę się od ciebie odcinać. Cholera jasna, Cathrina, przeżyliśmy razem siedem pięknych lat. W jednej sprawie nie byłem z tobą szczery, to fakt, ale cała reszta była skurwysyńsko prawdziwa. Nasze wyjścia, nasze żarty, nasze noce spędzone na wypisywaniu papierów w departamencie. Bez względu na to, jak wielkim błaznem czasem byłem, ty ciągle przy mnie trwałaś. Mogłem ci się zwierzyć, mogłem na tobie polegać, wiele mnie nauczyłaś i... nie chcę tego stracić przez własną głupotę.

Nie potrafiła powstrzymać łez. Nie spodziewała się usłyszeć od Colina takich słów. Nie spodziewała się, że aż tak ją doceniał.

— Obojgu nam będzie trudno dostosować się do nowej sytuacji, ale myślę, że wspólnymi siłami, jakoś sobie poradzimy — kontynuował. — Wiem, na czym stoję, ty znasz całą prawdę, więc nie będzie niedomówień. Zmienimy trochę zasady, wprowadzimy poprawki i... damy radę.

— To znaczy, że, zaczynamy od nowa? — zapytała, a Bonnet bardzo szeroko się do niej uśmiechnął.

— Jeśli tylko chcesz...

Objęła mocno przyjaciela, będąc niesamowicie wdzięczną, że ma w sobie dość siły, by tak postawić sprawę. I nagle poczuła, że wszystko zaczyna powracać na właściwe tory. Niebywale łatwo udało jej się zrezygnować ze śledztwa, Colin pogodził się z odrzuceniem, a Jacob przystał na propozycje wyjazdu. Powoli naprawiała to, co zepsuło się przez ostatnie miesiące, a to tchnęło w nią nowe siły i nadzieję.

— Weźmy się w końcu do roboty, bo spóźnisz się na ten wyjazd — powiedział.

Uśmiechnęli się do siebie jeszcze raz, przerwali uścisk i wyszli z radiowozu. Rozejrzeli się po okolicy, po czym powoli skierowali kroki pod dom z numerem sześć.

— Colin, jedź z nami. Wiem, że w obecnej sytuacji ta propozycja może być... nie na miejscu, ale życie jest najważniejsze. Ogarniemy to jakoś.

— Pomyślę nad tym.

Dalszą rozmowę przerwał telefon Catheriny. Spojrzała na ekran, po czym odebrała.

— No hej, dojechaliście już? — zapytał Cooper.

— Tak, stoimy przed szóstką, a co tam?

— Pamiętasz, jak kiedyś zapytałaś mnie, czy kocham żonę?

Mężczyzna zamilkł, a Catherina od razu nabrała dziwnych przeczuć. Kapitan był przestraszony, poważny i... nieswój.

— Bardzo ją kocham. I ją, i nasze dzieci. Są dla mnie najważniejsi i zrobiłbym wszystko, żeby byli szczęśliwi. To ja, Catia. To ja powiadomiłem media, to ja was wydałem, to ja Ich poinformowałem, że dołączyliście do sprawy. Wiem, że wiesz o wiele więcej, niż mi mówiłaś, wiem, że Colin zna jakieś fakty i je zataja. Zrezygnowałaś, Bonnet nie, ale zagrożeniem jesteście oboje. Obiecali mi azyl. Obiecali, że pozwolą mojej rodzinie żyć, że ich oszczędzą, zapewnią dobre warunki, jeśli będę współpracował. To dla nich szansa, oni nic nie zawinili... Obiecali, że zabiją was szybko i bezboleśnie. Przepraszam... Ja tak strasznie was przepraszam! Nie miałem wyjścia!

Płakał. Lał łzy strumieniami, zarówno żałując, jak i nie żałując, swoich czynów. Catherina nie słyszała już nic więcej. Poczuła, że robi jej się gorąco, bo w jednej chwili zrozumiała, że przyjazd na Forest Hill wcale nie miał na celu zebrania śladów. To była pułapka, w którą celowo wpakował ją Cooper. Mężczyzna, którego uważała za wartościowego i godnego zaufania, za wzór do naśladowania. Wystawił ich, oszukał, grał dobrego kumpla, a w rzeczywistości to on był zdrajcą. Przez moment patrzyła na Colina z przerażeniem i choć nie wypowiedziała ani słowa, mężczyzna zrozumiał wszystko — muszą uciekać.

I wtedy do ich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk ośmiu-cylindrowego silnika. Pojemność 6,2 litra, moc 580 koni mechanicznych, cztery końcówki układu wydechowego, zespolone lampy tylne, pięć gwiazdek z zakresu bezpieczeństwa — diabeł wśród aut amerykańskiej motoryzacji, potwór na czterech kołach — Chevrolet Camaro.

Nie mieli czasu, by dobiec do radiowozu. Colin nie zdążyłby usiąść na miejscu kierowcy i odpalić silnika. Auto przeciwnika osiągnęło już zbyt dużą prędkość. Nawet jego ukochany, podrasowany Dodge nie miałby szans w tym wyścigu, a co dopiero policyjny radiowóz. Nie spełniał wymagań i nie dorównywał przeciwnikowi. Mogli jedynie schować się za nim, wyciągnąć broń i modlić, by ich doświadczenie i celność wystarczyły do przeżycia. Nie byli na to przygotowani, nie mieli dodatkowych magazynków i kamizelki kuloodpornej. A pasażerowie Camaro bardzo szybko dali pokaz swoich prawdziwych zamiarów.

Z piskiem opon stanęli po przeciwnej stronie drogi, po czym trójka mężczyzn pewnie udała się w kierunku radiowozu, za którym kryli się śledczy. Mimo iż policjanci byli uzbrojeni, wrogowie nic sobie z tego faktu nie robili. W rękach ściskali pistolety maszynowe, przy których policyjne Glocki wypadały bardzo słabo. Morgan i Bonnet spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami. Nie potrzebowali słów, by rozumieć, co muszą zrobić. Pewnie powstali z pozycji siedzącej i starając się zachować spokój, oddali po dwa strzały w kierunku bandytów. Nie mieli wątpliwości, iż celem morderców jest definitywna i ostateczna eliminacja zagrożenia. Jedyne, co porucznicy mogli teraz zrobić, to z całych sił starać się przeżyć.

Radiowóz z każdą chwilą przyjmował na siebie coraz więcej pocisków. Na ziemi leżało już kilka pustych magazynków i wydawało się, iż przestępcy mają nieskończony zapas amunicji, natomiast ilość kul posiadanych przez śledczych z każdą chwilą drastycznie się zmniejszała. Mieli wrażenie, że oprawcy w ogóle się ich nie obawiają. Zamiast siedzieć w samochodzie i uważać na latające pociski, stali na środku ulicy i z wielką pewnością siebie ładowali kolejne kule w radiowóz, przekonani o swojej przewadze.

Colin, który w takich sytuacjach jak nikt, potrafił zachować zimną krew, wskazał Catii, by starała się niepostrzeżenie odsunąć od auta i ukryć za pobliskim domem. Gdy kolejna seria naboi uderzyła w maskę samochodu, powodując, iż uniósł się z niego ciemny, wręcz czarny, dym Bonnet zdecydowanie rozkazał partnerce biec. Ogromny huk i wysoka ściana ognia na chwilę przyciągnęły uwagę przestępców, dzięki czemu nie zauważyli uciekających poruczników. Trzaskanie iskier i kolejny wybuch zmroziły Catherinę, ale nie przestała biec. Strach przed zostaniem dogonioną wzmagał jej siły i adrenalinę, dzięki czemu bardzo szybko znalazła się przy ścianie budynku. Przylgnęła do niej, starając się unormować oddech, a Colin odważnie wychylił się, by ocenić ich położenie. On zachowywał zimną krew, ona była coraz bardziej przerażona.

— Dlaczego tego nie przewidzieliśmy, Colin?! Dlaczego tego, kurwa, nie przewidzieliśmy?! Czemu ja mu tak ufałam!? — pytała spanikowana Catia.

— Ej, popatrz na mnie... — powiedział kojącym głosem i wymusił spojrzenie prosto w oczy. Biła z nich pewność siebie, determinacja i silna wola walki. — Poradzimy sobie. Jesteśmy, kurwa, C&C, poradzimy sobie!

Uwierzyła i w tym momencie dziękowała Bogu, że nie jest tu sama. Choć była doświadczoną policjantką, w takich sytuacjach często ogarniała ją panika. Chciała walczyć, ale nie potrafiła realnie ocenić zagrożenia. Strach pętał jej ciało, blokował logiczne myślenie i wtedy to Colin ratował ją z opresji. Brał na siebie odpowiedzialność, przejmował kontrolę, a Catherina po prostu wykonywała jego polecenia. Był nie tylko partnerem, ale i dowódcą.

— Idą tu — szepnęła, po czym jeszcze bardziej zbladła.

— Wiesz, co robić — stwierdził szybko.

Policzył do dwóch, zacisnął zęby, po czym pewnie wychylił się zza budynku i spojrzał na jednego z mężczyzn. Obrał go za cel, strzelił i momentalnie powrócił do poprzedniej pozycji. Choć cały manewr zajął mu zaledwie kilka sekund, w ostatniej chwili zdążył uciec przed serią strzałów, która wyryła wyżłobienia w starym budynku. Dopiero po chwili, gdy wychylił się ponownie, zobaczył, że zdołał go wyeliminować. Poczuł ulgę.

Dwa na dwa.

Catia, podobnie jak Colin starała się wyłączyć uczucia i wymierzyła w drugiego z mężczyzn, jednak cel poruszył się i trafiła jedynie w osłonięte ramię. Zaklęła pod nosem i ponowiła próbę. Pudło.

Przestępcy zaczęli coraz pewniej przesuwać się w kierunku śledczych, stale bombardując odrapane mury seriami strzałów. C&C ponownie stracili możliwość na kontratak. Trzymając broń w gotowości, pobiegli w drugą stronę, chcąc zmienić swoją pozycję i obejść bandytów od tyłu.

Nieoczekiwanie jeden z Japończyków stanął wprost przed Catheriną. Strzeliła w tors mężczyzny i mimo iż miał na sobie kamizelkę kuloodporną, siła uderzenia zwaliła go z nóg. Morgan oddała kolejny strzał, ale ku jej rozpaczy, magazynek był już pusty. Z trudem nie poddała się panice i doskoczyła do podnoszącego się mężczyzny. Mocnym kopnięciem z buta w twarz znowu powaliła go na ziemię, po czym sięgnęła po broń, którą upuścił podczas upadku. Nie zamierzał jej na to pozwolić. Złapał ją za nogawkę spodni i mocnym ruchem przeciągnął na siebie.

Choć nie zdążyła chwycić pistoletu, starała się jak najlepiej wykorzystać swoją pozycję. Okładała leżącego mężczyznę pięściami po głowie, starając się trafiać w takie miejsca, by jak najszybciej go zamroczyć. I choć udało jej się zadać kilka mocnych uderzeń, już po chwili to ona znalazła się na dole, a łapska Japończyka lub Koreańczyka — nigdy ich nie rozróżniała — zablokowały jej szanse na jakikolwiek kontratak. Patrzyła w skośne oczy swojego oprawcy, zastanawiając się, jak wiele ciosów będzie w stanie wytrzymać. Analizowała w głowie setki obejrzanych walk MMA, chcąc znaleźć sposób, na zmianę swojej pozycji na korzystniejszą. Wyrywała się, starała zepchnąć z siebie mężczyznę i chronić głowę, ale nie była w stanie. Blokował każdy jej ruch, trzymał kurczowo za nadgarstki i nie pozwalał się uwolnić. A potem zadał pewny, szybki cios z pięści w twarz. Poczuła niewyobrażalny ból i szczęk kości policzkowych. Oczy zaszły jej łzami i przez moment miała wrażenie, że odpływa. Była pewna, że już się nie uwolni, jednak nim Azjata zdołał uderzyć ją ponownie, runął z impetem na ziemię. To Colin przy użyciu uchwytu broni, zdołał jednym precyzyjnym ruchem pozbawić go życia.

— Nic ci nie jest? — przestraszył się, podnosząc zamroczoną Catherinę z ziemi.

Już po chwili zaczęła kojarzyć, co się z nią dzieje, a szok po uderzeniu stopniowo mijał.

— Nie żyje? — zapytała, patrząc na leżącego przeciwnika.

Z jego głowy leciała stróżka krwi, a ciało nie poruszało się.

— Nie żyje.

— A ten trzeci?

— Spieprzył. Musimy się dobrze rozejrzeć, bo gdzieś tu musi być.

Nadal zachowywał zimną krew, a Morgan nie przestawała się bać. Mimo iż ich sytuacja nie wyglądała źle, wydarzenie sprzed kilku chwil uświadomiło jej, że ci ludzie naprawdę pragnęli i pragną ich śmierci, że są zdolni do wszystkiego i nie mają zahamowań. Do tej pory zagrożenie wynikające ze sprawy Forest Hill było tylko wytworem wyobraźni, podszytym słowami nieznajomego człowieka i własnymi lękami, a teraz stało się realną prawdą.

Mimo wszystko starała się jakoś uspokoić i wyciszyć. W grze nadal pozostał jeden przeciwnik, który mimo mniejszości liczebnej miał realną szansę na wygraną. Podniosła z ziemi pistolet maszynowy, po czym ostrożnie wyjrzała zza muru. Czysto, żadnych ludzi. Colin, który patrolował drugą stronę budynku, również nie dostrzegł zagrożenia. I to ich zaniepokoiło, bo skoro Camaro nie odjechało z osiedla, to trzeci Azjata nadal przebywał na tym terenie.

Bardzo uważnie rozglądali się dookoła siebie, reagując na każdy ruch i każdy świst. Nie było to proste, skoro otaczał ich gęsty las i łono przyrody. Gałęzie pękały pod naciskiem małych zwierząt, wiatr poruszał liśćmi, a ptaki trzepotały skrzydłami. To wszystko wprowadzało poruczników w błąd, kierując ich uwagę na miejsca, w których nie czyhało niebezpieczeństwo.

I to właśnie jedna z takich trzaskających gałązek była przyczyną braku ostrożności C&C. Oboje, jak na zawołanie, skierowali spojrzenia przed siebie, nie zauważając, że ostatni żywy przeciwnik mierzy do Catheriny z innego miejsca. Colin w ostatniej chwili odwrócił głowę i zorientował się w sytuacji. Na reakcję miał zaledwie ułamki sekundy, więc zrobił to, co podpowiedziało mu serce — rzucił się w tor lotu pocisku. Zdążył jeszcze oddać szybki, nieprecyzyjny strzał, który nie dosięgnął napastnika.

Dopiero wtedy Catherina dostrzegła, co dzieje się koło niej. Strzeliła kilkanaście razy do Azjaty, po czym, dobiegła do Colina. Leżał na ziemi.

W pierwszej chwili zupełnie nie wiedziała, co się dzieje. Patrzyła, jak mężczyzna usilnie stara się podnieść do pozycji siedzącej, ale każdy ruch wywołuje grymas bólu na jego twarzy. Gdy przeniosła wzrok na brzuch, zrozumiała, co było tego przyczyną. Krwawił.

Runęła na kolana, po czym — nie mając gaz ani bandaży — pośpiesznie ściągnęła z siebie koszulkę. Przyłożyła ją do rany przyjaciela i zaczęła szukać telefonu w kieszeni.

Rozmowa z dyspozytorką była szybka i rzeczowa. Przez cały ten czas mocno uciskała materiał i obserwowała przyjaciela. Widziała, że stawał się coraz bledszy, jego wzrok coraz bardziej mglisty i rozbiegany. Gdy tylko skończyła rozmowę, rzuciła telefon na ziemię i zaczęła robić wszystko, co w jej mocy, by utrzymać go w świadomości aż do przyjazdu karetki.

— Colin, ej, nie usypiaj — prosiła błagalnym tonem, po czym poklepała go lekko po policzku. — Rozmawiaj ze mną, słyszysz? Słyszysz, Colin? Ej, facet, gadaj do mnie!

— Yhm — mruknął tylko.

— Opowiedz mi coś, dobra? Powiedz mi o tej dziewczynie, którą poznałeś.

— Jest ładna — powiedział, na moment powracając do świadomości. Oparł głowę o ścianę budynku i starał się patrzeć na Catherinę. — Ale nie ładniejsza od ciebie — przyznał.

Choć słabł z każdą chwilą, na jego usta znów zawitał uśmiech. Catia nie potrafiła powstrzymać łez. Starała się uśmiechać, robić dobrą minę do złej gry i choć uparcie wierzyła, że uda się go uratować, przemoczona koszulka nie pozostawiała złudzeń. Zegar tykał.

— Jak się poznaliście? — dopytywała. Chciała, by Bonnet do niej mówił, by zajął czymś myśli i nie zamykał oczu.

— W barze. Przyszedłem się schlać, a zostałem bohaterem. Ja to mam fart w życiu... — rzucił beztrosko.

Catherina zaniosła się głośnym szlochem, który bardzo szybko opanowała i zdusiła w sobie. Mówienie o farcie w tej sytuacji było, co najmniej, niedomówieniem.

— Pewnie, że masz fart. Jesteś Bonnet-Pieprzony-Farciarz. Martinez tak na ciebie mówi, wiesz?

— Wiem... — wyszeptał, po czym oblizał usta. — Martinez-Pieprzony-Dureń. Przekaż mu, że ja tak na niego mówię.

Zaśmiała się.

— Sam mu to przekażesz, Colin.

Bardzo chciała w to wierzyć.

— Nie martw się, Catia, wszystko będzie dobrze... Tylko musisz stąd wyjechać. Odejść na zawsze, bo nie dadzą ci spokoju. Forest Hill mnie pokonało, Cat, ale ty musisz się trzymać. Musisz być silna, waleczna. Wiem, że sobie poradzisz. Zawsze byłaś babą z jajami.

— Razem sobie poradzimy! — prawie krzyknęła.

Próbował się zaśmiać, jednak od razu tego pożałował. Nawet niewielki skurcz mięśni brzucha wywoływał ogromny ból.

— Ja już chyba nie dam rady... — wyszeptał, po czym przymknął na moment oczy.

Catherina zaczęła wpadać w szał. Nie wiedziała, co robić, jak mu ulżyć i jak mogłaby pomóc. Patrzyła, jak Colin powoli traci świadomość, jak robi się coraz słabszy i nie potrafiła zachować spokoju.

— Błagam cię, otwórz oczy. Bonnet, kurwa, otwórz oczy!

Chciała płakać, wrzeszczeć, rozpędzić się i walnąć głową w ścianę; zrobić cokolwiek, byle nie musieć patrzeć na umierającego przyjaciela. Czuła, że ogarnia ją czarna rozpacz, cierpienie, jakiego jeszcze nigdy nie przeżyła. Na Boga, przecież to był Colin, jej Colin, i umierał!

— Nie przejmuj się Catii, najwidoczniej tak musiało być. Poradzisz sobie beze mnie...

— Colin, cholera, co ty w ogóle gadasz! — uniosła głos. — Jakie bez ciebie? Musisz dać radę, rozumiesz? Wytrzymaj! Zaraz przyjedzie karetka, uratują cię! Bądź silny!

— Ty bądź silna — poprosił. — Co by się nie stało bądź silna. Przetrwaj za wszelką cenę...

Spuściła głowę i nie hamowała już łez. Nie potrafiła spełnić prośby partnera — nie potrafiła być silna.

— Błagam cię, Colin... nie zostawiaj mnie. Nie teraz, nie tak!

Zakaszlał, wrzasnął z bólu, po czym mocno zacisnął zęby. Catherina bezsilnie patrzyła na tę nierówną walkę, wiedząc, że nie może nic zrobić. Tak strasznie chciała wziąć choć część tego cierpienia na siebie. Ciągle miała świadomość, że Bonnet był w stanie oddać za nią życie, że gdyby nie ten zdecydowany ruch, to ona leżałaby teraz na ziemi i prowadziła brutalny pościg z czasem.

Bez przerwy nerwowo spoglądała na ulicę, oczekując przyjazdu karetki. Była świadoma, że Colin nie wytrzyma długo, że z każdą chwilą oddycha coraz ciężej. Starał się z całych sił, by nie usnąć, a mimo to kilkukrotnie o mały włos nie stracił przytomności. Dyszał ciężko, a jego usta wysychały z braku płynów. Słabł puls, bladło ciało, tracił krew i siły.

W pewnym momencie puls kobiety gwałtownie przyspieszył. Usłyszała dźwięk silnika i była przekonana, że wreszcie doczekali się przyjazdu pogotowia. To tchnęło w nią nową nadzieję i wręcz szaleńczą euforię. Wychyliła głowę zza drzewa i... zamarła. Poczuła, że życie gra z nią w pokera i samo tasuje karty. W jednej chwili z radości przeszła w stan obłąkania, paniki, furii. Z samochodu, który nadjechał, nie wyszli pielęgniarze, a dwóch uzbrojonych po zęby mężczyzn. Mówili głośno w niezrozumiałym dla kobiety języku i nie było wątpliwości, że są to ludzie należący do tej samej grupy, co zabici bandyci.

— Nie... nie... nie — szepnęła zrozpaczona, po czym mocno przycisnęła dłoń do ust.

Ogarnął ją szał. Wiedziała, że sama z nimi nie wygra. Jedyna osoba, która mogłaby w tym pomóc, właśnie traciła przytomność.

To był jej koniec. Zrozumiała, że nigdy nie wróci do Jacoba, że znowu nie wypełni obietnicy, nigdy go nie przytuli i nie powie, jak bardzo go kocha. Nigdy nie usłyszy też śmiechu Colina i jego świńskich dowcipów.

— Uciekaj... — szepnął ostatkiem sił. — Uciekaj, Catia...

— Nie zostawię cię...

Łzy zamazywały obraz przed jej oczami. Tak bardzo się bała, tak bardzo chciała to wszystko przerwać.

— Zrobiłem to, byś ty mogła żyć. Nie zmarnuj tego. Uciekaj...

Po czym tak po prostu zamknął oczy.

— Nie, nie... nie... — szeptała, i uderzając w policzek, starała się go obudzić. Nie wierzyła w to, co się działo, jakby całe to wydarzenie było tylko koszmarnym snem. — Nie rób mi tego! Nie teraz... Błagam! Colin!

Schyliła się nad ciałem przyjaciela, zapominając na chwilę o całym świecie. Lała w niego łzy, ściskała mocno za bluzkę, nie dopuszczając do siebie myśli, że właśnie go straciła. Oprzytomniała dopiero wtedy, gdy usłyszała głosy zbliżających się mężczyzn.

Chęć przetrwania zmusiła ją do wstania z ziemi. W pośpiechu chwyciła karabin i skierowała się do pobliskiego lasu. Biegła ile sił w nogach, cały czas zerkając za siebie. Nie wiedziała, co robi, dokąd biegnie, gdzie dotrze, jednak w tamtym momencie chciała ich po prostu zgubić. Potykała się o wystające patyki i nierówności podłoża, raniła skórę o ostre gałęzie i kolce leśnych roślin, jednak to jej nie zatrzymywało. Słyszała za sobą nieznane głosy, wiedziała, że nie jest tu sama, jednak cały czas naiwnie wierzyła, że uda jej się uciec. Strach i adrenalina zmuszały ją do większej szybkości, większej zwinności przy pokonywaniu przeszkód. Wciąż miała przed oczami obraz umierającego Colina i uśmiechniętego Jacoba wyznającego miłość każdego dnia. Czuła, że musi przeżyć właśnie dla nich. Powiedzieć światu o bohaterstwie Bonneta i wrócić do mężczyzny, którego kochała. Te cele dodawały jej motywacji do walki. I choć ogromnie się bała, chciała zawalczyć.

Stanęła za szerokim drzewem, odwróciła się i wpakowała serię kul w goniących ją oprawców. Najwidoczniej nie spodziewali się ataku, bo jeden z nich padł na ziemię niczym kłoda. Teraz musiała pozbyć się tylko jednego przeciwnika. Znalazła doskonałe miejsce do oddania strzału i choć cel sprawnie manewrował między drzewami, czuła, że uda jej się go trafić. Wymierzyła, wstrzymała oddech, nacisnęła na spust i... ponownie straciła nadzieję — ponownie jej magazynek okazał się pusty. Nie czekając ani chwili, rzuciła się przed siebie w szaleńczym pędzie. Znowu nie wiedziała, gdzie biegnie, po co i czy ucieczka ma jakikolwiek sens, ale w tym momencie nie mogła zrobić nic więcej.

Wiedziała, że bandyta jest coraz bliżej. Kule, które do tej pory ją omijały, teraz stawały się coraz celniejsze. W końcu poczuła nagły dreszcz, który zaczął stopniowo rozchodzić się po całym jej ciele. Straciła władzę w nogach i upadła na ziemię.

Była jak w amoku, nie wiedziała, co się dzieje, nie potrafiła wstać, a każdy nawet najmniejszy ruch sprawiał wrażenie, jakby ktoś rozrywał ją od środka. Chciała się jeszcze jakoś bronić, wyciągała ręce przed siebie, by zaprzeć się o pień, oddalić choć o pół jarda od nadbiegającego mężczyzny, ale bez skutku. Słyszała w głowie głośny odgłos swojego bijącego serca, słyszała zdania wypowiadane przez różne osoby, ale nie potrafiła ich rozpoznać. Ktoś zwracał się do niej córeczko, ktoś inny kochanie, gdzieś w oddali roznosił się echem śmiech Colina, ale Catherina nie potrafiła pozbierać swoich myśli i ułożyć ich w jakąś logiczną całość. Czuła jakby dryfowała, gdzieś między świadomością i snem.

Nie widziała twarzy swojego oprawcy, nie wiedziała, że schylił się nad nią i cynicznie uśmiechnął. Nie słyszała odgłosu odpinanego paska do spodni i obietnicy, że weźmie, co mu się należy. Nie czuła dotyku jego dłoni ani nieświeżego oddechu, gdy zbliżył do niej usta.

Nie była także w stanie dostrzec, jak zaraz za nim pojawił się inny mężczyzna. O wiele bardziej postawny, umięśniony i z pewnością niepochodzący z Azji. Nie słyszała krzyku oprawcy, gdy brodacz z niezwykłą precyzją i siłą podciął mu gardło, a zwłoki odrzucił na bok.

Nie mogła też zaoponować, gdy chwycił jej bezwładne ciało na ręce i zaniósł w głąb lasu.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top