5.
30 czerwca 2007r.
Tata wyjechał 15 czerwca do Afganistanu. Powiedział, że musi tylko stacjonować w jednostce, ale jestem świadoma jego kłamstwa. Mama cały czas chodzi zdenerwowana. To oznacza tylko jedno, że jest na froncie, a sytuacja nie jest za dobra. Niedawno była bitwa pod Chorą. Nadal nie dostaliśmy żadnych wieści. Zwykle ojciec dzwoni do mnie i Jeremy'ego. Słyszymy strzały w tle, ale wmawia nam, że to kilka kilometrów od jednostki są ćwiczenia z moździerzami. Dawno już przestałam w to wierzyć, ale Jer jest jeszcze za mały żeby przejąć ten ciężar zmartwień. Powinien cieszyć się dzieciństwem, bo ja za szybko uwolniłam się od swojego. Tak, więc mijają mi dni na myśleniu i czekaniu, czy tata zadzwoni, czy może przyjdzie list zaadresowany '"Elizabeth, Johanna i Jeremy Reinhart" , w którym znajdziemy kondolencje i podziękowania za służbę Szanownego Majora Marines Roberta Reinharta. Rzeczywistość jest taka ogłupiająca. Codziennie próbuję obudzić się z uśmiechem na twarzy, by nikt nie wytykał mnie palcem, szepcząc: " To ona widziała, co zrobili Drake'owi. To ona wtedy uciekła." Nie mogę spojrzeć na siebie w lustrze. Moje oczy są puste. Bez emocji. Jakbym już nigdy nie była zdolna do normalnego życia. Jakbym już nigdy nie miała prawa kogoś pokochać, bo zostałam pozbawiona emocji. Boję się zamknąć oczy. To wszystko mnie przerasta, a gdy pomyślę, że czeka mnie jeszcze całe życie z tym bólem... robi mi się niedobrze.
W bardzo zawiły sposób próbowałam wyjaśnić Colinowi, dlaczego widział mnie w takim stanie przed wczoraj. Widziałam, że mi nie uwierzył, ale mój ukochany przyjaciel powiedział tylko: "Opowiesz mi całą prawdę, kiedy będziesz gotowa." Jakim cudem on znalazł się na mojej drodze? Dlaczego w ogóle się ze mną przyjaźnił? Te pytania cały czas krążyły po mojej głowie, gdy próbowałam zasnąć. Dzisiaj ważny dzień. Dzień, w którym przekonam się, czy jestem na tyle silna, by pokonać samą siebie.
Klasyfikacje do drużyny lekkoatletycznej, a ja jestem biegaczką długodystansową.
Schodzę z mojego piętrowego łóżka, po uciętej drzemce. Dzisiaj nie miałam zbyt wielu zajęć. To pozytywny aspekt piątków w Fort Collins. Niestety za pół godziny na uniwersyteckiej bieżni muszę się stawić przed trenerem Bob'em Goldbergiem. Colin, aby mnie nie stresować powstrzymał się od opowieści na temat Goldberga. Jednak sama jego kwaśna mina, gdy przeczytałam nazwisko nauczyciela, widniejące na liście tegorocznych trenerów sprawiła, że w środku trzęsłam się z niepokoju.
Próbuję odegnać niepotrzebny stres otwierając szafę w poszukiwaniu najwygodniejszych leginsów i sportowej koszulki. Przesuwając ubrania na wieszakach trafiam na błękitną niemal turkusową sukienkę do kolana. Mimowolnie zatrzymuję się na niej. Jest z delikatnej, zwiewnej tkaniny. Prosta z okrągłym, niegłębokim dekoltem, lekko rozkloszowana u dołu. Mama musiała ją spakować, a Colin wygrzebać z wnętrza mojej torby. Czuję lekki ucisk w klatce piersiowej. Czemu... Och, już dawno nie zadawałam tego pytania.
Próbuję skupić się na priorytetach. Nakładam szare leginsy, niebieską koszulkę, niebieskie buty do biegania, a rude włosy zawiązuję w ciasny kok, by nie przeszkadzały mi przy biegu. Spoglądam w lustro przed sobą. W te błękitne prawie turkusowe oczy, nieznanej mi wciąż istoty.
Kiedyś wszyscy mówili, że mam taki żywy kolor oczu. Niczym szafiry. Chłopcy na ulicy przeważnie zaczynali ze mną rozmowę od kiepskiego skomplementowania moich oczu, ale po tym co przeżyłam te piękne, wychwalane przez wszystkich oczy, stały się puste i obojętne. Każdy kto w nie spojrzał odwracał się zmieszany. Bali się mojej nieprzewidywalności. Uważali mnie za niestabilną emocjonalnie choć byłam najbardziej opanowaną osobą ze wszystkich. Czemu... Znów to głupie czemu.
Dlaczego te oczy stały się martwe?
Otrząsam się z odrętwienia. Wychodzę. Umówiłam się z Colinem na miejscu. Miał przyjść i podziwiać moje starania z trybunów. Szybkim truchtem dobiegam do kompleksu sportowego. Sam budynek CSU jest ogromne i zmodernizowana, a stadion obok wręcz olbrzymi! Obok bieżni jest boisko do footballu. Akurat dzisiaj drużyna ma trening. Widzę grupę chłopaków biegających z piłką. Nigdy nie lubiłam tej brutalnej i bezcelowej gry. Co z tego, że hokej jest bardziej brutalny, a mnie nie nudzi?
Widzę Colina siedzącego w pierwszym rzędzie ławek przy bieżni. Prycham, gdy macha do mnie z pudełkiem popcornu w rękach. Czyżby uważał, że jest na miłym seansie filmowym? Tak, mój przyjaciel zawsze potrafi poprawić mi humor w kryzysowej sytuacji. Idę w kierunku grupki rozciągających się dziewczyn. Nieco dalej widzę chłopców. Dzielą drużynę na dwie grupy według płci. Każda grupa ma oddzielnego trenera. Mnie i reszcie dziewczyn- oczywiście jeśli przejdziemy klasyfikacje- przypadł właśnie Goldberg.
Wyłączam się. Potrzebuję mojego morza spokoju, by wyrobić się dzisiaj w czasie. Wzięłam dużo tabletek przeciwbólowych, więc nie martwię się o niechciane niespodzianki w postaci skurczu lub ataku bólu. Dam radę. Dam radę. Dam radę. Zero stresu. Zero problemu. To przecież moja pasja. To jest najważniejsze.
Nareszcie mój umysł przestawia się na tryb autopilota. Mam wrażenie, że jestem w bańce. Nic nie czuję i nic nie słyszę. Wszystko dzieje się jak na przyspieszonym filmie.
Przychodzi mężczyzna z kilkudniowym zarostem. Jego czarne włosy są lekko przyprószone siwizną, ale jego sylwetka jest wyprostowana oraz wysportowana. Nikt nie dałby mu więcej niż czterdzieści lat.
Stoi przed nami z zaciętą miną. Czuję, że to nie jest facet, który lubi się cackać. Albo trenujesz i jesteś dobry albo wypadasz z gry. Chyba nawet to powiedział, ale nie słyszę dokładnie. Jestem w stanie zauważyć tylko przestraszone miny innych dziewczyn, jakby były małymi owieczkami, stojącymi twarzą w twarz z wielkim, krwiożerczym wilkiem.
"Nie będę wam tu lał wody, dziewczęta, bo nie wiem, czy jeszcze z niektórymi się zobaczę. To, że dostałyście się tutaj nic nie znaczy. To ja zdecyduję kto zostaje. Tutaj jesteście nikim. Musicie zapracować na szacunek. Dobra a teraz do dzieła." Jego słowa wstrząsają moimi towarzyszkami. Ja czuję tylko, że mimo woli zaczynam lubić i czuć respekt wobec tego potwora przede mną. Zawsze marzyłam o takim kategorycznym trenerze.
Większość dziewczyn jest sprinterkami. Tylko dwie skaczą na tyczce. Zostają jeszcze trzy długodystansowe, łącznie ze mną. Każda jest indywidualnie wywoływana do zaprezentowania się. Goldberg mierzy czas i zapisuje go w notesie. Ponadto notuje coś przy każdej dziewczynie. Kiedy słyszę swoje nazwisko czuję ukłucie paniki gdzieś głęboko, ale zaraz później wszystko wyparowuje. Nie patrzę na trenera i nawet nie zawracam sobie głowy przywitaniem się z nim. Niecierpliwie oczekuję wystrzału oznaczającego start. Przygotowuję się i... słyszę huk, który jest muzyką dla moich uszu.
Ruszam szybciej niż bym się tego po sobie spodziewała. Słyszę okrzyki zaskoczenia i pomruki dezaprobaty: "Przecież nie wytrzyma w takim szybkim tempie!". Zbyt długo ćwiczyłam, by się zatrzymać. Czekam aż przełamię krytyczny moment, gdy płuca zaczynają mnie palić. Czuję wolność. Napawam się tym uczuciem. Wszystko inne nie ma sensu. Nie zauważam, gdy kończę bieg. Trener musi mnie złapać, abym nie biegła dalej. Opadam dopiero teraz czując zmęczenie. Słyszę wiwaty na trybunach. Nie muszę patrzeć, by domyślić się, że Colin właśnie klaszcze, rozrzucając na wszystkie strony popcorn.
Jakaś brunetka podaje mi rękę. Chwytam i podnoszę się z ziemi.
- Byłaś niesamowita.- mówi z wielkim uśmiechem. To chyba Kate Adams. Skakała na tyczce.
- Ty też nieźle... skakałaś?-mówię, próbując odwzajemnić uśmiech.
Dziewczyna śmieje się głośno z moich nieporadnych prób bycia miłą.
- Spoko nie musisz udawać. Ciebie zauważyli nawet chłopcy z drużyny, a ten diabeł wcielony, Goldberg zrobił wielkie oczy jak spojrzał na stoper. Jesteś zdecydowanie niezła.
Kate wydaje się miła. Rozmawiam z nią zdawkowo, gdy czekamy na wyniki dzisiejszych kwalifikacji. Wydaje się być miła i zabawna.
- Zbiórka!- Goldberg przerywa naszą pogawędkę.- Zaraz wymienię nazwiska członkiń drużyny.
Wszystkie twarze zwrócone są w jego stronę. Słyszę swoje głośne bicie serca. Nerwowo poprawiam skarpetki. Czekamy na werdykt. Rurke, Lawrence, Adams, Taylor, Watson i... Reinhart. O Boże, co za ulga. Uśmiecham się lekko. Niestety czterem dziewczynom się nie udało. Goldberg informuje o dwugodzinnych treningach od poniedziałku do czwartku o 16. To, by było na tyle. Nawet nie pogratulował, ani nie pożegnał się z nami. Bardzo "barwnie" wyobrażam sobie nasze przyszłe treningi z tym przemiłym facetem.
Żegnam się z Kate i idę w stronę Colina. Chłopak rzuca się na mnie z uśmiechem.
- No nie wierzę własnym oczom! Przyszedłem tutaj pośmiać się z waszych wyczynów, a tu proszę, proszę... no istna z ciebie wyścigówka panno Reinhart, a wierz mi, Goldberg nie ma codziennie spodków zamiast, tych jego wrednych gał. Byłaś tak zajęta pokonywaniem bariery dźwiękowej, że nawet nie zauważyłaś jak stuka w swój stoperek żeby się upewnić, czy działa właściwie.- mówi z szerokim uśmiechem- Idziemy to definitywnie oblać! Yeah!
Wzruszam ramionami. Nie wiem nawet jaki miałam czas. Po prostu cieszę się, że mam to za sobą. Idę przy boku Colina wysłuchując jego żartów o trenerze Goldbergu i moim biegu. Nie rozumiem, dlaczego czuję się taka pusta w środki. Osiągnęłam przecież jeden z moich celów. Dlaczego czuję pewnego rodzaju brak? Jak to możliwe, że nie doświadczam teraz spełnienia i euforii?
Odwracam się, by jeszcze raz spojrzeć na bieżnię i zamieram. Widzę postać w czarnej bluzie. To ten sam chłopak z parku. Widzę jak sięga do kaptura bluzy. Stoi odwrócony tyłem do mnie. W ruchu jego rąk dostrzegam coś znajomego. Zdejmuje kaptur i palcami przeczesuje czarne włosy. Czyli to przez cały ten czas był... Postać powoli się odwraca. To był Hunter, a ja byłam tak ślepa, że tego nie zauważyłam?!
Widzę jak ukrywa się w cieniu trybunów. Niestety jego oczy znów odnajsują moje.
Co on tu robi? I najważniejsze, czy on jest seryjnym mordercą, który upatrzył we mnie swoją nową ofiarę...?
***
Cały następny tydzień jestem skupiona na treningach i nauce. Niestety wycisk jaki daje nam Goldberg powoli daje mi się we znaki. Kate powiedziała, iż był kiedyś trenerem wojskowym. To jeszcze bardziej mnie zaintrygowało . Kim jest ten człowiek?
Sobotniego popołudnia, parkuję białego SUV'a Colina przed Pourde Vallery Hospital. Dzwoniłam do Jeremy'ego, a on twierdził, że mój lekarz ma dziś zmianę w szpitalu w Fort Collins. Mam niezwykłe szczęście. Gdyby nie Mark Sparks nie wiem, co by się ze mną stało. Cieszyłam się, że przyjechał dla mnie aż tutaj tylko po to, by sprawdzić jak się czuję. Doktor Sparks jest pięćdziesięcioletnim, wysokim mężczyzną o dwudziestosześcioletnim stażu pracy, który uratował moją mierną egzystencję.
Lekko kulejąc, przez ból w prawej nodze, wchodzę do środka. Podchodzę do recepcji.
-Dzień dobry. Jestem umówiona z doktorem Sparksem. Wie pani, gdzie mogę go znaleźć?-pytam szybko. Ból w nodze nasila się z każdą minutą bezczynnego stania.
Młoda brunetka z okularami w szarych oprawkach, uśmiecha się do mnie szeroko, mimo zmęczenia widocznego na jej twarzy. Zauważam, że ma na sobie wzorzysty kostium, a na plakietce widnieje nazwisko Scott.
-Emmm... Czeka na panią w sali nr 310 na drugim piętrze.
-Dziękuję.-mówię pospiesznie i znikam.
Oby tu była winda, bo inaczej nie wytrzymam. Jasne, że musi być, przecież to szpital. Zaciskam zęby i idę w kierunku planu budynku. Trafiam na windę o mało nie padając na kolana z wdzięczność na jej widok. Jadę na drugie piętro. Próbuję znaleźć odpowiednią salę, ale ból jest wręcz nie do zniesienia. Na szczęście widzę wyraźnie. Wpadam na drzwi do toalety. Najszybciej jak mogę wchodzę do najbliższej, wolnej kabiny. Siadam na opuszczonej desce. Próbuję zapanować nad drżeniem rąk. Chowam twarz w dłoniach. Oddycham powoli. Nigdy wcześniej tak nie bolało. Boję się. W mojej głowie roi się od najczarniejszych scenariuszy. Oddychaj. Oddychaj. Oddychaj. Chce się uspokoić, bo muszę jakoś dojść do odpowiedniej sali.
Z otępienia wyrywa mnie hałas po drugiej stronie drzwi kabiny. Otwieram oczy i podnoszę się lekko chwiejąc. Otwieram drzwi, wychodzę. Przytrzymuję się, by nie upaść, bo kolana mi drżą. Widzę przed sobą Huntera Formana klęczącego na podłodze. Jest ubrany w granatowy kostium z żółtym napisem "Sprzątanie". Moje oczy robią się wielki, gdy próbuję zrozumieć jak on się tu znalazł i co robi. Moja głowa pęka, a umysł próbuje walczyć z bólem, który zaczyna pulsować w całym ciele. Chłopak wygląda na zdziwionego, a zarazem przestraszonego moim widokiem.
- Hun-Hunter?!-szepczę niemrawo, próbując ustać w pionie. On natychmiast wstaje z mopem w dłoni. To pewnie narobiło tyle hałasu, gdy spadło na kafelki. - Ty? Tu...
Czuję mdłości i okropny ból w nodze. Świetlówki nade mną ostro rażą w oczy. Puszczam się framugi, aby zasłonić oczy, które mocno mrużę. Od razu wiem, że popełniłam błąd. Świat zaczyna wirować.
- Hunter...sala nr 310...- umiem tylko wyszeptać, gdy następnie zginam się w pół i wymiotuję na podłogę między nami. Później najwyraźniej mdleję, bo otacza mnie nieprzenikniona ciemność, a ból znika...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top