14.
30 września 2007 r.
Dzisiejszy dzień był wprost do dupy. Mój tata po raz pierwszy w życiu został zmuszony do odebrania mnie ze szkoły. Niestety nie dlatego, że nie miałam jak dojść do domu. Wezwał go dyrektor naszego ogólniaka. Kiedy go zobaczyłam w drzwiach sekretariatu, poczułam ogromny zżerający mnie wstyd. Siedziałam cicho na krześle pod ścianą, gdy dyrektor nakreślił mu w skrócie stan rzeczy. Tata nie okazywał żadnych emocji. Wyglądał jedynie na odrobinę zmęczonego. Żałowałam, że to on po mnie przyszedł, lecz mimo wszystko nie żałowałam moich czynów. Nawet jeśli teraz miałam spuchnięte prawe oko, stłuczone kolano i rękę. W końcu po rozmowie z dyrektorem wyszliśmy z jaskini smoka. Wsiadłam do samochodu, nie odezwawszy się ani słowem. Siedziałam tak wpatrując się w boisko szkolne aż tata odezwał się:
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Zobaczyłam jak banda dupków znęca się nad pierwszakiem. Miałam tak stać i patrzeć?!
- To nie to cię tak rozwścieczyło, prawda Joey? - tata wydawał się być coraz bardziej zmęczony.
- Powiedzieli kilka nie fajnych rzeczy o Drake'u i się na nich rzuciłam.
- Nie powinnaś była rozwiązywać tego pięścią.
- Starałam się - odwarknęłam zirytowana, tata nigdy nie był taki wobec mnie i problemów. Dlaczego nie jest taki spokojny i wyrozumiały jak kiedyś?
- Musisz przestać żyć przeszłością. Drake'a już nie ma. ON ODSZEDŁ. Musisz to w końcu zrozumieć Johanna, ponieważ potem będzie ci coraz trudniej i nam także. Nie możesz tak postępować...
Z trudem powstrzymywałam łzy. Spojrzałam na niego jak na obcego człowieka. Gdzie podział się ten kochający człowiek. Gdzie jest osoba, która nigdy mnie nie raniła i wiedziała jak mi pomóc.
-Jak możesz... Kim ty się stałeś...! - krzyknęłam przez łzy i wybiegłam z samochodu. Chciałam uciec najdalej stąd do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło, aby to na prawić. To co tak bardzo zniszczyłam.
https://youtu.be/9SEo4Ke9rSM
Wpadłam jak śliwka w kompot. Colin nie mógł przestać mnie dręczyć, ale na szczęście udało mi się uciec do uniwersyteckiej biblioteki. Wchodzę po cichu do wnętrza i kieruję się do części naukowej. Znajduję potrzebne książki. Ściany zastępują ogromne szyby przez które widzę część trawnika przed wejściem do głównego gmachu uczelni. Słońce chowające się za horyzontem rzuca świetlne refleksy na ściany za mną. Wielu studentów wychodzi, zmierzając na parking albo w stronę akademików. Wzdycham ciężko i wymierzam sobie mentalnego kopniaka. Jak mogłam być tak impulsywna? Nie wiem, co mną kierowało, ale teraz jestem pewna, iż muszę stawić czoło czekającemu mnie spotkaniu. Johanna Rainhart na pewno nie jest tchórzem.
Przechodzę obok kolejnych szaf pełnych książek. Dostrzegam spiralne schody i wspinam się w górę. To piętro odwiedzane jest przez mniejszą część studentów. Odnajduję schowany za dwoma regałami stolik i kładę książki.
- Dlaczego kazałaś mi tu przyjść? - Zaskoczona wypuszczam długopis, który właśnie wyjęłam z torby i szybko się schylam, aby uniknąć kontaktu wzrokowego z moim prześladowcą. Słyszę jak odsuwa krzesło na przeciwko mnie. Każda komórka mojego ciała jest aż nazbyt świadoma jego obecności.
- Biblioteka jest bardzo...
Hunter przechyla głowę.
-... neutralnym miejscem? - kończy.
Wzruszam ramionami i wyjmuję notes. Czy wszechświat się na mnie mści? Dlaczego to on musiał zostać moim partnerem na tych zajęciach?
- Dobra zajmijmy się tym projektem. Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe jeśli to ja będę decydowała o wszystkim.
Unosi brwi w niemym śmiechu.
- Mówisz jakbym miał jakiś wybór.
Mrożę go wzrokiem, ale to odnosi odwrotne skutki. Hunter uśmiecha się sarkastycznie. Wzdycham rozdrażniona i odkładam długopis, bojąc się , że zaraz rzucę nim w tego bydlaka przede mną. Gdyby chociaż był brzydki. Dlaczego nie jest brzydki? Wtedy przynajmniej nie miałabym do niego takiej... słabości? O nie! Nie jestem słaba.
- Słuchaj, panie Przemądrzały. Nie będę słodziła i udawała, że współpraca z tobą jest spełnieniem moich marzeń. Bo nie jest. Jednak naprawdę zależy mi na dobrych wynikach, bo stypendium musi mi wystarczyć na pokrycie kosztów akademika, a przez treningi i ... - chrząkam, czując zdenerwowanie spowodowane wspomnieniami - ... brak czasu nie pozwala mi na wzięcie pół etatu gdziekolwiek. I obiecuję ci, że jeśli coś spieprzysz to zrobię ci takie piekło, że do końca życia będziesz mówił cieniutkim głosikiem.
Powiedziałam wszystko na jednym wydechu. Wpatruję się w chłopaka, próbując znaleźć w jego oczach jakieś emocje. Niestety na darmo. Potrafi je bardzo dobrze ukrywać, czym jeszcze bardziej mnie irytuje. Spogląda na mnie i opiera się na krześle. Wygląda jakby coś analizował. Mnie. Jakby analizował moje zachowanie. Jest tak samo ciekaw mnie jak ja jego. Ale on myśli o mnie w zupełnie nieodpowiedni sposób. Ja natomiast nie. Chyba...
- Okay. Ku twojemu zdziwieniu ja też jestem nawet inteligentny. Mogę zająć się przygotowaniem doświadczenia, mam trochę zbędnych materiałów na stanie. Plus, co jeszcze tam mi przydzielisz...
Spoglądam na niego nieufnie. Czyżby coś kombinował? Jego oczy rzucały mi wyzwanie...
- Jednak pod jednym małym warunkiem - pochyla się nad stolikiem.
Serce pomija jedno uderzenie, gdy wpatruję się w te bezkresne oczy.
- Jakim? - warczę.
Hunter, próbuje się nie uśmiechać.
- Pozwolisz zabrać się na randkę.
- CO?! - zrywam się z krzesła. Gniew i szok kotłują się w moim wnętrzu.
Szatyn uśmiecha się przebiegle. Och, naprawdę wolałam, gdy był taki cichy i spokojny, a nie równie uparty, co ja.
- NIE! Nie, nie, nie. Nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na tym przeklętym świecie. Mówiłam ci już wystarczająco wiele razy, że nie chcę mieć z tobą nic do czynienia. Kazałam ci trzymać się ode mnie z daleka.
Chłopak podchodzi do mnie zwinnie, a mnie braknie tlenu. Wygląda jak wilk polujący na śniadanie. Instynktownie się cofam. Niestety ucieczkę odcina mi regał z książkami, na który wpadam. Świetnie.
- Polemizowałbym. Wiele razy twoja mowa ciała wyrażała coś zupełnie odwrotnego do twych słów... - szepcze tuż przy moim policzku. Wzdrygam się i próbuję odsunąć. Chłopak to zauważa i śmieje się ochryple. - Czasem łatwo cię przejrzeć. Kiedy się denerwujesz marszczysz brwi, a usta wyginasz w krzywym uśmiechu. - Przechyla się i spogląda w moje oczy. - A kiedy się boisz zaciskasz pięści, tak jak teraz. Boisz się czegoś, Johanno? - to zabrzmiało tak nieprzyzwoicie.
Mrużę oczy, zbieram się w sobie i odpycham go mocno. Ledwo dotykam jego klatki piersiowej przeszywa mnie dreszcz. Cofa się tylko o krok, uśmiechając zwycięsko. Właśnie uzyskał odpowiedź na swoje pytanie, nie koniecznie o bezpośrednim znaczeniu.
- Nie boję się niczego. Tym bardziej twojego pieprzonego szantażu.
Chłopak przeczesuje czarne włosy. Widzę mroczną desperację w jego spojrzeniu. Tylko co to oznacza?
- Ale zależy ci na dobrej ocenie, prawda?
- Ale z ciebie dupek.
- Tylko czekałem aż obrzucisz mnie jakąś obelgą.
Prycham i rzucam w niego pierwszą napotkaną książką. Niestety łapie ją w locie nim ta zdąży go uderzyć. Nigdy jeszcze nie byłam tak wściekła. Tak... żywa?
- No to jak Johanna? Poddasz się? Czy przyjmiesz wyzwanie? - mówi zalotnym głosem.
Teraz to sobie uświadamiam. To właśnie chłopak przede mną wyzwala we mnie tyle... normalnych uczuć. Oczywiście zdecydowanie zbyt dużo sprzecznych. Ale jednak...
- Dobra. - Słyszę jak wszystkie moje mury pękają. Wraz z tym słowem twarz Huntera rozświetla piękny uśmiech, a ja no cóż nie potrafię nie cieszyć się tym widokiem. Sprawia wrażenie tak odległego a zarazem tak bliskiego. Co ja wyprawiam?! Nie mogę na to pozwolić... Chyba? On sprawi, że znów poczuję ból. Jestem tego pewna. - Bez zobowiązań. Nudne wyjście na miasto, ale tylko kiedy dostaniemy najwyższą ocenę. Jeśli coś schrzanisz będziesz miał do czynienia z moją pięścią. Na nic nie licz.
Chłopak niczym nie poruszony, podchodzi do mnie. Znów znajduję się pomiędzy nim a regałem z książkami. Co za beznadziejna sytuacja. Próbuję zasłonić się książką, zwiększając przestrzeń między mną, a drapieżnikiem. Jednak moje wysiłki są na nic.
- Zobaczysz, jeszcze sprawię, że zmienisz zdanie. - Patrzy na mnie oczami pełnymi bólu, a mnie zapiera dech. Czy on wie... o tym wszystkim? Dowiedział się czegoś o mnie? Modlę się, by wiedział jak najmniej. Nie potrzebuję współczucia ani wścibstwa. Och, Colin miał rację. Jestem okropną hipokrytką. Muszę przestać nękać przeszłość Huntera, by on zostawił mnie w spokoju. Ale czy właśnie tego pragnę?
Chłopak zbliża się jeszcze bardziej, a ja kulę w sobie. Spogląda na moje usta, a następnie wraca do moich oczu. Wygląda na bardzo skupionego. Stara się odszyfrować moją plątaninę uczuć. Pragnę ukryć wszystkie tajemnice najgłębiej jak tylko potrafię. Opiera się przedramieniem o regał za mną. Nachyla do mnie. Czuję jego drugą dłoń na mojej talii. Czy on zamierza mnie pocałować? Przełykam głośno ślinę i próbuję nie zwracać uwagi na głośno bijące serce. Walczę ze sobą. Ale głupia ja wygrywa i zamykam oczy. Czuję jego oddech na policzku. Na co czekasz? Na co czekam? Czego chcę? Nie mogę znieść ciszy. Nie wiem co ma się zaraz zdarzyć. Czuję jak coś zimnego dotyka mojego przedramienia, ale to tylko potęguje wrażliwość na bodźce. Hunter porusza swoją dłonią i chwyta moją. Przywieram do niego, coraz bardziej denerwując się oczekiwaniem... sama nie wiem na co?!
- Możesz już otworzyć oczy... - słyszę szept podszyty chichotem. Natychmiast unoszę powieki i wpatruję się wściekła i nieco zdezorientowana w szeroką klatkę piersiową chłopaka. Dopiero teraz zauważam jaki jest wysoki. Unoszę głowę, napotykając ciemne oczy, w których błyszczą zaintrygowanie i rozbawianie. Czuję jak cała zmysłowość momentalnie wyparowuje, kiedy uświadamiam sobie jak mnie upokorzył i pograł, odpycham go. Wściekła popycham go aż wpada na stół.
- Skończony z ciebie kretyn! Nienawidzę cię! I módl się byś dobrze odwalił swój kawał roboty.
Chłopak uśmiecha się krzywo. Tę rundę wygrał, ale na kolejna już mu nie pozwolę. Nie przegram. Nie z nim.
- Już ci zapisałem swój numer telefonu. - Chwyta moje przedramię. Czyli to był długopis, gdy czułam coś chłodnego. Drań.
W pośpiechu zbieram wszystkie swoje rzeczy i rzucam się do wyjścia.
- Na twoim miejscu nie liczyłabym na telefon ode mnie - rzucam wściekle.
Ostatnie, co słyszę to jego cichy śmiech. Pierwszy raz czuję się tak upokorzona i rozemocjonowana. Ten chłopak doprowadzi mnie do szału. Czuję to w kościach. Muszę to powstrzymać, ponieważ na razie za dobrze nie idzie mi odcinanie się od niego. Z każdym niepewnym krokiem on jest coraz bliżej mnie i zrywa każdą moją osłonę.
Nie może poznać prawdy.
Nie może mnie poznać.
Nie może wiedzieć kim się stałam?
***
Wchodzę do Kohl's - jednego z większych centrum handlowych w Fort Collins. Z radością witam ciepłe powietrze w sklepie, gdy na zewnątrz jest tylko kilkanaście stopni i wieje silny wiatr. Pogoda przypomina, iż do końca października pozostał tylko tydzień. Święto Dziękczynienia, które spędzę sama w akademiku ma być za miesiąc. Colin zaczyna powoli wariować. Wciąż powtarza wszystkie negatywy wyjazdu do rodziny na święta. Próbuję go pocieszyć tym, że Boże Narodzenie mamy spędzić razem w Portland. Dzwoniłam już nawet do mamy, aby powiadomić ją o planowanym nowym gościu.
Wzdycham i skręcam w odpowiednią alejkę. Szukam dmuchanego materaca. Nie mogę już dłużej spać na piętrowym łóżku, więc wolę przenieść się na podłogę.
Wszędzie widzę ogłoszenia o zbliżającej się imprezie Halloween'owej. Mój przyjaciel zaprosił mnie na wieczór czytania horrorów w bibliotece zamiast na odjazdową zabawę w bractwie. Chyba wyczuł, że wolę trzymać się na razie z dala od tego miejsca.
Kiedy myślę o bractwie zaczynam myśleć o Hunterze. Spotkaliśmy się tylko kilka razy, a to wystarczyło bym nie mogła przestać o nim myśleć. Jest taki zmienny a zarazem jest jedną z tych stałych rzeczy w moim życiu. Zdążyliśmy spotkać się kilka razy w internetowej kawiarni, aby zadecydować o sprawach związanych z naszym projektem. Musimy oddać go przed końcem listopada. Co skazuje mnie na jeszcze jeden miesiąc pracy z tym chłopakiem. Zwykle wydaje się być odległy i spokojny. Czasem zdarzy się, że rzuci jakiś żart albo uśmiechnie się, ale teraz bardziej przypomina tego nowego Huntera. Pomimo, iż brawura z jaką mnie szantażował była dość irytująca, wtedy wydawał się być bardziej swobodny. Nie wiem czy podoba mi się jego opanowanie, czy może to z jaką łatwością potrafi się do mnie zbliżyć i rozpalić nieistniejące dotychczas uczucia. Każde jego oblicze jest zagadką jak i jego przeszłość.
Znajduję materac i porzucam myśli o przystojnym brunecie, jak staram się porzucić dochodzenie związane z wypadkiem. Odwracam się od regału i wpadam na kogoś.
- Przepraszam - słyszę znajomy głos. Przede mną stoi Kate z naręczem poduszek, zasłaniających jej twarz. Kiedy mnie zauważa, uśmiecha się szeroko. - O cześć Johanna!
Staram się uśmiechnąć. Kate jest ekstrawertyczką. Często opowiada mi na treningach o imprezach, na które chodzi z przyjaciółkami z naszej drużyny. Cóż zwykle nasz dialog jest tylko jej monologiem, ponieważ skupiam się na trenowaniu.
- Hej, co cię tu eee... sprowadza?
Brunetka śmieje się głośno jakbym powiedziała coś zabawnego. Poprawia stos poduszek.
- Moja współlokatorka ma niezwykle miłego kota. Podarł mi wszystkie poduszki, uwierzysz?
Cóż to rzeczywiście coś zabawnego.
- Słyszałam, że twoim partnerem na fizyce został Hunter Forman. Szczęściara z ciebie - mówi z uśmiechem napięcia. Czyżby też mi zazdrościła? Z chęcią się z nią zamienię. Wolę być niewidzialna.
Wzruszam, więc ramionami i kieruję się w stronę kasy. Jedyne co jest i jednocześnie wadą i zaletą tej dziewczyny to, to iż jest skarbnicą najnowszych plotek. Pewnie wiedziała o tym przede mną.
- Jaki on jest? - pyta idąc obok mnie.
Duszę w sobie jęk irytacji.
- Beznadziejny. Mam nadzieję, że uda mu się zrobić doświadczenie, które planujemy - odpowiadam obojętnie.
Kate mimo wszystko wydaje się być podekscytowana.
- A... czy on... mówi coś, kiedy wy no... ten robicie ten projekt? - dziewczyna rumieni się lekko.
- Czasami... rozmawiamy tylko o fizyce - zbywam ją.
Kate wzdycha cicho. Teraz jestem już pewna, iż mi zazdrości. Nie mogę tego zrozumieć.
- Widziałaś już ogłoszenie o terminie mistrzostw w Denver?
- Już go ogłosili? - Zapomniałam sprawdzić.
- Tak wypada, gdzieś w połowie stycznia.
Jest jeszcze trochę czasu, myślę.
- Goldberg pewnie zacznie świrować - Kate przewraca oczami - Zobaczysz niedługo będzie kazał nam ćwiczyć po nocach.
Zapowiada się okropnie mozolna praca.
- Mam nadzieję, że ta obiecana siłownia zostanie jakoś załatwiona - mruczę pod nosem.
- Słyszałam, że Goldberg zajął nam kilka godzin w tygodniu od razu po naszych futbolistach - zachichotała.
- Świetnie...
W końcu docieramy do kasy, płacę i żegnam się z Kate.
Chłodne powietrze przypomina mi dom. Zaczynam zastanawiać się co u mojego brata. Muszę w końcu z nim porozmawiać. Z mamą zresztą też.
Rozmyślania przerywa mi dzwoniący telefon. Odbieram, mając nadzieję, że to nie jest Hunter.
- Halo? - mówię poirytowana.
Słyszę ciche westchnienie po drugiej stronie.
- Joey? To... ty? - cichy, znajomy głos wytrąca mnie z równowagi. Czuję jak drżą mi ręce. Nie mogę oddychać. Szybko się rozłączam. Nie chcę ponownie go usłyszeć.
Nie chcę usłyszeć głosu ojca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top