13.

28 września 2007r.
Teraz mój grafik w ciągu dnia wygląda mniej więcej tak: poranne bieganie, śniadanie, szkoła, a potem czas spędzany z tatą. Często chodzimy razem  z Jerym na mecze hokeya. Miło jest w końcu zanurzyć w przyjemnej rutynie. Nareszcie odczuwam spokój.

- Powiedział, że chce być znajomym od brydża?! - Colin zbulwersowany wymachuje rękoma.

Odwracam wzrok w stronę boiska. Mój przyjaciel zaproponował mi dzisiaj wyjście na mecz. Nasza drużyna jest gospodarzem. Trybuny nie są jednak całkowicie zajęte, dlatego usiedliśmy na samym końcu.

- Nie wierzę. Tyle już w życiu słyszałem: "Zostańmy przyjaciółmi", "Nie jesteś w moim stylu", ale "to"?! Znajomi od brydża! Boże Przenajświętszy zlituj się nade mną, twoim wiernym sługą... - Colin w dramatycznym geście wznosi ręce ku górze, niemal krzycząc.

- Ciszej świrze! - chichoczę.

Colin wzdycha i robi głośnego facepalma.

- A najbardziej mnie dziwi, że się na to zgodziłaś - chłopak świdruje mnie ciekawskim wzrokiem - Tak się męczysz żeby udowodnić sobie, że nic do niego nie czujesz, a tu nagle taki zwrot. Jesteś pokręcona.

Kręcę energicznie głową.

- To nie tak... - I pomyśleć co, by było gdybym opowiedziała mu wszystko, co Hunter wtedy powiedział? Nie chcę wspominać o jego cioci, ani o jej podejrzeniach względem uczuć Huntera, które są także moimi. Czuję mętlik w głowie za każdym razem, kiedy słyszę jego słowa. Nie mogę przestać zastanawiać, co to właściwie oznacza i dla mnie i dla niego.

- To nie tak, wcale na niego nie lecę. Po prostu podoba mi się tak bardzo, że nie potrafię normalnie funkcjonować - recytuje piskliwym głosikiem.

Czuję, że zaczynam przegrywać. Ten chłopak jak się uprze przy swoim robi się nieznośny.

- Nie. Gadasz głupoty.

Colin wykrzywia usta w pewnym siebie uśmieszku.

- Taaaak? - przeciąga głosem - To czemu zgodziłaś się być jego znajomą od brydża?

- Bo może wtedy się odczepi - stwierdzenie brzmi jak pytanie.

Colin śmieje mi się głośno w twarz.

- Już ci uwierzę. Ha! Zadurzyłaś się w nim!

- Nie! Ile mam to powtarzać?! - coraz bardziej się denerwuję.

- Johanna to nie wina grawitacji, że dwoje ludzi wpada na siebie - szczebiocze.

Zgrzytam zębami i z nachmurzoną miną patrzę na zieloną murawę. Zawodnicy skończyli rozgrzewkę.

- Ustaw to sobie na tapetę.

- Już to zrobiłem, Kwiatuszku. - trąca mnie łokciem - No nie rób takiej miny.

Colin wygina swoje usta w podkówkę, a ja próbuję utrzymać marsową minę. Szukam wzrokiem koszulki z nazwiskiem "Forman". Mój przyjaciel spogląda w tę samą stronę i prycha.

- Co jest nie tak z waszą dwójką? Przecież obydwoje...

- Zamknij się Colin - ucinam - Mamy ważniejszy temat do przegadania.

Blondyn unosi brwi w udawanym zaskoczeniu.

- Tak o waszym związku z Hunterem.

- Ugh! - zaciskam pięści i unoszę w górę. Boże daj mi cierpliwość!

- Dobra, dobra. Spokojnie, to o czym mamy rozmawiać?

Wydech, wdech, jak podczas biegu. Spokojnie.

- Byłam w bibliotece...

Colin jęczy i zakrywa dłonią oczy.

- Co?

- Mówisz jak Hermiona z "Harrego Pottera".

Patrzę na niego spode łba. Na jego policzki wypływa różowy rumieniec, unosi ręce do góry.

- Już się zamykam - zamyka usta niewidzialnym kluczem.

Wzdycham.

- Znalazłam artykuł dotyczący wypadku. Cóż... w sumie niczego nowego się nie dowiedziałam, prócz tego, że były dwie osoby poszkodowane.

Oczekuję na jakąś reakcję Colina, ale on tylko patrzy na mnie jak na dziwoląga.

- Eee, rozumiem, że to ma być coś ważnego, tak? - ucieka wzrokiem na strony.

- TAK! Colin! Przecież to znaczy, że tam był ktoś jeszcze! Może to był Roger. Albo Charlie, albo... albo...

- Dziewczyno, czy ty we wszystkim doszukujesz się jakiś teorii spiskowych? Matko chyba zacznę chować przed tobą moją czekoladę. Cukiereczku, nadmiar glukozy poważnie ci szkodzi - wyciąga dłoń i ze zmarszczonym czołem dotyka mojego czoła, jakby chciał sprawdzić moją temperaturę.

Odtrącam jego rękę i prycham, poirytowana. 

- Wiedziałam, że mnie nie posłuchasz. Dlaczego tego nie rozumiesz?! Przecież to może być jakaś wskazówka...

Colin patrzy na mnie dziwnie poważnym wzrokiem.

- Wiesz Johanna, tylko jednego nie potrafię zrozumieć. Dlaczego aż tak w tym grzebiesz skoro zapierasz się nogami i rękami, że przeszłości nie da się ani cofnąć ani naprawić? Po co ci to? A co ważniejsze po co to Hunterowi? Chłopak nie wchodzi ci z buciorami w życie tak jak ty jemu. 

Wytrzeszczam oczy. 

- Nie obraź się. Po prostu jestem szczery. Skoro tak bardzo nie chcesz mieć z nim do czynienia, to przestań wokół niego węszyć. Bo o tym, że jesteś pokręcona już wiem, ale żeby on o tym wiedział chyba nie chcesz. 

Otwieram usta. Zamykam. Otwieram. I nie wiem, co odpowiedzieć. Ponieważ Colin ma rację. Jak zwykle. Moja duma każe mi milczeć, by nie pogorszyć sytuacji. Zgrzytam zębami i odwracam się w stronę boiska, na którym mecz rozpoczął się już na dobre. Widzę Huntera, który krzyczy z ławki rezerwowych. Charlie zalicza porządnego faula. Leży dłuższą chwilę, w końcu podnosi się powoli i biegnie na swoją pozycję. Mój wzrok znów powraca do ciemnej czupryny Huntera. Czuję jak puls przyspiesza mi do granic możliwości. Wmawiam sobie, że to ze wstydu i wyrzutów sumienia. Jednak to dziwne uczucie ożywienia zaczyna mnie powoli uzależniać. Dlatego też czuję przytłaczający smutek. Colin ma rację. Jestem największą egoistką na świecie. Jak mogłam myśleć o nim jak o wyzutym z uczuć przedmiocie. Wciąż nie jestem w stanie zmienić swojego nastawienia. Chociaż coś każe mi skorzystać z tego, co mi oferował. Nawet jeśli miałoby to być tylko doświadczenie i nic głębszego, po za tym. Jak z dnia na dzień przyzwyczaić się do tego, że ktoś chce mieć z tobą coś wspólnego, skoro przez lata byłam wyrzutkiem społeczeństwa?

- Swoją drogą ty i Hunter jesteście największymi idiotami na świecie. Zobaczysz Doktor Randka - wskazał na siebie kciukiem, szczerząc się głupkowato - w końcu wam pomoże.  

- Kretyn - mruczę.

Colin wpychana do ust garść popcornu i mówi:

- Słyszałem kwiatuszku.

Krzywię się w jego stronę i pokazuję język. Chłopak wybucha śmiechem i cała napięta atmosfera oraz dyskomfort opuszczają  moje ciało. Przysuwam się do Colina, wyciągając rękę do popcornu. Blondyn cmoka i kręci głową.

- Wiedziałem, że wrócisz po żarcie, Żmijo.

Śmiejąc się, pakuję sobie do ust garść:

- Wyjeżdżasz do domu na święta?

Colin pochmurnieje.

- Tak. Ojciec kazał mi przyjechać. Zapowiada się naprawdę piekielne Dziękczynienie.

Patrzę na niego współczująco.

- Nie możesz zemną zostać?- pytam cicho.

Colin wzdycha głośno i się przygarbia. Gdzieś w głębi miałam nadzieję, że Colin ze mną zostanie, ale...

- Rodzinka już wszystko wykupiła. Tym razem z tego nie wybrnę. Robię to tylko dla mamy, ale wątpię bym wrócił tam na Gwiazdkę. A ty? Nie jedziesz? A Jery?

Kręcę głową i zaczynam bawić się nitką zwisającą z koszulki.

- Nie mam siły. Zresztą wiesz jakim problemem są dla mnie samoloty - Colin kiwa głową - Pojadę na Boże Narodzenie. Może zabierzesz się ze mną?

Chłopak wytrzeszcza oczy. 

- Mogę?

Patrzę na niego zdezorientowana.

- No jasne. Jeszcze pytasz.

Colin chwyta mnie i przyciąga do siebie. Ściska mnie tak mocno, że tracę czucie w rękach. Klepię go po ramionach, aby przestał.

-Dusisz mnie. 

Czuję, że niezręczna atmosfera wyparowała, więc wolę nie opowiadać Colinowi o tym, co jeszcze udało mi się podsłuchać. Coś mi mówi, że nie interesują go moje insynuacje oraz dochodzenie. 

Blondyn obejmuje mnie ramieniem i przytula do siebie.

- Dobra, Kochana teraz możemy spokojnie obserwować twojego kochanka. 

Prycham i daję mu kuksańca w bok. Colin śmieje się głośno. Wracam  wzrokiem do boiska poniżej. Huntera odnajduję dopiero przy trenerze. Mocno gestykuluje, coś tłumaczy mentorowi, a jego twarz i spięte ramiona zdradzają niepokój. 

Co jeszcze przede mną ukrywasz?

***

Colin wybucha kolejną salwą śmiechu. Spoglądam na niego, uśmiechając się cierpko. Chłopak siedzi bokiem na krześle ławkę obok. Grzebie pałeczkami w pudełku z chińszczyzną. Na blacie mojego stolika też stoi aromatyczne pudełko aż ślinka cieknie... 

- Nie rozumiem...- mówi Colin z pełnymi ustami - Czefu normalni ludzie idą f tym czasie na pofondny obiad, a nie jak ty - wskazuje pałeczkami na mnie, a następnie na siebie - i ja siedzą w pracofni fizycnej, podczas przerfy obiadofej. 

Uśmiecham się lekko i kręcę głową.

- Przecież sam prosiłeś mnie o pomoc. - Odwracam się do niego, przerywając pisanie. 

Colin pąsowieje, a próbując to ukryć zasłania się jedzeniem.

- Mogliśmy to zrobić na zewnątrz. Gdziekolwiek... - rozgląda się w okół, udając przerażenie - byle nie w tej sali tortur.

Wzruszam ramionami. Czuję strach, czyhający gdzieś głęboko w moim sercu. Przełykam ślinę. Uciekam wzrokiem na strony. Skup się, nakazuję sobie w myślach, i wracam do obliczeń z zadań mojego przyjaciela.

- Masz szczęście, że profesor Carter mnie lubi - burczę pod nosem.

Od razu kiedy spojrzałam rano przez okno odechciało mi się porannego treningu. Na moją niekorzyść do przerwy pogoda się nie poprawiła. Dzięki Bogu trafiłam na wolną pracownię, a wykładowca był na tyle życzliwy, by pozwolić nam przesiedzieć przerwę do czasu naszej lekcji. 

- Ciekawe dlaczego? - Colin w groteskowy sposób drapie się po brodzie - Może dlatego, że jesteś jego jedyną dobrą studentką? No nie wiem, nie wiem. 

Mrużę oczy i zaciskam zęby.

- Czy mam przestać pisać, Lalusiu? - pytam chłodno.

Colin wzdycha głośno, łapiąc się teatralnie za serce.

- Aua! Już się zamykam Królowo Lodu.

- Dziękuję bardzo.

Zapisuję kolejne kartki w zeszycie Colina. Notatki, obliczenia, rysunki... Moje myśli ulatniają się do mojej małej "czarnej dziury". W takich chwilach przypominam sobie, skąd wzięła się moja pasja do tego przedmiotu. Po prostu się wyłączam. Widzę liczby, teorie, to wszystko zamknięte w cichej bańce mydlanej. Ukryta w nicość jestem bezpieczna. Nie ma tajemnic, nie ma ciemnych oczu Huntera, pytań Colina i przeszłości, która ciąży, niczym głaz, na sercu. Tutaj jestem prawdziwą sobą.Nie muszę udawać ani się kryć. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Każda odpowiedź zależy ode mnie. Nikt nie wpływa na moje wybory. Przestają mnie ścigać, zmuszać...

Dłoń machająca przed moimi oczami, wyrywa mnie z zadumy.

- Co? - z żalem opuszczam moją kryjówkę.

Colin spogląda na mnie  dziwnym wzrokiem. Analizuje moje zachowanie. Wiem, co musi widzieć. Pustkę.

- Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mogliśmy wyjść?

- Nikt ci przecież nie kazał ze mną zostawać - odpowiadam rozdrażniona, przygotowując się do ofensywy. Wznoszę mur za murem, by nie przebił się do mnie. Mam w tym wieloletnie doświadczenie i zdaje się, że Colin to widzi. 

- Hmm. Tylko nie mów, że boisz się wpaść na pana H. - wzdrygam się niezauważalnie, ale Colin dostrzega moją nieznaczną reakcję i rży ze śmiechu.

Piszę coraz szybciej, dokańczając ostatnie wnioski i wyniki. Nienawidzę, kiedy dokopuje się do prawdy. 

- Nie wierzę. Johanna Reinhart nie chce spotkac pana H? Niemożliwe!

Ze zgrzytem odrywam pióro od kartki i rzucam w niego zeszytem. Chłopak uchyla się przed lecącym przedmiotem, upadając z krzesła. Przez chwilę z szoku nie może nic powiedzieć, ale ta błoga cisza trwa tylko sekundy. Następnie wybucha niepohamowanym śmiechem. On jest niemożliwy.

- Spokojnie Tygrysico! Zachowaj swoje pazury dla Huntera - nadal chichocząc, wstaje i podnosi zeszyt z podłogi. Rzucam mu mordercze spojrzenie. Podnosi ręce w obronnym geście. - Dobra już się zamykam.

- Masz jakiś problem?! - odwarkuję i chwytam pudełko z jedzeniem. Opieram się na krześle, zakładam nogi na blat ławki, wdychając zapach z opakowania. 

Chłopak przysuwa się do mnie i robi głupią minę. Zaciskam usta, aby się nie roześmiać. Co za głupek, szepcze głosik z tyłu głowy. Kochany głupek, odpowiadam cicho.  Zaczynam jeść chińszczyznę. 

- Nie obrażaj się Jo. Przecież wiesz, że żartuję - odpowiada, marszcząc czoło.

Odchylam się na krześle, pochłaniając orientalne smaki wschodu i kiwam głową.

- Spoko.

Colin opiera się łokciami na mojej ławce i macha rzęsami w zabawny sposób.

- Opowiedzieć ci kawał? - pyta zalotnie.

Kiwnięciem głowy zachęcam go, by kontynuował.

- Wiesz jaki problem mają fizycy kwantowi?

Wzruszam ramionami w geście poddania. Jestem ciekawa, czym mnie zaskoczy. Tłumię uśmiech.

- Kiedy mają pęd nie mają pozycji, a kiedy znajdą pozycję nie mają pędu. 

Wybuchamy niepohamowanym, obłąkanym śmiechem i przez kolejne pół godziny śmiejemy się z kawałów Colina lub cytatów z książek, które przeczytał. Tak oto przemija przerwa obiadowa, a do pracowni zaczynają schodzić się zmarnowani i niewyspani studenci. Przyłapuję się na tym, że zerkam na drzwi. 

- Czekasz na kogoś? - szczebiocze Colin przy moim uchy. Odwracam się do niego. Patrzy to na mnie, to na drzwi.

- Nie, czemu pytasz? - Przeglądam swoje notatki, udając wielkie zainteresowanie.

Colin pochyla się nad moją ławką i mówi konspiracyjnym szeptem:

- Bo jakby, co... to już przyszedł.

Czuję jak w moim brzuchu wzlatuje rój motyli. Nie! To nie są żadne motyle. Raczej szalone, niedorozwinięte mole. Kręcę głową z powodu własnych, głupich myśli. 

- Nie rozumiem, o co ci chodzi - mruczę tylko.

Widzę jego trampki, kiedy przechodzi i siada przede mną. Kulę się. Z bólem czekam aż wykład się zacznie i w końcu skończy, a ja będę mogła się ulotnić. Jednym uchem słucham profesora Cartera, a drugim wyłapuję zaczepki Colina obok. Słyszę jak coś tłumaczy, ale nie jest do końca pewna, co. Pewnie już o tym czytałam. Notuję, nie rozumiejąc o czym piszę. Przed oczami mam tylko twarz wysokiego bruneta przede mną. Wiercę się na krześle. Jak on może siedzieć tak spokojnie?! Denerwuje mnie moja słabość do niego. Słyszę szum. Nie potrafię się skupić. 

Z transu wybija mnie łokieć Colina. Podskakuję na krześle i syczę w jego stronę.

- CO..?! - burczę, ale on wskazuje na profesora. 

Mężczyzna stoi na środku z listą studentów, uczęszczających na jego zajęcia. Budzę się akurat w momencie, by usłyszeć:

- Reinhart... hmm nie będziesz ze swoim cudownym przyjacielem, wiem dobrze, że mu pomożesz. Tym razem chcę zobaczyć rezultaty twojej współpracy z panem Formanem. 

Wytrzeszczam oczy. O kurde... Nie! Nie potrafię wydobyć głosu, więc tylko przełykam głośno ślinę i kiwam głową. Hunter nie pokazuje żadnej reakcji. Natomiast wszystkie pary oczu należące do żeńskiej części studentów są wlepione we mnie. Widzę zawiść oraz groźbę niechybnej śmierci. Super.

Colin ciągnie mnie za pasmo czerwonych włosów.

- No Kwiatuszku teraz zjedzą cię wszystkie pijawki na uczelni. 

- POMOCY - mówię bezgłośnie. 

Chciałam sobie wszystko przemyśleć. Zachowanie Huntera, jego słowa, to co odkryłam, a teraz sam los zmuszał mnie do natychmiastowych działań. Cóż za niesprawiedliwość. Gorzej, że nie wyobrażałam sobie współpracy z NIM. Umiemy tylko albo milczeć albo warczeć albo...

Spuszczam głowę i pocieram powieki. Czuję jak pojawia się tępy ból z tyłu głowy. Colin wyciąga mnie z klasy, gdy wszystkie miejsca pustoszeją. Hunter nadal siedzi w ławce. Wyjmuję długopis i na skrawku kartki wypisuję kilka słów. Muszę jakoś zapanować nad tym, co się wyrabia. Przecież nigdy się nie poddałam, a wiele razy miałam pod górkę.

Nie bacząc na protesty Colina, podchodzę szybko do Huntera. Przyjmuje maskę twardzielki i kładę karteczkę na blacie. Chłopak nawet na mnie nie spogląda. Wolę nie wiedzieć, co myśli. Wolę nie wiedzieć, co ja myślę.

Gdy już jesteśmy na korytarzu, Colin kręci głową i mówi:

- Ale ty masz szczęście, Joe.

- Tak Colin, nie wiem, kiedy w końcu wyczerpię swój pieprzony limit.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top