12.
24 września 2007r.
Tata wrócił. Pojechaliśmy z mamą i Jerym na lotnisko, by go odebrać. Nigdy nie widziałam jej tak szczęśliwej. Powiedziała, że ciszy ją fakt, iż ostatni raz jedzie odebrać swojego męża z lotniska. Mnie także cieszy wizja ojca w domu. Jednak, gdy zobaczyłam go niosącego swój worek marynarski posmutniałam. Wyglądał na chudszego i bledszego. Jego wzrok był przygaszony i rozbiegany. Nawet, kiedy mama podbiegła do niego, rzuciła się w jego ramiona wydawał się być nieobecny. Kiedy był na służbie modliłam się, by nie odszedł. Teraz widzę, że ludzie nie muszą umierać, by odejść. Mogą nadal żyć, ale bez części siebie. Czasem większej lub mniejszej. A czasem po prostu utraciwszy całego siebie.
Uczepiona płytek położonych na podłodze, wdycham zapach jodu, który wypełnia pomieszczenie. W tak żenującym położeniu chyba nigdy się jeszcze nie znajdowałam. Mam ochotę zaśmiać się histerycznie, bo każdy nerw mojego ciała odbiera bodźce ze zdwojoną siłą. Słyszę kroki. W następnej sekundzie silne ramiona chwytają mnie pod ręce. Hunter podciąga mnie do pozycji siedzącej.
- O mój Boże! Nic ci się nie stało?! - dopiero teraz zauważam pochylającą się nade mną Profesor Perkins.
Ze wstydu odbiera mi głos, więc tylko kręcę głową.
Hunter klęczy przy mnie i chwyta moją twarz w dłonie. Jego oczy szukają obrażeń na twarzy. Chciałabym go odepchnąć, powiedzieć żeby poszedł do diabła, ale delikatny dotyk jego palców sprawia, że zapominam o całym świecie, a moje ciało napawa się przyjemnym ciepłem. Dotyka mojego czoła. Krzywię się, gdy czuję lekkie pulsowanie. Hunter marszczy czoło.
- Będzie siniak. Nieźle walnęłaś w posadzkę - mówi spokojnym głosem chociaż jego oczy wyglądają na przestraszone. Czuję rumieniec wypływający na policzki, więc spuszczam wzrok i wściekła zaciskam pięści. Przy nim nie zachowuję się normalnie.
Jego ręce przesuwają się w dół, na szyję. Wciągam powietrze i spoglądam na niego spod rzęs. Tym razem nie szuka siniaków, lecz patrzy w moje oczy. Ucieka mi ciche westchnienie. Te bezgraniczne, ciemne oczy... Przygląda mi się z zaciekawieniem i nieskrywaną ulgą. Odwracam wzrok.
- Musiałaś uderzyć się w kolana - mówi szybko i zanim zdążę zaprotestować, on już dotyka moich nóg. Wydaję z siebie zduszony jęk bólu, gdy jego palce dosięgają prawego kolana i natychmiast się wyrywam.
- Przepraszam, na prawdę nie chciałem. Jak bardzo boli?
Kręcę głową i próbuję się podnieść. Hunter ze skruchą chwyta mnie jak najdelikatniej za dłonie i podciąga w górę. Żałuję, że coś normalnego dla mnie wywołuje w nim poczucie winy.
- Johanna prawda? Co się stało, że tak... wpadłaś? - odzywa się rozbawionym głosem profesor.
Odwracam się w jej stronę, dopiero teraz przypominając sobie o jej istnieniu. Jeszcze bardziej się zawstydzam. Patrzy to na mnie, to na Huntera przebiegłym wzrokiem. Już dobrze wiem, co jej chodzi po głowie.
- Emm... - mój wzrok pada na leżące wszędzie kartki. - Przyniosłam swoją analizę, ale... potknęłam się... i wpadłam na drzwi... i one... emm... po prostu jestem niezdarą. - Śmieję się zdenerwowana.
Profesor Perkins unosi podejrzliwie brwi, ale jeśli nie wierzy w moje wyjaśnienie nie daje tego po sobie poznać. Po chwili kiwa głową.
- Chyba jako jedyna jesteś tak skrupulatna w swoich projektach. - Spogląda na morze kartek pod nogami. - Zwykle dostaję tylko 3 kartki, ale ty przeszłaś samą siebie.
Krzywię się zażenowana i przepraszam. Schylam się z trudem, aby pozbierać kartki, lecz Hunter mnie uprzedza.
- Trzeba znaleźć jakieś leki przeciwbólowe - mówi do profesor Perkins - Pozbieram je - dodaje spoglądając na mnie.
Kobieta uśmiecha się dumna.
- Cóż za uczynny chłopak - mruga do mnie porozumiewawczo - Chodź za mną, mam gdzieś w szafce ibuprofen.
Prowadzi mnie do małego kantorka obok klasy. Kuleję za nią. Przystaję w drzwiach i patrzę jak przegląda zawartość regałów pełnych prac uczniów. Zaczyna nucić jakąś wesołą melodię pod nosem.
- Znasz Theodora? - odwraca się przez ramię.
Przełykam ślinę i próbuję się nie denerwować.
- Tak - odpowiadam zdawkowo.
Blondynka uśmiecha się i wraca do grzebania w szafce z bandażami.
- Jesteście przyjaciółmi? - drąży swoje małe przesłuchanie. Staram się stłumić rozdrażnienie i strach, które wiążą mój żołądek w supeł. W końcu to jego ciotka, mówię sobie, czuje się zobowiązana swatać go z potencjalną partnerką. Boże to brzmi jak z programu przyrodniczego. Przypomniały mi się konsjerżki w blokach mieszkalnych. We wścibskim przepytywaniu ludzi były lepsze niż KGB na przesłuchaniach.
- Chyba nie znamy się aż tak dobrze... - wykręcam sobie palce.
- Acha... - kobieta nadal przeszukuje półki, a w jej głosie słyszę lekkie rozczarowanie.
Ciszę panującą w pokoju zaburza tylko szmer przesuwanych przedmiotów. Czuję jak wszystko się kurczy, a gardło wysycha mi na wiór.
- Jest! Znalazłam. Proszę. - Kobieta wstaje i podaje mi opakowanie tabletek przeciwbólowych. - Może chcesz wodę?
- Jeśli pani ma...
Blondynka uśmiecha się i chwilę nad czymś waha. W końcu mówi przyciszonym głosem.
- Możesz mieć słowa, które zaraz powiem w głębokim poważaniu..., ale muszę je powiedzieć - śmieje się lekko - Theo się zmienił. To zupełnie inny chłopak niż myślisz. Nie pozwól żeby jego błędy z przeszłości wpłynęły na twój osąd.
Zszokowana nie mogę się ruszyć. Co do...? Tego się nie spodziewałam. Moralistyczna porada, a nawet ostrzeżenie od jego ciotki. Musi jej bardzo zależeć na Hunterze.
- O-oczywiście - odpowiadam głucho.
Kobieta uśmiecha się ciepło i idzie w kierunku swojej torebki, leżącej na biurku. Także odwracam się i człapię w jej kierunku. Zdezorientowana, przyglądam się nieufnie kobiecie. Chłopak zdążył już pozbierać wszystkie moje kartki. Stoi oparty o ścianę. Od razu się prostuje, gdy podchodzę bliżej. Poprawia i tak roztrzepane włosy.
Profesor Perkins daje mi butelkę z wodą, a ja biorę dwie tabletki.
- Aż tak cię boli? - pyta Hunter.
Kręcę głową. Och, żeby te tabletki chociaż pomogły.
- Po prostu jestem lekomanką - odpowiadam rozdrażnionym głosem. Połykam pigułki i od razu słyszę głos Colina: "Kwiatuszku miałaś być miła. Jego ciotka cię zasztyletuje."
Hunter unosi brwi i zaciska usta, próbując ukryć rozbawienie.
- No cóż. Johanna, otrzymałam od ciebie analizę, więc... - blondynka z udawanym zainteresowaniem układa sterty dokumentów w równe stosiki - Hunter może odprowadzisz koleżankę. Nie chcielibyśmy żeby...
- Znowu się przewróciła? - kończę suchym głosem i unoszę jedną brew.
Kobieta zanosi się nerwowym chichotem. Spoglądamy po sobie z Hunterem. Chłopak przewraca oczami,a ten drobny przejaw jego rozbawienia wywołuje we mnie dziwnie przyjemne ciepło. Zbieram wszystkie swoje rzeczy i kieruję się w stronę drzwi. Kątem oka widzę jak Hunter chwyta czarny plecak. Jego oczy miotają gromy w stronę ciotki, która uśmiecha się jak najedzony kot.
Staram się iść najszybciej na ile jestem w stanie, ale pulsujący ból nie pozwala na zawrotną prędkość.
- Johanna, poczekaj.
Słyszę kroki za sobą. Wyciągam telefon z tylnej kieszeni, aby uniknąć kontaktu wzrokowego z chłopakiem. Nie muszę sprawdzać, kto dzwonił. Dobrze wiem, że to Colin. Coś mi mówi, że jeszcze w nie jedną taką sytuację wpakuje mnie mój przyjaciel. Piszę do niego krótkiego SMS:
"Kup mi kawę na wynos i za 10 min masz być na parkingu."
Niemal natychmiast otrzymuję odpowiedź:
"Jak zwykle zimna jak lód. Mam nadzieję, że Doktor Randka ci pomoże. Będę za 11 min ha!"
Zagryzam wargę i śmieję się w duchu. Cały Colin.
- Johanna. Chciałbym cię przeprosić... za tę imprezę.
Starając się ukryć zdziwienie, odwracam głowę w jego stronę. Wygląda bardzo poważnie.
- Spoko. To nie twoja wina. Po prostu... miałam atak... klaustrofobiczny - staram się być jak najbardziej przekonująca.
Hunter w śmieszny sposób unosi brwi.
- Masz klaustrofobię?
- Eee, można tak powiedzieć... - Nie mam żadnej klaustrofobii, koleś.
- Acha - kiwa i zwiesza głowę.
Z całych sił staram się nie kuleć.
- Jak dużo słyszałaś zanim wpadałaś do sali? - pyta nagle.
Nerwowo zerkam na ręce.
- Co? - Ma poważny wyraz twarzy. - Nic nie słyszałam.
- Nie wierzę ci.
- Twój problem - odpowiadam butnie.
Hunter wzdycha i kręci głową, jakby walczył sam ze sobą.
- Przepraszam, okay? Po prostu nie chciałbym żeby to, co usłyszałaś wyszło na jaw.
Zaciskam zęby i cedzę:
- Już ci mówiłam, że nic nie słyszałam.
- Nie znam cię na tyle dobrze, by ci ufać - odpowiada takim samym tonem Hunter. Pierwszy raz jest tak agresywny wobec mnie. Chyba wyczerpałam swój limit dobroci od Huntera. Najwyraźniej to dla niego sprawa życia i śmierci. Nie potrafię go rozgryźć.
- W ogóle mnie nie znasz. - odwarkuję.
- I czyja to zasługa?!
Zatrzymuję się nagle zupełnie zbita z pantałyku. Ciemne oczy Huntera płoną irytacją.
- Co? Nie masz nic do powiedzenia? Zwykle sypiesz sarkazmem jak z rękawa.
Splatam ręce na piersi i wznoszę oczy ku niebu.
- Nie rozumiem o co ci chodzi? Czego ty ode mnie chcesz?!
Hunter patrzy na mnie jakbym była trędowata.
- Chcę cię poznać. Tylko tyle. Porozmawiać jak znajomi z brydża - odpowiada spokojnie.
Prycham cichym śmiechem.
- Co? Znajomi z brydża? Czy ty siebie słyszysz?
Hunter zagryza wargę ze zmieszaniem. Próbuję się skupić i nie patrzeć na jego usta.
- To dlatego męczysz mnie od ostatniego tygodnia? Bo chcesz sobie znaleźć kumpla?
- W twoich ustach to brzmi co najmniej dziwnie.
- Bo takie jest - odpowiadam kwaśno, ale w środku cała drżę na myśl, iż Hunter chciałby się do mnie zbliżyć z własnej woli.
Chłopak staje przede mną i zmusza do zatrzymania się. Wstrzymuję oddech. Teraz dopiero uświadamiam sobie, że daleko mu do jakiegoś tam chłopaka. Niezwykle wysoki mężczyzna góruje nade mną. Podziwiam jego żelazne mięśnie rysujące się po materiałem bluzy. Uciekam przed jego wzrokiem, ale to na nic. Patrzy na mnie hebanowymi oczyma osłoniętymi firanką rzęs. Czuję gorąco. Każdy mięsień napina się w słodko-gorzkim oczekiwaniu na jego krok. Jego krótkie, czarne włosy są seksownie zwichrzone przez co wygląda jeszcze bardziej pociągająco. Oddech przyspiesza, a jego dłoń nadal spoczywa na mojej ręce, kiedy próbował mnie zatrzymać. Niby nic nieznaczący dotyk, ale zaczyna coraz bardziej mi ciążyć. Mam wrażenie, że rozbiera mnie warstwa po warstwie. Jak on to potrafi? Wydaje się znać mnie. Prawdziwą mnie...
- Nie zupełnie szukam kumpla... - jego głos jest głęboki i zdecydowanie seksowny. Równie gęsty, co atmosfera między nami. Jego wzrok staje się coraz bardziej gorący, a ja zastanawiam się, czy taki był dawny Hunter. Ten sprzed wypadku.
Przełykam ślinę, próbuję skończyć kontakt zarówno wzrokowy jak i fizyczny. Wyrywam swoją rękę z jego uścisku. Robię to ospale, nie mogąc zmusić rozedrganego ciała do ruchu. Skup się, nakazuję mojemu słabemu ciału. To nic nie znaczy. Na pewno nie czuje tego samego, co ja. Jego ciotka się myli. Nie jest zakochany. To pewnie jedna z jego gier, do których przywykł.
- To kogo szukasz? Przyjaciółki do łóżka? - syczę - Nie mam zamiaru zajmować miejsca Nancy.
Hunter mruży oczy, ale to tylko sprawia, że wygląda przystojniej.
- Skończyłem z tym.
Przełykam ślinę, próbując zatrzymać galopadę myśli oraz naiwnego serca. Coś zaczyna boleć mnie w okolicy serca, gdy słyszę jego słowa. Co się ze mną dzieje?!
- Nie obchodzi mnie to. Nie interesujesz mnie.
Szatyn spogląda na mnie przeciągle. Jego sylwetka góruje nade mną sprawiając, że czuję się bezbronna i krucha. Mam wrażenie, iż emanuje jakąś nieposkromioną siłą, która mnie przyciąga, a zarazem miesza w głowie. Po długiej chwili ciszy zmąconej naszymi urywanymi, pełnymi napięcia oddechami, Hunter uśmiecha się półgębkiem.
- Nie mogę natomiast powiedzieć tego samego wobec ciebie.
Te słowa zupełnie odbierają mi racjonalne myślenie. Mogę tylko powtarzać te słowa wciąż i wciąż w mojej głowie. Nic więcej. Tylko on, on, on...
- Możemy przestać na siebie warczeć ? - wyrywa mnie z zamyślenia i szoku, zmieniając temat
- Nie mam pojęcia jak z tobą rozmawiać żeby cię nie rozwścieczyć- śmieje się cicho nadal zachrypniętym głosem.
Prycham cicho. Musisz się ogarnąć, powtarzam,pragnąc uciszyć ciągłą frazę przepływająca przez potok myśli. Nie wiem jak do tego doszło. Powinnam była temu zapobiec, ale coś mi nie pozwala. Jego obecność wyzwala we mnie nieznane emocje, które są takie orzeźwiające. Takie nowe i nieznane. Nie powinnam być tak ciekawa. Może powinnam się poddać i pozwolić się ponieść? Bez względu na konsekwencje?
Ostentacyjnie przewracam oczami.
- Jak wolisz...
Hunter ukrywa uśmiech rozbawienia.
- Czy mogę pani towarzyszyć w drodze do wyjścia?
Krzywię się na dobór jego słów.
- Nie, ale i tak mnie nie posłuchasz, więc miejmy to już za sobą - odpowiadam rzeczowym tonem, ukrywając ekscytację.
Hunter patrzy na mnie przez dłuższą chwilę swoim zagadkowym spojrzeniem. Spuszczam wzrok i zaczynam iść korytarzem. Próbuję przestać zerkać na niego ukradkiem. Chłopak wydaje się tego nie zauważać, ale wiem jakim dobrym jest aktorem.
- Nadal cię boli? - pyta nagle, a ja przypominam sobie o mojej nodze. Pierwszy raz zapomniałam o bólu... jak to możliwe?
Wzruszam ramionami.
- Przyzwyczaiłam... - zagalopowałam się trochę, staram się nie okazać zdenerwowania i szukam pierwszego lepszego kłamstwa - to znaczy.. nie boli już w ogóle.
Hunter spogląda przed siebie bez wyrazu. Nie mogę nawet spróbować go odczytać.
- To, że nadal kulejesz mówi coś zupełnie odwrotnego - stwierdza, zresztą trafnie.
- Wydaje ci się - odgryzam się.
Chłopak zerka na mnie z krzywym uśmiechem.
- Miałaś już wcześniej jakieś kontuzje?
Zakładam kosmyk czerwonych włosów za ucho, starając się zapanować nad drżeniem dłoni. Wiedziałam, że w końcu ta konwersacja zejdzie na niestabilny grunt. Wzdycham.
-Można tak to nazwać...
Hunter uśmiecha się lekko. Jakby wiedział o czym mówię.
- Też miałem mnóstwo złamań i zwichnięć. Kiedyś nawet jeden zawodnik z Brair tak wcisną mnie w murawę, że złamał mi mostek - spoglądam na niego kątem oka. Melancholia w jego głosie sprawia, że czuję jak powoli się z nim identyfikuję. - To znaczy nie myśl, że jestem świrem, bo cieszę się na myśl o złamanym mostku... prawie wtedy nie zszedłem w szpitalu, ale... gra z drużyną była na życie i śmierć.
- Cóż... nadal grasz w drużynie? - pytam celowo zmieniając temat na bardziej neutralny, patrząc na wszystko tylko nie na niego.
Hunter chrząka. Chyba poruszyłam niezręczny temat. Trudno.
- Tak. Teraz moim zadaniem jest grzanie ławki.
- To i tak mała kara w porównaniu z tym, co się stało - mówię bez zastanowienia. Niemal natychmiast czuję jak zmienia się atmosfera między nami.
Hunter wzdycha:
- Trochę irytujące, gdy nadal trenujesz.
Przystajemy przed drzwiami. Dziękuję Bogu, że nie muszę już dłużej wytrzymywać przy boku Huntera. Spoglądam przez oszklone wejście. Widzę Colina, który chodzi w kółko na parkingu. Czuję niepokój rozprzestrzeniający się w sercu.
- Niestety nigdy nie uda nam się zmienić przeszłości - z moich ust wydobywa się szept.
Hunter spogląda przez przeszklone drzwi. Ręce wsadził do kieszeni. Kiwa się na piętach.
- Śmierć ma wiele obliczy, wiesz?
Podnoszę wzrok i spotykam jego smutne, zimne oczy. Kiwam głową. Chociaż bez uprzedzenia zmienił temat dobrze wiem, o czym mówi. Czuję ból, który pielęgnuję w sobie odkąd skończyłam siedemnaście lat.
- W pewnym momencie człowiek może stracić wszystko na co pracował całe swoje pieprzone życie. Dopiero wtedy zaczyna doceniać, to co było naprawdę ważne.
Nie mogę odwrócić wzroku od jego blizny na szyi.
- A co jest naprawdę ważne? - pytam cicho.
- Dla każdego coś innego. Rodzina, przyjaźń, nadzieja...
- A dla ciebie?
Chłopak zastanawia się przez chwilę w końcu mówi cicho:
- Chyba właśnie te trzy rzeczy.
Powolnie kiwam głową. Czuję jak czas się zatrzymuje.
- W tej samej kolejności?
- Nie wiem - dotyka swojej blizny - Każde z osobna jest ważne, ale myślę, że jak człowiek nie ma nadziei, nie ma chęci do życia...
Przełykam ślinę. Czemu on tak na mnie patrzy? Jakby wiedział, co czuję, co myślę...
- A ty masz... nadzieję? - nie wiem, czy usłyszał mój błagalny szept.
Hunter przygląda mi się zainteresowany, ale jego wzrok jest bezlitosny. Kurczę się pod tym spojrzeniem.
- A ty? Jaka jest twoja odpowiedź?
Głośno wciągam powietrze i wychodzę. Muszę uciec. On tak szybko potrafi mnie przejrzeć. Tym razem czuję się zmrożona. Skuta lodem. Wydrążona. Pusta w środku. Jakby Hunter zabrał wszystkie emocje, które miałam, a pozostawił po sobie pustkę.
Dlaczego zwykła rozmowa nagle przekształciła się w coś takiego?
Dlaczego czujemy to samo?
Dlatego, że obydwoje umarliśmy.
Obydwoje wiemy jak, to jest utracić nadzieję.
*************************************************************
Część, wszystkim!
Bardzo Was przepraszam, że tak długo nic tu się nie działo. Nie będę się usprawiedliwiała, zaniedbałam nieco moją historię. Mam nadziej, że mi wybaczycie.
Nie wiem, czy wy też tak macie, że bohaterowie sami odbierają wam "pióro" i zaczynają pisać coś własnego. Cały czas walczę z tym bym to ja pisała, a nie opowieść sama się pisała, bo mogą wyjść z tego czasem dziwne rzeczy bez ładu i składu.
Mam przygotowanych jeszcze kilka rozdziałów i planuję maraton z Johanną i Hunterem. Co Wy na to? Zależy mi na Waszej aktywność, by nie czuć się tu samotną "pisarką" bez odbiorców. Jeśli macie coś do poradzenia, powiedzenia, podzielenia się opinią piszcie śmiało. Tylko nie "hejtujcie" za bardzo :D
Co sądzicie o bohaterach? A zwłaszcza o tym jak zdezorientowana jest Johanna w swoim dziwnym życiu? Jakie tajemnice skrywa Hunter, a co Johanna? Co ich czeka?
Szczerze... to sama też jestem tego ciekawa, bo są okropnie niestali.
Piosenka dobrana w taki sposób nie bez przyczyny. Uwielbiam Jamalę i choć większość z Was nic nie zrozumie z ukraińskiego, mogę Wam zdradzić ( tak wszystko rozumiem :D), iż opowiada o tym jak zaplątała się w swoich uczuciach i miłości do ukochanego.
Przepraszam, że tak się rozpisałam. Czekam na Wasze głosy i komentarze, a przede wszystkim uwagę. Do zobaczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top