Rozdział 8

Gdy tylko przekroczyłyśmy próg Lehight wzięli nas na pogadankę do dyrektorki.

- Proszę. – usłyszałyśmy dźwięczny kobiecy głos. Lisa otworzyła drzwi. Za biurkiem siedziała morojka może po czterdziestce, włosy miała spięte w koka i standardowo okulary na nosie. Wstała na nasz widok.

- Pani dyrektor Williams. – przywitała się Lisa.

- Wasza wysokość. – skłoniła się lekko. – Proszę siadać.

- Nie tak oficjalnie, w końcu będę normalną uczennicą.

- Oczywiście. – Obie usiadły, a ja stanęłam pod ścianą. Przejrzałam całe pomieszczenie. Trzy okna, z przyciemnianymi szybami, specjalnie wzmocnionymi. Jedne drzwi z możliwością zabarykadowania od środka. Sekretne przejście w biblioteczce prowadzące do karmicieli i do bunkru pod ziemią potrafiącego pomieścić 700 osób, dodatkowo zabezpieczonego hasłem, o drzwiach i ścianach grubości metra. Idealna kryjówka podczas ataku strzyg. Dodatkowo cały obiekt jest zabezpieczony magicznymi osłonami.

- Nie usiądziesz? – słowa tym razem były skierowane do mnie.

- Jestem na służbie.

- Skoro tak. – morojka wzruszyła ramionami.- Pokój jest na 2 piętrze, ma mały balkon. Na każdym korytarzu kręci się jeden z ochroniarzy. A informacje o wyjściach ewakuacyjnych, zostały przekazane jak mniemam.

- Tak wszystko wiemy. – przytaknęła Lissa.

- A więc ostatnią rzeczą jest plan lekcji. Pory posiłków zostały wypisane. Więc z mojej strony to wszystko. – przekazał mojej przyjaciółce plik kartek.

- My także dziękujemy.

- Dorothe zaprowadzi was do pokoju. – wyszłyśmy z gabinetu, a ja odetchnęłam z ulgą.

- Już bardziej lubiłam Kirową.

- Tak bo od podstawówki lądowałaś u niej na dywaniku. – zaśmiała się królowa.

- Przynajmniej coś się działo.

- A tak w ogóle wzięłaś jakieś sukienki?

- Niby po co?

- No wiesz. Jakieś imprezki studenckie.

- I teraz mi jeszcze powiedz, że masz zamiar na nie chodzić.

- Mam.

- Liss! To nie sprawiedliwe! Nawet pączu, który jest niczym w porównaniu z Russian vodko'm, nie będę się mogła napić.

- Poćwiczysz śliną wole.

- Hahaha bardzo śmieszne. – poszłyśmy po nasze walizki, a potem do dortium. Dorote była człowiekiem, starszą babcią, ale wciąż emanowała energią. Gdy miał nas jakiś chłopak, kazała mu wziąć nasze bagaże.

- Chodź tu chłopcze. – powiedziała to tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale nadal z uśmiechem na twarzy. Tamten nawet nie śmiał protestować.

- Tak?

- Weź dziewczynką po jednej walizce. Niech się nie przemęczają.

- Oczywiście.

- I masz tu klucz. Pokój 940. Drugie piętro.

- Tak jest. Pozwolicie? – zwrócił się do nas.

- Oczywiście. – odpowiedziałyśmy razem. I oddałyśmy mu po jednej torbie. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego wygląd. Czarna czupryna, niebieskie oczy z 1,80 wzrostu. Wsiedliśmy do windy, chłopak wcisnął 2.

- Tak w ogóle jestem Josh.

- Rose. – podałam mu rękę, a moja przyjaciółka powtórzyła ten gest.

- Lissa.

- Jest dzisiaj wieczorem impreza, na powitanie nowych. Wybierzecie się? – popatrzyłam na Wasylisę.

- Zobaczymy jak z rozpakowywaniem. – Ping. Winda się zatrzymała, a my udałyśmy się za naszym przewodnikiem. Trzeba było skręcić w prawo, potem w lewo. Piąte drzwi miały numer 940.

- Dzięki. – odezwałyśmy się w tym samym momencie.

- Za pomoc. – dokończyła moja przyjaciółka.

- Nie ma sprawy. Wpadnę po was wieczorem. Cześć. – wyszedł i zamknął drzwi.

- No to czas się rozpakować.- rzuciłam do przyjaciółki i wzięłyśmy się do roboty.

Lissa poszła spać zmęczona całym dniem. A ja jeszcze sprawdziłam swoją pocztę na służbowym laptopie który dostałam. Wszystkie rozkazy miały przychodzić w wersji elektronicznej. Miałam jedną nieprzeczytaną wiadomość.

„Zadzwoń, jak znajdziesz chwilkę.

Kocham Cię, D."

Wyszczerzyłam się do ekranu*. Przewidział pewnie, że nie spojrzę na telefon. Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłam, na dworze przeważnie posługujemy się krótkofalówkami. Wyłączyłam komputer i wybrałam numer Belikova. Odebrał po trzecim sygnale.

- Nie przeszkadzam? Masz czas pogadać?

- Dla ciebie zawsze, Roza. Rozpakowane?

- Po części. Lissa już śpi.

- Poznałyście już kogoś?

- Tak... – przerwał mi krzyk dobiegający z korytarza.

- Rose?

- Chwila. – wyjrzałam przez drzwi, kolek położyłam na półce w zasięgu ręki. Jakaś dziewczyna stała na środku korytarza cała mokra. Za chwile zobaczyłam wybiegających chłopaków z za zakrętu.

- Aaaa! – coś lodowatego i mokrego trafiło we mnie. Obróciłam się i stanęłam na przeciw Josh'a. Trzymał w ręce worek napełniony wodą.

- Rose?! – odezwał się zaniepokojony głos w słuchawce.

- Wszystko ok. Oddzwonię. – rozłączyłam się i schowałam telefon. Na całym korytarzu chłopcy gonili za dziewczynami, rzucając w nie balonami z wodą. Lodowatą wodą. – Nie waż się. – ostrzegłam go i cofnęłam się o krok. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Padłam na ziemie i przeturlałam się kawałek. Ktoś za mną krzyknął. Podniosłam się i zobaczyłam wysoką dziewczynę całą mokrą. Jej błąd włosy przykleiły się do twarzy.

- Josh! – wykrzyknęła Liss, a ja zaczęłam się z niej śmiać i jakby za kare też dostałam od kogoś w plecy. Za Josh'em na środku korytarza stał jeden z trzech koszy z balonami z wodą. Niewiele myśląc popchnęłam bruneta. Wpadł do środka czemu towarzyszył huk kilkudziesięciu pękających na raz balonów.

- Uciekać!!! – wrzasnął ktoś. Na końcu korytarza zauważyłam dyrkę. Chwyciłam Lissę z rękę i wciągnęłam do pokoju zamykając za nami drzwi na klucz.

- Co to było? – spytała królowa próbując pohamować śmiech.

- Zielona noc. – roześmiała się na dobre, a jej zawtórowałam.

- Biedny Josh. – odparła po chwili Wasylisa. – Pewnie mu się dostanie.

- Będzie mieć za swoje.

- Rose.

- Okej sprawdzę co z nim. – wyjrzałam przez drzwi i to co zobaczyłam szczerze mnie ubawiło. Jo stał ze wzrokiem wbitym w ziemie i przyjmował reprymendy dyrektorki, która obróciła się na dźwięk otwieranych drzwi.

- Kogo ja widzę. Hathaway. Proszę tu podejść. – zamknęłam drzwi i podeszłam do niej. Odebrałam współczujące spojrzenie od Vetz'a. – Widzę, że chętnie pomożesz koledze sprzątać korytarz.

- Dobrze się pani czuje? – wskazałam na korytarz. Balony były nawet na suficie. – Zejdzie nam do rana. Nie ma pani ludzi od tego? A może po prostu nie chce się pani ruszyć tyłka i ich zawołać? – nie odezwała się tylko posłała mi groźne spojrzenie. Stałam z niewzruszona z założonymi rękami. W końcu morojka się odezwała.

- Twoje papiery nie kłamią. Jesteś zarozumiała i bezczelna...

- Dzika, niebezpieczna, wulgarna. Mam dalej wymieniać? – Williams osłupiała. – Nie pani pierwsza mi to mówi.

- Do tego szczera do bólu.

- Mam to po ojcu.

- Macie to posprzątać do jutra. Nie obchodzi mnie jak to zrobicie! – babce puściły nerwy. – Nie wiem jak Ellen wytrzymała z tobą. – wpatrywała się we mnie ze złością, odwróciła się i poszła w swoją stronę. Zanim zniknęła mi z oczu było słychać jej zrozpaczony głos. – Boże nie wytrzyma z tą dziewczyną.

- Wow. To było mocne. – powiedział Jo gdy odzyskał głos. Wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem. – Jakim cudem jeszcze tu stoisz?

- Robiła w życiu gorsze rzeczy. Nagadanie dyrektorowi to dla mnie nic.

- Co się stało pani Amandzie? – podszedł do nas człowiek, miał około 50 lat i był ubrany w zielone spodnie robocze. Tutejszy woźny. Trzymał miotłę i worek na śmieci. – Nigdy nie widziałem żeby była tak wyprowadzona z równowagi. Masz coś na swoje usprawiedliwienie chłopcze? Biedna twoja koleżanka musiała cię słuchać. Nieładnie tak się odnosić do dam i przy damach.

- Ale... – chłopak próbował protestować.

- Za kare posprzątasz wszystko sam. – polubiłam gościa nie da sobie w kasze dmuchać. – A ty panienko możesz iść do pokoju. Ja popilnuje tego gagatka.

- Proszę pana... – zaczęłam.

- Poniesie kare, nie martw się o to. A teraz już do pokoju. – polubiłam gościa. Nie da sobie w kasze dmuchać. I do tego zwalnia mnie ze sprzątania. Wycofałam się do drzwi.

- Rose! – usłyszałam zanim je zamknęłam.

- Tak?

- Nie zostawiaj mnie. – poprosił Josh błagalnym tonem. – Au!

- Cicho tam! – woźny przywalił mu miotłą.

- Masz za swoje. – puściłam mu oczko i zostawiłam go z ‚sympatycznym dziadkiem'. Czeka go ciężka noc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top