Rozdział 6

- Gdzie ty się podziewałeś cały dzień? – zapytałam Dymitra gdy znalazłam go w samolocie.

- Moja słodka tajemnica. – odpowiedział cwanie się uśmiechając.

- Co ty knujesz?

- Nic.

- Nie powiesz mi? – zrobiłam maślne oczka.

- Rose! Nie patrz tak na mnie. – nie ruszyły mnie jego słowa. – Hej! – zakrył mi oczy dłonią.

- To nieuczciwe towarzyszu.

- I kto to mówi.

- Okej już będę grzeczna.

- Jakoś ci nie wierze. – chciałam dalej się z nim sprzeczać, ale przeszkodziło mi niespodziewane ziewnięcie. – No w ostateczności. – powoli odsunął mi rękę z oczu, upewniając się czy nie oszukuje.

- Więc...- ziewnęłam po raz kolejny i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem wykończona całym dniem.

- Dobra już nic nie gadaj. – Dymitr objął mnie ramieniem, a ja wtuliłam się w niego. – Śpij, kochanie. – pocałował mnie w czoło. Zanim zasnęłam usłyszałam jeszcze ten cudowny głos. „Kocham cię, Roza."

***

Poczułam...wiatr? Chyba ktoś mnie gdzieś niósł. Uchyliłam lekko powieki. Zaczynało świtać. Belikov szedł w stronę naszego mieszkania, zauważył, że nie śpię.

- Przepraszam, Roza. Nie chciałem cię obudzić.

- Mogłeś. – odpowiedziałam cicho. – Mam nogi.

- Nie wątpię.

- Ale... – nie dokończyłam bo moją czaszkę przeszył ból. Dymitr od razu to dostrzegł.

- Co się dzieje? – wtuliłam się w niego mocniej.

- To tylko ból głowy. – odpowiedziałam dopiero po chwili. Zamknęłam oczy jakby w magiczny sposób miało to coś zmienić. Dotarło do mnie jakieś brzęczenie. A potem kliknięcie i trzask. Otworzyłam oczy.

- Hej, możesz mnie postawić towarzyszu.

- Jakbym tego nie wiedział. – odgryzł się, rzadko mu się to zdarzało. Przy innych nigdy, ale przy mnie mógł zdjąć maskę poważnego strażnika. Wszedł do sypialni i położył mnie na łóżku.

- Przyniosę ci coś przeciw bólowego.- Dymitr wyszedł z pokoju i wrócił po chwili z tabletką i szklanką wody. Usiadłam powoli i popiłam lek.

- Dziękuje.

- Śpij nie gadaj. – posłuchałam, co rzadko mi się zdarza i po chwili odpłynęłam.

- Rose.

- Jeszcze chwile...

- Nie ma opcji. Wstajemy. – otworzyłam lekko oczy. Dymitr był już ubrany i gotowy do wyjścia. Zazdroszczę mu bo na służbie obowiązuje go tylko czarna koszula i czarne spodnie, na co zakłada oczywiście swój ukochany prochowiec. Podczas gdy ja musiałam nosić uniform strażników królewskich.

- Już. – zwlokłam się z łóżka, wzięłam czysty komplet ubrań i pół przytomna poszłam do łazienki.

Gdy zeszłam na dół, na stole stało gotowe śniadanie.

- Jak ja to uwielbiam. – na powitanie dostałam słodkiego całusa. To rozumiem. Wzięłam sobie talerzyk z szafki i dosiadłam się do ukochanego.

- Zastanawiam się jak wyglądały wasze śniadania przez te dwa lata poza akademią, bo znając twój talent kulinarny...

- Jadałyśmy na mieście, albo ktoś z naszych współlokatorów gotował. – przerwałam mu, bo zaczął sobie ze mnie żartować.

- To wszystko wyjaśnia. – sprzątnęliśmy ze stołu, Dymitr wziął swój prochowiec i poszliśmy na służbę. Z jego twarzy znikło rozbawienie i pojawiła się strażnicza maska.

###

Obraz znów zaczął migotać i zniknęły ostatnie odcienie zieleni. Znalazłam się z powrotem w małym, ciemnym pomieszczeniu.

- Ach! – krzyknęłam i poderwałam się z krzesła. Miałam dość ciągłego próbowania. Kocie oczy staruszki wpatrywały się we minę, ale nie widziałam w nich złości.

- Spróbujmy inaczej. – głos był równie spokojny jak spojrzenie. – Podaj ręce i skup się na uczuciach.

- Jakich uczuciach? – zapytałam zbita z tropu. Cały dzień miałam się postarać po prostu przedostać do nich. Ale osłony cały czas mi na to nie pozwalały. Zrobiłam przerwę, bo myślałam, że może to pomoże. Niestety. Odbijałam się jak piłka od ściany.

- Na tym co czujesz do nich. I przede wszystkim musisz się uspokoić. – zamknęłam oczy, nabrałam głęboko powietrza żeby się uspokoić. Usiadłam z powrotem i podałam wiedźmie ręce. Tak jak powiedziała skoncentrowałam się na uczuciach. Przede wszystkim na nienawiści. Do niego za to, że wybrał tą smarkule, a do niej, bo w ogóle istniej. Wszystko przez nią gdyby jej w ogóle nie było, gdyby się nie urodziła, wszystko by się ułożyło.

Tak! Udało się. Bez problemu przeniknęłam osłony. Niósł ją na rękach, a ta ździra sobie spała. Widziałam ich aury. Wyglądały jakby były jednością, lśniły przy sobie. Użyłam ducha. Całą moc skupiłam na zadaniu bólu tej szmacie. Obudziła się... Poczułam szarpnięcie i znowu mnie wyrzuciło.

- Jesteś zmęczona. Idź do domu spróbujemy za kilka dni. – ton staruszki był poważny, nieznoszący sprzeciwu. – Kula mówi, że są szczęśliwi. Musisz coś z tym zrobić.

- Jeszcze ich dorwę. To przez nich Tasza nie żyje. Hathaway i Belikov zapłacą za zabicie mi siostry.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top