Rozdział 5
- No więc co to za ważna sprawa? – spytałam podchodząc do Abe'go.
- Wyjeżdżam do Rosji...
- Nic nowego. – weszłam mu w słowo.
- Rose. Czy mogłabyś mi dać powiedzieć do końca?
- Pewnie.
- Więc proszę cię żebyś na Leight nie narobiła czegoś głupiego. Postaram się tam kiedyś wpaść i zobaczyć jak się uczysz.
- Będę cię oczekiwała.
- Mam nadzie... – nie dokończył bo moi uczniowie rzucili się na jego strażników.- Co się tu do cholery dzieje? – zapytał spokojnym głosem podchodząc do mnie.
- Testuje twoich strażników.
- Rose.
- Po prostu sprawdzam czy odpowiednio wyszkoleni strażnicy cię chronią, staruszku. I...
- Hej co to ma być?! – oburzył się jeden z dhampirów próbując odeprzeć ataki trzech nowicjuszy. Niezbyt mu to wychodziło.
- Rose! – obróciłam się na dźwięk swojego imienia, samą porę żeby złapać kajdanki rzucone przez Eddie'go. Korzystając z tego, że Mazur był skupiony na śledzeniu walki, zanim się obejrzał był przykuty do kaloryfera.
- Rose! Co ty robisz do cholery? – wkurzył się Abe.
- Testuje twoich strażników oraz moich uczniów. – jak na zawołanie do sali wpadła grupa uczniów z Albertą na czele.
- Rose co ty wyprawiasz?
- Testujemy nowicjuszy i was prze okazji. – powiedział Eddie stając obok Alberty.
- Czyli to jakaś gra. Jakie zasady? – spytała strażniczka.
- Ja, Eddie i gang Wiewióra – wskazała na sześciu uczniów – jesteśmy po złej stronie, a cała reszta po dobrej. Musicie nas powstrzymać. Zasady są tylko dwie.
1. Nie wychodzimy przez okna.
2. Nie działamy w grupie.
Zagwizdałam przeciągle. Dzieciaki przerwały walkę i podbiegły do mnie. Eddie otworzył jedno z okien i wyskoczył przez nie, a za nim młodzież.
- Rose! – zawołał Alto gdy chciałam zrobić to samo.
- Tak?
- Oni nie przestrzegają zasad. – Stan i te jego zasady.
- Znacie mnie już tyle lat i nic się nie nauczyliście? Ja kocham łamać zasady, bo w końcu one po to są. – nie czekałam, aż odpowiedzą tylko poszłam w ślady moich kompanów.
###
Przeciwnicy podzielili się na dwie grupy, a każda z nich na 3 pododdziały. Dowodziło 6 strażników, w śród nich Alto, reszty nie kojarzyłam, same nowe twarze. Alberta wróciła do obowiązków, bo ktoś musi panować nad wszystkim. W którymś momencie znaleźliśmy się w pułapce.
- Dlatego nie natrafiliśmy na nich ani razu. – Lola trafnie wyciągnęła wnioski.
- Planowali jak nas zrzucić na straconą pozycje. – dokończył Denis, a ja dopiero teraz dostrzegłam, że ta dwójka nie patrzy na siebie jak para przyjaciół. Jest między nimi coś więcej.
- Wiecie co robić. – rzucił Eddie do dzieciaków. – Działamy według planu. – Oczywiście, według panu którego nie mamy, czyli krótko mówiąc będzie się działo. Wszyscy włączyli swój stan bojowy i gdy przeciwnicy mieli zaatakować...Królewskie fanfary.
- Serio?! W takim momencie? – nie no lepiej nie mogło trafić. Musze rozgonić towarzystwo.
– Okej. Miło było, ale się skończyło. Możecie kontynuować. Ja się żegnam.
- My się żegnamy. – wtrącił Eddie.
- Bez was ta gra mnie ma sensu. – powiedział Charlie krzywo się uśmiechając.
- Dokładnie. Ma racje. – odezwało się kilka głosów z tłumu.
- Wpadniecie jeszcze kiedyś? – Mike jak zwykle czyta wszystkim w myślach i mówi to na co innym zabrakło odwagi.
- Zobaczymy co da się zrobić. – rzuciłam na odchodne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top