Rozdział 4
Gdy podeszłam do grupy wszyscy stanęli na baczność.
- Dobra. To kto jest tym, który chce się ze mną zmierzyć?
- Ja. – przedarł się do przodu, czarnowłosy chłopak, mniej więcej w moim wzroście. -powiedzieli, że ich rozłożyłaś na łopatki. Nie wierze i chce się przekonać na własnej skórze. -kontem oka zauważyłam jakiś ruch za mną.
- Jak ci na imię?
- Liam. – Widzowie ustawili się pod ścianą, obserwując nas uważnie.
- Śmiało atakuj. – nie myślał długo i w jednym momencie rzuciło się na mnie dwóch gości. Drugi był wyższy ode mnie. Rozdałam i po parę ciosów, równocześnie odparowując te zadane przez nich. Skutecznie się bronili, ale nie znali wszystkich moich sztuczek. Liam nabrał się na jedną z nich i dostał kopniaka w brzuch, który posłał go na ścianę. Podniósł się szybko, ale już nie atakował. Tamten korzystając z mojego sekundowego rozproszenia próbował mnie podciąć. Odskoczyłam w tył. Nie zdołał się podnieść dość szybko co wykorzystałam przygważdżając go do ziemi. Dopiero teraz go rozpoznałam, wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Blondyn, wyższy ode mnie w moim wieku. Mój przyjaciel.
- Cześć, Eddie.
- Miło cię widzieć Hathaway. – puściłam go i pomogłam mu wstać.
– Żyjesz Liam? – rzucił do chłopaka, a tamten nie odpowiedział tylko doczłapał się kuśtykając do grupy.
- Ledwo. – rzucił ktoś z tłumu i dzieciaki wybuchły śmiechem, oczywiście oprócz poszkodowanego. Zauważyłam, że Dymitra nie ma na sali. Gdzie on się podział? I dlaczego nie widziałam jak wychodzi? Przegapiłam coś i jeśli to się kiedyś powtórzy w czasie jakiejś prawdziwej walki to ja lub ktoś inny może zapłacić za to życiem. Wróciłam ze świata rozmyślań i powiedziałam pierwsze co mi przyszło do głowy.
- Ktoś jeszcze chce się zmierzyć ze mną lub ze strażnikiem Castilie? – sześć rąk powędrowało w górę. – Okej. Więc reszta do ćwiczeń w parach. A wy chodźcie tu. – Wszyscy zrobili to co im kazałam. Obróciłam się i zaczęłam iść w stronę ławki.
- Rose! W co ty mnie pakujesz? – powiedział jak najciszej mógł Eddie.
- Nie histeryzuj. Poradzisz sobie, a poza tym nie mam zamiaru sama odwalać brudnej roboty Alto.
- Tak... – nie słuchałam co dalej mówił, bo skupiłam się na tym co działo się za nami i dzięki temu nie wylądowałam na ziemi w odróżnieniu od mojego przyjaciela. Zaatakowała mnie trójka nowicjuszy. Lola, Charlie i Denis. Eddie też miał trzech przeciwników. Mike'a, Charlie'go i Aidan'a.
- Trzech na jednego to banda łysego! – odezwał się strażnik nie przerywając walki.
- Bardziej paczki, nie bandy! Wołają na nas ninja! – odpowiedział mu Lola, próbująca mnie kopnąć. Odsunęłam się w bok podcinając Charlie'go, a Denis, który jak się okazało, wcześniej był za moimi plecami wylądował na ziemi pod wpływem kopniaka przeznaczonego dla mnie. Dziewczyna ponownie rzuciła się w moją stronę.
- Co się tu dzieje? – jakiś głos rozbrzmiał w sali. Wszyscy się zatrzymali i wpatrywali na kogoś za moimi plecami. Obróciłam się i zobaczyłam bogato ubranego człowieka, w garniturze do Calvin'a Klein'a czy tam innego z tych sławnych projektantów, oczywiście z wierną obstawą.
- Dokształcamy młodzież, staruszku.
- Ty i nauka? To jakieś żarty. – roześmiał się.
- Przychodzisz z czymś konkretnym czy w celach towarzyskich?
- I to i to. – uśmiechnął się cwanie.
-Poczekaj chwile. – obróciłam się do dzieciaków. Wpatrywali się we mnie szeroko otwartymi oczami. – Co się gapicie? Do ćwiczeń już. Strażniku Castilie i ninja proszę do mnie. – młodzi podeszli jak zwykle posłusznie, Eddie pokazał mi język, ale także wykonał rozkaz. W końcu tego nas uczą przez całe życie. Posłuszeństwa.
- Mogę o coś zapytać? – wyrwał się Denis.
- Pewnie. O co chodzi?
- Abe Mazur naprawdę jest twoim ojcem? – rzucił prosto z mostu.
- Tak. Jeszcze jakieś pytania, bo jak nie to mam dla was zadanie.-
Zamieniamy się w słuch. – odpowiedział za grupę Mike.
- Chce się odegrać na staruszku...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top