Rozdział 20
Do mojej podświadomości, przebił się obraz Roberta. Z początku wyglądał normalnie, ale potem zaczął się rozmywać. Musiałam się skupić, żeby nie stracić go z oczu i zrozumieć przekaz.
"- Masz tylko jedną szansę, spróbuj komuś o tym powiedzieć, a ona zginie. Obserwuje cię.
Przerwał na chwilę, studiując mnie dokładnie.
- Myślisz, że kłamie, układasz plan, ale ja wiem. Dzięki Adrianowi udało mi się wszczepić do twojego umysłu cząstkę dzięki, której podczas wizji mam dostęp do twoich aktualnych myśli. Co by się stało, gdyby świat dowiedział się, co zrobiłaś mojemu bratu? Jakby zareagowali twoi przyjaciele, na wieść, że jesteś zwykłą morderczynią? Straciłabyś wszystko, gdyby udowodniono ci zabójstwo moroja, tak samo ten twój przyjaciel. Wystarczy, że pociągnę za parę sznurków, a pewne osoby bez problemu postawią go przed sądem. Tacy jak wy nie mogą chodzić po świecie. My jesteśmy ważniejsi. Nie możecie nas krzywdzić. - uśmiechnął się paskudnie i po chwili znowu wrócił do swojego monlogu - Jeśli się dzisiaj ze mną nie spotkasz, Olenę czeka los gorszy od śmierci. Zadbam także o to, żeby każdy Belikov mógł to obserwować, a w pakiecie na koniec dostaniesz możliwość własnoręcznego zabicia jej. Możesz być też pewna, że na tym nie poprzestanę. Jeśli jednak posłusznie przyjdziesz, to gwarantuje ci, że odstawie ją całą i zdrową na dworzec w Omsku.
Zrobił kolejną przerwę, uważnie mnie studiując.
- Myślisz, że się nie odwarze, ale jesteś w błędzie. Dla niego zrobię wszystko."
Ma możliwość zniszczenia nie tylko mojego życia. Nie mogę tego lekceważyć. Gdy groził mi wtedy, na sali, nie przejęłam się tym zbytnio. Nie on pierwszy i nie ostatni, ale gdy wmieszał w to także innych, postanowiłam działać. I on to wiedział.
***
Uświadomiłam sobie, że to było wspomnienie. Gdy byłam nieprzytomna, Robert stworzył wizję w mojej głowie. Zastanawia mnie tylko, jak ukrył to przede mną i dlaczego przypomniało mi się akurat teraz.
***
To, że Lissa zdążyła zasnąć, uświadomiłam sobie, dopiero gdy mój telefon zaczął wibrować na stole. Zanim dzwonek zdążył obudzić Dragomirównę, zeskoczyłam z parapetu i odebrałam. Zdziwił mnie jedynie napis na wyświetlaczu. Numer prywatny. Mój rozmówca jednak nie marnował czasu na uprzejmości.
- Rose, przed budynkiem czeka kurier, z przesyłką zaadresowaną na ciebie. Pośpiesz się, jeśli łaska. Parę telefonów to tam to tu i z pomocą prezydenta mamy własny kanał telewizyjny i stacje w radiu. - przewróciłam oczami, dowiadując się kolejnej z tajemnic. Prezydenci USA o nas wiedzą. Pewnie mają jakąś książkę z tajemnicami świata. Zamach na Kennedy'ego, strefa 51... - Potrzebujemy tylko tych papierów. A i w kartonie znajdziesz też małe pudełeczko. Prezent od Mazura, z tego, co mi wspomniał, to zadzwoni w najbliższym czasie i wszystko ci wyjaśni, cokolwiek to znaczy. Poczekaj chwilę. Willis, co to znaczy... - słyszałam jakąś przytłumioną rozmowę, co mogło znaczyć, że strażnik odłożył telefon.
Wykorzystałam moment i przekazałam Eddiemu na migi, żeby miał oko na Lissę. On za to chciał wiedzieć, z kim rozmawiam, wskazałam na spodnie i pomachałam wolną ręką przed nosem, jakby jakiś zapach mi nie pasował.
- Stare gacie? - dampir parskną śmiechem. - Hans?
Uciszyłam go gestem i wskazałam na telefon, sugerując, że Croft skończył rozmawiać. Nie do końca pamiętam, skąd wzięło się to przezwisko, ale bardzo nam się spodobało, chociaż nie używamy go często.
- Jest tam parę papierów, które królowa musi podpisać do wieczora. Travis, nie tutaj! Piąta półka. Piąta! Nie umiesz liczyć?
Wyszłam z pokoju, posyłając Eddiemu szeroki uśmiech, na co on tylko pokręcił głową z rozbawieniem. Patrząc na niego, widziałam błysk w oku, tak różny od tego ponurego nastroju, który towarzyszył mu jeszcze niedawno, gdy rozmawialiśmy o Masonie. Za to Daniel, kolejny raz tego dnia wyglądał na kompletnie zagubionego.
- Jutro przed siódmą muszą być w Waszyngtonie. Sądzę, że prezydent ma równie napięty harmonogram, jak ja. Cholera. Nie ma was zaledwie dwa tygodnie, a tu jest istny sajgon. Wiem, że to przez te egzaminy...
- Jakie egzaminy? - spytałam zbita z tropu. Korytarze w akademiku były zadziwiająco puste jak na tą godzinę, minęłam zaledwie parę osób.
- Hathaway, proszę, nie dobijaj mnie. Dwutygodniówki, takie ich wewnętrzne egzaminy sprawdzające wiedzę po pierwszych tygodniach nauki. Są w poniedziałek. - strażnik trzymający wartę na naszym piętrze kiwnął mi głową w geście szacunku. Nazywał się Friderio? Nie! Fernando. Luis Fernando. Minęłam go z uśmiechem i skierowałam się na schody. - Coś podobnego jest na uniwersytecie North California, tylko że po miesiącu.
- Coś mi dzwoni, ale nie wiem w którym kościele.
- Skoro już to wyjaśniliśmy, to wróćmy do sprawy.
- Poczekaj jeszcze chwilę. Mogę zrobić tutejszym strażnikom jakieś zebranie organizacyjne czy coś w tym stylu?
- Teoretycznie, tak. Twoje stanowisko ci na to pozwala, szczególnie jeśli dotyczy to bezpieczeństwa królowej. Dzieje się coś, o czym powinienem wiedzieć? - truchtem pokonałam kolejny korytarz, mijając Dorote, która jak to zwykle bywa, ochrzaniała jakiego biednego pierwszoroczniaka. Posłałam jej miły uśmiech, który ona odwzajemniła, puszczając mi dodatkowo oczko.
- Pff, skąd. Po prostu nie chce, żeby okazywali mi tyle szacunku publiczne. To może wzbudzić podejrzenia. Mam wrażenie, że niektórzy byliby w stanie rozłożyć mi czerwony dywan pod stopami, bez mrugnięcia okiem w środku dnia. - ku mojemu zdziwieniu Hans parsknął śmiechem.
W drzwiach akademika minęłam się z grupką Stivena - studenta trzeciego roku bibliotekoznawstwa. Tego to chyba zna każdy. Do dzisiaj chodzą plotki jak to w drugi dzień po rozpoczęciu roku wparował do sali Grampa na politologie, wykorzystując moment, że wykładowca poszedł po kawę. Nie trwało to długo, a mimo to zdążył oblecieć połowę studentów i każdemu podając rękę. Resztę odwiedził osobiście w pokojach podczas wieczornego melanżu. Mimo że wypił już trochę, to o dziwo dało się z nim normalnie pogadać. Następnego dnia co prawda obudził się zwinięty w kulkę pod drzewami pana woźnego, za co dostał miotłę i o piątej rano zamiatał chodniki na dziedzińcu, ale nie przeszkodziło mu to jeszcze tego samego dnia zrobić powtórki szalonego wieczora, wskutek czego zdążył się zapoznać ze wszystkimi pierwszoroczniakami na wszystkich kierunkach. Oczywiście nas też odwiedził i to trzykrotnie. Raz po to, żeby się przedstawić i dwa razy z propozycją wyjścia na imprezę. Oczywiście nie udało mu się za pierwszym razem, bo Lissa stwierdziła, że w środku tygodnia nigdzie się nie wybiera. Nie dał się tym zniechęcić, więc wpadł znowu w sobotę, a widząc Josha z Lissa zakopanych w książka, życzył mi tylko powodzenia w przetrwaniu, tego "koszmarnego" wieczoru i zostawił namiary, gdzie ich szukać jakbyśmy jednak się zdecydowali, któregoś dnia wyrwać z łap nauki. Teraz oczywiście uśmiechnął się promiennie na mój widok, jednocześnie nie przerywając historii, którą opowiadał, zawzięcie gestykulując.
- Okej, okej. Jakby się ktoś ciebie czepiał - w co szczerze wątpie - to masz moje oficjalne pozwolenie. A ze studentami nie masz jakiegoś większego problemu? Parę was tam jest i chyba większość cię kojarzy.
W korytarzu, prowadzącym do lobby, ustawiła się jakaś większa grupka, zagradzając całkowicie przejście. Wróciłam do schodów, gdzie lekko na prawo były boczne drzwi. Na moje szczęście otwarte.
- Część owszem. Wiadomość o naszej obecności zaczyna się powoli rozchodzić wśród naszych, ale nie wszyscy wierzą, że królowa mogła wybrać taki uniwersytet.
Skierowałam się wzdłuż budynku i już po chwili widziałam główne wejście.
- Dobra, inaczej. Znajdź strażnika Sorenson'a i powiedz mu o pomyśle zebrania dla naszych. Potwierdzisz tam waszą obecności na uniwersytecie, dorzucisz coś o zasadach bezpieczeństwa i po odpowiadacie na wszelkie pytania, żeby nie było żadnych niedomówień, nieprzemyślanych i niebezpiecznych sytuacji, ani z ich strony, ani z waszej. W razie jakichś komplikacji masz wolną rękę w działaniu, zasada jest jedna, królowa ma być bezpieczna. Z resztą szkód jakoś sobie poradzimy.
- Nie wierzę w to, co słyszę.
- A ja w to, co mówię. - odparł Hans lekko podłamanym głosem.
Weszłam do lobby, gdzie gościu w bluzie z DPD był dokładnie przesłuchiwany przez strażnika za biurkiem.
- Dobra widze kuriera. Oddzwonię za chwilę.- rozłączyłam się i podeszłam do wyspy.
Za ladą jak zwykle siedział strażnik Jenkins. Był może z dziesięć lat młodszy od Carla, ale i tak dostał stałą posadę za biurkiem, na co wiecznie narzekał, bo jak to określił, "w nim jest dalej młoda krew".
- Jest czysty. - rzuciłam, opierając się o ladę i wskazując kuriera, czym uratowałam go od odpowiedzi na kolejne pytanie. - Strażnik Croft go przysłał, a paczka jest na mnie. Nie ma się czy martwić.
Jenkins tylko kiwnął głową, na znak, że zrozumiał i wrócił do swoich papierów. Kurier posłał mi wdzięczne spojrzenie i podsunął formularz do podpisu. Miał może z dwadzieścia siedem lat.
- Proszę bardzo, jako pierwszy masz przywilej cieszenia się moim autografem. - chłopak uśmiechnął się pod nosem, kręcąc głową, sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały, prostokątny kawałek papieru.
- Jeśli będziesz potrzebowała coś wysłać, niekonieczne zgodnego z prawem lub na "podejrzany" adres, to zawsze przeze mnie. Tu masz dwa telefony - podał mi wizytówkę. - na pierwszy dzwonisz w podanych godzinach, na drugi możesz pisać o każdej porze. Znając kontakty strażniczki, wierze, że uda się to przekazać jak największej liczbie osób. To bardzo ułatwi mi pracę. Będę po to z powrotem za mniej więcej cztery godziny, koło ósmej. Dowidzenia! - rzucił tylko na wychodnym i już go nie było.
Wzięłam pod pachę pudełko z lady, schowałam wizytówkę do kieszeni i wybrałam numer Hansa. Jak zwykle strażnik od razu przeszedł do konkretów.
- Skoro tamto już ustaliliśmy, to przejdźmy do kolejnej rzeczy. Mianowicie znajomi.
- Stój. - przerwałam mu.- Chyba nie zaczniesz mnie wypytywać o numer ich polisy.
- To by mi bardzo pomogło, ale z samymi nazwiskami też dam sobie rade. Chodzi mi dokładnie o osoby, z którymi spędzacie najwięcej czasu. Więc?
- Hans, proszę cię. Sama ich sprawdziłam, myślisz, że dopuściłabym kogoś podejrzanego do Lissy?
- Skoro tak stawiasz sprawę, to w przyszły weekend ogrodnicy dostają wolne, a ty kilka fajnych narzędzi. Może być?
- Joshua Vetz. - odparłam zrezygnowana.
- Wiedziałem, że się dogadamy. - oczami wyobraźni widziałam już, jak się uśmiecha tryumfalnie.
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. Stwierdziłam, że skoro czeka mnie jeszcze dłuższa rozmowa, to mogę wrócić okrężną drogą przez dziedziniec.
- Czysty. Ktoś jeszcze?
- Jego kumpel Alex. Przyjechał wczoraj, nie wiele o nim wiem.
- Dalej.
- Daniel Evans, dampir.
- Alexander Murillo, także czysty. Mieszkał zaraz koło Vetza, te same szkoły i klasy. Nic podejrzanego.
Spoglądając lekko na prawo, zobaczyłam pewną znaną mi osobę, z którą chciałam później pogadać, ale skoro nadarza się okazja, to trzeba korzystać.
- Oddzwonię, Hans. - rzuciła rozłączając się.
----------------
Dawno mnie nie było, ale już jestem (jakby ktoś nie zauważył xD).
Ostatnio rozdział Zonili, dzisiaj tutaj... Cóż mam nadzieję i cholernie bym się cieszyła gdybym mogła (czy. wena mi na to pozwalała) wrzucać coś chociaż co tydzień czy dwa...
***
A tutaj, - jakby ktoś jeszcze nie widział - macie trailer nieoficjalnej, fanowskiej wersji AV (Vampire Academy Officially Unofficial Fan Series.), której 1 odcinek pojawi się już 23 września. Więcej informacji na Facebook'u :)
Jakby ktoś nie umiał znaleźć, można zgłosić się po link ;)
https://youtu.be/BbO64KXfUXc
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top