Rozdział 2
- Roza? – spytał Dymitr z troską w głosie. Nie odpowiedziałam, powoli zaczęłam się uspokajać. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ponownie zasnęłam. Obudziły mnie promienie słońca, wpadające do pokoju. Dymitr siedział na brzegu łóżka i mi się przyglądał.
- Hej. – przywitałam się.
- Cześć. Jak tak tam?
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? – spytałam zmieniając temat, bo wiedziałam do czego zmierza.
- W akademii. Przylecieliśmy później niż było zamierzone. Królowa nie chciała robić zamieszania, bo uczniowie już spali.
- Jak ja się tu dostałam? – w odpowiedział mi tylko jeden z uśmiechów Belikova.
– Mogłeś mnie obudzić.
- Nie mogłem. Wiesz jak słodko wyglądasz kiedy śpisz?
- Na pewno...
- Belikov! Hathaway! – drzwi otworzyły się z trzaskiem. Oboje poderwaliśmy się z miejsc. Stał w nich Alto.
- Co się stało Stan? – spytał Dymitr.
- Nic. Po prostu miło was widzieć. – uśmiechnął się szczerząc zęby. – I Kirowa kazała mi dostarczyć telegram do anonima dla Rose.
- O dzięki. – podeszłam do niego i wzięłam list.
- To ja wam nie przeszkadzam. – powiedział zamykając drzwi. – A i za cztery godziny zaczynamy, więc...sami wiecie najlepiej. – usłyszeliśmy zanim drzwi się zamknęły.
- Czy on coś sugerował? – spytałam uwodzicielko się uśmiechając.
- Otwórz kopertę. – powiedział Dymitr przybierając twarz mojego instruktora z czasów Akademii. Co on kombinuje?
- Tak jest towarzyszu Belikov! – zasalutowałam i posłusznie otworzyłam liścik. Było tam napisane pięć słów „Odpowiedź na twoje pytanie: Tak". A pismo rozpoznała bym na końcu świata. Na moja twarz wypłynął szeroki uśmiech. Posłałam pytające spojrzenie Dymitrowi.
- Co ciekawego przeczytałaś?- Pewien tajemniczy ktoś pisze, że Stan sugerował to i owo.
- Kim jest ten ktoś? – podszedł do mnie cwanie się uśmiechając i owinął swoje ramion wokół mojej tali, przyciągając mnie do siebie.
- Oj chyba dobrze wiesz.
- To pytanie: co robimy?
- Sugestie Alto wcielamy w życie. Co ty na to? – przyciągnął mnie do siebie w pocałunku.
- Ymm – mruknęłam gdy na chwile oderwaliśmy się od siebie.
– Masz coś jeszcze do zaoferowania?
- Miałem nadzieje, że to powiesz.
~~ ~~ ~~
- Rose. Dymitr. Gdzie wyście się podziewali? – spytała Alberta – Za 5 minut zaczynamy. Już na miejsca. – skarciła nas, a my tylko uśmiechnęliśmy się do siebie i zajęliśmy swoje miejsca w auli. Chwile później w mikrofonie rozbrzmiał głos Kirowej.
- Królowa Wasylisa Rhea Sabina Dragomir. – wszyscy uczniowie i nauczycieli powstali na te słowa. Lisa wkroczyła z królewska gracją w szafirowej sukni idealnie pasującej do jej oczu. A potem wszystko potoczyło się jak zwykle. Przemowa królowej, jakaś morojka wręczyła mojej przyjaciółce kwiaty, uroczysty bankiet... Po prostu flaki z olejem. Gdy przenieśliśmy się do sali bankietowej, powróciło do mnie wspomnienie jak kiedyś ja siedziałam przy tych stołach za czasów panowania Tatiany i tak zaczęłam wspominać dawne czasy w akademii. Kłótnie z Mią, moje treningi z Dymitrem, wizyty z Lisą w kafeterii, ja na dywaniku u dyrektorki, zajęcia polowe, Lisa i Dymitr ratujący mój tyłek, ale i...już miałam przejść do smutniejszych wspomnień, gdy z zamyślenia wyrwał mnie ten cudowny głos.
- Idziesz ze mną sprawdzić teren?
- Oczywiście, wszystko żeby się z tond wyrwać. – nie wiem jaką minę miałam ale prawdopodobnie komiczną, bo na twarzy Dymitra zagościł szeroki uśmiech.
- Choć, Roza. – chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia z budynku.
- Czy oni nie mają jakiejś ciekawszej roboty dla strażników? – spytałam znużona staniem pod ścianą. Szliśmy wzdłuż granicy kampusu.
- Rose, właśnie dostaliśmy ciekawą robotę. Jak chcesz możemy wrócić na bankiet.
- O nie. Tu jest o wiele ciekawiej, chociaż i tak mogło by się coś dziać. – i w tym momencie wyskoczyło na nas czterech ludzi. Nowicjuszy jak się po chwili okazało, bo cały kwartet leżał na ziemi.
- Jakiś sprawdzian umiejętności? – zasugerowałam patrząc na podnoszące się z ziemi dhampiry. Byli to trzej chłopacy i dziewczyna.
- Jeśli tak to chyba oblaliście. – dokończył Dymitr, a zza drzew wyszło jeszcze dwóch chłopaków.
- Oni są najlepsi w akademii... – powiedział jeden z nowo przybyłych.
- A co ty myślałeś Mike? Że pokonamy dwie żywe legendy? Nie masz gorączki? – odezwał się jeden z chłopaków i przyłożył Mike'owi dłoń do czoła.
- Odchrzań się Denis.
- Walczycie dość dobrze, ale nie znacie jeszcze wielu ruchów. – powiedział mój były mentor.
- A kiedy skończymy szkołę, możemy liczyć na sprawdzenie przez najlepszych? – rzucił Mike.
- Pożyjemy zobaczymy. – odpowiedział Dymitr dalej tonem jakiego kiedyś używał w stosunku do mnie, za czasów akademii.
- Przyjdziecie na nasz trening? – zapytała dziewczyna z którą walczyłam. – Zaczynamy za pół godziny.
- Pewnie. – odpowiedziałam.
- Dziękujemy. – krzyknęli chórem i ruszyli w stronę dortiów. Dziewczyna walnęła Mike w głowę.
- Ej! Lola! Za co? – oburzył się chłopak.
- Jak można rzucić wyzwanie żywej legendzie? Bogu! Ty naprawdę jesteś chory. Idziemy do kliniki. – chwyciła go za ramie i zaczęła ciągnąć w stronę szpitala akademickiego. Zanim zniknęli za rogiem słychać było jeszcze protesty chłopaka.
- No to żeśmy się wpakowali towarzyszu.
- Oj nie będzie tak źle. A poza tym ty nas w to wpakowałaś. – uśmiechnął się ze spojrzeniem „To nie ja".
- Tia, pewnie. Jak widać coś zostało po moim roczniku w tej akademii.
- Co niby? – zaciekawił się Dymitr.
- Twoje przezwisko.
- Jedynie ty mówiłaś do mnie „Towarzyszu". Miałem jakieś inne?
- Oczywiście. Bóg.
- Nigdy go mnie słyszałem.
- Cała szkoła tak o tobie mówiła. W sumie mówi nadal. – przyjrzał mi się uważnie, czy przypadkiem sobie tego nie wymyśliłam.
- Choć musimy dać znać Albercie, że wybieramy się do młodzieży.
- Bardziej do wielbicieli. – rzuciłam. Zaśmiał się, chwycił mnie za rękę i pociągnął z powrotem do sali bankietowej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top