Rozdział 11

Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo do sali wszedł wykładowca. Rzucił dziennik na biurko co wszystkich uciszyło.

- Dzień dobry. Nazywam się Aiden Hofferson... – następne słowa zlały się z innymi dźwiękami w cichy szum. Obraz dookoła stracił na ostrości wiedziałam tylko jedną osobę. Stała z przodu pod tablicą, wpatrując się we mnie. W oczach miał strach. Nie mało powiedziane. Był przerażony. Nigdy wcześniej go takiego nie widziałam. Blondyn zaczął pokazywać na krzesło. Na czarne oparcie. Nic z tego nie rozumiałam. Myśl. Cholera, myśl. Nie pojawił się bez powodu. Stop. Jak to możliwe, że w ogóle się pojawił?

Uderzenie przywróciło mnie do rzeczywistości. Zdążyłam złapać rękę sprawcy i wykręcić ją do tyłu.

- Au! – stał przede mną wysoki brunet. Josh. Puściłam go.

- Sorry Jo.

Zorientowałam się, że cała sala się na mnie patrzy.

- Co to miało znaczyć? – podszedł do nas wykładowca. Wbił wzrok głównie we mnie. – Pierwszy dzień, pierwsze zajęcia – stłumił przekleństwo – pierwsze pięć minut. I już robisz zamieszanie. To wyższa uczelnia. Nie można się tak zachowywać. – poczekałam kilka sekund, żeby się uspokoił.

- Nagadał się pan?

- Kpisz sobie ze mnie?

- Jak bym śmiała królu głupiej gatki. – po sali poniósł się śmiech. Ale tylko jednej osoby. Wszyscy jak jeden mąż obrócili się do drzwi. Stał w nich facet po dwudziestce w skórzanej kurtce.

- Czego tu? – odezwał się nasz wykładowca.

- Zluzuj porty, Aiden.

- A ty to kto? – wyrwał się ktoś z przodu.

- Max. Max Hofferson. Młodszy brat tej ofiary. – kilka stłumionych śmiechów wybuchło na sali, a niektórzy patrzyli ze zdziwieniem na przybysza. – To wasz pierwszy dzień?

- Ta.

- To dopiero go poznacie. Grzeczni ludzie nawet go lubią, ale jeśli ktoś mu podpadnie...

- To co nam zrobi? Zastraszy? Niesprawiedliwie oceni? – odezwałam się.

- Na to są paragrafy. – dorzucił Josh i postukał palcem w książkę którą trzymał.

- A jeśli coś mu się nie podoba, to może się zwolnić. Nie będziemy tęsknić.

- Ty jesteś bezczelna. Dopilnuje żebyś z tond wyleciała. To są studia nie przedszkole. Ta szkoła ma pewien poziom...

- No po panu to tego nie widać.

- Polubiłem cie. – wytrącił się Max. – Jak się nazywasz?

- Rose. – rzuciłam.

- To był twój błąd. – profesorek pomachał mi palcem przed nosem. – Masz iść do dyrektorki i powiedzieć, że rezygnujesz ze studiów, albo zmieniasz uczelnie. - Obróciłam się do niego plecami. – Nie...

- Zamkniesz się w końcu i poprowadzisz ten wykład czy cie zastąpić? – jego czerwona twarz nabrała koloru purpury. Podniósł rękę.

- Śmiało. – podpuściłam go. – Uderz.

- Panie Hofferson!!! – krzyk to przy tym mało powiedziane. To był pisk, tak wysoki, że aż zabolały mnie uszy. Dla mnie to było nie do wytrzymania, a co dopiero dla moroji... Odwróciłam się do Lissy. Trzymała się za głowę.

- Żyjesz?

- Tak. – odpowiedziała masując skronie.

- To jest pana czwarte upomnienie! Zajęcia u psychologa nie pomogły! Jest pan zwolniony!

- Ale...ale...pani dyrektor...- jąkał się Aiden.

- Zapraszam pana do mojego gabinetu.

- Ale...

- Nie ma żadnego ale. Idziemy. – wykładowca skulił się jakby wzrok dyrektorki mógł zabijać. Ciekawe, przy mnie to ona miała dość. Cóż, kobieta zmienną jest... – A pan. Zostaje z nimi. – wytknęła palcem młodszego Hoffersona, a potem zwróciła się do nas.- Pilnujcie go żeby nie zwiał, mamy pewne niezałatwione sprawy.

- Chyba mi tego nie zrobicie nie? – zapytał Max, gdy dyrektorka wyprowadziła jego brata. Pewność siebie gdzieś z niego uleciała. – Ej on. Odpłacę się wam. Bardzo uczciwe. Panie mogą liczyć na więcej...

- Zamknij się gościu! – podszedł do niego jakiś napakowany 20 latek, siłą posadził Hoffersona na krześle i pogroził mu pięścią. – Kto zadziera z panią dyrektor zadziera też z mną.

Studenci już nie zwracali na nich uwagi, podzielili się na grupki i robili co chcieli.

- Okej więc opowiadaj Rose. – entuzjazm w głosie Josha był zaraźliwy bo Lissa natychmiast oderwała się od obserwowania sali, podejrzewałam że sprawdzała aury.

- Właśnie kim był ten Denis?

- Poznaliśmy się w Rosji. Miał swoja ekipę w Nowosybirsku, wychodziliśmy wieczorami na miasto.

- I co było coś między wami. – palnął chłopak. Oczywiście nie widział tam drugiego dna.

- Nie. Oczywiście, że nie. Kumplowaliśmy się.

- Ciepło jest tam w lecie?

- Jo byłam na Syberii i nie w lecie tylko na wiosnę.

- Ale mówiłyście, że w tym roku szkolę skończyłyście. Więc jakim cudem na wiosnę?

- Normalnie. Rzuciłam szkołę na trochę. – w tym momencie oczy mało mu nie wypadły.

- Więc jakim cudem cię tu przyjęli? Z takim wpisem w papierach?

- Dobra, mniejsza. My jeszcze nic o tobie nie wiemy.

- No i co mam wam powiedzieć? Zwykły chłopak z małego miasta. Nie mam rodzeństwa. Mój kumpel przyjedzie tu za kilka tygodni, więc na razie trzymam się z wami, bo nikogo innego tu nie znam... – przerwał bo do auli weszli jacyś chłopacy. Jeden z nich wyszedł na biurko żeby zwrócić na siebie uwagę.

- Hej, cisza! – wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę. – Jest pomysł, żeby zorganizować zawody między szkołami wyższymi. Zbieramy ludzi do ekipy. Brakuje nam 3 chłopaków i co najważniejsze dziewczyn! Potrzeba nam min 10 w całym składzie. Ale najmniej z was zgłasza się do biegów, długo i krótko dystansowych. Więc jeśli któraś jest w tym dobra, kurka, nawet przeciętna to zgłoście się! Potrzebujemy was żeby móc w ogóle wystartować, na czym bardzo nam zależy! Jeśli ktoś jest chętny to proszę do kolegi. My idziemy szukać dalej. Dziękuje. – w drzwiach minęli się z jakimś chłopakiem, dhampirem koło 20. Twarz wydawała się znajoma, ale nie miałam pojęcia skąd go kojarzę.

- Okej więc tak. – usiadł na biurku. – Treningi poniedziałek – piątek. O 6.30-7.30 i potem 16.00-17.00. Na chwile obecną potrzebujemy 5 dziewczyn i 3 chłopaków do biegów. Ktoś chętny?

- Ja idę. W średniej startowałem w zawodach, mogę im pomóc. – rzucił podekscytowany Jo i podszedł do chłopaka.

- Liss? – zwróciłam się do przyjaciółki, popatrzyła na mnie porozumiewawczo i kiwnęła głową.

- Pewnie idź.

- Dzięki, królowo. – zaśmiała sie, a ja dołączyłam do grupki chłopaków przy biurku.

- To tyle dzięki. – Jo był tak zafascynowany, że miął mnie jak prąd w przewodach i wrócił do ławki.

- Ja do biegów. – chłopak nie podniósł wzroku znad kartek.

- Krótkie, długie?

- Mogę tu i tu.

- Nazwisko.

- Rose Hathaway. – na te słowa poderwał głowę. I przypatrzył mi się dokładnie.

- Cholerka. To naprawdę ty? – zapytał zdziwiony.

- Tak, ale czy my się znamy?

- Młoda, rusz głową no. – tylko jedna osoba tak się do mnie zwracała.

- Danny?

- Pani zapominalska widzę. – przytulił mnie po przyjacielsku.

- Kurcze kiedy ja cie ostatnio widziałam?

- Przed waszą ucieczką. Zmyłaś się z imprezy co było do ciebie nie podobne. Rano już nie pojawiłyście się na zajęciach.

- No tak siła wyższa. Ale opowiadaj co tam u ciebie? Co ty tu w ogóle robisz?

- Zrezygnowałem ze szkoły, pod koniec nauki. Nie wiedziałem się w roli strażnika, więc poszedłem na studia. A ty? Wróciłyście do szkoły, przynajmniej tak sadzę bo skoro jesteś tu z królową...

- Daniel do cholery! – do auli wpadł jakiś chłopak. – Następni czekają, a ty tu sobie flirtujesz!

- Już idę Ian, spokojnie. – tamten zniknął tak samo szybko jak się pojawił. – Treningi od jutra. Znajdę was potem to pogadamy.

- Dobra leć, cześć.

*******************************

Komy, komy i komy mile widziane!

PS:  tak. Kocham komy.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top