Rozdział 16

Rose

- Budzimy się śpiąca królewno! – ktoś mną potrząsał i to wcale nie lekko.

- Spadaj. – odpowiedziałam nie otwierając oczu. – Zniszczyłeś mój piękny sen.

- Jak mi przykro. – rozpoznała bym ten drwiący ton na końcu świata.

- Co ty tu robisz? W ogóle kiedy się wybudziłeś?

- Spokojnie Little Dampir. Zdążymy o tym pogadać. Na razie mamy na głowie Roberta. – automatycznie usiadłam.

- Co?

- Nie pamiętasz? – uniosłam tylko brwi. Iwaszkow westchnął. – Złamałaś Danielowi trzy żebra...

- Jaja sobie robisz? – nie dałam mu dokończyć.

- A Lissie podbiłaś oko. – I to wszystko przez jakiegoś dziadka żądnego zemsty? – O nic się nie martw, wyleczyłem ich. – dopiero teraz rozejrzałam się w okół. Wszędzie walało się drewno. Posłałam pytające spojrzenie Adrianowi.

- Rozwaliłaś kilka krzeseł i stół, a poza tym chciałaś zabić tego gościa oszczepem. – wskazał na Evansa.

- I czego głupio się uśmiechasz? – spytałam wkurzona.

- Po prostu ciesze się, że kolejny raz ci się upiekło.

- Kolejny raz? – moroj usiadł na podłodze koło mnie. – Czekaj. Masz na myśli ten sen z bluszczem?

- Oczywiście, że tak. Nadal jestem na ciebie zły za to wszystko, ale nigdy bym cie nie skrzywdził. – Nie miałam odwagi, by spojrzeć mu w oczy, więc po prostu siedzieliśmy w ciszy, pogrążeni we własnych myślach. Powoli wszystko zaczęło mi się układać w całość. Dziwne wydarzenia z ostatniego czasu, były jakiegoś rodzaju ostrzeżeniem. Czemu ja na to od razu nie wpadłam? Te wszystkie sny, dręczące mnie co noc i duch Andre. Przez te cholerne studia całkowicie wyleciał mi z głowy. Albo to też była zasługa Doru? Zapominam o wielu rzeczach, ale nie o tym, że ponownie widziałam ducha. Do tego już bez udziału więzi. Czemu życie musi być takie skomplikowane? I gdzie nasze „I żyli długo i szczęśliwie"? Westchnęłam głęboko.

- Choć, Iwaszkow. – Powiedziałam wstając i kierując się do wyjścia. – Trzeba to wszystko pozbierać do kupy i załatwić Lissie dodatkową ochronę. Skoro udało mu się do mnie dostać dwa razy, uda się i trzeci. – królowa wstała z ławki i zaczęła kierować się w naszą stronę. – Ma swoją marionetkę w centrum naszego świata. Może się na zemścić i jednocześnie kontynuować działania brata. Możliwe, że będziecie mnie musieli zamknąć w pokoju bez klamek, abym dożyła tam spokojnej starości.

- Rose, nawet tak nie mów. – oburzyła się panna Dragomir.

- To będzie długi dzień prawda? – dołączył do nas Daniel.

- Jesteś z nami? – spytałam zdziwiona królowa.

- Nie mam wyjścia. Prawda, Hathaway?

- Rose! – czego ta baba znowu ode mnie chce? Nie ma czym zarządzać to się uczniów czepia?

- Czego? – spytałam odwracając się. – Skończyły ci się... – przerwałam, gdy zdałam sobie sprawę, że nikogo tam nie ma. Gdzie ona zniknęła do cholery?

- Wszystko dobrze? – spytał zaniepokojony Adrian.

- Nie. Dyrka tu... – przerwałam zdając sobie sprawę co się dzieje. – Czego do cholery ode mnie chcesz? Wyłaź i załatwimy to jak należy!

- Harda jesteś. – powoli przede mną zaczął formować się obraz.

- Widzicie to? – zwróciłam się do reszty. W odpowiedzi tylko pokręcili głowami.

- Wole pozostać w twojej głowie, Rosemarie. Tak jest bezpieczniej. – Robert uśmiechnął się złośliwie.

- Boisz się mnie?

- To nie czas na takie rozważania. – do rozmowy dołączył nowy głos.

- Wiktor.

- Może nie udało mi się ciebie pokonać za życia, co nie znaczy, że po śmierci mi się nie uda.

- Hah. Powodzenia. Co mi możesz zrobić? Jak sam mówiłeś nie żyjesz.

- Nie doceniasz Roberta. Jest potężniejszy niż ci się wydaje, a poza tym mamy coś, co powinno cię zainteresować. – z tymi słowami Robert zniknął, a na jego miejscu pojawiła się jakaś osoba przywiązana do krzesła. Kobieta o ciemnych włosach i oczach... W momencie gdy uświadomiłam sobie kim jest, po raz kolejny dzisiaj, pochłonęła mnie ciemność. Pięknie.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top