"Walczę i zwyciężę" Rozdział 7(2)
*
Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Jeszcze nigdy nie czuła tak obezwładniającej bezsilności i beznadziejności. Samochód prowadziła na pamięć. Prawie nie zauważała, co dzieje się przed nią i jedynie cudem nie doprowadziła do żadnego wypadku. Wszystko przelatywało jakby obok niej; jakby patrzyła na swój świat z większej odległości i nie uczestniczyła w nim osobiście. Bez przerwy rozważała, co powinna zrobić i czy to mądre, by ufać jakiemuś nieznajomemu facetowi, który zniknął szybciej, niż się pojawił. Nie mieściło jej się w głowie, że państwo naprawdę pozwoliło sobie na tak koszmarne błędy i niedopatrzenia. Zawsze kierował nią skrajny realizm, a historia nieznajomego brzmiała, co najmniej, jak wyssana z palca. A mimo to, w jego głosie było coś, co kazało uwierzyć tym słowom i przyjąć je za prawdopodobne. A przede wszystkim — przekonało, by naprawdę zaczęła myśleć o wyjeździe. Nie chciała przyznać tego przed samą sobą, ale bała się. I to ogromnie. Nigdy nie uciekała przed problemami i stawiała im czoła, ale tym razem czuła, że nie może ryzykować. Jeśli nie ze względu na siebie, to na Jacoba. Bo kto wie, czy za jakiś czas, to nie on stałby się celem?
Kolejny raz weszła do mieszkania kompletnie zamyślona. Jak cień przemknęła do sypialni i usiadła na łóżku. Ukryła twarz w dłoniach, po czym przez dłuższy czas nie poruszyła się ani na krok. Miała bardzo niewiele czasu na podjęcie rozsądnej — ostatecznej — decyzji. Gdy Jake wszedł do pomieszczenia, od razu zauważył, że coś jest nie w porządku. Powoli zaczynało brakować mu do tego cierpliwości.
— Muszę wyjść... — szepnęła, z trudem przełykając ślinę.
— Teraz? — rzucił z niedowierzaniem. — Przecież dopiero przyszłaś...
— Muszę to skończyć... Po prostu muszę to skończyć...
Wstała, a mężczyzna zacisnął pięści. Nic nie rozumiał z jej słów.
— Co skończyć? O czym ty mówisz? Catia... — westchnął — staram się cię wspierać, być oparciem, chcę, żebyś czuła, że możesz na mnie polegać, ale naprawdę zaczynam mieć dość. Nic mi nie mówisz, wszystko ukrywasz, snujesz się po domu, jakby w ogóle cię nie było. Jak długo mam to jeszcze znosić? Ostatnia rozmowa nic ci nie uświadomiła?
— Nawet nie wiesz, jak wiele... — wyszeptała.
Przyłożyła dłoń do ust, nie mogąc poradzić sobie z emocjami. Czuła, jak drży, ale miała nadzieję, że Jacob tego nie widzi.
— Opowiem ci wszystko, obiecuję — kontynuowała, a mężczyzna uważnie jej się przyglądał. — Ale teraz muszę cię o coś prosić.
— O co?
— Spakuj się.
Nie dowierzał.
— Słucham?
— Spakuj się, a potem zadzwoń do pracy i weź urlop. To ważne, proszę.
— Catia, cholera jasna, co się dzieje?! — prawie krzyknął. Był przerażony.
— Kochanie, proszę cię, uspokój się. To nic takiego, po prostu musimy wyjechać na kilka dni.
Albo miesięcy.
— Wyjechać czy uciec?
Milczała. Sama do końca nie wiedziała, co zamierza zrobić. Nie chciała nazywać tego ucieczką, choć to słowo najlepiej określało jej zachowanie. Jacob nie musiał na razie o tym wiedzieć.
— Wyjechać. Po prostu wyjechać...
*
Ciepły, wesoły głos Shakiry sprawiał, że czarnowłosa kobieta z wielką przyjemnością poruszała swoim ciałem przy nalewaniu wódki do szklanki. Zaśmiała się głośno, gdy z rozpędu zachwiała proporcje i drink wyszedł o wiele mocniejszy, niż początkowo zamierzała. Towarzyszący jej mężczyzna z rozkoszą obserwował radość i beztroskę, którą ukazywała przy każdej, nawet najmniejszej, czynności. Była jakby oderwana od rzeczywistości, nieprzejmująca się problemami życia codziennego, a to sprawiło, że i on na chwilę o nich zapomniał.
— Proszę, panie Colinie — powiedziała, podając mu szklankę.
Dźwięk wysokich obcasów rozniósł się echem po całym mieszkaniu, zastąpiony przez stuknięcie dwóch szklanych przedmiotów.
— Za co pijemy?
Zamyśliła się na moment.
— Żebyś choć raz to ty się nawalił!
Zaśmiał się na te słowa, co kobieta od razu odwzajemniła. Upijając zawartość naczynia, ani na moment nie odrywał od niej wzroku. Patrzył, jak w powolny, zmysłowy sposób sączy swojego drinka, jak co jakiś czas zakłada nogę na nogę i zarzuca delikatnie włosami. Nie miał wątpliwości, że robiła to z premedytacją. Chciała zwrócić na siebie uwagę i doskonale wiedziała, jak to osiągnąć. Bonnet już od początku znajomości miał świadomość, że Lys jest kobietą pewną siebie, świadomą własnych zalet, i że kokietowanie mężczyzn sprawia jej ogromną przyjemność. Tamtego dnia włożyła czarną dopasowaną sukienkę do połowy ud oraz wysokie szpilki, wyraźnie podkreślające zgrabne pośladki i długie nogi. Mimo śmiałego stroju zachowała odpowiednią granicę między byciem seksowną a wulgarną i może dlatego Bonnet przez cały wieczór nie potrafił się na niczym skupić.
— Opowiadaj, jak sobie radzisz — przerwała ciszę.
Westchnął, po czym upił nieco drinka. W jednej chwili jego myśli kompletnie zmieniły swój kierunek.
— Czyli widzę, że w ogóle sobie nie radzisz — stwierdziła Lys, po czym wstała na moment z kanapy, poszła do kuchni po drugą butelkę i postawiła ją na stole. Potem usadowiła się wygodnie na fotelu, nie okazując żadnego skrępowania. Najwidoczniej w mieszkaniu Colina czuła się już jak u siebie.
— No mów, nie będę cię przecież ciągnąć za język.
— Już to robisz — zaśmiał się, na co brunetka wzruszyła jedynie ramionami. — Sam nie wiem...
Okręcił szklankę w dłoni i spuścił wzrok. Pożądanie względem Lys to jedno, a to, co czuł w sercu — drugie.
— Rozmawiacie w ogóle?
— Nie chce mnie znać.
— Co jej powiedziałeś?
— Że poznałem kobietę, na której mi zależy i chcę jej poświęcić cały swój czas.
Lys spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— No to byłeś niezwykle skuteczny — przyznała. — Jak zareagowała?
— Powiedziała, że jestem szują.
Kobieta z przejęciem patrzyła, jak Colin pustym wzrokiem wgapia się w zawartość szklanki i milczy. Doskonale wiedziała, że jego dobry humor i uśmiech, którym obdarzył ją tego dnia już niejednokrotnie, to tylko przykrywka. Cierpiał i męczył się, podejmując decyzję, która była piekielnie trudna, choć jego zdaniem konieczna. Nie zamierzał się wycofać. Miał tylko nadzieję, że czas zaleczy rany i pozwoli kiedyś zapomnieć.
— Opowiedz mi, jak to z wami było. Wygadaj się, będzie ci lżej. Niepotrzebnie dusisz wszystko w sobie. Ty naprawdę jesteś bardzo podobny do mnie... — stwierdziła. — Albo ja do ciebie.
— Nie wiem, czy chcę o tym gadać...
Uśmiechnęła się smutno pod nosem i spoważniała. Choć uchodziła za osobę rozrywkową, beztroską i pogodną, ona również kryła w sobie tajemnicę i bolesne wspomnienia. Doskonale rozumiała, co czuje Colin, dlatego chciała mu jakoś pomóc. Była przekonana, że jeśli wyrzuci z siebie wszystko, co go trapi, to będzie mu o wiele lepiej.
— Gdy On zginął, wpadłam w szał... — zaczęła opowieść.
Chciała otworzyć się przed Colinem i dać mu jakąś małą cząstkę siebie. Była przekonana, że taka wzajemna terapia pomoże im obojgu. Potrzebowała kogoś, z kim będzie mogła podzielić swój ból i kto naprawdę ją zrozumie.
— Pewnego dnia przyszło do mnie dwóch żołnierzy, złożyli przede mną jego mundur, kwiaty, oddali odznakę, uklęknęli i powiedzieli, że bardzo mi współczują. Nie mogłam uwierzyć, że już nigdy go nie zobaczę, że nie wróci, że nie przywitam go na lotnisku... On był człowiekiem, który nigdy się nie poddaje i miał cholerne szczęście w życiu. Już nie raz drasnęła go na wojnie jakaś kula, nie raz wpadł w pułapkę, ale zawsze wychodził z tego żywy. A wtedy nie wyszedł. Wtedy przegrał i to był dla mnie szok. Nie potrafiłam zrozumieć, że jego już nie ma i nie będzie. Tak po prostu — wiesz — w momencie. Był człowiek i nie ma człowieka...
Trumna na pogrzebie była zamknięta. Podobno ciało nie nadawało się do pokazania go publicznie. Przyszło mnóstwo żołnierzy, odśpiewano hymn, pochowaliśmy go, jak na dowódcę przystało. Wojsko było jego życiem... — Uśmiechnęła się smutno, a Colin słuchał z ciekawością. — Przez miesiąc nie było ze mną żadnego kontaktu. Wstawałam z łóżka, upijałam się i usypiałam od nowa. Ludzie patrzyli na mnie, jak na największego menela na świecie, lumpa, który stoczył się na samo dno. Mieli rację. Wychodziłam z domu tylko po flaszki, chleb i jakąś konserwę. I tak codziennie, dzień w dzień... Po czasie mój brat przestał przymykać na to oko, zaczęły się awantury, prośby, krzyki, ale ja miałam to wszystko gdzieś. Upadłam wtedy bardzo nisko. Bratu brakowało już sił, ale pewnego dnia sam przyszedł do mnie z butelką. Usiadł, nalał mi wódki do kieliszka, a potem sobie. Ja nie zwracałam uwagi na takie kulturalne zachowania. Wtedy waliłam wódę z gwinta, bo tak było mi najwygodniej... — zaśmiała się z pogardą do samej siebie. — Powiedział, że tego dnia napijemy się razem, razem porozmawiamy o Nim, razem popłaczemy i wylejemy swoje żale, ale od następnego dnia, wszystko wróci do normy. Byli przyjaciółmi i on też cierpiał, ale wtedy tego nie zauważałam, nie obchodziło mnie to, miałam w dupie, jak czuje się mój brat. Liczyłam się tylko ja i mój ból.
Siedzieliśmy całą noc, nawaliliśmy się jak świnie, płakaliśmy i to mi pomogło. Bo już nie byłam z tym wszystkim sama. W końcu stanęłam na nogi, przestałam pić, znalazłam nową pracę, zaczęłam znowu o siebie dbać. Panie w sklepie nie patrzą już na mnie, jak na alkoholika, teraz jestem dla nich, jak dziwka, choć nie wiem czemu — zaśmiała się równocześnie z Colinem — ale nie obchodzi mnie to. Nadal cierpię, nadal cholernie za nim tęsknie i nadal mam mu za złe, że dał się zabić na tej pieprzonej wojnie, ale... pogodziłam się z tym. Wiesz dlaczego? Bo przestałam żyć przeszłością. Wyżaliłam się raz, a porządnie, wyryczałam, a potem stanęłam na nogi. I ty też musisz wreszcie coś zrobić, musisz się odciąć od tego, co było i zacząć żyć tym, co jest. Może tobie też jest potrzebna taka szczera rozmowa?
Nie wiedział, co powiedzieć, ale czuł, że Lys ma rację. Najwyższy czas przestać chować uczucia w sobie. I tak robił to już wystarczająco długo.
— Nie wiem od czego zacząć...
— Najlepiej od początku.
— Poznaliśmy się na parkingu... — wyznał, czując, jak zalewają go wspomnienia, a obrazy tamtych dni pojawiają się wprost przed jego oczami. Doskonale pamiętał ten dzień...
Ciemny Dodge Charger z piskiem opon wjechał na parking policyjny, po czym skierował się na swoje stałe miejsce postoju. Kierowca prawie mechanicznie skręcił kierownicą i w ostatniej chwili zatrzymał się przed maską białej Toyoty. Z niemałym zaskoczeniem obserwował, jak wysiada z niej wysoka, brązowowłosa kobieta i patrzy na niego pytająco. Opuścił szybę i krzyknął:
— Wybacz, ale to moje miejsce.
— Nie było podpisane.
Teatralnie obróciła się dookoła, po czym spojrzała na mężczyznę z ironicznym uśmiechem. Najwidoczniej nie zamierzała odpuścić.
— Jesteś nowa, co? Na pewno jesteś nowa. Posłuchaj, parkuję tu od zawsze, każdy wie, że akurat tego miejsca się nie zajmuje, więc bądź tak miła i przestaw swoje autko, gdzieś indziej.
— Masz cały parking wolny! — rzuciła z rozdrażnieniem. — Myślę, że twojemu autku nic się nie stanie, jeśli jeden dzień postoi gdzieś indziej.
Trzasnęła drzwiami, załączyła pilotem alarm, po czym skierowała się do wejścia do departamentu. Colin zaśmiał się pod nosem, po czym nacisnął pedał gazu i dojechał do nieznajomej. Już wtedy spodobał mu się sposób, w jaki się złościła. Zawsze lubił niepokorne, silne kobiety, a ona wyglądała na naprawdę ostry charakterek. Ostry i wredny. Zupełnie jak on.
Gdy zrównał się z nieznajomą, a potem przez moment jechał obok, nie kryła zdziwienia.
— Coś jeszcze?— zapytała, nie zatrzymując się ani na moment.
— Zaczynasz tu pracę, czy przyjechałaś na chwilę? — zapytał.
— W odwiedziny do tatusia — odparła ironicznym tonem, mając nadzieję, że w ten sposób spławi natręta. Nic bardziej mylnego.
— Jeśli ma taki charakterek, jak ty, to zapewne siedzi w naszym areszcie. Mam rację?
— Tak... Jesteś bardzo domyślny — odpowiedziała, z trudem hamując śmiech.
— Jeszcze się spotkamy — obiecał. — I będziesz mieć ze mną duży problem.
— Jesteś czasem jak takie duże dziecko — rzuciła rozbawiona Lys.
— Taki już mój urok.
— I co było dalej?
— Godzinę później okazało się, że ten jej tatuś wcale nie siedzi w naszym areszcie. Co więcej — jest moim szefem — a ona będzie moją nową partnerką. I to ja miałem problem.
Czarnowłosa zaniosła się śmiechem. Colin też nie potrafił się powstrzymać.
— Początek był dość ciężki, ale ku mojemu zdziwieniu dość szybko złapaliśmy dobry kontakt. Chyba mnie polubiła, ale ja... no cóż, ja chciałem ją po prostu puknąć. Podobała mi się, miała świetną figurę, fajnie się poruszała, pobudzała mnie ta jej zadziorność, nieustępliwość, ironia... Mam dość specyficzny styl bycia i wiem o tym, ale ona mi dorównywała i była naprawdę niełatwym przeciwnikiem. Kręciło mnie to. Często ze sobą walczyliśmy o rację, o kierownicę, o pracę, często się droczyliśmy albo na siebie krzyczeliśmy. A potem mimo wszystko dochodziliśmy do porozumienia, przyznawaliśmy się — choć z trudem — do swoich pomyłek. Potrzebowaliśmy po prostu czasu na jakieś dotarcie się, bliższe poznanie. I z każdym miesiącem zaczynałem lubić ją coraz bardziej. Ta fizyczność zeszła na dalszy plan, bo zobaczyłem, że to świetna i wartościowa kobieta, która zasługuje na szacunek i szczerość.
Lys patrzyła na niego jak zaczarowana. Obserwowała, jak uśmiecha się, powracając do wspomnień, jak błyszczą mu oczy, gdy mówi o początkach ich znajomości. I nagle zaczęła zazdrościć kobiecie, w której ulokował swoje uczucia. Chciała, by ktoś kiedyś mówił o niej z taką samą radością, by ją również ktoś tak pokochał.
— I co było dalej? — zapytała, wypijając zawartość szklanki. Potem zrobiła nowe drinki.
— Chciałem nawet o nią zawalczyć, tylko był jeden problem — już się z kimś spotykałem. Ona o tym nie wiedziała, bo nie czułem potrzeby, by się z tego zwierzać. Poza tym tamta dziewczyna była tylko przelotną znajomością. Tak naprawdę, to ja zachowywałem się kiedyś jak straszny skurwysyn. Bawiłem się kobietami, robiłem z nimi, co chciałem i wykorzystywałem, to, że mam powodzenie. Teraz najchętniej bym je wszystkie za to przeprosił, ale kiedyś myślałem innymi kategoriami.
— Przynajmniej potrafisz przyznać się do błędów. Widzisz je, a to już ogromny krok w przód.
— Tak? Powiedz to tym wszystkim dziewczynom, które przeklinają mnie w myślach — zaśmiał się,
Mimo iż Lys poznawała właśnie najgorsze cechy charakteru Colina, jej sympatia do niego w żadnym stopniu nie malała. Miała świadomość, że ona również nie jest święta, dlatego nie zamierzała oceniać Bonneta.
— Zacząłem o Nią walczyć, ale to nie było łatwe. Bardzo szybko wydało się, że jeszcze niedawno spotykałem się z inną kobietą, a to tylko potwierdziło plotki, które krążyły o mnie w całym departamencie. Poza tym Jej ojciec kategorycznie zabronił nam się spotykać i robił wszystko, co w jego mocy, by córka zobaczyła, jakim jestem draniem i kobieciarzem. Nie chciał, żeby przeze mnie cierpiała i nawet go rozumiem. Oni byli nierozłączni, bo mieli tylko siebie. Jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że na jego miejscu postępowałbym tak samo. No i musiałem się ostro natrudzić, żeby udowodnić, że jej nie zranię, nie skrzywdzę, że jest dla mnie kimś ważnym i wartościowym. Nie było łatwo przekonać ją, że nie jest jedną z wielu i że zależy mi na czymś więcej niż zaciągnięciu jej do łóżka. Miałem motywację, żeby to zrobić, bo wtedy serio chciałem z nią być.
— I udało się? — zapytała Lys.
Z jego twarzy zniknął uśmiech, zastąpiony przez uczucie złości na samego siebie. Za każdym razem, gdy wspominał to, co kiedyś zrobił, miał ogromne wyrzuty sumienia i żal, że mógł postąpić tak głupio.
— Byłem blisko. Powoli nasz związek stawał się czymś... prawdziwym. Zaangażowała się, zaufała mi, uwierzyła, że czuję do niej coś szczerego i ja sam też w to uwierzyłem. Mimo to nie dopuszczała mnie do swojego łóżka. Chyba ciągle się bała, że jak posuniemy się o krok dalej, to ją rzucę, albo przestanę się tak starać. W sumie sam byłam zaskoczony, że wystarczają mi tylko czułości i pieszczoty. Moje wcześniejsze związki wyglądały zupełnie na odwrót.
— Wybacz — przerwała mu nagle — ale to dla mnie cholernie dziwne. Colin, z ciebie jest naprawdę dobre ciacho, ja na jej miejscu nie miałabym takich zahamowań! Chyba żadna kobieta, oprócz niej, by nie miała — wyznała szczerze, po czym zaśmiała się ze swojej bezpośredniości.
Ten komplement miło połechtał jego męską dumę, ale też zasugerował, jakie nastawienie do intymnych spraw ma Lys.
— Ona jest po prostu dziewczyną z zasadami. Jeśli powie nie, to naprawdę oznacza to nie. Nigdy nie przeżyła przygody z przypadkowym partnerem, nigdy nie zabalowała tak, że obudziła się rano koło nieznajomego typa, nigdy nie uprawiała seksu z facetem, z którym nie była w związku, nigdy nie pozwoliła się nawet dotknąć komuś obcemu. I ja to szanowałem. Ba, podobało mi się to! Bo wiedziałem, że gdy w końcu do czegoś dojdzie, to będę jedyny. Nie zdradzi mnie, nie oszuka. A przypadkowych panienek miałem już zbyt wiele. I co z tego? Były, poszły, nawet o nich nie pamiętam. Bo nie jest sztuką oddać się na pierwszym spotkaniu. Sztuką jest sprawić swoim zachowaniem, by facet cię szanował.
— I co się z wami stało?
— Poznałem kogoś. Przez przypadek. Nie wiem, jak to się stało, że poszedłem z tą kobietą na kawę. Nie wiem, dlaczego wziąłem jej numer telefonu i co w niej było takiego niezwykłego. Po prostu zakręciła mi w głowie, ale zrobiła to tak mocno, że zupełnie ześwirowałem. Ona od razu zobaczyła, że coś jest nie tak, wyczuła, że pojawił się ktoś nowy. Cierpiała, cholernie cierpiała. Czułem się jak dupek, ale... w tamtym momencie nie potrafiłem odstawić na bok tej nowej znajomości. Wybrałem tamtą kobietę.
— O rany... — westchnęła.
— Spieprzyłem wszystko. Dostałem przeniesienie do Nowego Jorku, więc je przyjąłem i przez długi czas nie miałem z Nią kontaktu. W międzyczasie mój związek się rozpadł, nie wypalił, bo to nagłe zauroczenie było tylko beznadziejną, chwilową fascynacją. Postanowiłem przeprosić za wszystko, co Jej zrobiłem. Napisałem, zadzwoniłem, potem jakoś tak wyszło, że się spotkaliśmy. Minęły ponad dwa lata, odkąd ją zostawiłem. Wybaczyła mi, powiedziała, że nie ma żalu, że zapomniała, poradziła sobie. Podziwiałem ją za to. Ja bym się znienawidził, a ona znowu mnie do siebie dopuściła.
W Nowym Jorku zaczęły się zwolnienia, więc wróciłem do Silent Glade. Znowu zacząłem z Nią pracować, znowu się do siebie zbliżyliśmy, ale tym razem tylko jako przyjaciele. Zmieniła się. Spoważniała, stała się twardsza, pewniejsza siebie, trochę zapuściła włosy, zaczęła się inaczej ubierać i malować. Gdy wychodziliśmy do klubów, zakładała sukienki, wysokie szpilki, faceci nie odrywali od niej wzroku. Kiedyś była chłopczycą, a wtedy — oprócz tego — stała się też kobietą.
Zaczęliśmy robić razem dosłownie wszystko. Ćwiczyliśmy boks, łaziliśmy po klubach, biegaliśmy rano, mówiłem jej o poznanych kobietach, ona mi o mężczyznach. Potem zmarł jej tata, więc cały czas przy niej byłem, pocieszałem. Byliśmy jak rodzeństwo, jak dwoje ludzi, którzy rozumieją się bez słów. Cały czas uważałem, że to jest świetne, że jest właśnie tak, jak powinno być...
— Ale coś się zmieniło — stwierdziła bezbłędnie.
— Pamiętasz, jak powiedziałem ci kilka dni temu, że nie wiem, co się ze mną dzieje, że zaczynam zachowywać się względem niej inaczej i nie rozumiem, dlaczego?
— Pewnie, że pamiętam.
— Tak naprawdę doskonale to rozumiem, tylko przez cały ten czas, nie chciałem dopuścić do siebie prawdy...
— To błąd. Niepotrzebnie przed tym uciekasz. Ty ją po prostu kochasz, Colin...
— Skąd wiesz? — zapytał z dużym zaskoczeniem.
— Wystarczyłoby, żebyś się wsłuchał w to, co mówisz — zaśmiała się czule. — Mówisz o Niej w samych superlatywach, nie powiedziałeś nawet o jednej jej wadzie. Ciągle wychwalasz jaka jest świetna, jak było wam razem dobrze, żałujesz, tego że zerwałeś. A teraz nagadałeś jej głupot o poznaniu jakiejś kobiety, żeby się od niej odciąć, bo nie radzisz sobie z wielkością tego uczucia.
— Aż tak to po mnie widać? — zapytał z małym rozbawieniem.
— Widać, widać. Dziwię się, że ona tego nie widzi.
— Nie miała szans, żeby to zobaczyć. Nigdy nie pokazałem, że wróciły do mnie dawne uczucia. W sumie sam zdałem sobie z tego sprawę dopiero niedawno. Zaczęła non stop mówić o swoim ślubie, o tym tancerzyku, zaciągnęła mnie do salonu sukien ślubnych, żebym pomógł jej wybrać... A ja zamiast cieszyć się jej szczęściem, to myślałem tylko o tym, jak bardzo nie chcę, żeby do tego ślubu doszło... To jest chore. Zawsze mi się podobała, zawsze do niej lgnąłem, gdy chciała gdzieś wyjść, to wychodziliśmy, lubiłem spędzać z nią czas, rozmawiać, śmiać się... Myślałem, że to jest normalne, ale teraz wiem, że z mojej strony, to zawsze było coś więcej. Potrzebowałem tylko czasu, żeby to zrozumieć...
Nie wiedziała, co powiedzieć. Choć nie należała do romantycznych kobiet łaknących uczucia za wszelką cenę, historia Colina mocno ją dotknęła. Było jej strasznie żal tego mężczyzny, ale nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby mu pomóc. Patrzyła na jego zasępioną twarz, na której malowało się mnóstwo różnych uczuć, ale wyrzuty sumienia znacznie górowały nad resztą. Zdaniem Lys, Colin dostał już dostateczną nauczkę za chwilę zapomnienia.
— Kiedyś o niej zapomnisz, Colin — westchnęła, uśmiechając się pokrzepiająco. — Na tym pieprzonym świecie nic nie trwa wiecznie.
— Wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? — zapytał uniesionym tonem. — Ja nie chcę o niej zapomnieć. Wkurwia mnie myśl, że ona należy już do kogoś innego, że miałem swoją szansę i ją zmarnowałem, a czasu nie da się cofnąć. Z każdym dniem coraz mniej poznaję siebie, coraz bardziej wariuję i nie umiem sobie z tym poradzić. Patrzę na nią i myślę tylko o tym, że naprawdę chciałbym, żeby dała mi jeszcze jedną szansę. Chyba dojrzewam wreszcie do myśli o jakimś stałym związku, może nawet o ślubie... Ale w tych wyobrażeniach zawsze widzę koło siebie tylko ją... Boże, to takie żałosne...
Do tego stopnia zdenerwował się własnymi słowami, że zbyt nerwowo potrząsnął trzymaną szklanką. Część alkoholu wylała się na jego koszulę, zostawiając na niej ogromną, mokrą plamę. Zaklął pod nosem, a Lys uśmiechnęła się z pobłażaniem.
— Och, ty sieroto! — rzuciła rozbawiona. Uznała, że najwyższy czas rozładować napiętą atmosferę. — Ściągnij, bo to ładna koszula i będzie szkoda, jak zostanie plama.
— Jasne, ja ją ściągnę, a ty się na mnie rzucisz — zażartował, po czym rzeczywiście zaczął rozpinać guziki. Miał już dość zwierzania się i rozdrapywania starych ran, musiał odetchnąć, choćby poprzez głupie żarty.
— Spokojnie, najpierw nacieszę oczy, potem się rzucę. Będę łaskawa i dam ci czas na ewentualną ucieczkę — odpowiedziała, po czym wstała z kanapy i poszła po następną butelkę do kuchni.
Dźwięk obcasów znowu rozniósł się po całym mieszkaniu. Po chwili dołączył do niej Colin i zaczął zapierać koszulę w zlewie. Lys z niemałym zainteresowaniem przyglądała się jego wysportowanemu ciału i skupionej twarzy. Przeszło jej przez głowę, że jest cholernie pociągający, a tamta kobieta sama nie wie, jak wiele traci.
Przemyślenia przerwał dzwonek do drzwi.
— Zrobisz drinki? A ja otworzę — zapytał Colin.
Kiwnęła tylko, nadal nie odrywając od niego wzroku. Gdy uchylił drzwi, wszystko stanęło na głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top