8.

13 sierpnia 2007r.
Dzisiaj poszłam na plażę. Pogoda była cudowna. Słońce grzało, a białe puszyste chmury płynęły leniwie po niebie. Żałuję, że czas leci tak szybko. Mama zaczyna częściej wypuszczać mnie samą z domu. To znaczy, że okres, kiedy najbardziej się o mnie martwiła minął. Jednak najgorsze, że nie martwiła ją wizja krzywdy jaka może zostać mi zadana przez obcego, lecz przeze mnie samą. Często chodzę na cmentarz posiedzieć z Drake'iem. Musi mu być nudno spędzać nasze pierwsze wakacje osobno. Teraz tak prosta rzecz jak pewność, iż zawsze będziemy razem spędzać czas wydaje się być głupią, próżną zachcianką. Wiele się przez ostatni czas nauczyłam. Jak przetrwać w samotnej rozpaczy, jak nauczyć się żyć od początku, jak przestać zwracać uwagę na ciekawski wzrok wścipskich ludzi na ulicach, jak zerwać z przeszłością... Jednak najważniejsze z tego wszystkiego jest to, że muszę zacząć walczyć, bo inaczej utracę jeszcze więcej, a Drake na pewno nie chciałby widzieć jak upadam na dno.

Jest głośno. Nie, jest bardzo głośno. Nie słyszę własnych myśli, a co dopiero Colina, który próbuje opowiedzieć mi wszystkie znane mu szczegóły na temat bractwa. Dom, w którym jesteśmy ma dwa piętra. Jest nowocześnie i w prosty sposób umeblowany. Duża przestrzeń dobrze zagospodarowana przez najnowszej generacji sprzęt multimedialny. Na przeciwko drzwi wejściowych ciągną się schody na górę. Po prawej widać wielki salon z przeszklonymi szerokimi drzwiami prowadzącymi na taras przy ogrodzie, gdzie widać duży podświetlany basen. Wszędzie wokół wiszą wielobarwne lampiony. Po lewej znajduje się kuchnia połączona z jadalnią.

Już przy wejściu przepychamy się przez tłum pijanych, rozbawionych studentów. Widzę kilka znajomych twarzy. Jane i Will, para spotkana na chemii z profesorem Clarksem, stoją przy wyspie w kuchni, gdy mnie zauważają uśmiechają się szeroko. Niedawno dyskutowaliśmy na temat różnych stereotypów w literaturze i życiu. Colin wykazał się szeroką wiedzą na ten temat. To utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, iż musi zmienić kierunek. Odmachuję im z krzywym uśmiechem, bo Colin dźga mnie swoim kościstym łokciem w brzuch. To znak, że mam być miła. Kolejny punkt na liście do nowego życia. Przy kuchence stoi wysoki brunet, Nate - kapitan drużyny koszykarskiej. Bawi się w barmana z psotnym uśmieszkiem. Jeszcze bardziej się rozpogadza, kiedy jego wzrok pada na mnie. Niedawno poznałam go, gdy niechcący pomyliłam szatnie. Dzięki niemu mój umysł nie został naznaczony okropnym widokiem tuzina nagich mężczyzn. Potem kilka razy próbował mnie poderwać. Sądząc po jego uśmiechu nie porzucił jeszcze tego zajęcia.

- Chcesz się czegoś napić? - Colin przekrzykuje głośne techno.

Kiwam głową. W tłumie dostrzegam Kate i kilka innych dziewczyn z drużyny. Kręcą się przy sofie, na której siedzą chłopcy z bractwa. Zauważam też Żmiję Nancy okupującą kolana umięśnionego blondyna z głupkowatym uśmieszkiem. Nie wiem, co ten chłopak w niej widzi. Przepraszam bardzo, nie wiem, co oni wszyscy w niej widzą. Czemu rasa "Samców Alfa" uwielbia, kiedy dziewczyny wszędzie wstrzykują botoks, a potem wycierają niemalże gołe tyłki w miniówach o ich kolana? Taaaak, to na pewno podnosi ich morale.

Colin ciągnie mnie w stronę wyspy kuchennej, na której stoi waza z różowym ponczem.Chwyta po czerwonym kubeczku i wlewa beznadziejny, studencki trunek. Podchodzę do blatu, opieram się na łokciu i przysłuchuję zawziętej dyskusji "gołąbeczków" obok.

- Ona jest beznadziejną aktorką Jane! Tak ją kochasz, że przestałaś być obiektywna. - gestykuluje Will, a okulary w grubych oprawkach na jego nosie podskakują przy każdym ruchu.

Natomiast twarz, drobnej blondynki z włosami ściętymi na boba, staje się purpurowa ze złości na ukochanego. Colin klepie mnie w ramię i wskazuje na kłócących się powstrzymując śmiech. Zawsze spotykamy ich, kiedy akurat "dyskutują". W rezultacie nie rozmawiają ze sobą przez cały dzień. Potem i tak do siebie wracają. Nie rozumiem o co chodzi z tą całą miłością. Wydaje się być stratą czasu.

- Will! Jestem jak najbardziej obiektywna! To ty jesteś nie w porządku. Lily Collins to utalentowana, młoda aktorka z dobrym wyczuciem! Na przykład "Bez miłości ani słowa" dobrze wcieliła się w skrzywdzoną, ale twardą laskę. A w nowej wersji "Królewny Śnieżki" idealnie zagrała idealistkę, lekko naiwną, ale... idealną Śnieżkę. - dziewczyna odłożyła drinka, bo zaczynała wylewać go na wszystkie strony podczas wygrażania Willowi. - Prawda Johanna? - zwracam głowę w jej stronę wychylając kubeczek, aby skończyć beznadziejny poncz.

- Yhm. - kiwam twierdząco i trzepię Colina w ramię- Nie mam pojęcia o jakim filmie mówi. Oglądaliśmy to?

Colin przegląda notatki w telefonie. Niedawno, gdy dowiedział się, że moja doświadczenie z kinem obejmuje tylko wszystkie części "Gwiezdnych Wojen", które oglądałam z bratem, wymyślił "Filmowe piątki". Spisał wszystkie - w większości same romantyczne komedie - wartościowe filmy do obejrzenia.

- Nie...stety nie.

- Hmm załóżmy, że tak.

Odwracamy się do Jane i Willa, którzy na szczęście nie słyszeli naszej cichej narady.

- Widziałaś jakie ona ma brwi? Ona na pewno nie jest dobrą aktorką.

- Will! No wiesz! Jak możesz! Dyskryminujesz kobietę tylko dlatego, że nie podobają ci się jej brwi?! To seksizm! Oglądałeś w ogóle jakiś film z Collins?!

Will odkłada swój drink i udaje, że rozgląda się po suficie.

- Wiedziałam! Jesteś okropny. Jak w ogóle stałeś się moim chłopakiem za takie...- Jane nie skończyła, bo Will zamknął jej skutecznie usta w namiętnym pocałunku.

- Lubię jak gadasz, ale czasem wolę cię, kiedy siedzisz cicho i robisz coś bardziej pożytecznego. - obejmuje mocniej dziewczynę i znów całuje.

Biorę z blatu otwartą butelkę wódki i idę w stronę szafek poszukać kieliszka. Muszę się napić. Muszę dużo wypić żeby przestać myśleć. Przez tę dwójkę zakochanych i nadmiaru słodyczy w okół nich, dostanę cukrzycy. Pięknie przez Colina zaczynam wymyślać równie głupie porównania, co on.

Otwieram na przemian szafki, gdy czuję jak czyjeś gorące łapska lądują na moim tyłku. Nie muszę się odwracać, by stwierdzić, że to Nate.

- Chłopie ile razy mam dać ci kosza żebyś zrozumiał, co znaczy słowo "NIE" w moich ustach?!- warczę odwracając się do niego.

Chłopak jest prawie o dwie głowy wyższy, ale spokojnie mogłabym sparaliżować go uderzeniem w splot słoneczny lub kopniakiem w odpowiednie miejsce. Kilka razy już nawet to zrobiłam, ale Nate to uparty i głupi osioł. 

- No cześć piękna. - mruga do mnie zalotnie i ja mrużę ostrzegawczo oczy.

- Nate nie przeginaj, bo cię poćwiartuję albo nabiję na pal lub...- wymieniam na palcach, ale mój wywód przerywa dobrze zbudowany szatyn z opalenizną i lśniącym uśmieszkiem. Obok niego przystaje nieco niższy, wysportowany, ale nie muskularny chłopak o ciemnych oczach.

- Hej, hej, hej. Nate ćwoku już się przystawiasz do bezbronnych?- śmieje się.

Colin przechyla się nad blatem.

- Nie radziłbym używać takiego sformułowania przy obecnej tu...

Niestety nie zdążył skończyć, bo stosuję chwyt odkryty na kursie karate i Nate z głośnym hukiem ląduje na podłodze. Jęczy głośno, a ja ostentacyjnie wycieram dłonie. Kilka osób odkręca się na chwilę, aby zobaczyć co było źródłem hałasu, lecz szybko powraca do tańca lub rozmów. Natomiast Will, Jane i dwoje chłopaków patrzy na mnie jakby wyrosła mi druga głowa.

- Mówiłeś coś o bezbronnych? - mówię z udawanym lubieżnym uśmiechem. Odwracam się do wciąż leżącego Nate. Pewnie alkohol spowalnia jego reakcje. - Nate może teraz przestaniesz myśleć, że wszystkie dziewczyny mówiąc "nie" mają na myśli "tak"?

Colin rechocze głośno i uderza pięścią w stół.

- Ostrzegałem. - wyśpiewuje.

Uśmiecham się kącikiem ust. Jane zaczyna bić brawo, a Will puszcza do mnie oko. Brunet z kolegą nadal nie mogą się otrząsnąć.

- Wow. - mówi w końcu wyższy - Cofam to co wcześniej powiedziałem. - unosi ręce w geście kapitulacji - Jestem Charlie rozgrywający naszej drużyny, a to mój kuzyn Mike. 

Wyciąga do mnie dłoń z wielkim błyszczącym uśmiechem. Spoglądam na Colina, który ponagla mnie ruchem ręki. Potrząsam ręką Charliego, a później Mike'a. 

- Johanna. - mówię platonicznie, wymieniając uścisk dłoni z Mike'em.

Chłopak uśmiecha się uroczo. 

- Michał. - mówi o dziwo po polsku. Widząc moją zaskoczoną minę szybko sprostowuje po angielsku. - Przepraszam, cały czas zapominam o zmianie języka.

- Każdemu się zdarza. - odpowiadam próbując przypomnieć sobie wszystkie niuanse jakich nauczyła mnie babcia. Każdego roku uczyła mnie i Jeremy'ego polskiego, gdy przyjeżdżaliśmy do niej nad jezioro. Mieszkała w Polsce w dzieciństwie. Uważała, że jej wnuki powinny być wszechstronnie wykształcone. Wszyscy wydają się co najmniej zaskoczeni. Nawet Michał.

Słyszę chichot pijanego Colina.

- Wiedziałem, że masz jakiegoś asa w rękawie.

Uśmiecham się dumnie.

- Nie sądziłem, że ktoś taki jak ty, Piękna umie tak cholernie trudny język.- Nate zdążył podnieść już swoje wielkie cztery litery i podaje mi kieliszek wódki.

Biorę od niego kieliszek z krzywym uśmiechem. Mam być miła. Colin powiedział, że to pomoże, powtarzam wciąż. Ale jak mam być miła kiedy ten kretyn przede mną aż prosi się o skopanie mu tyłka?

- Nate lepiej jej nie denerwuj. - mówi Charlie podchodząc do Michała. Jane i Will wybuchają śmiechem. Następnie trzymając się za ręce odchodzą na parkiet, aby zatańczyć.

- Czyli tak wygląda życie na uniwersytecie? - pyta Michał. Wydaje się być rozluźniony i zaintrygowany.

- W wielkim skrócie... tak. Imprezy to nieodłączny element studenckiego życia. Przyjechałeś do Charlie'ego? - przechylam kieliszek i czekam aż zaleje mnie fala gorąca.

Nate przybija piątkę Charliemu, salutuje nam i ochoczo oddala się za chudą brunetką do przedpokoju. Charlie przysiada na stołku barowym obok Colina. Chłopcy przypatrują się nam ze zmarszczonymi czołami. Szturcham Michała i pokazuję na naszych towarzyszy.

- Chyba musimy przejść na angielski, bo biedactwa nie ogarniają.

Michał śmieje się tylko i kiwa głową.

- Przyjechałem do Charliego, bo akurat miałem okazję do wykorzystania, a babcia prosiła żebym w końcu odwiedził kuzyna. Tak się złożyło, że dziś zorganizowali to wszystko.- chłopak zatacza koło ręką.

- To fajnie trafiłeś.- mówi Colin kończąc zawartość swojego kubeczka.

- Młody jest jeszcze za młody na takie zabawy.- Charlie obejmuje ramieniem Michała i mierzwi mu włosy. Jego kuzyn przewraca tylko oczami.

Charlie stylizuje się na typowego macho. Widziałam to już u nie jednego chłopaka. Włosy postawione na żel, lśniący uśmiech, dopasowane markowe ubrania, uwydatniające jego wysportowaną sylwetkę. Niektórym trudno poznać, czy ludzie zachowują się szczerze, ale ja mam w tym ogromne doświadczenie. Sama muszę grać codziennie swoją rolę, tak jak i Colin oraz 90% całej ludzkości. U Charliego widzę to po jego oczach. Gdy się uśmiecha lub opowiada anegdoty o swoim bractwie jego wzrok pozostaje obojętny i pusty. Pytanie "dlaczego?" cały czas mnie nurtuje, gdy na niego patrzę.

Natomiast Michał jest najszczerszą osobą jaką dotąd poznałam. Śmieje się, opowiada śmieszne historie o rodzinnym mieście i życiu w Polsce. Colin szybko podchwycił temat książek, które czytał Michał. Jest o kilka lat młodszy od nas, ale nadzwyczaj inteligentny. Myślę, że mogę go polubić.

Colin ma na mnie zły wpływ. Od kiedy to myślę, że mogę się z kimś zaprzyjaźnić? Jasne zrobiłam dla niego wyjątek, ale to nie oznacza, że nagle wszyscy w okół mnie zostaną moimi "psiapsiółkami", jak to mówią te plastikowe dziewczyny. Wzdycham. Okłamuję samą siebie. Boję się z nim zaprzyjaźnić, bo wtedy znów stanę się czternastoletnią, skrzywdzoną samotną duszą, która próbuje zacząć na nowo żyć, szukać utraconej przyjaźni. Boję się, że płynąc z prądem tych wszystkich zmian znów stracę czujność i życie. Że tak jak wtedy nie przeczuję zła, czyhającego na mnie z rogiem, gdy ja w podskokach i paraliżem policzków w postaci uśmiechu radości, będę iść przez życie.

Charlie wyrywa mi butelkę wódki i bierze jeszcze 3 kieliszki z szafki nad nowoczesną kuchenką indukcyjną. Czemu tu wszystko musi być takie drogie i nowe? U mnie mimo wysokich zarobków nie było przepychu. Nigdy nie czułam się dobrze w takich miejscach. Zawsze kojarzyły mi się z nadętymi snobami, ale Charlie... choć nie znam go zbyt długo nie sądzę żeby zaliczał się do tego rodzaju ludzi. Lekko otępiała opieram się o blat wyspy kuchennej i spoglądam na Colina, który bacznie obserwuje sportowca. Podaje innym po kieliszku.

- Trzeba dotrzymać Johannie towarzystwa, nie sądzicie panowie? - mruga zawadiacko, a ja przewracam oczami.

- Myślę, że nie wytrzymacie, panowie. - przeciągam ostatni wyraz i nachylam się nad blatem, próbując ukryć złośliwy uśmieszek. Colin klepie mnie w ramię.

- No dobra dzieciaczki. Znacie tę grę, gdzie ktoś mówi coś w stylu: nigdy nie wszedłem do klubu ze striptizem w przebraniu Królika Bugsa, a wtedy...- przechyla butelkę i nalewa sobie kieliszek.- ... osoba, która to zrobiła musi wypić.

Charlie wychyla zawartość kieliszka bez mrugnięcia, a ja zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie znalazłam godnego siebie przeciwnika w upijaniu się.

- Serio? Jesteś aż takim kretynem? - mówi Colin.

Michał zanosi się śmiechem.

- Czekaj, czekaj... To chyba nie był ten taki skromny strój Nancy, o którym gadały cheerleaderki w zeszłym tygodniu? - kontynuuje swój wywód Colin.

Michał robi się czerwony od ciągłego śmiania się z kuzyna, natomiast Charlie ucieka wzrokiem na strony.

- Byłem zbyt pijany żeby cokolwiek ogarniać. Zresztą to wszystko był pomysł Huntera.

Nie mogę nic poradzić, że słysząc jego imię automatycznie podnoszę głowę z zainteresowaniem, a moje serce zaczyna bić nieregularnie. Nie umyka to też uwadze Colina, który uśmiecha się przebiegle. Już po mnie.

- Taaak? Huntera mówisz? Czemuż to? - pyta sztucznym głosem.

Charlie opiera się o blat.

- Założyliśmy się, że ten kogo zatrzymają ochroniarze jako pierwszego będzie musiał przez tydzień gotować, sprzątać i płacić za wszystkie zakupy do domu bractwa. Oczywiście dodatkowe punkty były za wejście na scenę. Udało mi się nawet jakoś tam doczłapać, a uwierzcie po butelce Daniels'a nie jest łatwo. Hunter miał trudniej... Mówiłem mu, że przy tylu roznegliżowanych kobietach będzie mu ciężko dobiec do sceny bez ubrań. Wszystkie się na niego rzuciły, więc zwróciło to uwagę ochroniarzy. No i tak właśnie wygrałem. Często odwalaliśmy takie numery, kiedy jeszcze tu mieszkał...

Michał i Colin nie mogą przestać się śmiać, a ja zaciskam palce na blacie, gdy słyszę o nagim Hunterze i kobietach.

- Mieszkał tu?! - nie potrafię ukryć szoku.

Charlie obserwuje mnie, zainteresowany dziwnym zachowanie. Próbuję uspokoić zszarpane nerwy, aby nie odczytał moich emocji. Colin stara się ukryć uśmiech satysfakcji.

- Nooo tak. Wiesz przecież jest w drużynie i w ogóle. Najlepszy zawodnik mieszka w najlepszym pałacu bractwa. To ja go do tego namówiłem. Gdyby nie ja mieszkałby w akademiku. Zresztą... i tak się wyprowadza. - odchrząkuje, zażenowany swoją szczerością.

- Wyprowadza? - pytam głucho.

Brunet kiwa głową.

- Twierdził, że po wypadku ma dosyć tego gówna. Znalazł kawalerkę na obrzeżach miasta.

- Aha. Dobra no to... Nigdy nie dostałam pały z fizyki.

Chłopcy wzdychają, ale posłusznie wypijają wódkę.

- Jesteś potworem. - jęczy Colin.

- Ta gra najlepiej się sprawdza, gdy się kogoś dobrze zna Charlie. W ten sposób nigdy nas nie upijesz. - mówi Michał.

- Zobaczymy, Młody. - uśmiecha się brunet.

- Nigdy nie skoczyłam z balkonu do basenu w ogrodzie. - mówię bez zastanowienia, wpatrując się w podświetlany, parujący akwen, do którego akurat wrzucają Kate i dziewczyny z drużyny.

Charlie kręci głową i posłusznie wypija swój kieliszek.

- Wiedziałem, że będą z ciebie ludzie Johanna.

- Blefowałam. - macham lekceważąco ręką.

- Hunter też się w to bawił? - pyta Colin.

Charlie zaczyna się śmiać.

- To był balkon w jego pokoju. Strasznie się spiliśmy ledwo widział na oczy. Nancy i Roger go podpuścili...

Zaciskam zęby z wściekłości. Najwyższy czas skończyć z tą zabawą.

- Zawsze opowiadasz złą wersję Charlie. - widzę wysokiego szarookiego szatyna. Ma na sobie czarną, skórzaną kurtkę, białą koszulkę i ciężkie buty. Jego podkrążone oczy, nadają mu szalony i dziki wygląd.  

Colin i Michał momentalnie odwracają się do chłopaka, który podchodzi leniwym, pewnym siebie krokiem. Wypijam kolejny kieliszek. Wydaje mi się, że Charlie pobladł. Ale... może tylko mi się wydaje w końcu dużo wypiłam. Brunet uśmiecha się sztucznie i odwraca, rozkładając ręce.

- Kopę lat, Roger. - Czyli to jest TEN Roger, myślę. - Nie widziałem cię od... wow od ROKU. - dziwnie akcentuje Charlie.

Roger uśmiecha się drapieżnie.

- Cóż nawarstwiło się różnych spraw. Nie przedstawisz mnie swoi nowym przyjaciołom? - przystaje i mówi dziecinnym głosem. Krzywię się. On nabija się z Charliego. 

Brunet wzdycha ciężko i nas przedstawia. Wzrok Roger'a zatrzymuje się na mnie. Coś jest z tym typem nie tak. Patrzy na mnie jak na kolejną ofiarę. Próbuję nie okazywać strachu spowodowanego jego obleśnym gapieniem się na mnie. Uśmiecha się krzywo i obejmuje Charliego. Brunet najwyraźniej nie przepada za Roger'em.

- Wracając do tematu. To Hunter urządził wtedy tą imprezę. Hm... co to było... urodziny Nancy, niezły dostała od niego prezencik po tym skoku. - wściekła zaciskam palce na kieliszku. Roger uśmiecha się szeroko. - Chociaż mówiła, że był zbyt pijany żeby cokolwiek pamię....

- Gówno prawda. - słyszę znajomy, groźny głos za sobą. Odwracam się gwałtownie. Żałuję, że tyle wypiłam. Tracę równowagę i upadam. Nie. Nie upadam. Upadłabym, gdyby Hunter mnie nie złapał. Znowu. Ile razy tego dnia mnie jeszcze złapie? Patrzę na niego wściekła i zdezorientowana. Jego ciemne oczy wpatrują się w moje ze smutkiem. Z poczuciem winy. Pochyla się, a ja przez chwilę sądzę, iż chce mnie pocałować. Jednak on przybliża swoje usta do mojego ucha i szepcze:

- Nie powinnaś była tu przychodzić.

---------------------------------------------------------------------------------------------

Witam miłych czytelników. Pewnie zauważyliście,że tym razem to w moim opowiadaniu pojawił się bohater ze "Zmarnowanej" mentalna-b. Chciałabym podziękować za wszystkie wyświetlenia i gwiazdki. Piszę, bo mam coś do przekazania. To miłe, że poświęcacie czas moim amatorskim wyczynom. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top