7.
30 lipca 2007r.
Pamiętam jak dwa lata temu w wakacje jeździłam rowerem po Portland. Zawsze starałam się przejeżdżać obok centrum handlowego oraz parku rozrywki. Kochałam patrzeć na miejsca pełne ludzi. Uwielbiałam stać w świetle reflektorów. Czułam się taka ważna. Lubiłam też patrzeć na wystawy sklepowe. Najbardziej podobały mi się sukienki w butiku przy plaży. Zawsze były tam piękne, niebieskie sukienki. Chciałam je mieć, wszystkie! Czasem Drake i Judy- kuzynka Drake'a-dołączali do mnie. Wtedy razem ścigaliśmy się przez najdłuższe ulice.
Teraz patrzę na tę samą wystawę sukienek przy promenadzie, na te same miejsca, gdzie spędzałam czas z moimi, kiedyś przyjaciółmi. Nie czuję nic. Nic, co kiedyś czułam na widok tych miejsc i rzeczy. To wszystko tak diametralnie się zmieniło. Żyję z dnia na dzień byleby dotrwać do końca kolejnego tygodnia, miesiąca, roku... Czy tak już będzie zawsze? Czy wszystko będzie mi przypominać, że powinnam zapłacić za śmierć niewinnego chłopca?
Potrzebuję pomocy, potrzebuję taty.
Wchodzę szybko po schodach. Skręcam w korytarz prowadzący do mojego pokoju.
-Johanna, Kwiatuszku zaczekaj.- słyszę za sobą Colina.- Powiesz mi w końcu co się do cholery stało? No i co jest z tobą i Hunterem? Nie będę oceniał, obiecuję.
Nie zatrzymuję się. Maszeruję dalej. Otwieram drzwi pokoju i wchodzę do środka. Za mną wbiega zdyszany Colin. Dzisiaj ma na sobie czerwoną koszulę, czarne, dopasowane spodnie, a blond włosy postawił na żel. Chciałabym teraz opaść zrezygnowana na łóżko, ale tutaj mam do dyspozycji tylko piętrowe. Zaczynam tęsknić za moim starym, kiedyś znienawidzonym, pokojem. Tam łóżko nie było na takiej wysokości jak to tutaj.
Colin patrzy na mnie wyczekująco. Wzdycham głośno, niemal warcząc. Wiem, że to najlepsza okazja na wyjawienie mu prawdy. Pierwszy raz w życiu chcę komuś o tym powiedzieć z własnej, nieprzymuszonej woli. Powinnam się cieszyć, ale czuję także lekki dyskomfort. Boję się reakcji mojego przyjaciela. Ale mam już dość tego galimatiasu. Najpierw Hunter i to wszystko z nim związane teraz to... Wszystko zaczyna mnie przerastać.
Najpierw zacznę od "lżejszego" tematu.
- Hunter tak na prawdę na pierwsze ma Theodore.- mówię szybko.
Colin wytrzeszcza oczy. Szybko wraca do siebie, wybuchając nie pohamowanym śmiechem.
- Że co proszę?!- chichocze i podchodzi do mnie- To była ta wielka tajemnica? To chciałaś mi tak bardzo powiedzieć?! Że Hunter to Theodore?!
Spuszczam wzrok. Siadam na biurku. Chyba zainwestuję w dmuchany materac. Nie mam siły na piętrowe łóżko. Colin przysiada obok. Przechyla głowę na bok i przygląda mi się uważnie. Coś w jego szczerym, niewinnym wzroku sprawia, że usta same mi się otwierają.
- Colin ja nie mam pojęcia.- mówię i chowam twarz w dłoniach. Wzdycham sfrustrowana.- On mnie doprowadza do szału! Na prawdę! Jak go widzę to man ochotę jednocześnie uderzyć go i...
- ...pocałować?- dokańcza za mnie Colin. Patrzę na niego zdegustowana.
- Nie! Oczywiście, że nie! Ja nie należę do tego typu dziewczyn! Mnie nawet nie interesują chłopcy. Zależy mi na bieganiu i osiągnięciu marzeń. Nie miałam żadnych przyjaciół odkąd...- przerywam gwałtownie przed wypowiedzeniem strasznych słów.
Colin jednak nie wie, co tak mnie przestraszyło. Wygląda na zagubionego. Nie poddaje się. Wykłada karty na stół.
- Myślę, że znamy się na tyle dobrze, że wszystko możesz powiedzieć. Johanna kto jak kto, ale ty wiesz najlepiej, że zaufanie to podstawa.- mówi poważnym głosem, zerka na mnie uśmiechając się przebiegle- Ja ci wszystko powiedziałem teraz twoja kolej.
Waham się. Colin wyciąg telefon.
- Jeśli się nie pospieszysz to wyślę mnóstwo wiadomości do Huntera. Zwłaszcza o tym, gdzie konkretnie mieszkasz, gdzie biegasz, gdzie lubisz jadać żeby mógł cię tam złapać i...
Spoglądam na niego kątem oka. Unoszę jedną brew:
-Nie masz jego numeru, więc jak zamierzasz się z nim skontaktować?
-Kochana facebook'a ma każdy, a zwłaszcza popularny Hunter.
Szybko wyrywam mu telefon. Cholera, że też na to nie wpadłam. Colin zwija się ze śmiechu. Robię naburmuszoną minę.
- Kiedyś cię uduszę Colin. Zobaczysz, a raczej poczujesz.- odgrażam się mu.
Chłopak podnosi ręce w geście poddania się. Oddaję mu telefon. Zeskakuję z blatu i zaczynam krążyć po małym pokoju. Odkąd tu jestem, czyli około trzech tygodni nic nie zmieniłam. Colin wielokrotnie namawiał mnie bym chociaż powiesiła pustą ramkę na ścianie albo przestawiła szafę. Nie chciałam nic ruszać, bo gdybym zaczęła byłoby to równoznaczne z zadomowianiem się. Znalezieniem miejsca na świecie. Jednak znalezienie domu jest możliwe po odnalezieniu siebie, a ja straciłam siebie dwukrotnie i nigdy już nie powróciłam do starej kopii. Zostały mi tylko marzenia, dlatego tak bardzo o nie walczę. Wszystko inne przegrałam, straciłam.
Zaczynam bawić się palcami, a spostrzegawczy Colin zauważa moją niepewność.
- Johanna, mnie możesz powiedzieć.
Patrzę na niego i nie wytrzymuję. Od tak dawna pragnę to z siebie wyrzucić. Od tak dawna.
- Kiedy miałam trzynaście lat widziałam jak mój przyjaciel ze szkoły jest molestowany seksualnie przez pastora.- chwytam się za głowę, gdy wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą- Rok później... stałam przy jego... trumnie.
Nie zauważyłam, kiedy Colin wstał i mnie objął. Byłam lekko sparaliżowana przez jego akt współczucia. Lekko poklepałam go po plecach żeby przestał mnie przytulać.
- Tak mi przykro, Johanna.
- Każdemu jest przykro jak to słyszy.- mówię posępnie. Nigdy nie lubiłam, gdy ludzie przepraszają, bo uważają, że tak wymaga kultura osobista. Ich słowa niczego nie zmienią. Nigdy. Nie można cofnąć czasu. Nie można zmienić przeszłości.
- Ale to chyba nie wszystko, prawda?- pyta Colin przechylając głowę.
- Nie, to nie wszystko.- odpowiadam, kiwając głową. Cholerny Colin i jego dedukcja.
- A więc...
Wzdycham żałośnie i siadam na podłodze. Chłopak idzie w moje ślady. Chwilę siedzimy w ciszy.
- A więc... to ja go zabiłam.- wypalam w końcu.
- Przecież on popełnił samobójstwo. Nie mogłaś go zabić.- odpowiada zbity z tropu przyjaciel.
- Owszem mogłam. To ja mogłam mu pomóc, kiedy ten pedofil się nad nim znęcał. Ja przecież tam stałam! Ale byłam taka głupia! Mogłam to przerwać! A ja pobiegłam do mamusi z płaczem i czekałam na policję. Najgorsze, że później mu nie pomogłam. Zamiast przewidzieć, co planuje zrobić, zamknęłam się w sobie i martwiłam swoimi problemami. Byłam jego przyjaciółką. Jak mogłam go tak zawieść?! Jak?! Colin tego nie da się usprawiedliwić!- krztuszę się swoimi emocjami. Patrzę na niego rozbita.- Jestem potworem. Pieprzoną egoistką.
- Nigdy tak nie mów!- krzyczy Colin i potrząsa mną mocno.- Rozumiesz?! Nigdy. Powiedz mi, co mogłabyś zrobić, hę? Przerwać molestowanie? Może pobić pastora? Błagam cię Johanna byłaś trzynastoletnią dziewczynką! Co mogłaś zrobić?! No co takiego? Gdybyś się wtrąciła mogłabyś skończyć tak samo albo nawet gorzej. Zrobiłaś bardzo dużo. Zachowałaś zimną krew i powiadomiłaś władze. Nic więcej nie mogłaś zrobić, rozumiesz mnie?- pyta oczekując odpowiedzi ode mnie.
Jestem zszokowana jego szczerą wypowiedzią. Może ma rację... Jednak, gdy tyle lat obwiniasz się o coś zaczynasz w to wierzyć. Nie mogę przestać widzieć w sobie winowajcy, bo to byłoby nie w porządku wobec Drake'a.
- Wiem o czym myślisz, Johanna. Już za dobrze cię znam.- mówi, śmiejąc się bez krzty radości w głosie.- Teraz myślisz tylko jaka to jesteś zła i będziesz próbowała zdominować swoim pesymizmem tą resztkę radości z życia w sobie. Nie pozwalam na to. Masz natychmiast przestać. Nie jesteś winna. Nie mogłaś wiedzieć, co przyniesie przyszłość. Rozumiesz mnie do cholery?!
Kiwam głową przełykając słone łzy. Colin może mieć sporo racji, podpowiada mi serce. Ale czy jestem jeszcze w stanie się zmienić? Po tym jak przez tyle lat winiłam się o wszystko związane z Drake'em?
- Wiem, że chcesz być inna.- mówi niespodziewanie Colin, siadając po turecku przede mną.
Marszczę czoło.
- Wiesz...?- pytam niepewnie.
- Tak, wiem. Widzę to, kiedy walczysz z prawdziwą sobą. Tą, która nie boi się żyć na prawdę. Jednak Królowa Lodu w tobie z jakiegoś powodu nie pozwala sobie na globalne ocieplenie w jej małym serduszku.
Parskam. Colin i jego porównania. Próbuję ukryć swoje zmieszanie. Znów ma rację.
- Myślisz, że dałabym radę wrócić... do no wiesz... dawnej mnie?- pytam bawiąc się sznurówkami butów. Zerkam na niego. Colin przygląda mi się zaciekawiony.
- Johanna- mówi czule- jesteś moją najlepszą przyjaciółką, która jako jedyna zobaczyła we mnie człowieka, to dla mnie wiele znaczy. Wiem jaka jesteś teraz. Nie wiem niestety jaka byłaś, kiedyś...- wzdycha- Nie będziesz już taka, ale możesz zacząć z czystą kartą. Przecież to college! Hello! Nowe życie!- wykrzykuje z rękoma w górze- Obiecuję ci pomóc odnaleźć nową Ciebie. Tylko tyle mogę.
Nie mogę w to uwierzyć. Znalazłam pomoc, od której tak bardzo uciekałam, a zarazem o którą tak bardzo błagałam. Gdybym jednak gdzieś w głębi nie była tak bardzo zmęczona tym ciągłym odtrącaniem wszystkich. Nie zgodziłabym się, ale mam już dość. Colin ma rację. Muszę zacząć od nowa. Mam szansę zawalczyć, ale czy jest coś ważniejszego od drużyny, biegania i fizyki? Nie sądzę. Mogę po prostu zacząć szukać siebie, a co z tego wyniknie... nie wiem.
- Okay. Mogę... mogę spróbować.
- Nic nie stracisz, ale możesz dużo zyskać.- mówi zachęcająco Colin.
- Okay, okay, okay.- mówię zrezygnowana.
- No to umowa stoi. Od teraz rozpoczynam kurs, który pomoże przystosować ci się do życia w społeczeństwie.- wstaje podekscytowany i podnosi mnie z podłogi.
Przewracam oczami. Cały Colin. Szybko się ekscytuje.
- Tylko nie zacznij skakać i rzygać tęczą.- mówię swoim znudzonym głosem.
- Ach Kwiatuszku jeszcze nie skończyliśmy tematu Huntera. Co jest między wami?
Otwieram usta, by zbyć go jakąś wymijającą odpowiedzią, ale Colin nie daje mi dojść do słowa.
- Nie kłam. Widzę jak na siebie patrzycie. Jak na wielkie białe tygrysy w zoo. Jakbyście jednocześnie byli sobą tak zaintrygowani, że wyskoczycie z ubrań. Wiem, że cię przed nim ostrzegałem, ale nie mam prawa go oceniać, bo nie znam tego chłopaka. Plotki to plotki, więc jeśli to dla ciebie aż takie trudne, by wytrzymać przy nim w ubraniach to daję wam błogosławieństwo.
-Colin!- trzepię go ramię.- Jak możesz?! Nie jestem puszczalska! A Hunter ani... trochę mnie...- otwieram i zamykam usta- NIE POCIĄGA. Okay?
Colin patrzy na mnie z powątpiewaniem. Wie, że kłamię. Cholera, nawet ja wiem, że kłamię. Ale nie mogę się przyznać, że ten niebezpieczny chłopak dziwnie na mnie działa.
- Nie wmówisz mi, że nic do niego nie czujesz.
- To nie ma znaczenia... Hunter... nie ma znaczenia.
- Jasne, jasne, a ja jestem Świętym Mikołajem.
Wzdycham. Nie przegadam gościa.
- Dobra pierwszy krok do twojego wyzwolenia.- mówi radośnie Colin.
Wytrzeszczam oczy.
- Eee co?
- Eee impreza?- naśladuje moją minę Colin.
Kładę dłonie na biodrach i kręcę głową w śmieszny sposób. Jakbym udawała Nancy Żmiję.
- Eee nie-e?
- Eee nie masz prawa głosu?
- To nie ma sensu.
- Prawda. W końcu zrozumiałaś Joe! Brawo, później kupię ci nagrodę. Teraz idziemy. W domu bractwa football'istów jest całonocne świętowanie początku sezonu. Zaproszono też twoją drużynę. Zwłaszcza twoją.- unoszę pytająco brwi- No wiesz same seksowne dziewczyny. Hah, a zwłaszcza ty. Przez to, że taka z ciebie niedostępna laska każdy chce cię na wyłączność. Zaraz wyprzedzisz Nancy Żmiję w rankingu najbardziej chcianych na uniwerku.
- Że co?!- krzyczę. Co to ma być?! Jestem jakimś towarem przetargowym?- Nie ma mowy Colin. Jeśli tam pójdę to tylko ich podsyci. Czemu mi nie powiedziałeś?
- Bo byłaś tak wściekła na świat, po tym jak Hunter cię przywiózł, że mnie nie słuchałaś.
Och... tak rzeczywiście.
- Zresztą wątpię żeby ktoś odważył się do ciebie podejść. Po pierwsze...- podchodzi do mojej szafy i zaczyna przeglądać moje ubrania-... jesteś okropnie chamska, a po drugie...- Colin klaszcze w dłonie i wyciąga błękitną sukienkę. Przełykam ślinę zdenerwowana.-... boją się Huntera, a nikt nie jest ślepy. On na prawdę coś do ciebie ma Promyczku Słońca. Włożysz tą piękną sukienkę, Kochanie.
Otwieram usta żeby zacząć się wykłócać, ale chłopak wyciąga rękę uciszając mnie.
- Zero sprzeciwu to jest drugi krok.
Wzdycham. Wiedziałam, że tego też nie uda mi się uniknąć.
- Colin jest jeszcze jedna mała rzecz jaką muszę ci powiedzieć...
Colin parska śmiechem:
- Co? Powiesz mi teraz, że wyznajesz kult Latającego Potwora Spaghetti?
Och, Colin uwierz mi chciałabym.
***
Pół godziny później wychodzimy z samochodu Colina na trawnik przed ogromnym domem. Na prawdę OGROMNYM domem. Nie wiem jak oni płacą za utrzymanie tego pałacu. To tylko football'iści. Na trawniku rozrzucone są plastikowe kubeczki i inne śmieci. Niektórzy także oczyszczają swoje żołądki z alkoholu. Z szeroko otwartych drzwi rozbrzmiewa głośna hip-hop'owa muzyka. Wszyscy się śmieją i dobrze bawią choć jest duszno, tłoczno, brudno... Wdech, wydech. Wdech i wydech. Pamiętasz, co mówił Sparks? Nigdy nie pozwól, aby strach cię obezwładnił. Prycham. Co z tego, że wszystkie najczarniejsze scenariusze w mojej głowie są tak realistyczne?
Po tym jak opowiedziałam wszystko Colinowi ruszyliśmy na imprezę. Miałam nadzieję, że po tym co usłyszy i zobaczy zlituje się nade mną. Proszę, to chyba dzień moich pierwszych razów: powiedzenie wszystkich moich tajemnic z przeszłość, chęć zmiany, przytulenie osoby nie należącej do mojej rodziny i pragnienie żeby ktoś w końcu się nade mną zlitował, choć przez całe życie walczyłam o coś zupełnie odwrotnego.
- Czyli po tym wszystkim, co się zdarzyło...- wyrywa mnie z zamyślenia głos Colina-... twoi rodzice się rozwiedli? To dlatego byłaś wtedy taka... nieswoja po tym telefonie?
Nieswoja to mało powiedziane.
- Tak.
Colin drapie się po głowie zamyślony.
- Rzeczywiście w niezłe bagno wdepnęłaś.- mówi, a ja piorunuje go wzrokiem.
- Wystarczy, że szalony doktorek znajduje we mnie inspirację do kpin i gry słów.
Colin uśmiecha się i prowadzi mnie do domu pełnego pijanych ludzi napalonych jeden na drugiego.
- Tiaaa ze Sparksem to na pewno się zakumplujemy.
- Ha. Ha. Ha. Bardzo. Śmieszne. Colin.- mrużę oczy znużona.
- No Promyczku Słońca oto jest twój pierwszy krok do wolności! Teraz idź, baw się, a potem obudź się z kacem w łóżku z nagim Hunterem!
Zaciskam szczękę i uderzam go pięścią w brzuch.
- Colin! Nie waż się nawet wymawiać jego imienia. Miedzy nim, a mną nic nie ma. Rozumiesz?
Colin udaje, że się nad czymś zastanawia, nagle unosi palec jakby właśnie go oświeciło, a on otrzymał odpowiedź jaką szukał:
- Nie widziałem, że lecisz na Lorda Voldemorta. Wiesz Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.- zaczyna chichotać.
Dołączam do niego śmiejąc się z żartu. Może lepiej byłoby spotkać Voldemorta niż Huntera? Coś mi podpowiadało, że to wszystko, co się dotychczas wydarzyło to dopiero namiastka problemów z Theodorem Hunterem Formanem.
Ciekawe tylko która część mnie zwycięży? Bo moja nowa "ja" nie ma żadnych obiekcji wobec Huntera, nawet jeśli jest zabójcą.
Obym tylko nie pożałowała mojej słabości do tego chłopaka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top