3.
5 czerwca 2007r.
Dziś włożyłam czarną sukienkę, którą kupiłam rok temu, aby pójść na dyskotekę z Nickiem. Przystojniakiem z klasy wyżej. Pamiętam jak mnie wyśmiał, że uwierzyłam w jego propozycję. Myślałam, że to był najgorszy dzień w moim życiu, ale Drake podszedł do mnie po lekcjach i zapytał, czy nie chciałabym pójść z nim. Dzięki niemu ten przykry incydent stał się najlepszą imprezą mojego życia. Od tamtego dnia staliśmy się dobrymi kumplami. Często rozmawialiśmy na korytarzu. Był miły, cichy i życzliwy. Nie znałam go zbyt dobrze, ale powinnam była coś zrobić wtedy, gdy był krzywdzony. Nie musiałabym teraz iść na jego pogrzeb. To moja wina, że nie żyje. Nie popełniłby samobójstwa, gdybym wtedy przerwała poczynania rasistowskiego pastora pedofila. To tak jakbym sama go zabiła...
Tydzień w nowym miejscu szybko minął. Każdą wolną chwilę spędzam razem z Colinem. Mój-jedyny tutaj-najlepszy przyjaciel marzy o życiu wśród akceptacji i dobrych ludzi. Życie, a w szczególności jego rodzina nauczyła go walki o swoje. Z ogromnym żalem dzielił się swoimi wspomnieniami dotyczącymi dzieciństwa. Jego rodzice ustalili przyszłość swojego syna już przed narodzinami. Nie brali pod uwagę tego, że Colin będzie kierował się własnymi decyzjami. Chłopak wielokrotnie wszczynał bunt wobec dyktatury ojca, któremu przytakiwała matka. Nigdy nie udało mu się wygrać. Na początku był żal rodziny do Colina, ponieważ chciał zostać prawnikiem. Później brak akceptacji w związku z jego orientacją seksualną. Trzecim krokiem zapobiegawczym rodziny był szantaż. Ojciec chciał wydziedziczyć Colina chyba, że on wybierze chociażby jeden nakazany przez niego kierunek studiów. Widziałam ból w jego oczach. Nie miał wyboru. Musiał zrezygnować ze swoich marzeń, aby zadowolić kogoś kto miał wspierać go mimo wszystko. Tak bardzo mu współczułam. Ja zostałam pozbawiona możliwości realizacji marzeń. Moja droga po prostu stała się trudniejsza. Jego-została zniszczona.
Patrząc na tego życzliwego, uśmiechniętego, wygadanego chłopaka miałam przed oczami twarz Drake'a. On także nie był akceptowany. Czemu wszystkich dzielimy na grupy? Próbujemy zaszufladkować ludzi. Sprawić, by wielobarwny świat stał się czarno-biały. Pragniemy posegregować wszystko w okół, aby zrozumieć otaczającą nas rzeczywistość. Nie potrafimy pogodzić się z różnorodnością, nieregularnością, bo to nas przeraża. Boimy się tego co wyróżnia się z tłumu. Nasze pragnienie bycia akceptowanym jest tak wielkie, iż nie zauważamy jak ranimy i spychamy innych w okół nas. Przypisujemy metki, by poczuć się lepiej oraz uporządkować to, czego nie chcemy rozumieć. Nasz konformizm przerodził się w fobię. Kiedy człowiek przestał być istotą żywą, a stał się tylko słowem? Kiedy to się stało? Wszystko, co jest inne uznane zostało za złe, a Colin właśnie padł temu ofiarą.
Nie ważne, czy to znęcanie się nad małym, czarnoskórym chłopcem w Portland, czy fetysz zarządzania życiem syna przez jego rodziców w Bostonie. Ważne, że wszyscy byliśmy, jesteśmy, będziemy oceniani i zmuszani do przystosowania się, wtopienia w tło, ale to od nas zależy, czy poddamy się temu.
Colin siedzi na przeciw mnie przy małym stoliku w stołówce. Rozłożyłam gazetę na stronie z ogłoszeniami w celu znalezienia pracy dorywczej, bo stypendium nie pokryje wszystkich kosztów mojej nauki. Niestety żadna oferta pracy nie przykuwa mojej uwagi. Colin przysuwa w moją stronę deser, który dla mnie zabrał. Kiść zielonych winogron. Moich ulubionych. Uśmiecham się lekko i wyciągam po nie dłoń.
-Znalazłaś jakieś ciekawe zajęcie?-pyta wrzucając sobie do ust winogrono.
Mrużę gniewnie oczy:
-Pytałeś mnie o to...-patrzę na zegarek w telefonie-...dokładnie 38 sekund temu i w tym czasie to się nie zmieniło, a jeśli zapytasz mnie o to jeszcze raz poderżnę ci gardło.
Uśmiecha się wesoło i zjada kolejne winogrona. Po tygodniu spędzonym w moim chłodnym towarzystwie przyzwyczaił się do braku poczucia humoru. Za to śmieszy go mój sarkazm, miny oraz groźby rzucane non stop pod jego adresem.
-Jakieś...-podciąga rękaw swojej zielonej koszuli i spogląda na wyimaginowany zegarek.-...45 sekund temu powiedziałaś to samo, a ja nadal żyję, Kwiatuszku.
Przewracam stronę gazety ukrywając uśmiech. Polubiłam Colina z całego serca. Przy nim mogę odpuścić.
-Lalusiu nie denerwuj mnie lepiej.
Chłopak splata dłonie za głową odchylając się na krześle. W stołówce serwowano nie najgorsze jedzenie, więc przeważnie wszystkie miejsca są zajęte. Zwykle siadamy z Colinem przy najmniejszym stoliku obok wielkiego okna wychodzącego na park przy dziedzińcu. To najbardziej odosobnione miejsce. W ciągu tych kilku dni nie zdążyłam poznać nikogo nowego. Colin twierdzi, że to przez moją postawę "nie podchodź, bo zabiję". Rozśmieszają mnie porównania jakich wobec mnie używa, ale jestem świadoma jego racji. Natomiast zdążyłam już narobić sobie wrogów. Wracając z wczorajszego treningu wpadłam na dziewczynę, która wyglądała jak lalka Barbie wyjęta prosto z pudełka. Niestety biegłam z otwartym napojem izotonicznym. Jak można się domyślić przewróciłam Barbie, wylałam na nią zawartość butelki i złamałam obcasy jej bardzo wysokich butów. Zaczęła piszczeć i odgrażać się, próbując wstać z chodnika przed akademikiem. Jej niemal białe włosy falowały szybko, gdy kuśtykała jednocześnie wycierała białą sukienkę, a raczej kawałek obcisłej tkaniny ledwo zakrywającej jej pośladki. Mina Colina, gdy to usłyszał była bezcenna. Mieszanina podziwu i szoku. Wytłumaczył mi później, że gorzej trafić nie mogłam. Zadarłam z lokalną diwą-Nancy Miller nazywaną również Żmiją Nancy. Myślałam, że takie rzeczy kończą się w ogólniaku, ale najwyraźniej się myliłam. Colin podziwia moją obojętną postawę wobec nadchodzącego horroru.
-Dzisiaj idziemy do tego nowego klubu Promyczku Słońca, co?-mówi z pełnymi ustami.
Wzruszam ramionami:
-Ostatni raz w klubie byłam...2 lata temu.
Oczy Colina robią się wielkie jak spodki.
-Oho, dziewczyno musimy nieźle popracować nad twoim życiem towarzyskim. Myślałem, że tylko twoje wyczucie stylu jest beznadziejne, ale widać bardzo się myliłem, Kwiatuszku.-Colin uwielbia przezwiska. Obruszam się na wzmiankę o moim ubiorze.
-Przepraszam bardzo panie "Giorgio Armani", ale co jest nie tak z moim stylem?!-syczę.
Colin lustruje mnie wzrokiem krzywiąc się.
-Ciągle ubierasz dżinsy i proste bluzki albo bluzy. Jesteś bardzo wysportowana, ale masz kształty, które ładnie wyglądałyby w sukience lub spódnicy. Nawet gdybyś ubrała obcisłą koszulkę byłoby o niebo lepiej niż jest teraz.-krzywię się, gdy słyszę jego słowa.
-Nie mogę włożyć spódnicy.
Colin łapię mnie z rękę, by zwrócić na siebie mój wzrok. Patrzę na niego niechętnie.
-Powiesz mi w końcu o co ci chodzi z tym całym ukrywaniem nóg przed światem?-pyta łagodnie-Przecież masz długie, sexy nogi przestań zachowywać się jak cnotka, bo wiem, że nią nie jesteś.-dodaje ze śmiechem.
Udaję, że oferta pracy przy sprzątaniu boksów w stajni jest niezwykle interesująca. Och, Colin gdybyś wiedział...,ale to jeszcze nie pora. Pozbywam się ponurej atmosfery słowami:
-Już wiem zostanę striptizerką! Tu musi być jakieś Sin City, prawda?
Colin, który właśnie wziął łyk herbaty, wypluwa ją opryskując gazetę rozłożoną między nami i wybucha głośnym śmiechem. Dołączam do niego cicho chichocząc.
-Kretynie pozbawiłeś mnie pracy!-krzyczę, czym zwracam uwagę studentów siedzących najbliżej nas. W tym Huntera, który siedzi na drugim końcu sali przy wyjściu. Ach, prawie zapomniałabym o Hunterze. Nie wiele dowiedziałam się o tym outsiderze.
Colin słyszał tylko mnóstwo niesprawdzonych plotek na jego temat. Mówią, że rok temu prowadził porsche kumpla pod wpływem narkotyków i z dużą ilością alkoholu we krwi. Spowodował wypadek samochodowy. Dachował. Trafił w stanie krytycznym do szpitala, gdzie składali go kawałek po kawałku. Niestety rodzina z którą się zderzył nie miała tyle szczęścia. Wszyscy zginęli na miejscu. Colin miał rację. Ten chłopak jest niebezpieczny. Chociaż musiałam przyznać, że jest przystojny. Rok temu był kapitanem-drużyny football'owej- Orłów, ale po całym tym incydencie dziwię się, że nie wylądował w więzieniu. Ma szerokie, umięśnione ramiona, płaski brzuch uwydatniony przez dobrze dopasowane koszulki, wąskie biodra. Najczęściej nosi bluzy zakrywające ręce. Słyszałam, że w ten sposób ukrywa blizny jakie zostały po wypadku. Widzę z moje stolika jak długimi palcami przeczesuje czarne niesforne włosy, które zwykle są w atrakcyjnym nieładzie. Jego ciemne oczy często są nieobecne i groźne, a wysokie, widoczne kości policzkowe uwydatniają jego pełne, wykrzywione grymasem usta...
Czuję jak Colin mną potrząsa. Udaję, że wcale nie patrzyłam w stronę przystojnego gangstera.
-Tak Colin?-mówię rozdrażniona.
-Johanna! Nie oszukasz mnie! Czy ty właśnie gapiłaś się na Huntera Formana jakbyś miała zaraz zdjąć maj...-zanim skończy skaczę w jego kierunku i zakrywam mu usta ręką.
-Zamknij się Colin. Dobrze ci radzę.-warczę do niego, ale mój kochany przyjaciel ani myśli przestać. Widzę ogniki rozbawienia w jego karmelowych oczach. A niech cię szlag Colin! Wiem, że nie wyjdę na tym dobrze, więc szybko chwytam torbę, mokrą gazetę i biegnę w stronę drzwi. Słyszę jeszcze słowa Colina, tak jak zapewne wszyscy obecni w stołówce:
-...tki. Johanna! No weź! To tylko majtki!
Próbuję nie patrzeć na ludzi siedzących przy stolikach. Później zabiję Colina. Co się ze mną stało? Zwykle trzymałam się własnego cienia. Dążyłam do celu w ciszy, ale za jaką cenę. Colin dał mi szansę na zmianę. Znalazłam kogoś, kto mnie nie ocenia, akceptuje mimo moich przywar i nie przeszkadza mu moje puste spojrzenie, gdy innych ono odtrąca. Nie wiem tylko czy jestem jeszcze gotowa na tak głośną przyjaźń. W pędzie mijam stolik przy, którym siedzi Hunter. Próbuję nie zerkać, ale mój wzrok mimo wszystko znosi w lewo. Siedzi zaciskając dłonie w pięści, a oczyma śledzi każdy mój chwiejny ruch. Zaniepokojona odwracam szybko wzrok i uciekam do pokoju.
***
Wiszę do góry nogami na drabince przy łóżku. Jestem w trakcie wykonywania brzuszków i uczenia się tematu z fizyki,-profesor Carter zapowiedział test sprawdzający naszą ogólną wiedzę-gdy drzwi otwierają się z hukiem.
-Johanna...-zaczyna radośnie Colin, ale przerywa widząc w jakiej pozycji obecnie się znajduję. Zatrzymuje się, przekręca głowę w bok i drapie po policzku zainteresowany.-Mogę wiedzieć co ty robisz?
Wracam do przerwanego ćwiczenia.
-Nic szczególnego.
Colin rozsiada się na biurku i zaczyna machać nogami jak dziecko.
-Aha. To jak już skończysz idziemy do klubu. Nie pamiętam nazwy... Chyba "Czerwony byk" albo "Nocny byk". Nie mogę sobie przypomnieć, ale w tej nazwie było coś z bykiem.
Spoglądam na niego rozbawiona. Colin i jego idealna pamięć.
-Nie patrz tak na mnie. Po prostu nie usłyszałem dokładnie.-udaje naburmuszonego.
Kończę serię brzuszków i próbuję zejść na podłogę bez szwanku.
-Colin nie wiem czy to dobry pomysł. Jest sobota, a ja dopiero zaczęłam naukę tutaj. Zresztą nie lubię imprez i pewnie zabiję wszystkich wzrokiem kiedy już tam pójdziemy.
Blond czupryna podskakuje na głowie chłopaka, gdy zeskakuje z blatu i podchodzi do mnie.
-To najlepszy ze wszystkich możliwych pomysłów. Nie martw się i tak dostaniesz się do drużyny, a fizyka, Mój Boże nie wierzę, że to mówię, to dla ciebie pestka. Nie rozumiem, dlaczego boisz się zaszaleć?
Patrzę na niego zagubiona. Z jednej strony chciałabym zostać tutaj i w ciszy wściekać się na otaczający mnie świat, ale z drugiej pragnę uwolnić się od wszystkiego. Niestety nie wiem jakie mogą być tego konsekwencje. Jestem rozdarta. Colin widząc moje wahanie, zaciera ręce i oddala się w stronę szafy.
-No to postanowione! Teraz tylko trzeba wybrać, co ubierzesz...-przewracam oczami, kiedy on przeszukuje moje ubrania.
Po chwili podaje mi granatowe spodnie i srebrną, zwiewną bluzkę bez rękawów. Krzywię się na ich widok, ale posłusznie przebieram się w łazience. Teraz Colin rządzi moją szafą. Wychodząc z pokoju podaje mi jeszcze czarną, skórzaną kurtkę, a ja chwytam gaz pieprzowy stojący na szafce. Czuję, że to będzie długa i niespokojna noc.
Po dziesięciominutowej przejażdżce Colin zatrzymuje samochód pod świecącym się jasno napisem "Gwiezdny pył", a ja klepię go po plecach rzucając żart o bykach, na co odpowiada jękiem. Wyskakujemy z samochodu i omijamy olbrzymów przy bramkach, którzy najwyraźniej dobrze znają mojego przyjaciela. Nawet nie proszą o okazanie dokumentów. Wchodzimy do środka. Od razu wyczuwam ostry zapach potu i alkoholu, wymieszany z wymiocinami. Krzywię się, ale idę za Colinem. To tylko jedna noc. Muszę ruszyć do przodu. Grymas na mojej twarzy powiększa się, gdy muszę mocno odepchnąć z mojej drogi pijanego chłopaka z irokezem. Nazywa mnie dziwką na co ja policzkuję go, powalając tym ruchem na podłogę.
-Ach, nie ma to jak skopać komuś tyłek, Promyczku Słońca?-przekrzykuje muzykę Colin.
-Jak nie wyrobię dziennej normy robię się marudna. Przecież wiesz.-odpowiadam sarkastycznie.
Uśmiecha się szeroko.
-Trzymaj się mnie.
Podążam za nim aż znajdujemy bar, gdzie zamawiamy po kieliszku burbonu. Wszystko wokół kręci się niczym w kalejdoskopie. Kolory mieszają się ze sobą, tak jak ludzie tańczący na scenie. To miejsce przypomina mi te w Portland. Kiedy miałam siedemnaście lat odwiedziłam jeden klub z koleżankami ze szkolnej drużyny. Nie skończył się dobrze. Głośne techno i hip-hop zagłusza Colina, gdy pyta czy może iść zatańczyć. Kiwam głową. Sama zostaję przy barze. Nie wytrzymałabym na scenie wśród tylu ludzi. Po kilku drinkach zaczynam się zastanawiać jak trafimy z powrotem do akademika, ale Colinowi ten aspekt najwidoczniej nie przeszkadza bawić się na parkiecie. Duszność w pomieszczeniu mnie przytłacza, więc informuję przyjaciela, że idę poszukać toalet. Oddalam się od mojego towarzysza.
Nocny klub jest zaprojektowany tematycznie. Wszędzie na ścianach są fluorescencyjne gwiazdy wśród pyłu. W końcu stąd nazwa "Gwiezdny pył". Z sufitu zwisają błyszczące, dekoracyjne lampy. W okół sceny są loże ze skórzanymi kanapami ustawionymi przy stolikach w kształcie gwiazd. Przy niektórych boksach zaciągnięte są srebrne zasłonki gwarantujące prywatność. Cały lokal podzielony jest na dwie części. Scenę przy barze i obok, oddzielone ścianką działową, pomieszczenie ze stołami bilardowymi, gdzie bawią się starzy bywalcy. Gdyby głośna muzyka nie zagłuszała moich myśli, a ludzi było mniej polubiłabym to miejsce.
Im dalej od parkietu tym więcej, obściskujących się par muszę spychać z drogi, by móc dojść do drzwi łazienki schowanych za sceną. Niestety metr od wejścia potykam się o prawą nogę, co od razu wywołuje ból i przypomina mi, iż nie brałam dzisiaj leków. Chwytam się za kolano, otwierając usta w niemym okrzyku. Czuję, że tracę równowagę, ale nie mam czasu wystawić rąk, by zamortyzować upadek. Zamykam oczy i czekam na zderzenie z parkietem, gdy nagle czuję silne szarpnięcie w tył i mocne ramiona oplatające moją talię. Jestem zbyt zdezorientowana. Nie wiem co się stało. Powoli otwieram oczy. Widzę przed sobą parę czarnych niczym heban oczu. Cholera...
----------------------------------
Witam wszystkich. Chciałabym poinformować, że nie jestem doświadczoną powieściopisarką. Byłabym wdzięczna za wyrozumiałość i cierpliwość, dopiero nabieram wprawy. Mam nadzieję, że moje opowiadania przypadną wam do gustu. Liczę, że podzielicie się swoimi dziełami w komentarzach. Życzę miłego czytania kolejnych części :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top