11.
1 września 2007 r.
Koszmary przestają dręczyć mnie po nocach, ale tym razem męczy mnie rzeczywistość. Wszyscy szepczą za moimi plecami. Widzą, że się zmieniłam. Omijają mnie jak wyrzutka, ale nie to najbardziej mnie dobija. Zdjęcia klasowe nie zostały jeszcze zmienione. Na korytarzu wisi fotografia, gdzie obok mnie stoi Drake. Obydwoje śmiejemy się jakby nigdy nic się nie zdarzyło. Codziennie mijam go i tęsknię. Drake, co mam robić? Śmiać się, czy płakać? Ruszyć do przodu, czy stać w miejscu?
Idę najrzadziej odwiedzanym korytarzem w stronę pracowni chemicznej. Obiecałam oddać moją analizę przed przerwą obiadową. Colin zaoferował, że poczeka na mnie w naszej kawiarni. Od ostatnich dwóch dni unikam odpowiedzi na pytania, którymi mnie dręczy. Jednak Colina nie zniechęca moja nieuległa postawa. To tylko popycha go do niepoprawnych domysłów. Dlatego nie spieszę się z wyjściem do miasta.
Wzdycham i kręcę głową. Kiedy myślę o Colinie przed oczami mam Jeremy' ego. Sztukę denerwowania mnie mają opanowaną do perfekcji. Nadal nie rozmawiałam z moim bratem. Wymieniliśmy kilka SMS'ów i na tym koniec. Nie chciałam wypytywać go o pracę i dziewczynę, bo powoli czuję się obca w jego nowym życiu. Tak jak czuję się we własnym.
Skręcam w korytarz obok i przechodzę obok wejścia do sali gimnastycznej. Mój wzrok przykuwają zdjęcia w gablotach powieszonych na ścianie. Zwykle nie zwracam uwagi na otoczenie, ale coś, a raczej ktoś przyciąga mnie do szyby. Patrzę prosto na trzech rosłych, młodych zawodników naszej drużyny football'owej. Wszyscy się uśmiechają do obiektywu, kaski rzucili pod nogi, a na policzkach wymalowali czarne kreski. Słońce rozświetla ich mokre od potu włosy i piękne uśmiechy. Stoją przy wejściu na boisko, a wokół nich rozrzucone konfetti unosi się w powietrzu.
To zdjęcie mogłoby być zwykłe. Gdyby nie to, że właśnie spoglądam w oczy roześmianego Huntera, który stoi pośrodku, obejmując Charliego i Rogera. Oni także uśmiechają się radośnie. Pod fotografią widnieje krótki wpis: "Za zwycięstwo i przyjaźń". Przyjaźń? Prycham głośno.
Zakrywam usta ręką i odwracam głowę sprawdzając, czy korytarz nadal jest opuszczony. Na szczęście nie widzę żywej duszy. Wracam do zdjęcia.
Nigdy nie widziałam bardziej skłóconych ludzi. Roger i Hunter najwyraźniej się nienawidzą, a Charlie został na lodzie. Jak można być najlepszymi przyjaciółmi, a zaledwie kilkanaście miesięcy później nie móc przebywać razem w jednym pokoju? Czy to wypadek był tego wszystkiego powodem?
Znów przyglądam się twarzom na zdjęciu. Roger wygląda na większego i bardziej umięśnionego niż teraz. Nie jest też tak chorobliwie blady, ale opalony. Ma jedynie odrobinę podkrążone oczy. Jednoznacznie mogę stwierdzić, że teraz wygląda jak ćpun. Na imprezie nie widziałam żeby się szczerze uśmiechał. Natomiast tutaj błyska białymi zębami, a jego oczy są pełne życia. Co stało się z tym biednym chłopakiem?
Charlie wygląda tak jak na sobotniej imprezie. Jednak jego uśmiech wydaje się być szerszy, a oczy mniej smutne niż wtedy, gdy go poznałam. Na zdjęciu widzę kilkanaście lat młodszego chłopak, który wydaje się być beztroski i naiwny, a przecież zostało zrobione tylko 2 lata temu.
Przenoszę wzrok na trzeciego. Hunter... Oddech więźnie mi w gardle, a serce gubi rytm. Jego oczy są pełne siły, radości i życia. Jakby właśnie kreślił wielkie plany na przyszłość. Widział wszystko w lepszych barwach. Nigdy takich nie widziałam. Nigdy tak nie patrzył. Teraz jego oczy zdają się być równie wyzute z emocji, co moje własne. Pozbawione koloru, wyblakłe. Spoglądam na jego szerokie ramiona i silną sylwetkę. Przy mnie wydaje się być przygarbiony oraz przestraszony. Włosy lśnią czernią niczym obsydian i są nieco dłuższe, postawione na żel. Jego usta wyginają się w uśmiechu. Uśmiechu ulgi, nadziei i wielkiej radości. Moje serce zatrzymuje się tylko po to, by następnie wystartować w sprincie. Nie mogę przestać się gapić. Jego uśmiech jest piękny, mój umysł nie może przestać śpiewać.
Chciałabym żeby uśmiechał się tak tylko do mnie. Czuję jak nieuzasadnione uczucie zazdrości zakorzenia się w moim sercu. Wszyscy mogli widzieć go takiego szczęśliwego, a ja nigdy tego nie otrzymałam. Tak bardzo chciałabym zobaczyć go właśnie takim: szczęśliwym i dobrym. Jednak ten wypadek... On wszystko zniszczył. Jego życie, szczęście, marzenia. Dopiero teraz spoglądam na to z innej perspektywy. Jednak coś mnie z nim łączy. Obydwoje mieliśmy wybór, a zarazem nie posiadaliśmy prawa głosu. Z życiem się nie dyskutuje. Nie możesz przekupić swojego losu. Jeśli tak miało być, tak się stało. Nie zmienimy tego i nie zawsze zaakceptujemy. Nigdy tego nie zrozumiemy. Dlatego tak boli.
Czuję ukłucie bólu w kolanie, niczym gorzkie przypomnienie. Odwracam głowę i zamykam oczy. Znów mu na to pozwoliłam. Nawet, gdy nie ma go w pobliżu wszystko psuje. Staram się powstrzymać łzy. Chwytam mocniej naręcze kartek i idę dalej. Nie mogę dłużej do tego dopuszczać. Muszę przestać tyle o nim myśleć. Zostawić całą jego zepsutą przeszłość w spokoju.
Krzywię się. Gdyby to moją było tak łatwo zostawić, a jego...
Na szczęście drzwi do laboratorium pojawiają się za rogiem. Już mam zamiar je otworzyć i wejść, gdy słyszę jego głos. Cała zastygam z wyciągniętą ręką, a drugą trzymającą notatki przy piersi. Co do jasnej...?! Zaglądam przez szparę pomiędzy futryną, a uchylonymi drzwiami.
Jasno oświetlone wnętrze sali przypomina sterylny klimat szpitala. Rzędy stołów ze sprzętem potrzebnym do doświadczeń ustawione są przodem do biurka wykładowcy. Biała tablica znajduje się na ścianie za stołem usłanym kartkami i fiolkami. Rzutnik leży na krześle obok katedry. Profesor Perkins nigdy nie przepadała za porządkiem.
Wracam wzrokiem do biurka. Na jego blacie oparł się Hunter, a profesor Perkins siedzi na fotelu przed nim. Widzę jak przeczesuje swoje czarne włosy, a następnie bawi się sznurkiem granatowej bluzy, którą dziś założył. Pani Perkins, młoda blondynka o wielkich miodowych oczach, wygładza czerwoną ołówkową spódnicę, w którą wetknęła jedwabną bluzkę w odcieniu kości słoniowej. Pomimo ewidentnego braku formalności w ich postawie nie wyglądają jakby znajdowali się w intymnej sytuacji. A może po prostu to sobie wmawiam.
Zaczynam zastanawiam się, czy nie przerwać ich milczenia, wchodząc do sali, gdy Hunter mówi :
- Ojciec wspominał, że będziesz z Henrym na targach w Nowym Jorku. - Jego głos jest bezbarwny, jakby zmieniał temat. Zaczynam zastanawiać się, kim pani Perkins jest dla niego i jego ojca.
Kobieta wzdycha zrezygnowana. Najwyraźniej tok rozmowy poszedł w innym kierunku.
- Tak, wiesz jak on lubi te nowinki technologiczne. Tyle razy jeździł ze mną oglądać jak bawię się kwasami, że nie mogłam mu odmówić. W końcu to mój mąż - uśmiecha się.
Hunter siedzi wpatrzony w tablicę ze wzorami.
- Profesor Carter też ma zamiar jechać. Twierdzi, że to miejsce największej inspiracji.
Profesor Perkins patrzy na niego ciekawym wzrokiem.
- Wspominał, że ma zamiar zabrać ciebie i najlepszego studenta z twojej grupy. Wiesz już kogo wybrał?
Wydaje mi się, że Hunter czerwienieje.
- Nie wiem na pewno. - Chrząka i chwilowa słabość znika jakby nie istniała. - Ale myślę, że to Johanna Reinhart.
Podsłuchując ich rozmowę nie zwracałam szczególnej uwagi na to o czym mówią. Jednak usłyszawszy swoje imię nastawiam uszu, uważniej przysłuchując się słowom Huntera.
- Ach, zdaje się, że o niej słyszałam. Zresztą chodzi do mnie na zajęcia, ale nie zdążyłam jej dobrze poznać jest cicha i zamknięta w sobie. Raczej nie zaprząta sobie głowy zdobywaniem czyjejś sympatii - odpowiada układając dokumenty na biurku - Ale nigdy nie spotkałam tak inteligentnej dziewczyny. Sam jej wzrok wydaje się być niezwykle doświadczony. Podobno biega równie szybko jak rozwiązuje równania na algebrze. - Chichocze jakbym była zabawnym żartem.
Zażenowana zaciskam pięści. Nie lubią, gdy ludzie o mnie rozmawiają. Zwłaszcza jeśli jest to Hunter i nauczycielka. Mówią o mnie jakbym była co najmniej tematem plotek na całej uczelni.
Hunter kiwa głową, uśmiechając się.
- Tak to prawda. Jest naprawdę... dobra.
Blondynka zaintrygowana przekręca głowę i uśmiecha się.
- Nie mogę w to uwierzyć. Mały Theo po tylu latach... nareszcie się zakochał?!
O. Mój. Boże.
Nie.
Hunter natychmiast podnosi głowę.
- Nie oczywiście, że nie! Po prostu uważam, że jest naprawdę dobra we wszystkim co robi.- Jego słowa wydają się być mechaniczne i puste.
Przenajświętsza. Matko. To. Się. Nie. Dzieje. Na. Prawdę.
Moje serce bije tysiąc razy szybciej śpiewając w kółko "Tak!", a mózg zaprzecza, nie wiedząc właściwie dlaczego. Jakby sam nie był tego pewien.
- Jeśli wolisz tak to sobie tłumaczyć, Theo. Pamiętaj, że to w końcu ja jestem twoją ciotką. I dobrze wiem, kiedy kłamiesz.
- Ciotką? - mówię bezgłośnie. Profesor Perkins jest jego ciotką? Myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy. Oczywiście oprócz tych wszystkich uczuć i wyznania Huntera, ale tym będę musiała zająć się później.
Hunter wstaje i zaczyna spacerować po małej przestrzeni między biurkiem a tablicą. Palce splótł na karku. Jego ciocia także wstaje i kładzie mu dłoń na ramieniu. Chłopak zatrzymuje się, ale patrzy w podłogę.
- Myślę, że zakochanie się w jakiejś dziewczynie nie jest zabronione.
Hunter wzdycha i odwraca się od niej.
- Hunter nie jesteś złym człowiekiem.
- Zabiłem ich. - słyszę zduszony głos chłopaka i czuję jego ból - Zabiłem ich.
- Nie bezpośrednio. - odpowiada stanowczo profesor.
Hunter szybko odwraca się w jej stronę.
- A czy to ma jakieś znaczenie? To była moja wina. To wszystko była moja wina! - słyszę jego wściekły głos.
Profesor Perkins wzdycha i przysiada na krawędzi biurka.
- Jak z nim? - Nie wiem, o kogo pyta. Obserwuję jak Hunter zaciska zęby.
- Nadal w szpitalu. Lekarze nie mówią nic nowego. Ojciec nie chce żeby ludzie plotkowali. Wystarczy, że ja do tego wszystkiego dopuściłem.
Kobieta kiwa powoli głową, a ja nie mogę zrozumieć ich słów. O kim mogą rozmawiać?
- A jak znosi to Rose?
Hunter opiera się o ścianę i spogląda w przeciwległe okno z rękami wetkniętymi w kieszenie spodni. Drzewa opływają w złoto i brąz. Wiatr porywa liście w podniebny taniec. Odrywa od gałęzi, zaprasza do lotu, a następnie chytrze opuszcza na ziemię.
- Źle, ale wiesz jaka jest. To dobra i miła kobieta, która będzie uśmiechać się nawet wtedy, kiedy kogoś szczerze nienawidzi - uśmiechnął się blado.
Serce ściska mi się, gdy na niego patrzę. Ten ciężar musiał go zabijać od środka. Byłam taka zawzięta, by go odepchnąć, a on tak cierpi. Czuję palący wstyd.
Profesor Perkins pokręciła zawzięcie głową, a blond loki rozsypały się po jej plecach.
- Wiesz, że kocha cię jak syna...
W tylnej kieszeni czuję wibrujący telefon. Podskakuję przestraszona. Osoby po drugiej stronie drzwi musiały usłyszeć dźwięk. Jednak zanim zdążę uciec potykam się i wpadam na drzwi, otwierając je swoim ciężarem. Trzymane przed chwilą kartki unoszą się w powietrzu tylko po to, by rozsypać się po podłodze. Upadam ciężko obijając kolana. Ból ugina moje wyprostowane ręce aż całkowicie kładę się na posadzce. Zaczynam żałować, że i tym razem Hunter mnie nie złapał. Boję się podnieść wzrok na ludzi, którzy stali zaledwie kilka metrów obok, zastanawiając się jak się tu znalazłam.
Leżę, więc na podłodze wśród czerwonych pukli włosów, wsłuchując się w swój nierówny oddech i próbując z całych sił stać się niewidzialną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top