Perfect Accident
Autor: Natalia
ROZDZIAŁ 1
Esther
Biegłam co sił w nogach w stronę wysokiego budynku, próbując przy tym wyglądać w miarę profesjonalnie. Upał jednak nie pomagał i czułam, jak strużki potu ciekły mi po plecach, a mój makijaż zaczynał powoli spływać. Szlag, że też musiałam zaspać w tak ważnym dniu!
Mijałam pospiesznie tłum, który akurat tego dnia postanowił tak gęsto okiełznać chodniki Atlanty. Potrącałam co chwilę jakieś ramię, przez co kilkukrotnie musiałam wysłuchiwać zawodzenia wszelkiej maści ponuraków, którzy nawet nie potrafili zejść z drogi, mimo że widzieli, iż człowiek przed nimi się spieszył. Co za gburzy i egoiści!
Ściskałam przy piersi teczkę, starając się jej nie zgubić, kiedy dobiegłam do mojego celu. Najszybciej jak się dało, ruszyłam po schodach do głównego wejścia, po omacku ocierając pot z czoła. Zdyszana wbiegłam do holu, gdzie przywitała mnie uśmiechnięta i boleśnie piękna recepcjonistka.
— Dzień dobry, w czym mogę pomóc? — odezwała się nadzwyczaj przyjemnym głosem, gdy dopadłam do lady, za którą stała.
— Ja... na rozmowę... o pracę — wydusiłam, próbując opanować kołatanie serca i przywrócić spokojny oddech.
— Oczywiście, spotkanie odbywa się na piątym piętrze. Proszę iść tamtędy. — Wskazała mi palcem korytarz tuż za nią.
Pokiwałam głową i wymruczałam bezgłośne „dziękuję", zanim skierowałam się do windy. Zamiast panelu z guzikami przywołującymi odnalazłam przy metalowych drzwiach czytnik do kart. Czy to oznaczało, że będę musiała użyć schodów?! Poważnie?!
Przeklinając swoje szczęście i próbując powstrzymać napływające do oczu łzy, ruszyłam w stronę drzwi ze znaczkiem schodów. Zagryzłam wargę, nie zwracając nawet uwagi na to, że szminka rozmaże mi się na zębach. Zapewne i tak wyglądałam jak czupiradło, a dodatkowe spóźnienie już na starcie skreślało mnie z możliwości zatrudnienia.
Odetchnęłam i pospieszyłam w szpilkach po stopniach. Regularne uczęszczanie na siłownię w trakcie studiów przydało się, bo dość szybko udało mi się pokonać dzielący mnie od tej katastrofy dystans, choć oczywiście sapałam teraz jak zmordowany życiem mops.
Wyszłam na korytarz, dostrzegając siedzącego na krześle chłopaka, który obracał w dłoniach teczkę. Otarłam ponownie czoło, przejrzałam się w szybce telefonu, odgarniając przy tym nieporadnie przyklejone do twarzy kosmyki włosów. Tusz rozmazał mi się pod dolnymi powiekami, przez co machinalnie jęknęłam. Cholera, wyglądałam, jakbym była bezdomna.
Zaczesałam niezdarnie włosy do przodu, tworząc z brzoskwiniowych końcówek prowizoryczną grzywkę tuszującą moje niedoskonałości. Liczyłam, że na wstępie nie wywalą mnie z tej cholernej korporacji za posiadanie kolorowych włosów. Na Boga, że też wcześniej o tym nie pomyślałam.
Powoli podeszłam do jedynej żywej duszy znajdującej się na korytarzu.
— Dzień dobry, przepraszam, pan na rozmowę o pracę? — zwróciłam się do nieznajomego.
Podniósł głowę i przyjrzał mi się jawnie. Dziwny grymas wypłynął na jego twarz, kiedy tak lustrował mnie wzrokiem.
— Tak — odparł krótko, odwracając chwilę później wzrok.
Odetchnęłam i pokiwałam głową. Zajęłam jedno z krzeseł, pozostawiając między nami jednomiejscowy dystans. Wtedy z pomieszczenia naprzeciwko nas wyszła drobna Azjatka, a mężczyzna obok mnie podniósł się, by zniknąć po chwili w tym samym pokoju. Zerknęłam na zegarek na moim nadgarstku, odkrywając, że byłam o ponad kwadrans spóźniona. Zacisnęłam oczy i skrzywiłam się.
— Proszę, dajcie mi szansę, nigdy więcej nie nawalę — mamrotałam do siebie.
Przez ostatnie kilka lat wręcz stawałam na głowie, byle zakończyć studia ze świetnym wynikiem, bo nie chciałam mieć problemów ze znalezieniem pracy. A kiedy tuż po uzyskaniu dyplomu przeczytałam w internecie, że wkrótce otworzą w Atlancie nowy oddział Hobbes Company i będą poszukiwali pracowników na kilka stanowisk, wiedziałam, że to była moja wielka szansa. Szczególnie, że od dobrych trzech miesięcy nie mogłam znaleźć żadnej porządnej roboty, która jakkolwiek łączyłaby się z moim kierunkiem studiów. Poza tym chciałam wyrwać się z mojej rodzinnej wioski, gdzie najpopularniejszy biznes stanowiło prowadzenie własnego gospodarstwa. Nie znosiłam pracy w polu, a właśnie taką przyszłość przewidywali dla mnie rodzice – w gumiakach, biegająca po rodzinnym polu kukurydzy i wyrzucająca obornik z zagrody naszej setki krówek. Praca marzeń, prychnęłam sarkastycznie.
Drzwi w końcu się uchyliły, a zza nich wyszedł uśmiechnięty chłopak, a zaraz za nim wysoka brunetka. Podskoczyłam i żwawo do niej doskoczyłam.
— Przepraszam, nazywam się Esther Connery, byłam umówiona na rozmowę o pracę — wypowiedziałam pospiesznie.
Kobieta obrzuciła mnie wzrokiem od stóp do głów i ściągnęła brwi. Z jej ust nie znikał uśmiech, gdy odezwała się:
— Przykro mi, ale właśnie zakończyliśmy rekrutację na dziś. Poza tym nie tolerujemy spóźnień i nie mogę teraz nijak pani pomóc.
— Wiem, przepraszam, ale to się więcej nie powtórzy, przysięgam, proszę mnie tylko wysłuchać. Bardzo zależy mi na tej pracy.
— Tak jak każdej innej osobie, panno Connery — zaznaczyła, z gracją ruszając do windy.
Zagryzłam wargę, zacisnęłam pięści i podbiegłam do niej.
— Proszę, niech poświęci mi pani minutkę, obiecuję, że nie zawiodę.
Drzwi się rozchyliły, więc weszła do środka, przystając obok ubranego w garnitur blondyna, z którym się z uśmiechem przywitała.
— Przykro mi, mam inne obowiązki, a rekrutację zakończyliśmy — powtórzyła.
Rozchyliłam wargi, chcąc coś powiedzieć, ale byłam tak zrezygnowana i zawiedziona samą sobą, że nie byłam w stanie wydobyć głosu. Drzwi się niemal zamknęły, ale w ostatniej chwili ten mężczyzna przytrzymał je ręką. Posłał mi szczery uśmiech i zerknął na brunetkę.
— A ja z chęcią panią wysłucham — powiedział, ruszając w moją stronę.
— Carter, to nie twoja działka — rzuciła w jego stronę kobieta, zakładając ręce na piersiach. — To ja zostałam wyznaczona do przesłuchiwania.
Machnął tylko na nią ręką.
— Jeśli pan Winborne się dowie, to ci przetrzepie tyłek — burknęła, kręcąc głową. — Ale jak chcesz, mnie tu nie było. Nic nie widziałam i nic nie słyszałam.
Odetchnęła ciężko i pochyliła się do panelu z przyciskami, a drzwi windy wkrótce się zamknęły, pozostawiając mnie samą z tym mężczyzną.
— Zapraszam — powiedział z uśmiechem, kierując się w stronę pokoju, przed którym wcześniej koczowałam.
Podreptałam za nim jak piesek, ściskając w dłoni kompletnie zmiętą teczkę. Przekroczyłam próg pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Blondyn zajął miejsce po drugiej stronie biurka, a ja przysiadłam na krześle przed nim. Niepewnie wysunęłam w jego stronę swoje portfolio.
— Panna Esther Connery — przeczytał na głos, przeglądając pobieżnie kartki.
— Tak, mam dwadzieścia trzy lata, jestem świeżo po studiach na uniwersytecie w Houston.
Mężczyzna zaczął kiwać głową, czytając przy okazji moje pismo.
— W porządku, widzę, a coś szczególnego? — Podniósł wzrok i ponownie się uśmiechnął.
Z przerażeniem odwzajemniłam gest.
— To znaczy?
Złożył kartki i położył teczkę z boku. Złączył palce i przyjrzał mi się.
— Coś szczególnego. Coś, co lubi pani robić i wyróżnia to panią spośród innych kandydatów na to stanowisko. Pomijając efektowne spóźnienie się, rzecz jasna.
Zagryzłam wargę, nie wiedząc, co powiedzieć, podczas gdy on szczerzył się do mnie radośnie.
— Ja... — Próbowałam coś wymyślić. — Ja... lubię...
— Z pewnością wylegiwać się w łóżku do późnych godzin — zażartował.
Przełknęłam ślinę, próbując się przy tym nie rozpłakać.
— Przepraszam. — Podniosłam się raptownie z miejsca. — Przepraszam, to była jednak pomyłka, nie powinnam tu przychodzić.
Wyciągnęłam rękę po swoją teczkę i już miałam wybiec z pomieszczenia, kiedy ten mężczyzna chwycił mnie za nadgarstek i wyprostował się przede mną.
— Bardzo przepraszam, nie powinienem sobie z pani żartować — odezwał się z nutką skruchy. — Proszę usiąść.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, ale w końcu ugięłam się i usiedliśmy ponownie na miejscach.
— Przepraszam, to moja wina, po prostu tak bardzo stresowałam się dzisiejszym spotkaniem, że nie mogłam zasnąć przez całą noc, a potem zamknęłam oczy dosłownie na kilka sekund i nagle okazało się, że zaspałam, a mój budzik nie zadzwonił, bo wyłączyłam go, ponieważ myślałam, że nie zasnę. Nie chciałam zaspać, marzę o tej pracy, bo chciałabym w końcu wyrwać się ze swojej zabitej dechami wioski i pokazać wszystkim, że mogę być kimś ważnym, a teraz wiem, że nie dostanę tej pracy i wszyscy powiedzą, że jestem marzycielką, która nie myśli racjonalnie i że nigdy nie będę mogła osiągnąć sukcesu, bo tacy jak ja powinni zajmować się pracą w polu, a nie bezustannym marzeniem o zrobieniu kariery w mieście... — Wciągnęłam głośno powietrze, zdając sobie sprawę z tego, że przez cały ten czas wstrzymywałam oddech. Pokręciłam głową. — Przysięgam, że nie zawiodę. Miałam dobre stopnie z egzaminów, a dziś miałam po prostu zły dzień i...
— W porządku, rozumiem — przerwał mi. Skrzyżowałam z nim spojrzenie, dostrzegając na jego ustach uśmiech. — I niech pani nie wierzy w te głupstwa. Każdy może osiągnąć sukces i spełnić marzenia, nieważne skąd pochodzi i kim jest.
W końcu kącik moich ust drgnął, skinęłam głową i nieco zawstydzona swoim nagłym wybuchem, splotłam roztrzęsione dłonie.
— Dziękuję, to miłe.
— Podrzucę pani CV szefowi i zobaczymy, jak to będzie. Aczkolwiek myślę, że może pani być spokojna, ponieważ nasz szef lubi barwne osobowości. — Zaśmiał się krótko. — I z pewnością szepnę mu o pani parę dobrych słówek.
Nie byłam pewna, co miał przez to na myśli, ale nie dopytywałam.
— Niech pani czeka na wiadomość, panno Connery. Wkrótce się odezwiemy.
Puścił mi oczko i podniósł się z miejsca.
— Dziękuję, że poświęcił mi pan chwilkę. Obiecuję, że jeśli mnie państwo zatrudnią, to nie zawiodę.
Poprowadził mnie do wyjścia, a kiedy już miałam kierować się do schodów, pochwycił ponownie mój nadgarstek i pociągnął mnie w stronę wind.
— Po tak stresującym dniu myślę, że zasłużyła pani na przejażdżkę windą — powiedział wesoło.
Nie kłócąc się z nim, ruszyłam tuż za nim i speszona weszłam razem z mężczyzną do windy.
— Ach, i jestem Carter Desmond. — Wyciągnął w moją stronę dłoń, którą po chwili z uśmiechem potrząsnęłam.
— Esther Connery, ale wnioskuję, że już pan to wie.
Zachichotał krótko i skinął głową.
— Miło byłoby mieć panią na pokładzie, więc postaram się, jak mogę, by zapewnić pani to stanowisko.
— Och, dziękuję.
— A jeśli otrzyma je pani, to będzie musiała mnie pani zaprosić na kawę.
Zaczerwieniłam się, ale posłałam mu uśmiech i skinęłam głową.
— Trzymam panią za słowo.
Winda dotarła na parter, więc nieco zawstydzona pożegnałam się z mężczyzną i opuściłam w końcu to miejsce. Odetchnęłam głośno, kiedy stanęłam u szczytu betonowych schodów. Jeszcze tylko jeden mały spacerek i będę mogła zakopać się w swojej pościeli i umrzeć tam ze wstydu.
***
Kiedy wciskałam w siebie kolejną porcję lodów, dzwonek do drzwi zadzwonił. Z niechęcią podniosłam się ze swojego miejsca i zmierzyłam do drzwi, by je otworzyć. Tuż za nimi dojrzałam uśmiechniętą przyjaciółkę, która ochoczo machała mi przed nosem białą reklamówką.
— Sushi time! — wykrzyknęła radośnie, pakując się to środka.
Zamknęłam drzwi i z naburmuszoną miną ruszyłam za nią. Powinnam się cieszyć, bo przyniosła moje ulubione danie, a niewiadome było, kiedy będę mogła następnym razem sobie na nie pozwolić. Teraz musiałam oszczędzać, by jakoś przetrwać, a takie frykasy niestety były poza moim zasięgiem. Póki nie znajdę pracy, zapewne będę musiała żywić się przecenionym chlebem i zajadać się ugotowaną wodą doprawioną solą i pieprzem.
— Opowiadaj jak tam rozmowa — rzuciła, rozkładając na wyspie kuchennej plastikowe pudełka.
— Do bani, myślę, że wyszłam na idiotkę — burknęłam, opadając ponownie na kanapę i przykrywając się kocem.
Sięgnęłam po pudełko lodów i wpakowałam sobie do buzi kolejną łyżkę truskawkowego sorbetu.
— Co ty mówisz? — Podeszła do mnie z pałeczkami i dwiema tackami.
Podała mi jedną, a ja odstawiłam na bok swoje lody. Wepchałam do buzi wielką rolkę futo maki w nadziei, że się nią zadławię.
— Nie dość że się spóźniłam — burczałam z pełną buzią — to jeszcze zaczęłam paplać głupoty.
— Ugh, najgorzej. — Zmarszczyła nos. — Ale zawsze możesz wrócić do pracy w kawiarni.
Pokręciłam głową.
— Nie ma opcji, mam dość tej pracy.
Nie dość, że harowałam tam jak wół, to ledwo starczało mi na czynsz i jedzenie. W dodatku szef był tak miły, że nie zamierzał dawać nam więcej pieniędzy za nadgodziny.
— U mnie w pracy też lipa, bo ostatnio jakaś stara baba wydarła się na mnie, że nie mamy jej ulubionego zapachu perfum. — Przewróciła oczami.
— Co jest z tymi ludźmi nie tak, że są tacy wredni?
— Kij w dupie i tyle. — Wzruszyła ramionami.
Celeste poznałam całkiem przypadkiem w barze z sushi. Ja czekałam na swoją randkę, a ona na swoją, z czego jakimś sposobem ani jeden dżentelmen ani drugi się nie zjawił. Kiedy Celie zauważyła, że też siedzę sama i samotnie pakuję do buzi swoje danie, dosiadła się do mnie i w ten sposób zostałyśmy przyjaciółkami. Jak widać wspólne rozczarowania scalały ludzi.
— Chyba będę musiała znaleźć inne mieszkanie, bo na to powoli mnie nie stać — odezwałam się, wykrzywiając usta w smutku.
— Mówiłam ci, byś przeprowadziła się do mnie. — Przewróciła oczami. — Mam fajne i przytulne mieszkanko w świetnej okolicy. W dodatku czasem można tam spotkać paru gorących przystojniaków. — Poruszyła sugestywnie brwiami, na co się roześmiałam.
Nie chciałam się wyprowadzać, bo lubiłam to miejsce. Gdy przyjechałam do Atlanty za cel postawiłam sobie zrealizowanie na wstępie moich dwóch marzeń – zrobienia sobie tatuażu i znalezienia mieszkania. O ile z pierwszym poszło łatwo i byłam obecnie posiadaczką misternego dzieła sztuki ciągnącego się od moich żeber, po biodro (o czym nie miała zielonego pojęcia ani moja matka ani ojciec, bo chyba by wtedy padli na zawał), o tyle przy drugim nie obyło się bez problemów. Przez dwa tygodnie pomieszkiwałam w hotelu, bo nic mi się nie podobało, ale kiedy znalazłam w ogłoszeniach to lokum, wiedziałam, że musi być moje. Było urządzone w stylu loftowym, kuchnia połączona była z salonem, a ponadto miałam tu jedną sypialnię i łazienkę. Metraż nie był duży, ale nie potrzebowałam zbyt wiele, bo i tak żyłam w pojedynkę. Ponadto poranne picie kawy na moim ukochanym balkonie zawsze mnie uspokajało, bo akurat usytuowany był frontem do prześlicznego parku, który rozciągał się przed blokiem.
Nie chciałam porzucać tego miejsca, a jedyną nadzieją na pozostanie tutaj było znalezienie lepszej pracy. Wiedziałam, że marne szanse były na to, by przyjęli mnie do Hobbes Company, ale byłam tak głupio naiwna i tak bardzo wierzyłam, że tym razem mi się uda, że nie brałam pod uwagę żadnej innej opcji niż obsadzenie mnie na stanowisku sekretarki.
Mason
Pospiesznie zarzuciłem na siebie koszulę, zapiąłem guziki, pozostawiając dwa górne rozpięte. Wsunąłem na ramiona granatową marynarkę i przejrzałem się w lustrze, przeczesując przy tym włosy. Powinienem zgolić ten cholerny zarost, ale nie miałem już na to czasu, więc chwyciłem aktówkę i wypadłem z sypialni.
Wyszedłem z mieszkania, zamykając drzwi magnetyczną kartą i wsiadłem do windy, niecierpliwie stukając stopą o podłogę. Kiedy w końcu dotarłem na poziom minus jeden, prędko skierowałem się w stronę swojego samochodu. Liczyłem tylko, że tego dnia ominę te pieprzone korki, ale nie mogłem się długo łudzić.
Niesamowicie wkurwiony parkowałem przed swoją firmą o pięć minut spóźniony.
— Dzień dobry, panie Winborne! — zaświergotała na recepcji Oaklyn.
Kiwnąłem jej zaledwie i skierowałem się w stronę windy. Odliczałem po cichu czas do jej przybycia, by nieco się uspokoić. Nic nie wyprowadzało mnie z równowagi tak bardzo, jak spóźnianie się.
Kiedy w końcu przybyła, wsiadłem do niej i ruszyłem na dwunaste piętro. Zacisnąłem palce na rączce aktówki, witając się ze swoimi pracownikami. Skierowałem się do swojego gabinetu, a po przekroczeniu jego progu, dostrzegłem na blacie biurka kubek z kawą.
— Chyba to będzie ciężki dzień — usłyszałem za sobą głos Abigail, nim zasiadłem na swoim miejscu.
— Nic do mnie nie mów — rzuciłem ostro.
Usiadłem na fotelu, spoglądając na nią. Podeszła wtedy bliżej i położyła na moim blacie teczkę.
— Sprawdź, czy ci się podoba, bo planujemy ją przyjąć.
Ledwo otworzyłem portfolio, a skrzywiłem się i palnąłem:
— Kiepskie studia. — Pchnąłem teczkę w jej stronę. — Nie podoba mi się — skwitowałem, otwierając laptopa.
— Spośród wszystkich kandydatów, to ona skończyła je z najlepszym wynikiem — ciągnęła, jakby próbowała mnie przekonać.
— To wyrzuć wszystkich i zrób ponowną rekrutację. Nie zamierzam jej przyjmować.
Westchnęła ciężko i kątem oka widziałem, że ramiona jej opadły i pokręciła głową.
— Dlatego mam tutaj asa w rękawie! — Zza Abigail dało się słyszeć radosny głos Cartera.
Utkwiłem w nim wzrok, gdy żwawym krokiem do nas podszedł. Zaprezentował wesoło wymiętoszoną zieloną teczkę, której nawet nie zamierzałem dotykać. Była czymś poplamiona i wyglądała, jakby Carter chwilę temu wyciągnął ją ze śmietnika.
— Esther Connery — przedstawił uroczyście, wysuwając w moją stronę dokumentację.
Zerknąłem na niego spod byka, ale ten wciąż się do mnie szczerzył.
— Jeśli wygląd teczki świadczy o tym, co znajdę w środku, to lepiej zabieraj to z mojego biurka — warknąłem i odwróciłem głowę, by zająć się swoją robotą.
— Studiowała w Houston.
Przymknąłem na chwilę powieki.
— Zabieraj to.
Prychnął głośno, przyciągając moją uwagę. Właśnie prezentował przede mną CV ze zdjęciem jakiejś blondynki w rogu.
— Wyjdź, Abigail — oznajmiłem ze zrezygnowaniem.
— No błagam cię! Nie będziesz jej chyba przyjmował?! Spóźniła się!
— Nie toleruję spóźnień — zwróciłem się do Cartera.
Przekrzywił głowę i skierował na mnie swoje pełne politowania spojrzenie.
— Jakbyś sam się dzisiaj nie spóźnił.
Ściągnąłem brwi i zacisnąłem szczękę.
— Wyjdź. Abigail — wysyczałem przez zęby, nie spuszczając z oka Cartera.
Kobieta bez słowa opuściła mój gabinet, pozostawiając nas w końcu samych.
— Oj, przestań. To nie koniec świata! — wykrzyknął radośnie, unosząc palec wskazujący do góry.
Zazgrzytałem zębami, na co spoważniał. Odchrząknął i położył grzecznie CV tuż przede mną, pieszcząc jak szaleniec jego rogi.
— Rozmawiałem z nią chwilkę i możesz mi zaufać, że to będzie dobry wybór.
Spojrzałem na uśmiechniętą dziewczynę i ponownie na niego.
— I to nie ma nic wspólnego z tym, że ci się podoba?
— Obiecała mi kawę, jeśli się tu dostanie! — wyrzucił z siebie, gdy ledwo zakończyłem swoje pytanie. — No może było na odwrót, ale co za różnica?
— Cholera jasna, Carter, musisz oddzielić pracę od życia prywatnego!
Przewrócił oczami i skrzyżował ręce na torsie. Przyjaźniliśmy się od niepamiętnych czasów i pracowaliśmy ze sobą jeszcze zanim trafiliśmy tutaj, więc aż za dobrze go znałem, by nie podejrzewać, co stało za postawą Cartera. Ponadto wolałem go przestrzec przed czymś, co mogłoby zrujnować go równie mocno, co mnie.
— Masz ją przyjąć.
— Bo?! — obruszyłem się. — Nie zamierzam brać udziału w jakichś twoich prywatnych podbojach. Nie nadaje się, nie poradzi sobie.
Odetchnął ciężko, a ja sięgnąłem po kawę. Upiłem łyk, krzywiąc się przy tym. Nienawidziłem gorącej kawy.
— Potrzebujesz kogoś. W końcu Abigail nie wyrabia sama, a znalezienie kogoś nowego i przede wszystkim odpowiedniego zajmie mnóstwo czasu. Przyjmij ją chociaż na okres próbny, a jak ci się nie spodoba, to ją wyrzucisz, co i tak robisz z większością pracowników. — Wydął usta i rozłożył karykaturalnie ręce.
Zmrużyłem oczy na jego przytyk.
— Zastanowię się — burknąłem chłodno. — A teraz lepiej zajmij się swoją pracą.
— Zajebiście! — wykrzyknął radośnie. — Nie zawiedziesz się! A jak się zawiedziesz, to ja będę przez najbliższy miesiąc kupował kawę!
Pokręciłem głową, kiedy wreszcie wyszedł z mojego gabinetu w podskokach. Sięgnąłem po zieloną teczkę, by ponownie spojrzeć na dokument. Z grymasem otworzyłem ją, wyjąłem z niej kartki i odrzuciłem pospiesznie na bok, byle dłużej nie dotykać tej zapaskudzonej tektury. Przeczytałem, co tam o sobie napisała, zastanawiając się, po co w ogóle ulegałem Carterowi. Nie była najgorsza, ale i nie najlepsza. W porównaniu z moją poprzednią sekretarką, która niestety odeszła na macierzyński tydzień przed naszą przeprowadzką do Atlanty, wypadała dość marnie.
Odłożyłem kartkę na bok. Zresztą co za różnica? I tak prędzej czy później sama zrezygnuje. Nawet nie miałem ku temu żadnych wątpliwości.
***
Po szóstej nareszcie mogłem opuścić swój gabinet. Moja sekretarka wciąż siedziała przy biurku, stukając natarczywie w klawiaturę i nie zauważyła mnie, nawet gdy przystanąłem tuż przed nią.
— Powinnaś już iść do domu — zwróciłem się do niej.
Podskoczyła na miejscu i złapała się za serce, kiedy na mnie spojrzała.
— Za chwilę się zbieram, muszę tylko to dokończyć. — I ponownie utkwiła wzrok w ekranie.
Podszedłem bliżej i przystanąłem centralnie przed nią.
— Odwiozę cię.
Widziałem, jak przełknęła ślinę. Wyprostowała się jak struna i niespiesznie zaczęła sprzątać na blacie, wciąż na mnie nie patrząc. W końcu podniosła się, wygładziła spódnicę, zabrała torebkę i jako pierwsza ruszyła do windy. Niespiesznie za nią podążyłem, czując narastające między nami napięcie. Czekaliśmy chwilę przed metalowymi drzwiami, a ona utkwiła we mnie w końcu swój wzrok.
— Właściwie to... — zaczęła niepewnie.
— Nic nie mów — przerwałem jej.
Drzwi się otworzyły, więc weszliśmy do windy. Otoczyła nas nieznośna cisza, która towarzyszyła nam do momentu, aż wsiedliśmy do mojego samochodu.
— Przepraszam. — Abigail ośmieliła się przerwać ten niczym niezmącony spokój. — Powinnam ci powiedzieć.
— Powinnaś.
Odpaliłem samochód, a ona nic więcej nie powiedziała. Byłem zły, a jednocześnie czułem w środku dziwną... pustkę. Stukałem palcami o kierownicę, a poziom mojego zdenerwowania wzrastał z każdym przejechany kilometrem. Gdy zaparkowałem autem pod jej blokiem, przez chwilę milczeliśmy.
— Mase... — wyszeptała.
Odwróciła się przodem do mnie, ale ja wciąż tkwiłem w tej samej pozycji, wpatrując się w przednią szybę. Cholera, po tym wszystkim po prostu nie mogłem na nią patrzeć, gdy byliśmy sami.
— Spójrz na mnie.
Przez chwilę walczyłem ze sobą, by nie wybuchnąć. Ostatecznie niechętnie wykonałem jej polecenie, zaciskając przy tym szczękę.
— Jesteśmy dorośli, Abigail. Nie jesteśmy pieprzonymi przedszkolakami, by zatajać takie rzeczy. — Nie zdołałem utrzymać głosu na wodzy i wybrzmiał on nieco ostro. — Mamy po trzydzieści lat, a ty zachowujesz się jak małolata. — Z frustracją przeczesałem włosy i pokręciłem głową. — Kurwa.
Przymknęła na chwilę oczy, marszcząc przy tym czoło.
— Wiem — wyszeptała, spoglądając ponownie na mnie. — Wiem, popełniłam błąd.
— Nie, nie popełniłaś. Po prostu z pełną premedytacją mnie oszukałaś.
Zaczęła przygryzać dolną wargę. W końcu pochyliła się w moją stronę, próbując przycisnąć swoje usta do moich, ale w ostatniej chwili chwyciłem mocno jej podbródek. Musiał zaskoczyć ją ten ruch, bo mimowolnie się wzdrygnęła.
— Masz szczęście, że cię jeszcze nie wylałem z pracy.
— Jestem niezastąpiona — dodała cicho.
— I tylko to cię ratuje.
Przełknęła głośno ślinę. Puściłem ją, więc zmniejszyła między nami dystans i zetknęła usta z moim policzkiem, muskając palcami linię mojej żuchwy.
— Dziękuję za podwózkę — wymruczała wprost do mojego ucha i chwilę później wysiadła z samochodu.
Zagryzłem policzek od środka i wciągnąłem głośno powietrze. Parokrotnie uderzyłem pięścią w kierownicę zbyt wkurzony tym, że sam do tego doprowadziłem. Sam dopuściłem ją do siebie, bo uprzednio nigdy nie zamierzałem wikłać się w pieprzony romans z własną sekretarką. A pojawiła się ona i dałem się podejść jak jakiś szczeniak. Pozwoliłem jej uśpić moją czujność, pozwoliłem jej wkraść się do mojego serca i pozwoliłem jej zyskać nade mną kontrolę.
Nienawidziłem uzależnień. Były jak zaraza, od której nie dało się uciec. Potrafiły wsiąkać w ciebie w najmniej spodziewanym momencie i nim się obejrzałeś, a tkwiłeś już w tym bagnie po uszy.
A najbardziej znienawidzonym przeze mnie uzależnieniem była właśnie ona. Abigail Kenneth.
Bo nawet jeśli chciałem w końcu wyjść na prostą i zacząć się leczyć, to i tak wracała, skutecznie uniemożliwiając mi odzyskanie siebie. Kusiła, zwodziła, wykorzystywała. Omotała mnie tylko po to, bym w przypadku wpadki i wypłynięcia prawdy na powierzchnię, nie mógł jej wywalić. I udało jej się. Udało jej się, bo mimo jej kłamstw, zdrady i sprzedania wszystkich moich sekretów, nie zdołałem jej wyrzucić. Za bardzo jej potrzebowałem i to nie tylko w tej przeklętej firmie.
Na szczęście czas, w którym byłem jedyną ofiarą już minął, bo teraz nie tylko ona miała mnie w szachu. Ja również miałem coś, co mogło ją zniszczyć tak mocno, jak ona zniszczyła mnie i dzięki temu również mogłem wtłoczyć w nią toksynę i uzależnić ją od siebie na tyle mocno, że z własnej woli nigdy nie ośmieliłaby się ode mnie odejść.
ROZDZIAŁ 2
Esther
Siedziałam w kawiarni znajdującej się niedaleko mojego bloku, popijając najtańszą kawę i zajadając najtańszą pozycję w menu, czyli tosty. W dodatku nie z podwójnym serem, jak lubiłam. Nie mogłam być rozrzutna, w końcu niewiadome było kiedy znajdę pracę.
Przeglądałam w telefonie nowe oferty, kiedy na ekranie wyświetliło się przychodzące połączenie. Nieznany numer.
— Halo? — odezwałam się po odebraniu.
— Czy to Esther Connery? — W głośniku zabrzmiał męski głos.
— Tak, to ja.
— W takim razie z przyjemnością muszę przekazać, że otrzymała pani pracę w Hobbes Company. Jeżeli to możliwe, to chcielibyśmy zaprosić panią do nas jak najszybciej na swój pierwszy dzień pracy.
Wyplułam na podłogę całą kawę, którą właśnie popijałam.
— N-naprawdę?
— Tak. Ach, i jest mi pani winna kawę, panno Connery. Hm, a może nawet dwie? W końcu to dzięki mnie otrzymała pani tę posadę.
Zakaszlałam głośno i otarłam mokry podbródek.
— Dziękuję! Naprawdę dziękuję! — pisnęłam, podskakując. — Jestem taka wdzięczna, że kupię panu nawet tuzin kaw!
Roześmiał się, a po krótkiej wymianie zdań, rozłączył się. Zacisnęłam aparat w dłoni i zaczęłam podskakiwać w miejscu, chichocząc przy tym jak opętana. Cholera jasna, modlitwy do świętego Józefa jednak się przydały!
— Dzięki Józef!
Zgarnęłam swoje rzeczy i podbiegłam pospiesznie do lady.
— Poproszę kanapkę z łososiem i awokado! I jeszcze frappuccino z karmelowym syropem i tą fikuśną jednorożcową posypką! Dostałam pracę! Już nie muszę biedować!
***
W pierwszym dniu swojej nowej pracy nie popełniłam błędu z dnia rekrutacji. Nastawiłam budzik. I siedemnaście alarmów. Tak dla bezpieczeństwa.
Na środek transportu wybrałam nawet taksówkę, by zrobić dobre pierwsze wrażenie i wyszło na to, że przybyłam pod gmach dwadzieścia minut przed czasem i oprócz recepcjonistki, która właśnie segregowała papiery przy ladzie, nie natknęłam się na żywą duszę.
— Och, Esther Connery? — zatrzymała mnie. — Jestem Oaklyn Hovedon. Trzymaj, to twoja karta. — Podała mi smycz z plakietką. — Biuro prezesa jest na dwunastym piętrze i tam też znajdziesz swoje stanowisko. Witamy na pokładzie.
Odwzajemniłam jej uśmiech, którym od początku mnie obdarzała.
— Dziękuję, liczę, że się spiszę.
— Och, nie martw się. — Roześmiała się. — Pan Winborne wygląda na surowego, ale prawdę mówiąc to naprawdę sympatyczny człowiek. Póki ludzie wykonują swoją pracę solidnie, nie ma co się go obawiać, bo zawsze to docenia. Nie jest też jakimś tyranem i nie każe zostawiać pracownikom po godzinach, a jeśli taka sytuacja się zdarza, to zawsze im to rekompensuje.
Szef idealny, mogłabym powiedzieć. Jednak nie byłam pewna, czy po wypowiedzeniu tych słów ich magia przypadkiem nie pryśnie, a szef nie okaże się przebrzydłą ropuchą, która za cel postawi sobie uprzykrzenie mi życia. W końcu moja ostatnia praca była idealnym dowodem na to, że takie wypadki się zdarzały.
Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, gdy przeszklone drzwi wejściowe trzasnęły, a ja automatycznie się odwróciłam. Do budynku wszedł wysoki mężczyzna ubrany w pełny garnitur, mimo że na zewnątrz było ponad trzydzieści stopni. Zatrzymał się tuż przy nas, przywitał się z recepcjonistką, a następnie obrzucił mnie wzrokiem.
— Jest pani naszym nowym kontrahentem?
Roześmiałam się, widząc zmarszczone czoło mojego nowego szefa i pokręciłam głową.
— Nie, jestem Esther Connery.
Grymas wypłynął na jego twarz, gdy przesunął wzrok z moich oczu na włosy.
— Chyba nie zapoznała się pani z naszym regulaminem, bo w naszej firmie obowiązuje odpowiedni dress code.
Spaliłam raka, bo nie spodziewałam się, że pierwszego dnia, jeszcze zanim rozpoczną się godziny pracy, podpadnę szefowi.
— Owszem, czytałam — wyjaśniłam grzecznie, by jakoś zażegnać konflikt. — Jednak nie było tam zapisu o kolorze włosów.
Ściągnął brwi.
— To — wskazał na moje kosmyki — ma zniknąć. To nieprofesjonalne.
Nachmurzyłam się, bo podobał mi się mój obecny kolor włosów. Blond przechodził na końcach w ciepłą brzoskwinię i idealnie podkreślał piegi, które miałam na policzkach.
— W regulaminie był wskazany obowiązujący strój, ale nie było żadnego punktu, który odnosiłby się do koloru włosów — zauważyłam ze stoickim spokojem. — Panie Winborne, szanuję pana zdanie, ale to przykre, że ocenia mnie pan, nim zdołał mnie pan w ogóle poznać. I zapewniam pana, że kolor włosów nie świadczy o tym, jakim się jest człowiekiem.
Zmarszczki na jego czole nie wygładziły się, a wręcz pogłębiły, gdy powiedział sucho:
— Panno Connery, to ja tu ustalam zasady i proszę się im podporządkować. W innym wypadku może pani śmiało opuścić to miejsce.
— Panie Winborne, rozumiem pańskie zasady i jestem w stanie je przyjąć, póki nie nadużywa pan swojej władzy, a w tym momencie pan to robi.
— Panno Connery, nie warto ze mną dyskutować.
— Panie Winborne, ja tylko walczę o swoje prawa.
Zazgrzytał zębami i wziął krótki oddech.
— Dobrze — przyznał, zaskakując mnie. — Dobrze, w takim razie, jeśli w ciągu najbliższego tygodnia wykaże się pani jak należy, to pozwolę pani zachować ten kolor. Ale to wyjątkowa sytuacja. Innych wybryków nie będę tolerował.
— Dobrze, niech tak będzie, panie Winborne. — Uśmiechnęłam się do niego szeroko. — Przysięgam, że na koniec tygodnia przyzna pan, że brzoskwiniowy to kolor symbolizujący pracowitość i upór w dążeniu do celu i z pewnością nie jest taki nieprofesjonalny, za jaki pan go ma.
Westchnął ciężko, a ja już wiedziałam, że praca z tym człowiekiem nie będzie łatwa. Jednak co to dla mnie? Skoro wyrwałam się ze swojej zacofanej wioski, to dam radę pokazać, że Esther Connery to kobieta, której nie wyrzuca się od tak na bruk.
Szkoda tylko, że udowodniona przeze mnie racja straci sens w momencie, gdy Mason Winborne stanie się dla mnie kimś, kim nigdy nie powinien się stać. Mimo że w tej walce odniosę zwycięstwo, to wszystko zaprzepaści się w jednej sekundzie, gdy odkryję, jak jedna przypadkowa impreza integracyjna, jeden przypadkowy wieczór i splot niefortunnych zdarzeń postawi mnie pod ścianą i będę musiała zrezygnować ze wszystkiego, o co walczyłam.
Mason Winborne był mężczyzną, który dał mi szansę na lepsze życie i jednocześnie strzaskał ją swoim jednym złym posunięciem.
I właśnie tego dnia to wszystko się zaczęło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top