OBSCURE BLACKNESS/ PERSECUTED BY BACKGROUND
Autor: minima_infantem
Dźwięk stukania obcasów o marmurową posadzkę rozchodził się po skąpanym w mrokupomieszczeniu. Jedyne oświetlenie dawało światło z zewnętrznych latarni, wpadające przez wysokieokna, podsycane przez kolorowe klejnoty. Po ostatniej aukcji kamieni szlachetnych, sala wystawowamultimilionera Johna Heinzla, mieniła się wieloma barwami różnych kosztowności.Lecz tej nocy owa kolekcja miała ulec uszczupleniu. Delikatnie mówiąc.Kobieta odziana w czarny płaszcz wyciągnęła z kieszeni inteligentne okulary, pozwalające niemalnatychmiast rozjaśnić ciemne pomieszczenie i wsunęła je na zgrabny nos.
– Masz dokładnie siedem minut do włączenia kamer. – usłyszała przy uchu ze słuchawki, kształtemprzypominającej kolczyk. C.J. wymyśliła ten mały bajer na pierwszym roku studiówinformatycznych. Produkt łączy się z inteligentnym pierścionkiem z wbudowaną technologiąkomunikacji radiowej NFC. Oba urządzenia są idealnie kompatybilne, razem tworząc dobrzewyglądający zestaw. Biżuteria posiada funkcję połączeń telefonu komórkowego oraz współdzieleniedanych.
Szelmowski uśmiech zagościł na jej wargach. Potrzebowała wyłącznie pięciu minut na wykonaniezadania i wyjście, jak gdyby nigdy nic.
– Czekaj. Mają nowy system alarmowy, odłączenie prądu może spowodować alarm bramywjazdowej. Będziesz miała dokładnie dwie minuty żeby zgarnąć te klejnoty bez żadnych szkód.
I tak będą szkody – pomyślała.
– Odłącz prąd dokładnie za minutę, C.J.. – w tym samym momencie włączyła odliczanie na zegarku.Z dokładnością przygotowała sprzęt potrzebny do wykonania zadania. Dzięki okularom widziaładokładnie każdą wiązkę lasera, które miały pełnić rolę ochrony kamieni.
Cóż, marna próba ochrony, szczególnie w tych czasach. – pomyślała.
– Dziesięć sekund. – Czekała jak wygłodniałe zwierzę, które już za chwilę będzie mogło rzucić się zaswoją ofiarą w pogoń, by móc zatopić swe kły w żywym, ciepłym jeszcze mięsie. Dreszcz ekscytacjiprzebiegł jej po plecach. Uwielbiała to, dzięki temu czuła, że żyje. Zadania tego typu wymagały nielada precyzji. Poświęciła na to lata ćwiczeń. Była doskonała, zwinna i perfekcyjna.
– Już.
Kompaktowym długopisem do kruszenia szkła, zbiła szybę i z gracją godną pantery zgarnęła zwystawy drogocenne kamienie. Spakowała je ostrożnie do czarnej walizki, wyłożonej aksamitem.Kawałki szyby rozsypały się w drobny mak na marmurowej posadzce. Zgrabnym ruchem wsunęła dokieszeni płaszcza narzędzie łupiestwa.
– Gotowe, czas się zbierać. – poprawiła kapelusz na głowie i odwróciła się na pięcie.
Pewnym siebie krokiem ruszyła przed siebie prosto do drzwi wejściowych. Nie sądziła, że zgarnięcietylu cennych kamyczków może być tak proste jak odebranie dziecku lizaka.
Ale jak powszechnie wiadomo, życie nigdy nie układało się tak jak to sobie zaplanowaliśmy...Przez wysokie okna zaczęły wpadać migoczące niebiesko czerwone światła, z zewnątrz dało sięusłyszeć przytłumione dźwięki policyjnych syren. To tylko kwestia czasu zanim wpadną pełną szarżaprzez główne drzwi.
No proszę, mamy rekord, o piętnaście sekund wcześniej niż zwykle – pomyślała.
Z rozmachem wdarli się do skąpanego w mroku pomieszczenia i bez głębszych oględzin przedsionka,energicznie mknęli do przodu.
– Ale jak zwykle spóźnieni – mruknęła w ironii.
Wystrzeliła w górę pistolet z liną wspinaczkową i umknęła na drugie piętro. Stamtąd już prostokorytarzem pobiegła do okna od zachodniej strony obiektu, upewniając się, że funkcjonariuszewiedzą, w którą stronę się udała. Wspięła się na parapet i zwinnie przeskoczyła na drugą stronę.Zdążyła spojrzeć jeszcze na zegarek, by stwierdzić, że została jej dokładnie minuta i dziesięć sekundzanim odpowiednie służby otoczą cały budynek. Z niebywałą gracją godną kota, balansowała naelewacyjnych pilastrach przechodząc powoli na przeciwną stronę domu. Schodziła ostrożnie porynnie, kurczowo się jej trzymając, a po chwili wylądowała w krzakach okalających wschodnią ścianętego obiektu.
Rozejrzała się dookoła i zerknęła na zegarek. Miała dokładnie szesnaście metrów i pół minuty nawydostanie się stąd. Nie tracąc czasu ruszyła do przodu co chwilę rozglądając się za potencjalnymzagrożeniem. Miała szczęście, że nikt jeszcze nie wpadł na to, by sprawdzić tę część. Przeczołgała sięprzez dziurę pod płotem, którą notorycznie wykopywały psy Heinzla i z uśmiechem pełnymsatysfakcji otrzepała czarny płaszcz z ziemi.Ostatni raz spojrzała przez ramię na okupowany budynek. Kamery włączyły się w momencie, gdypokonywała dziurę pod ogrodzeniem, jednak żadna z nich nie była w stanie uchwycić jej dokładnejsylwetki, a już tym bardziej twarzy. Truchtem ruszyła do zaparkowanego nieopodal motoru.
– Do następnego razu, C.J. – odpowiedziała jej jedynie cisza.
To było niepodobne do „cyberszpiega"Beverly. Każda akcja kończyła się hasłem „do następnego razu" bądź „do usłyszenia". C.J. nigdy niełamała tej niepisanej zasady.
– Halo? Jesteś tam?
– Tak, tak jestem. Do usłyszenia. – połączenie zostało zakończone.
***
Beverly była w trakcie związywania włosów, gdy rozdzwonił się jej telefon. Sięgnęła po urządzenie ismukłym palcem przesunęła po ekranie, tym samym odbierając połączenie.
– Za godzinę będę wolna, mam dwie butelki wina i ploteczki. Paxton znowu mnie wkurwił, z resztąjak zawsze musi wtrącić się tam, gdzie nikt go nie chce. Mniejsza o to, a więc co ty na to, o wielkapogromczyni wielkich snobów? A właśnie, udała się akcja, wszystko zgodnie z planem? Pewnie jutrow telewizji znowu usłyszę o tajemniczej, zamaskowanej postaci, która z wybitnymi zdolnościamioskrobała jakiegoś ważniaka i rozpłynęła się w ciemności – nie zdążyła nawet się odezwać, od razuzarzucona słowotokiem przyjaciółki.
– Ciebie też miło słyszeć, Valerio. Wino brzmi świetnie, i to wcale nie tak, iż po prostu chceszposiedzieć w mojej wannie. – dokończyła związywanie włosów w wysokiego kucyka.
– Oczywiście, że nie. Dopowiadasz sobie, kwiatuszku. Wanna to będzie tylko uzupełnienie naszegodobrego wieczoru. To jak?
– Jasne – mruknęła z przekąsem, jednocześnie zerkając na zegarek. – Będę wolna za półtorej godziny,odezwę się w drodze powrotnej. Obsłuż się tak jak zawsze.
– Wiesz, że cię kocham, kwiatuszku. Do zobaczenia.
Ostatni raz przejrzała się w lustrze. Poprawiła czarne dresy, a na ramiona zarzuciła kurtkęmotocyklową. Zgarnęła torbę z walizką wypełnioną drogimi kamieniami. Po drodze zgarnęła jeszczesprzęt, na wszelki wypadek. Beretta 92FS z rozszerzonym magazynkiem to dobry wybór.
***
Na południowe wybrzeże dotarła w niecałe trzydzieści minut. Manewrowała motocyklem pomiędzykontenerami, starając się dotrzeć, po wyznaczonych wskazówkach, na miejsce spotkania. Zgasiłasilnik w oczekiwaniu na odbiorcę kamieni szlachetnych.Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu zagrożenia, sprawdziła dokładnie to miejsce tuż po akcji, alezawsze wolała sprawdzić dwa razy, aby mieć pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.Stary port handlowy nie zachęcał do zwiedzania o tak późnej porze. W zasadzie to nigdy nie kusił doodwiedzin. Wokół niej były setki kolorowych kontenerów pokrytych rdzą. Każdy z nich byłoznaczony numerem do identyfikacji. W powietrzu unosił się metaliczny zapach z ostrą nutą rybiegoswądu. Beverly aż się skrzywiła, nie znosiła ryb.Niespełna pięć minut później zdołała usłyszeć warkot silnika, a chwilę później tuż obok niejzatrzymały się dwa czarne vany. Trzech dobrze zbudowanych mężczyzn w czarnych garniturachwysiadło z pierwszego samochodu. Rozejrzeli się i dając sygnał kiwnięciem głowy ruszyli w jejstronę. Dopiero gdy stanęli naprzeciw Beverly, z drugiego pojazdu wysiadł nie kto inny jak odbiorca.Mężczyzna w średnim wieku, ubrany jak zawsze w grafitowy garnitur i tandetny krawat, który anitrochę nie pasował do całokształtu, zmierzał w jej stronę. Za nim szedł jeszcze jeden ochroniarz.Sylwetka tyczki i wysoki wzrost sprawiały, że wyglądał dość atrakcyjnie, jednak posiwiałe włosy iśrednio strzyżona broda pozostawiały wiele do życzenia.Typ był wielką pizdą z ogromną obstawą.
– A kogoż to moje piękne oczy widzą? Toż to moja ulubiona kryminalistka – Rodger rozłożył ręce,jakby przez chwilę wahał się czy przytulenie to dobry pomysł. – Jak zwykle miło mi cię widzieć,Sydney.
Ręka kobiety mocniej ścisnęła rękojeść pistoletu, gdy posłała mu lodowate spojrzenie. To słodkiegówno, które próbował grać na nią nie działało. System był zawsze ten sam. Ona dostarcza, on płaci.Nigdy więcej, nigdy mniej.
– Nie przyjechałam tu na wymienianie uścisków, Rodger. Przelej pieniądze na konto jak zawsze ijesteśmy kwita. – wyciągnęła z torby walizkę i rzuciła ją w stronę jednego z osiłków.
– Konkretna jak zawsze, okej... – wymamrotał pod nosem – Co powiesz na kolac...
– Odpowiedź jak zawsze brzmi nie. – weszła mu w słowo.
– Okej, jasne, w ciągu dwudziestu czterech godzin pieniądze będą na koncie – westchnął. – Jakzawsze.
Założyła kask, odpaliła silnik i nie oglądając się za się je ruszyła prosto do mieszkania. To był długidzień. Marzyła o szybkim prysznicu i chłodnej pościeli, a na głowie miała nockę z gadatliwą Valerią.
***
Weszła do mieszkania, jednocześnie zamykając drzwi i włączając alarm. Odwiesiła kurtkę i pustątorbę wrzuciła do garderoby. Zanim przeszła do salonu, który z pewnością okupowała jejprzyjaciółka, odłożyła sprzęt do specjalnie zabezpieczonej szafy.Nie myliła się, na obitej czarną skórą kanapie leżała zmarnowana Valeria. W jednej dłoni trzymałakieliszek z winem, a drugą ręką lawirowała, rysując w powietrzu jakieś kształty.
– Już się nabombiłaś? – Beverly rzuciła okiem na stolik, gdzie stała jedna, otwarta butelka wina.
– Nie, to życie mnie tak urządziło. – mruknęła, nie przerywając swojej jakże interesującej czynności.
– Co tym razem? – zdjęła koszulkę przez głowę, zostając w czarnym staniku. – Paxton znowu chciałpodpierdolić ci jakąś sesję?
– Gorzej.
Sięgnęła po butelkę wina i nie dbając o ogładę upiła łyk czerwonego płynu. Tego właśniepotrzebowała. Cierpki trunek z delikatnie słodką nutą pieścił jej podniebienie, pozostawiając gorzkiposmak na języku.
– Ten mały kurwikłak ubzdurał sobie, że się we mnie zakochał! – poczerwieniała ze złości.
– Co ty gadasz? – przysiadła na brzegu kanapy i okryła się kocem.
– Ale to jeszcze nie wszystko. Powiedział, że te wszystkie akcje, które odpierdalał miały „zbliżyć nasdo siebie" – zrobiła cudzysłów w powietrzu. – Matko jedyna, przyszedł do mnie na sesję z jakimiśbadylami i od tak wyznał, że jest wielce zakochany.
Bezradnie schowała twarz w dłoniach. Nie mogła pojąć jakim cudem ktoś kto na codzień pokazywałna każdym jak bardzo jej nienawidzi, postanowi wyznać jej swoje uczucia. Nie chodziło o sam faktupokorzenia, tylko wywrócenia jej świata do góry nogami.
– Jedno zasadnicze pytanie. Jesteś zdruzgotana, ponieważ cię upokorzył, czy dlatego, że sama coś doniego poczułaś i nie możesz ogarnąć gówna wokół siebie?
– To nie tak, to znaczy... – westchnęła męczeńsko. – Paxton jest specyficzny, odkąd tylko pamiętamzawsze się kłóciliśmy i nigdy nie mogliśmy dojść do porozumienia. Oboje pracujemy w tej samejbranży, więc poniekąd jesteśmy rywalami. Ale...
Zrobiła krótką pauzę, by zebrać myśli. Beverly nie miała zamiaru jej popędzać. Wiedziała, że sytuacjajest dla jej przyjaciółki trudna. Valeria zawsze miała problem z płcią przeciwną. Każdy większyzwiązek zazwyczaj kończył się jej złamanym sercem, a następny miesiąc spędzała na wyżalaniu sięBeverly pożeraniu lodów jagodowych i tuleniu pana Misia Tulisia.
– Ale to co czułam na początku naszej znajomości, tę ekscytację, motylki w brzuchu i pożądanie, poprostu się wypaliło... Boję się znowu przechodzić przez to samo gówno co zawsze. – wypiła całązawartość kieliszka jednym haustem.
– Niezależnie od tego jaką decyzję podejmiesz, pamiętaj, że zawsze tu dla ciebie jestem.
– Aw, weź, bo się rozkleję. – podniosła się z kanapy, dzięki czemu Beverly mogła się położyć.
Uchyliła dla niej koc, a Valeria wgrzebała się pod przykrycie i wtuliła w ciepłe ciało przyjaciółki.Trochę się jeszcze wierciła, dając przy tym Beverly kuksańca w żebra. Były wtulone w siebie niczymmałpki, delektowały się ciszą, pogrążając się we własnych myślach.
– Wiesz, Val chyba odpuszczę sobie na pewien czas zlecenia i zajmę się czymś... legalnym.
– Dlaczego?
– Od pewnego czasu nie przynosi mi to żadnej satysfakcji. Okej, mam pieniądze, kontakty, a nadźwięk mojego nazwiska nie jeden sika w majtki, ale przestałam odczuwać ten dreszcz adrenaliny.Gdy zaczynałam od małych kradzieży, kiedy jeszcze nie byłam pełnoletnia panicznie się bałam irównocześnie za każdym razem chciałam więcej. Stawałam się coraz lepsza dzięki treningom, ażosiągnęłam całkowitą perfekcję. – zawahała się przed zadaniem nurtującego pytania. – Myślisz, że sięwypaliłam?
– Co? – Valeria podniosła się na łokciach by mieć pełny obraz przyjaciółki. – Żartujesz sobie zemnie? Jesteś Beverly Santanico. Nie ma na tym świecie lepszego złodzieja. Prawdopodobnie czujeszsię znudzona i zmęczona, ale może to przez twoją perfekcję. Nie zrozum mnie źle, Bev. Może stałaśsię tak doskonała, że nawet ciebie to przytłoczyło. Uważam, że przerwa dobrze ci zrobi...
– Ale? – zapytała, trafnie wyczuwając myśl przyjaciółki.
– Ale najlepszym wyjściem byłaby porządna dawka adrenaliny. No wiesz, takie zlecenie, którego wżyciu byś się nie podjęła.
Może jej przyjaciółka miała rację. Może skok emocjonalny dobrze by jej zrobił. Valeria nie mówiącnic więcej ułożyła się wygodnie na, wtulając twarz w zagłębienie szyi Beverly. Dokładnie rozkładałana czynniki pierwsze słowa przyjaciółki, próbując znaleźć wyjście z sytuacji. Była wykończona.Ostatnie trzy miesiące spędziła na obserwacji domu Heinzla, a wczorajszej nocy całkowicie domknęłasprawę kradzieży.
Jej senną łunę przerwał dzwoniący telefon. Na stoliku leżał tylko telefon Beverly. Sennym wzrokiemkobieta odszukała irytujące urządzenie i wyciągnęła po nie dłoń starając się je złapać pomiędzysmukłe palce. Po trzecim sygnale w końcu jej się udało. Spojrzała na wyświetlacz.Rodger
– Jeśli nie dzwonisz po to, żeby powiedzieć mi o pieniądzach na koncie to nie interesuję mnie to.
– Niestety. Wybacz, że o tej porze, ale jakaś kobieta próbuję się do ciebie dostać. Jakimś cudemwygrzebała mój numer, chodzi o jakieś zlecenie. Powiedziała, że chce cię wynająć do tego. Niewdawała się w szczegóły. Liczyła, że dam jej na ciebie namiary.
– I co, dałeś? – mruknęła sarkastycznie.
– Oczywiście, że nie. – prychnął oburzony. – Moi ludzie sprawdzili sygnał. Dzwoniła z Francji. Wyślęci co udało nam się znaleźć na jej temat i zrobisz co uważasz. A pieniądze będą najpóźniej odziesiątej.
– Dzięki za informację.Zakończyła połączenie i odrzuciła telefon na stolik, budząc tym zaspaną przyjaciółkę.
– Kto dzwonił? – mruknęła sennie, mając nadal zamknięte oczy.
– Rodger.
– A co ten kutasiarz chce od ciebie o tej porze. – sięgnęła po poduszkę, która spadła na podłogę.
– Chyba dał mi cynk do mojego skoku adrenaliny...
***
Bankiet. Jedna z wielu rzeczy, których Beverly nie trawiła. Towarzyszący tym przyjęciom przepych,luksus i fałsz. Te wszystkie wystawne uroczystości były przepełnione obłudą. Pod drogimisukienkami wychodzących spod igieł najlepszych projektantów i smokingami szytymi na miarę staralisię ukryć prawdziwą twarz, bo pod tym wszystkim kryła się okropna zgnilizna.I w tym teatrzyku była także ona. Beverly z dokładnie wyznaczonym celem. Miała zadanie dowykonania, za które zgarnie całkiem niezłą sumkę.Octavia Beckett, kobieta z Paryża, miesiąc temu zaproponowała jej dokładnie sto osiemdziesiątdziewięć milionów euro za zabicie potwora. Diabła w ludzkiej skórze.Właśnie dlatego się tutaj dzisiaj znajdowała. W Burdż al-Arab, w pieprzonym Dubaju. Ponieważwśród tych snobów znajdował się niejaki Vern Carderon.Jej cel.Długa, czerwona suknia z satyny zaczęła ją uwierać. Odsłonięte ramiona idealnie podkreślałyobojczyki, jednak opadające co chwilę grube ramiączka irytowały ją coraz bardziej. Gorsetwysadzany kamieniami, podkreślający talię i uwydatniający piersi z każdą chwilą coraz bardziejodbierał jej tlen. Valeria, po znajomości wkręciła ją na dzisiejszą wystawę sukien wieczorowych.Dlatego była zmuszona odbębnić ten teatrzyk najlepiej jak potrafiła. Stała na podwyższeniu dziękiczemu z łatwością mogła obserwować tłum gości.Aukcja obejmowała nie tylko suknie i garnitury, pod młotek miały iść także auta, biżuteria i drogiekamienie.O ironio, prawdopodobnie pomimo zlecenia i tak by tutaj wylądowała.Lawirowała spojrzeniem skanując dokładnie każdą twarz. Próbowała dostrzec tę, którą od miesiącapróbowała wyryć w pamięci. Nie było to trudne, bowiem mężczyzna pomimo zgniłego wnętrza,został obdarzony niezwykłą urodą. Na wspomnienie ciemnych oczu, prostego nosa, dobrzeskrojonych, pełnych warg i zadbanych brwi lekki dreszcz przebiegł jej po plecach. Był cholernieprzystojny, musiała to przyznać.Przestań tak o nim myśleć – zganiła się w myślach.Przymknęła powieki sfrustrowana swoim bezmyślnym zachowaniem. Miała zadanie do wykonania itego musiała się trzymać. Pełne skupienie.Podniosła wzrok natrafiając na porażające spojrzenie ciemnych tęczówek. Stał tam i bez skrupułówlustrował ją wzrokiem. Opierał się nonszalancko o jedną z kolumn, postawą pokazując swojąwyższość. Nadal ją obserwował myśląc, że speszona odwróci wzrok, ale Beverly nie miała wzwyczaju nigdzie uciekać.Chyba że przed policją...Toczyli wojnę na spojrzenia jeszcze przez dłuższą chwilę zanim podszedł do niego mężczyzna wśrednim wieku w jakimś cholernie drogim garniturze.Tę walkę wygrała i miała zamiar wygrać każdą inną.
***
Gdy jej koszmar się skończył i w końcu mogła zejść ze sceny, popędziła do szatni by tamprzygotować się na dalszą część bankietu. Seryjni mordercy nie lubili spouchwalać się ze swoimiofiarami, ona natomiast uwielbiała je poznawać. Chociaż na krótką chwilę.Odpięła cztery warstwy tiulu zostawiając ostatnią, najkrótszą, zespoloną z gorsetem sukni. Sprawdziłaczy Beretta 92FS pozostała na swoim miejscu. Włożyła trzy małe noże w górną część gorsetu iupewniła się, że żaden nie okaleczy jej samej.Gotowa ruszyła na salę wystawową. Lawirowała pomiędzy małymi stolikami, kątem oka starała siędostrzec poszukiwanego mężczyznę, jednak jej starania spełzły na niczym. Vern rozpłynął się jak wemgle. Z nadąsaną miną godną pięciolatki usiadła przy wyznaczonym stoliku, przeanalizowaładokładnie wszystko raz jeszcze.Budynek ma trzysta dwadzieścia jeden metrów wysokości, hotel stoi na sztucznej wyspie położonejdwieście osiemdziesiąt metrów od plaży w Zatoce Perskiej. Konstrukcja ma kształtem przypominaćżagiel. Posiada ponad dwieście apartamentów, a każdy gość ma do dyspozycji osobistego lokaja. Cooznacza, że Vern ma tu własny apartament i personel. Musiała dowiedzieć się kto obsługuje dziśCarderon a za wszelką cenę. A w tym mogła pomóc jej tylko jedna osoba. Pospiesznie skierowała sięw stronę łazienki, jednocześnie wybierając połączenie.
– C.J. potrzebuję twojej pomocy.
– Jestem na linii. – usłyszała lekko niewyraźnie ze słuchawki. – O co chodzi?
– Załatw mi dzisiejszy plan i rozkład pracowników budynku Burdż al-Arab, albo najlepiej dowiedzsię kto usługuje dziś Vernowi Carderon.
Dopiero gdy upewniła się, że łazienka jest pusta a drzwi zamknięte mogła odetchnąć. Odkręciła kran iopłukała twarz zimną wodą. Pieprzony Vern Carderon i jego magnetyzujące spojrzenie. Plan byłprosty. Znaleźć i zabić. Więc dlaczego z każdą minutą była tego coraz mniej pewna. Przyjrzała sięswojemu odbiciu w lustrze.
– Chciałaś skoku adrenaliny to proszę bardzo.
– Co? – usłyszała po drugiej stronie.
– Mówiłam do siebie. – mruknęła. – Nieważne. Masz coś?
– Tak. Już wysyłam, daj mi chwilę. – w tle dało się usłyszeć dźwięk wybijania przycisków naklawiaturze.– Przydzielono mu dzisiaj Cedrica Kappel. Jest nowy pracuje tu od miesiąca. Ma dwadzieścia sześćlat i studiował zarządzanie.
– Dobra, a który apartment wynajmuje Vern?
– apartament numer sto osiemdziesiąt dziewięć, przedostatnie piętro.Cóż za ironia.
– Dzięki, C.J. Odpalę ci pięć procent z zysku.
– Polecam się na przyszłość i powodzenia.
Wzbogacona o potrzebne informacje, opuściła łazienkę i udała się w stronę części przeznaczonej dlapersonelu. Sapnęła męczeńsko na widok dwuskrzydłowych drzwi, nad którymi wisiała tabliczka„wejście wyłącznie dla personelu". Aby się tam dostać potrzebowała karty. Rozejrzała się pociemnym korytarzu. Nic ciekawego. Westchnęła męczeńsko i odchyliła głowę.– Czy choć raz coś może pójść po mojej myśli?Metalowa ściana kanału wentylacjynnego na suficie przykuła jej uwagę.Bingo.Ruszyła przed siebie podążając szlakiem szybu, by znaleźć ujście. Jednocześnie starała się zapamiętaćdrogę do pomieszczenia dla personalu.Minęła dwa korytarze zapuszczając się w jeszcze bardziej ciemne zakamarki hotelu. Odszukała otwórprzewodu wentylacyjnego. Wysunęła wsuwkę z włosów, a długie loki spłynęły po jej plecach.Podstawiła sobie wielką donicę, wspięła się po niej, by wślizgnąć się do wnętrza ujścia powietrza.Ostrożnie przeczołgała się, pod pomieszczenie dla pracowników, błagając w myślach, że się niepomyliła. Pomału otworzyła klapę szybu i delikatnie zsunęła się do środka, tak by nie wylądowaćtyłkiem na posadzce. Tym razem nie miała tyle szczęścia, bowiem nie miała na czym stanąć, a dopodłoża brakowało jej mniej więcej pół metra. Z braku innych możliwości po prostu skoczyła, adźwięk łamanego obcasa rozszedł się po pomieszczeniu.
– Kurwa! Sześć stów psu w dupę.
Zdjęła zniszczone szpilki i wcisnęła pod jedną z komód. Nie rozklejając się za bardzo ruszyła przedsiebie, szukając po drodze plakietki z napisem Cedric Kappel. Gdy owa szafka mignęła jej przedoczami, cofnęła się natychmiast. Z jego rzeczy została tu tylko zapasowa kamizelka. Co oznaczało, żejest już na wachcie. Rzuciła okiem na sąsiednią półkę. Wszystko było. Sięgnęła do kieszeni koszuli.Karta magnetyczna. Przepustka do wykonania zadania.Bez wahania zrzuciła sukienkę i wskoczyła szybko w ciuchy i buty tutejszej pracownicy, któraprawdopodobnie była już po pracy. Spojrzała na plakietkę.Żegnaj Beverly Santanico, witaj Martina Cortez.Związała jeszcze włosy w wysokiego kucyka i udała się do wyjścia. Pamiętając drogę migiemznalazła się przed windami dla pracowników. Wcisnęła przycisk przedostatniego piętra na pulpicie izwiesiła głowę.Odłączyła kamery i zapętliła obraz już dobrą godzinę temu, ale wolała mieć pewność, że nie zostaniewykryta.Na korytarzu dostrzegła pozostawiony wózek z jedzeniem. Jeśli nic co zostawiła nie zostało ruszonedokładnie za maszyną znajdowała się przy podłodze kratka wlotu powietrza. Nie myliła się. Starającsię nie narobić hałasu zdjęła metalową nakładkę i szperając chwilę w dziurze wyczuła pod palcamiznajomy materiał. Wyciągnęła plecak i dokładnie sprawdziła zawartość. Jedna broń długa i krótka,dwa dodatkowe magazynki, kilka noży do rzucania i składana lotnia na szybkie wyjście. Idealnie.Schowała wszystko z powrotem, a plecak wcisnęła w dolną półkę wózka i przykryła materiałem.Sprawdziła jeszcze co znajduje się pod pokrywkami. Krewetki, małże i polędwiczki wieprzowe.Uśmiechnęła się pod nosem, znalazła idealny pretekst.Popchnęła czterokołowiec i pewnym krokiem udała się pod apartament sto osiemdziesiąt dziewięć.Dreszcz ekscytacji przebiegł jej po plecach. Jej cel był tak blisko.Tak jak się spodziewała przed drzwiami koczowali dwaj ochroniarze. Cóż, teoretycznie była zpersonelu, więc nie musiała się martwić wejściem. Gorzej z wyjściem.Uśmiechnęła się miło w ich stronę i nie poświęcając im zbyt wiele uwagi chciała chwycić za klamkę.Jednak silna ręka oplotła jej nadgarstek zatrzymując tym samym w miejscu. I tylko przez momentrozstroiła się posyłając im lodowate, mrożące krew w żyłach spojrzenie godne zawodowej zabójczyni.Przejrzeli ją. Była tego pewnaZanim jednak zdążyli zareagować i podnieść alarm, chwyciła za dwa małe noże ukryte w kieszeni inie bacząc na nic dźgnęła oprawcę w gardło, a jego kompan oberwał w brzuch. Krew trysnęła, gdyzaczęła poruszać zaklinowanym ostrzem. Mężczyzna miał śmierć w oczach. Balansował na granicy.Za to jego kolega nadal był na nogach i w chwili, gdy kobieta zapatrzyła się na puste oczy jegotowarzysza zamachnął się pistoletem uderzając ją kolbą w skroń.Zdezorientowana Beverly zachwiała się, ale udało jej się ustać na nogach. Wyciągnęła kolejny nóż,zacisnęła dłoń na zdobionej rękojeści i nie tracąc czasu zamachnęła się trafiając tym razem w klatkępiersiową. Nie zwracała uwagi, że krew trysnęła jej na twarz. Liczyło się wykonanie zadania, a cidwaj stanęli jej na drodze.Zdyszana puściła w końcu ostrze i w tym samym czasie oprawca runął jak długi na marmurowejpodłodze. Ciemnoczerwona plama powiększała się z każdą sekundą.Beverly chwyciła za pudełko chusteczek stojących na wózku i bez skrupułów napluła na chusteczkę izaczęła wycierać zasychającą krew. Zużyty materiał odrzuciła na blat maszyny. Wyciągnęła broń zplecaka. Uzbrojona w dwa pistolety otworzyła drzwi kopniakiem i wparowała do apartamentu, gdziena luzie przechadzał się Vern Carderon.
– Długo każesz na siebie czekać. – powiedział nonszalancko popijając alkohol z małej szklaneczki.
Skurwiel nawet na nią nie spojrzał, co tylko rozjuszyło ją jeszcze bardziej. Wycelowała w niego obiespluwy, a dźwięk odbezpieczenia broni rozniósł się po pomieszczeniu.
– Czyli mam rozumiem, że te dwa przydupasy za drzwiami to twoje zaproszenie?
– Nie. – odwrócił się w końcu w jej stronę i uważnym spojrzeniem zlustrował jej ciało. Cóż, nieprzypominała już modelki z wystawy jak niecałą godzinę temu.
– Sto osiemdziesiąt dziewięćmilionów euro to było zaproszenie. Jak widać skuteczne.
– A tak masz pozdrowienia od Octavii. – strzeliła mu w piszczel, a on tylko lekko się zachwiał. Chybabardziej z zaskoczenia niż z bólu.
– Zaskakujące przyznaje, punkt dla ciebie. – zaśmiał się lekko.
On się kurwa zaśmiał.
– O co tu chodzi? Gadaj!
– Octavia Beckett to nasza agentka i piąta najważniejsza osoba w Pandemonium.
– Co ty pierdolisz? Mam teraz strzelić w kolano żebyś zaczął gadać z sensem? – była coraz bardziejzdenerwowana. – Co za gówno się tu odpierdala?
– Jest wysłanniczką twojego ojca.
– Kłamiesz! – łzy zamajaczyły w jej oczach. – Ja nie mam ojca!
– To był jedyny sposób, żeby cię do niego doprowadzić.
– Zamilcz! – strzeliła, a on upadł na podłogę. Dyszał ciężko starając się odciążyć postrzelone kolano.
– Możesz mnie zabić i możesz uciekać, ale on i tak cię znajdzie. Zawsze dostaje to czego chce.
– Dlaczego teraz? – starała się uspokoić.
– Dlaczego dopiero po tylu latach?
– Zapytaj go o to sama. – spojrzał na coś ponad jej ramieniem.
Sparaliżowało ją kompletnie. Nie mogła się odwrócić. Przez całe życie myślała, że jest sierotą, a terazgdy wszystko miała poukładane jej rzekomy ojciec postanowił wstać zmartwych?! Nie mogłazaczerpnąć tlenu. Zaczynała się dusić. Przecież plan był prosty miała tylko zabić Carderona i posprawie. Więc co poszło nie tak?Jej umysł nie nadążał z przyswajaniem informacji, musiała stamtąd wyjść. Natychmiast. Byłazmęczona.Rozbieganym wzrokiem analizowała pomieszczenie, a gdy jej wzrok spoczął na wielkich oknachapartamentu, bez wahania zaczęła biec w ich stronę, i nie zważając na nic po prostu rzuciła sięszklaną powłokę rozbijając ją na kawałki.To zabawne, ale gdy spadała z przynajmniej trzystu metrów wysokości, właśnie wtedy poczułanamiastkę wolności. Zimne powietrze smagało jej skórę. Wiatr całkowicie rozwiał jej włosy, dreszczyprzeszły po całym jej ciele. Dopiero po pięciu dlugich sekundach odważyła się otworzyć załzawioneoczy i znaleźć siłę by sięgnąć po zawleczkę. Pociągnęła do siebie kółeczko, a składana lotniarozłożyła się jak papierowy samolocik i poszybowała.Uciekła, choć nie miała tego w zwyczaju. Bo nie mogła zmierzyć się z demonami przeszłości.Zabrakło jej odwagi by wykonać tak prosty gest jak odwrócenie się. Była wykończona. Wiele faktówjeszcze do niej nie dotarło.
– Beverly, jesteś tam?
– C.J., to ty?
– Tak, to ja. Słuchaj, jest problem...
– Gorzej już być nie może więc mów. – zawsze może być gorzej...
– Sprawdziłam kamery z piętnastu ostatnich twoich akcji. Zawsze zmieniałam kamerę, gdy znikałaś zzasięgu wzroku, ale nadal nagrywał się obraz. Po ostatniej akcji zauważyłam kogoś na miejscuwłamania zaraz po tym jak ty znikasz z miejsca kradzieży. Co więcej ten ktoś po tobie sprząta. Są toniuanse między innymi szkło, bądź włos z peruki. Nic by to nie dało glinom. Sprawdziłam i z jakiegośpowodu ten typ pojawia się na każdym miejscu, które obrabowałaś w ostatnim czasie.
– Czyli mam swojego anioła stróża? – to było totalnie nielogiczne. Dlaczego ktoś chciałby sprzątaćmiejsce kradzieży po złodzieju. Czy to by oznaczało, że jednak Beverly nie jest, aż tak perfekcyjnajak jej się wydawało?
– Eh, nie wiem Beverly, uznałam, że powinnaś wiedzieć.
– Wyślij mi te nagrania. – mruknęła smętnie– A, i C.J., dziękuję.Mały skok adrenaliny, co Valeria?
***
Notka pod one shota:Cześć, jeśli zainteresowała was ta krótka historia, to przychodzę do was z dobrą wiadomością,ponieważ mam zamiar kontynuować jej przygodę w troszeczkę dłużej wersji niż ta. Opowiadaniamusi przejść wiele poprawkę i nie wiem jeszcze kiedy nastąpi publikacja, ale postaram się dać zsiebie jak najwięcej. Miłego czytania pozostałych prac.minima_infantem
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top