Nowoorleański sen
Autor: Mels
Zaczynam nowy rozdział w życiu, ale w inny sposób niż planowałam.
Siedzę na lotnisku w Los Angeles, czekając na swój samolot. Po moich policzkach płyną łzy. Nie mam siły ich wycierać, chociaż czuję na sobie wzrok otaczających mnie osób. Po chwili słyszę dźwięk dzwonka. Na wyświetlaczu wyświetla się imię mojej przyjaciółki, więc po chwilowym wahaniu odbieram.
- Dee... - zaczyna, ale przerywam jej.
- Tiliss, on mnie zdradził.
Mówiąc on, mam na myśli Aarona Williamsa. Mojego chłopaka. Chociaż teraz już byłego.
- Co? O czym ty mówisz? Deanna, spotkajmy się i porozmawiamy. Wszystko mi wyjaśnisz.
-Nie ma czego wyjaśniać, przyłapałam go z Monicą Brown - rzucam ze złością.
Monica Brown. Była Aarona, o którą miałam się nie martwić. Błąd przeszłości, nic nie znaczący. Czy ja naprawdę byłam aż tak naiwna?
- Powiedz, że żartujesz. To niemożliwe, przecież on był tak zako... - Tiliss przerwała nagle i wzięła głęboki wdech - Właśnie sobie coś uświadomiłam. Co teraz będzie z Nowym...
- Yorkiem? Nie wiem - przyznałam szczerze.
Nowy York. Uniwersytet Kolumbia. To były nasze marzenia. Mieliśmy tam razem jechać na studia, zamieszkać ze sobą. Lecz teraz byłam pewna, że to się nie wydarzy. Musiałam sobie wszystko poukładać w głowie, przemyśleć co chcę dalej zrobić ze swoim życiem. Dlatego postanowiłam jedną z najbardziej szalonych rzeczy w moim życiu.
- Ale to nieważne Tiliss. Jestem teraz na lotnisku, lecę do Nowego Orleanu.
- Co? A twoi rodzice o tym wiedzą?
- Oczywiście, że tak. Mogę zostać tam tak długo jak będę potrzebowała. Przecież, wiesz że to było moje marzenie tam jechać - zaśmiałam się, a po chwili usłyszałam śmiech mojej przyjaciółki.
Dlaczego? Byłam największą fanką seriali, a "The Originals" skradło moje serce. A więc musiałam jechać do miasta, gdzie było kręcone. Przejść się tym ulicami co Klaus, Elijah, Hayley, a raczej Joseph, Daniel czy Phoebe. Wyrwałam się z moich myśli, ponieważ usłyszałam że wzywają pasażerów mojego samolotu.
- Ti, muszę kończyć, za chwilę będę lecieć. Zadzwonię do ciebie po wylądowaniu.
- Jasne. Dee, pamiętaj że cię kocham, dzwoń kiedy tylko potrzebujesz.
- Dobrze, też cię kocham - rozłączyłam się, wstając i ruszając przed siebie.
Pora przestać się smucić. Te wakacje, mimo wszystko będę niezapomniane.
***
Odbieram bagaż, wspominając przemiłą stewardessę, która poprawiła mi humor. Już samo jej imię - Bonawentura - wywołało mój uśmiech. Gdy zauważyła rozmazany tusz, od razu zaczęła mnie wypytywać co się stało. Nie chciałam znów tego wspominać, więc udzieliłam wymijającej odpowiedzi, ale ona się nie poddała. Zaczęła mi opowiadać o sobie, a w szczególności historię swojego imienia, mówiąc że tak na pewno poprawi mi humor. I miała rację, nie byłam już aż tak zdołowana. Odwróciłam się, zamierzając opuścić lotnisko i udać się do hotelu, gdy zderzyłam się z czymś. A raczej z kimś.
- O jeny, przepraszam cię bardzo - wypowiedział nieznany głos.
Podniosłam głowę i zobaczyłam brunetkę, wpatrującą się we mnie niebieskimi oczami. Zlustrowałam jej strój wzrokiem, miała na sobie żółty top i zwykłe, czarne krótkie spodenki. Skórę miała opaloną, co idealnie kontrastowało się z jej pomalowanymi ustami.
- Nic się nie stało - odpowiedziałam po chwili - to ja się odwróciłam tak gwałtownie, więc to ja powinnam przepraszać.
- Nie masz za co - machnęła ręką - jesteś turystką czy miejscową?
- Turystką.
- Ooo - na jej twarzy pojawiał się szeroki uśmiech, ale za chwilę spochmurniała - wybacz, gdzie moje maniery - wyciągnęła do mnie rękę - Oriana Pozzi.
- Deanna Lovett - powiedziałam i uścisnęłam jej rękę - A ty mieszkasz tu? Bo po imieniu i nazwisku stwierdziłabym, że jesteś turystką.
- Och, nie. Mój ojciec jest Włochem, ale ja od urodzenia mieszkam tu. Co tu dużo powiedzieć, kocham to miasto.
Wcale jej się nie dziwiłam. Widziałam to miasto, jak na razie na zdjęciach i w serialu, a już jestem w nim zakochana. Dziewczyna zerknęła na zegarek, po czym uśmiechnęła się przepraszająco.
- Muszę cię przeprosić, bo właśnie wylądował samolot mojej cioci - zawahała się, po czym dodała - ale, jeśli chcesz możemy wymienić się numerami i kiedy znajdę czas, to oprowadzę cię po mieście. W końcu mieszkam w nim już przeszło 19 lat.
Uśmiechnęłam się, wiedząc już że jesteśmy w podobnym wieku. Zgodziłam się na jej propozycje, po czym się pożegnałyśmy. Ruszyłam do miejsca skąd odjeżdżały taksówki, aby złapać jedną i udać się do dzielnicy francuskiej, gdzie znajdował się mój hotel. Po około 5 minutach, wsiadałam już do mojego dzisiejszego środka transportu. Podałam kierowcy adres, równocześnie wyciągając telefon, aby powiadomić parę osób, że dotarłam bezpiecznie na miejsce. Zaczęłam od rodziców.
- Halo?
- Dee, wszystko w porządku? - usłyszałam głos mojej mamy.
- Tak, jestem już na miejscu. Jadę właśnie do hotelu.
- To dobrze. A jak się masz, skarbie?
- Lepiej. Nie mam zamiaru się nim przejmować w tym pięknym miejscu - po drugiej stronie było słychać jakiś hałas.
- Poczekaj, zaraz jej powiem - westchnęła - Wybacz, twój ojciec nie daje mi spokoju. Mam ci przekazać, że jeśli chcesz to pójdzie wyjaśnić tego dupka i wiesz co? Ja z chęcią pójdę z nim – zaśmiałam się na te słowa. Moi rodzice byli tacy kochani, cieszyłam się że ich mam i nigdy nie zamieniłabym ich na kogoś innego.
- Dziękuję wam, ale nie trzeba. Chcę po prostu o nim zapomnieć. Mamo, kończę już, jeszcze muszę do Tiliss zadzwonić. Pamiętajcie, że was kocham.
- My ciebie też. Gdyby coś się działo, od razu do nas dzwoń. A właśnie, starczy ci na razie pieniędzy?
- Tak. Pa, mamo! - rzuciłam i rozłączyłam się. Mój ojciec był znanym biznesmenem, więc nigdy nam niczego nie brakowało. Dlatego rodzice zgodzili się na mój wyjazd, tak szybko. Ale nie byliśmy typowymi snobami, co jakiś czas przeznaczaliśmy część naszych pieniędzy na cele charytatywne. Odszukałam drugi numer i go wybrałam.
- Dee, jesteś już na miejscu?
- Tak, Ti. Jadę właśnie do hotelu.
- Opowiadaj, wydarzyło się już coś? - zapytała z zaciekawieniem. A więc zrelacjonowałam jej moje ''małe przygody'' ze stewardessą i Orianą.
- Widzę, że już masz nowe znajomości. Tylko nie zapominaj o mnie w tym imprezowym mieście.
- Nigdy. Tiliss, ja kończę. Zadzwonię później - pożegnałyśmy się, odłożyłam telefon i skupiłam się na widoku za oknem. To miejsce zapierało dech w piersiach, piękne widoki, malownicze budynki, wszędzie pełno turystów, jak i mieszkańców. Po około 15 minutach usłyszałam głos kierowcy, który oznajmił że jesteśmy na miejscu. Podziękowałam i zapłaciłam. Była końcówka czerwca, więc pogoda w Nowym Orleanie była świetna. Jedynym minusem był upał, ale nie przeszkodzi mi on w podbiciu tego miasta. Założyłam okulary przeciwsłoneczne, po czym spojrzałam na moje tymczasowe miejsce pobytu. St. James Hotel. Wybrałam go, gdyż znajduje się w dobrej lokalizacji oraz miał nawet przystępną cenę. Nie miałam daleko do Bourbon Street, a to było dla mnie najważniejsze miejsce do odwiedzenia. Weszłam do środka i udałam się do recepcji. Po ustaleniu wszystkiego zostałam zaprowadzona do pokoju. Rozglądając się po nim, usłyszałam zamykanie drzwi. Podeszłam do okna, aby zobaczyć z niego widok i z radością przyznałam, że był idealny. Rzuciłam się na łóżko z myślą, że muszę wykorzystać ten wyjazd jak najlepiej. Nowy Orleanie, bądź gotowy. Już jutro zaczynam moją przygodę.
***
Minęły trzy dni od mojego wyjazdu z Los Angeles, które były pełne zwiedzenia. Byłam już na cmentarzu Lafayette, mam zdjęcie przed Bazyliką św. Ludwika, obserwowałam artystów na Jackson Square oraz siedziałam na tej samej ławce co Klaus i Elijah. Tak, moja wycieczka w głównej mierze opiera się na "The Originals", ale postanowiłam zacząć od miejsc z serialu, w następnej kolejności wybiorę się na inne atrakcje. Aktualnie siedziałam w pokoju hotelowym, przygotowując się na kolejny dzień, gdy zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na niego i z zaskoczeniem odkryłam, że dzwoniła Oriana.
- Hej, Deanna. To ja, dziewczyna która na ciebie wpadła.
- Wiem, wiem. Mam zapisany numer i tak właściwie to ja na ciebie wpadłam.
- Mhm, nieważne, później się o to pokłócimy. A teraz powiedz mi, masz dzisiaj czas na małe zwiedzanie? - zapytała, jakby z wahaniem. Miałam zamiar iść dzisiaj na Bourbon Street, ale przecież ulica mi nie ucieknie.
- Jasne.
- Świetnie, tylko powiedz mi co już widziałaś.
Streściłam jej więc moje dotychczasowe wycieczki.
- Czyli jesteś fanką "The Originals" - zaśmiała się - w takim bądź razie przedstawię ci mój plan.
Wysłuchałam uważnie dziewczyny. Na początku miałyśmy wejść do Vampire Cafe, aby odwiedzić jej kolegę, potem do miejsca obok, czyli Boutique De Vampyre, a na koniec przejść się po Bourbon Street. Dodatkowo po drodze mogłyśmy wejść do Marie Laveau's House of Voodoo, może coś tam nawet kupić.
- Pasuje ci?
- Tak, jest idealnie - odpowiedziałam. Czyli jednak Bourbon Street zaliczę dzisiaj.
- W jakim jesteś hotelu?
- St. James Hotel.
- Dobrze, będę za około 20 minut - powiedziała Oriana, po czym usłyszałam jakiś szelest.
- Okej, będę czekać w lobby - odpowiedziałam dziewczynie i rozłączyłam się. Przebrałam się w letnią sukienkę, w kolorze pudrowego różu, na której dodatkowo były kwiaty. Popatrzyłam w lustro. Moje brązowe włosy były rozpuszczone, delikatnie pofalowane. Brązowe oczy okalały rzęsy pomalowane tuszem. Policzki były obsypane piegami, które uwielbiałam. Na ustach mienił się mój ulubiony błyszczyk. Spojrzałam w dół, aby zobaczyć jak prezentuje się mój strój. Sukienka leżała idealnie, u góry była bardziej obcisła, a dół był rozkloszowany. Nie byłam jakaś bardzo chuda, a zaokrąglone miałam to co powinnam. Szczęście w genach, gdyż figurę przekazała mi mama. Włożyłam do torebki najpotrzebniejsze rzeczy, zamknęłam pokój i ruszyłam na dół, aby spotkać się z Orianą. Szykuje się interesujący dzień.
***
- Musimy przyjść tu kiedyś na obiad, nazwy dań wyglądają ciekawie i zachęcająco - powiedziałam przeglądając menu. Siedziałyśmy z brunetką w Vampire Cafe, zastanawiając się co wziąć do naszej kawy.
- Jasne, moja ciocia już wyjechała także mam sporo wolnego czasu.
- Tak szybko?
- Tak, pojechała odwiedzić już swoją córkę, która mieszka w Atlancie. Do nas przyjechała tylko na chwilę, aby zobaczyć się ze swoją chrześnicą, czyli ze mną - odpowiedziała, po czym zerknęła na coś ponad moim ramieniem. Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego za mną szatyna, który przyglądał nam się z uśmiechem. Nie mogłam ocenić koloru jego oczu, wyglądały jednocześnie na błękitne, jak i szare. Po chwili usłyszałam jego głos.
- Co mogę paniom podać? - czyli był kelnerem. Za chwilę przypomniałam sobie słowa dziewczyny o jej koledze, którego mamy odwiedzić. Czyżby chodziło o niego?
- Nie wygłupiaj się, jakie panie. Nie jesteśmy aż tak stare - Oriana wstała i przytuliła uśmiechniętego chłopaka. Moja intuicja mnie nie zawiodła, to on był jej znajomym. Po chwili niebieskooka wróciła na swoje miejsce, a wzrok nieznajomego padł na mnie. Postanowiłam się przedstawić.
- Deanna Lovett - wyciągnęłam do niego rękę, którą za chwilę chwycił. Jego dłonie były zimne i delikatnie szorstkie.
- Joshua Kincaid - przedstawił się. Cofnęłam rękę, a po chwili do mnie coś dotarło.
- Masz na myśli jak Joshua...
- Joshua Rosza z "The Originals" - wypowiedział to z delikatną kpiną głosie - ale tylko pod tym względem jestem do niego podobny.
- No nie wiem, Oriana trochę przypomina mi Davinę - na moich ustach pojawił się sarkastyczny uśmieszek.
- W życiu - zamyślił się, po czym dodał - chociaż możesz mieć rację, Oriana jest prawdziwą wiedźmą - zaśmiał się, ale za chwilę umilkł, gdyż wspomniana dziewczyna kopnęła go.
- Bardzo śmieszne, może zająłbyś się pracą, zamiast obrażać jedyną przyjaciółkę - prawie na niego warknęła, ale on tylko wzruszył ramionami.
- Nie moja wina, że znajdujesz sobie znajomych, którzy akurat oglądają ten serial - przewrócił oczami - to co wam podać?
- Dla mnie Cappuccino i Blood Orange Creme Brulee - wyrecytowała brunetka i przeniosła spojrzenie na mnie. Podobnie jak jej kolega.
- A dla ciebie Lovett?
- A gdzie się podziały panie? - prychnęłam, lecz po chwili dodałam - Też Cappuccino, a do tego New York Style Cheesecake.
- Już się robi - Joshua odwrócił się i ruszył do kuchni, aby przekazać nasze zamówienia.
- Skąd go znasz? - zapytałam, gdyż ciekawiło mnie to. Po tych kilku minutach spędzonych z szatynem, stwierdziłam że raczej ma zupełnie inny charakter niż Oriana.
- Przyszłam tutaj kiedyś z rodzicami na obiad, on dopiero zaczynał. Niestety padło na mnie i gdy przynosił mi napój, potknął się i wylał na mnie - na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy wspominała tą chwilę - właściciel był wściekły, chciał go zwolnić, jednak poprosiłam rodziców, aby się za nim wstawili. To nie była jego wina, stresował się i po prostu nie zauważył, że jest delikatny spadek. On w ramach zadośćuczynienia zaprosił mnie na kawę. I tak jakoś poszło. Teraz nie wyobrażam sobie go nie mieć, zawsze mnie wspiera, chociaż jak widzisz potrafi też być wredny.
Pokiwałam głową na jej słowa. Ja tak samo miałam z Tiliss, jakbym ją teraz straciła to nie wiem co bym zrobiła, ale również umiałyśmy być dla siebie wredne.
-Masz jakiś dar, że zazwyczaj twoje pierwsze spotkanie, to wpadnięcie na kogoś - zażartowałam - albo jak w przypadku Joshuy, ktoś wpada na ciebie?
-Nie wiem - zaśmiała się, po czym spoważniała - Deanna, mogę cię o coś zapytać?
- Jasne. I proszę, mów do mnie Dee. Gdy ktoś używa pełnego imienia, czuję się jakbym była w tarapatach.
- Dobrze, nie ma sprawy. Do mnie czasami mówią Ri, także gdyby coś możesz też mówić tak - jej kącik na chwilę uniosły się ku górze, lecz zaraz opadły - Dlaczego przyjechałaś do Nowego Orleanu? Gdy spotkałyśmy się po raz pierwszy widziałam rozmazany tusz.
- To długa historia... - odetchnęłam i zaczęłam jej opowiadać. O Aaronie, o tym jaki był kochany, jak mówił że jestem dla niego najważniejsza, o Monice, która była nic nieznaczącą dziewczyną, o tym jak ich nakryłam w łóżku.
- Dlatego postanowiłam tu przyjechać - skończyłam swoją opowieść. W moich oczach pojawiły się łzy, lecz nie pozwoliłam im popłynąć. Oriana położyła swoją rękę na mojej, która leżała na stoliku.
- Wiem, że to tylko nic nieznaczące słowa, ale tak mi przykro Dee. Ten Aaron, to po prostu dupek, nie wie jaką dziewczynę stracił. Niby znamy się krótko, ale ja już wiem że jesteś cudowną osobą.
Uśmiechnęłam się na jej słowa, przecierając delikatnie oczy.
- Dziękuję, Ri. O tobie mogę powiedzieć to samo - powiedziałam szczerze. Nie miałam wątpliwości, że dziewczyna jest przesympatyczna.
- To co, przytulas? - zapytała z uśmiechem.
Zaśmiałam się, po czym wstałam i uściskałam brunetkę.
- Przepraszam, że przeszkadzam w tej romantycznej chwili, ale mam wasze zamówienie - usłyszałam głos Josha, w którym dało się wyczuć kpinę. Usiadłyśmy więc, a chłopak postawił przed nami zamówienie.
- Dziękujemy - powiedziała Oriana po czym dodała - o której kończysz zmianę?
- O 16.
- To może dołączysz do mnie i do Dee na Bourbon Street - zapytała go, po czym zwróciłam się do mnie - oczywiście jeśli nie będzie Ci to przeszkadzać.
- Oczywiście, że nie. Będę miała dwóch przewodników za darmo, jak mogłabym narzekać - zaśmiałyśmy się z dziewczyną, a ja spojrzałam na chłopaka. Jego kąciki ust na chwilę uniosły się ku górze. Nic po za tym.
- Skoro Lovett nie ma nic przeciwko, to zadzwonię do ciebie jak wyjdę. Powiesz mi gdzie jesteście - rzucił do Oriany, po czym zaczął się odwracać, lecz powstrzymał go mój głos.
- Lovett ma imię - powiedziałam kpiarskim tonem.
- Którego nie będę używał -usłyszałam sarkastyczną nutę w jego głosie - jak skończycie John przyniesie wam rachunek, do zobaczenia później - powiedział na odchodne i ruszył do innego stolika.
- Nie przejmuj się nim. On już po prostu taki jest - brunetka machnęła ręką, po czym chwyciła widelczyk i spróbowała ciasta - jak zwykle jest pyszne. Próbuj - zachęciła mnie, więc wzięłam w rękę swój sztuciec i włożyłam kawałek wypieku do ust. Miała rację, smakowało wybornie. Zabrałyśmy się więc za jedzenie i picie kawy, opowiadając sobie trochę o nas. Niedługo potem przyszedł chłopak, o którym wspomniał Joshua. W sumie razem wyszło 33 dolary. Oczywiście niebieskooka stwierdziła, że zapłaci całość za wpadnięcie na mnie na lotnisku. Nie chciałam się zgodzić, ale ona nie przyjęła mojej odmowy i uregulowała płatność. Wyszłyśmy z restauracji i ruszyłyśmy do Boutique Du Vampyre.
***
Dwa tygodnie. Tyle trwała już moja wycieczka do Nowego Orleanu. Trochę rzeczy się pozmieniało. Bardzo zbliżyłyśmy się do siebie z Orianą, więc od paru dni mieszkałyśmy razem. Na początku nie chciałam, ale ona bardzo nalegała i stwierdziła, że nie mogę mieszkać cały czas w hotelu. Oczywiście od razu powiedziałam, że dołożę się do jej budżetu i nic mnie przed tym nie powstrzyma. Ri zgodziła się, ale niechętnie. Jak zakończyła się nasza wycieczka? W butiku kupiłyśmy sobie po błyszczyku i naszyjniku z "fiolką krwi". W Marie Laveau's House of Voodoo nic nie kupiłyśmy, chociaż Oriana zasugerowała, żebym kupiła laleczkę Voodoo na mojego byłego chłopaka. Była to kusząca propozycja, ale nie zrobiłam tego. Potem chodziłyśmy po Bourbon Street, czekając na Josha. W międzyczasie przechodzień zrobił nam zdjęcie przed domem Mikaelsonów. Gdy wreszcie książę do nas dołączył, ruszyliśmy na obiadokolację. Potem jeszcze trochę spacerowaliśmy. Co do samego chłopaka, łączyła nas dziwna relacja. Zazwyczaj przerzucaliśmy się uszczypliwościami, choć jak opowiedziałam mu, a raczej bardziej jego przyjaciółka historię o Aaronie, powiedział że może pojechać do Los Angeles i załatwić to z nim. Podziękowałam mu za te propozycję, lecz stwierdziłam że nie ma czasu marnować czasu na taką kanalię, po czym przytuliłam chłopaka. Był zaskoczony, ale za chwilę odwzajemnił przytulasa. Podczas tego towarzyszyło mi dziwne uczucie, ale postanowiłam tego nie roztrząsać. Teraz leżałam na łóżku Oriany, czekając aż skończy rozmawiać przez telefon ze swoim ojcem.
- Ale... - przerwała, słuchając swojego rodzica - no dobrze, będę - spojrzałam na nią po tych słowach. Czyli nici z naszych planów. Trudno, rodzina jest też ważna, szczególnie, że ostatnio trochę ich zaniedbała przeze mnie.
- Coś się stało? - zapytałam ją, gdy się rozłączyła.
- Moja ciocia przejeżdża jeszcze dzisiaj do nas, zanim pojedzie na lotnisko. Więc wybacz, ale muszę tam jechać - uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.
- Nie ma sprawy, idź. Posiedzę w domu, przyda mi się jeden dzień przerwy.
- Żartujesz? Zostały tylko dwa tygodnie twojego pobytu tu, musisz korzystać. Odpoczniesz jak wrócisz do LA.
To prawda. Zbliżał się koniec lipca, więc również dzień mojego wyjazdu. Chciałam jeszcze wrócić do domu, aby pobyć z rodzicami i Tiliss. A potem, najprawdopodobniej jadę do Nowego Yorku. No cóż, jeszcze tego nie przemyślałam. Brunetka popatrzyła na mnie jeszcze chwilę, po czym na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Chwyciła telefon i zaczęła coś na nim pisać.
- Co robisz?
- To jasne, że nie będziesz chodzić tu sama. To miasto wiecznej imprezy, niby dużo ludzi, ale sporo napitych. Spotkasz jeszcze jakiegoś idiotę i co wtedy? Dlatego napisałam do Josha, czy ma dzisiaj czas z tobą iść - w tym momencie komórka dziewczyny wydał dźwięk, który oznaczał przyjście nowej wiadomości.
- To on - powiedziała i zaczęła czytać jego odpowiedź - "Zgoda, będę niańką Lovett. Przekaż jej, że spotkamy się pod Vampire Cafe o 17. Gdyby coś, zna mój numer, więc niech pisze". No widzisz załatwione.
- Tak, bo ja potrzebuje niańki - prychnęłam. Nie zdziwię się jak chłopak, będzie mi marudził że dla mnie zmienił swoje plany. Zapowiada się interesujący wieczór.
- Wiesz, że on się tak tylko droczy - mrugnęła do mnie - dobra, lecę się szykować. Ty też powinnaś. W sumie wasze spotkanie można nazwać randką - zaśmiała i ruszyła w stronę łazienki. Jednakże zanim tam doszła, dostała jeszcze poduszką.
***
- Co będzie dla was?
- 2 razy Vampire Burger i lemoniada do tego - usłyszałam głos Josha, więc spojrzałam na niego znad menu. Nie powiedziałam mu na co mam ochotę, więc skąd wiedział? Poczekałam aż kelner odejdzie od naszego stolika i zwróciłam się z tym pytaniem do mojego towarzysza.
- Skąd wiedziałeś, że akurat na to mam ochotę? Może chciałam coś innego - powiedziałam niczym obrażone dziecko.
- Słyszałam jak mówiłaś Orianie, że jak tu znów przyjdziecie, to chcesz spróbować właśnie tego. Mogłabyś być trochę milsza Lovett. W końcu jestem dzisiaj twoją opiekunką, a uwierz mogłem spędzić ten wieczór inaczej niż siedząc w swoim miejscu pracy - wiedziałam, że tak będzie. Ciekawe ile razy pan maruda mi jeszcze o tym przypomni.
- To ty zaproponowałeś, żeby tu zjeść. Mogliśmy iść gdzieś indziej albo wcale.
- I pozwolić ci umrzeć z głodu? Nie oszukujmy się, ale pewna brunetka by mnie za to zabiła. Po za tym, cały czas słyszę, że chciałaś tu przyjść jeszcze raz, więc proszę spełniam twoje marzenie - powiedział z wyczuwalną kpiną w głosie.
- Jakiś ty wielkoduszny - prychnęłam. Niedługo później przyniesiono nasze zamówienie, więc w ciszy zjedliśmy. Jedynie co jakiś czas zerkaliśmy na siebie. Ku mojemu zaskoczeniu szatyn uregulował rachunek, twierdząc że skoro już ''zaprosił mnie tu" to powinien to zrobić. W sumie wyszło 38 dolarów i chociaż chciałam, żebyśmy podzielili się na pół, to on się nie zgodził. Po wyjściu z restauracji ruszyliśmy do Woldenberg Park, bo jeszcze tam nie byłam. Z opowiadań Ri wiem, że są tam piękne widoki, ponieważ to miejsce znajduje się nad rzeką Missisipi. Po drodze rozmawialiśmy z Joshem o wszystkim i o niczym. W końcu, po tylu dniach dowiedziałam się, że ma 22 lata. Naprawdę, najpierw mi nie chciał powiedzieć, a potem zupełnie o tym zapomniałam. Zatrzymaliśmy się na Riverwalk Gazebo, albowiem był to punkt orientacyjny. Podeszłam do barierki obserwując wodę i krajobraz po drugiej stronie. Powoli zaczynało się robić ciemno, a więc widok był doprawdy niesamowity. Na schodach, które prowadziły do czegoś na kształt altany siedział pan z gitarą, wygrywając nieznaną mi melodię.
- Podoba ci się tu - stwierdził chłopak.
- Aż tak łatwo mnie czytać?
- Masz na ustach ten uśmiech - powiedział, ale już ciszej.
- Ten uśmiech? O czym ty mówisz? - spojrzałam na niego, zupełnie nie rozumiejąc jego słów.
- Gdy coś ci się podoba uśmiechasz się tak delikatnie - zerknął na mnie niepewnie - przy okazji nie powiedziałem ci, że ładnie wyglądasz.
Dzisiaj na sobie miałam podobną sukienkę, co przy naszym pierwszym spotkaniu, ale tym razem w kolorze liliowym. Fryzurę i makijaż miałam prawie takie sam, tylko wyjątkowo wybrałam błyszczyk zakupiony w "Butiku wampirów".
- Okej, to nie jest śmieszne. Joshua, co zrobiłeś z tym starym, prawie zawsze znudzonym i sarkastycznym sobą? - zapytałam, bo to już nie było zabawne. Na pewno sobie robił ze mnie żarty. A ja nie chciałam znów być zraniona. Co mogło się wydarzyć, bo na jego słowa poczułam znajome ciepło.
- Postanowił zniknąć na resztę wieczoru. Ale nie martw się Lovett, wróci jutro - puścił mi oczko.
- Dobrze, w takim razie dziękuję za komplement - w tym momencie poczułam podmuch wiatru i na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Chłopak zauważył to, westchnął, po czym ściągnął kurtkę i zarzucił ją na moje ramiona. Wyszeptałam podziękowanie.
- Ej wy zakochani! - odwróciliśmy się, aby zobaczyć że woła nas gitarzysta - macie jakieś życzenia co do następnej piosenki? - zapytał miło. Już chciałam odpowiedzieć, że nie jesteśmy parą, ale szatyn ruszył w jego stronę i powiedział mu coś na ucho. Tamten pokiwał głową, a Josh wrócił do mnie.
- Co mu powiedziałeś?
- Zobaczysz - w tym momencie usłyszałam pierwsze nuty, poznając tą piosenkę prawie od razu. Amy Macdonald. This Is The Life. Jeden z moich ulubionych utworów.
- Skąd... - zaczęłam, ale on mi przerwał.
- Często ją nucisz - przybliżył się do mnie i założył niesforny kosmyk moich włosów za ucho. Cholera, nie powinnam tego czuć. Jednak było za późno, bo właśnie teraz popełniłam kolejny błąd. Spojrzałam na jego usta i poczułam że się rumienię. Oczywiście zauważył to, a ja pod wpływem tych wszystkich uczuć, spojrzałam w jego oczy. Teraz ich kolor wydawał się błękitny, dodatkowo widziałam w nich jakiś blask. Niestety nie mogłam się przyjrzeć, gdyż chłopak pochylił się i złączył nasze usta. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, zarzuciłam mu ręce na szyję i pogłębiłam pocałunek. On natomiast swoje ułożył na mojej talii i przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Całował powoli, delikatnie, nigdzie się nie spiesząc. Zaraz poczułam coś mokrego na policzku, więc oderwałam się od niego słysząc jego protest. Na niebie pojawiły się chmury i zaczynało kropić.
- Lepiej już chodźmy - wyszeptałam, nie wiedząc czemu.
- Nie mów mi, że nie masz marzenia o pocałunku w deszczu - znów mnie przyciągnął i powiedział prosto w moje usta - To marzenie również chcę spełnić, Deanna - po raz pierwszy nazwał mnie po imieniu. Nie dając mi czasu na przemyślenie, znów przycisnął swoje wargi do moich. I tak staliśmy w deszczu, całując się, a w tle nadal słyszałam cichą melodię.
***
- Skoro Oriana jest dzisiaj zajęta, to przyjdziesz do mnie. Mam dla ciebie niespodziankę - powiedział Josh. Rozmawialiśmy właśnie przez telefon, aby ustalić nasze dzisiejsze plany.
- Ale...
- Żadne ale Lovett. Do twojego wyjazdu zostały tylko dwa dni. Czekam na ciebie. Bądź o 19, zostaniesz na noc. Adres wyślę SMS-em. Cześć - rozłączył się, zanim zdążyłam coś powiedzieć.
Miał rację, zostały dwa dni. A od naszego pocałunku minęło około 12. Co się działo? Zmokliśmy wtedy, ale było warto. Następnego dnia Josh wrócił do bycia sobą, jednak coś się zmieniło. Nie był już aż taki wredny, co wywołało zdziwienie Oriany. Zaczęła nas wypytywać, więc w końcu jej opowiedzieliśmy. Dziewczyna stwierdziła, że to było od początku wiadomo i że teraz musimy jeszcze lepiej wykorzystać czas, który nam został. I tak robiliśmy, nie byliśmy może parą, ale bardzo się do siebie zbliżyliśmy i łączyła nas cudowna więź. Była godzina 17.30, Ri nie było już w domu, bo poszła do rodziców. Wstałam i zaczęłam się szykować. Wyszłam chwilę przed 19, wiedząc że się spóźnię, dlatego szybkim krokiem ruszyłam pod wskazany adres. Tym razem miałam na sobie top i tiulową spódniczkę. Włosy rozpuszczone, a makijaż składał się tylko z pomalowanych ust. Piętnaście minut później stałam pod drzwiami Josha, czekając aż mi otworzy.
- W końcu jesteś, już myślałem że nie przyjdziesz - usłyszałam na wejściu, więc spojrzałam na chłopaka, aby mu coś odpowiedzieć, ale był szybszy - ślicznie wyglądasz - nachylił się i pocałował mój policzek.
- Dziękuje, ty też się wystroiłeś - zlustrowałam go wzrokiem. Miał na sobie czarną koszulę i tego samego koloru spodnie. Włosy ułożył, bo zazwyczaj były w nieładzie.
- Chodź, zjemy kolację - wskazał mi ręką kierunek w którym powinnam pójść.
- Sam gotowałeś? - zapytałam, patrząc jak wyciąga lasagne z piekarnika.
- Tak, to jeden z moich ukrytych talentów - odpowiedział, stawiając naczynie na stole. Nałożył nam po kawałku, po czym zaczęliśmy jeść. Jedzenie było przepyszne. Miał talent. Potem głównie rozmawialiśmy, opowiadając sobie jakieś ciekawostki z naszego życia. Około 22 powiedział, że czas na niespodziankę. Ruszyliśmy w stronę z wyjścia mieszkania, co mnie zdziwiło. Jednak nie opuściliśmy budynku, tylko poszliśmy na dach, gdzie znajdowały się już koce oraz poduszki.
- Gotowa popatrzeć w gwiazdy? - usłyszałam pytanie, podczas gdy ja podziwiałam widoki.
- Jasne - odparłam jeszcze trochę zdziwiona, bo tego się po nim nie spodziewałam. Położyliśmy się i zaczęliśmy obserwować niebo. Niedługo potem nasze dłonie odnalazły się i złączyły. Nagle chłopak po coś sięgnął i zaczął się podnosić. Zrobiłam to samo.
- Może zatańczymy? - spojrzałam na szatyna zszokowana.
- Naprawdę?
- Tak, wstawaj. Już włączam muzykę - w tym momencie usłyszałam dźwięk, który poznałam od razu.
- Nie zrobiłeś tego! A mówiłeś, że nigdy tego nie oglądałeś - to była piosenka, do której tańczyli Damon i Elena, swój ostatni taniec.
- Mówiłem o "The Originals", nie o "Pamiętnikach wampirów" - podszedł do mnie, kładąc rękę na mojej talii. Złapałam więc jego rękę, a on przyciągnął mnie bliżej. I tak rozpoczął się nasz taniec, który zapamiętam na długo. Na końcu Josh mnie przechylił i złączył nasze usta w pocałunku. Ale ten był inny, jakby miał coś znaczyć, do czegoś prowadzić.
- Wróćmy do mieszkania - tak też zrobiliśmy, znajdując się w jego pokoju. Chłopak przyciągnął mnie do kolejnego pocałunku, a po chwili wylądowaliśmy na jego łóżku. Ale tej nocy nie chodziło tylko o seks. To było coś niezwykłego, każde muśnięcie, pocałunek, dotyk oznaczało jedno zdanie - nigdy cię nie zapomnę. Bo to co nas połączyło, miało zostać na zawsze. To nie była zwykła miłość, to było coś więcej. Niesamowite uczucie, którego się nie da opisać słowami.
***
- Będę tęsknić, dzwoń kiedy będziesz mieć czas, co w Nowym Yorku może być trudne - wyszeptała mi do ucha przytulająca mnie Oriana. Byłam już na lotnisku, czekając na odprawę. Od razu po niej wsiadałam do samolotu.
- Jasne, nie zapomnę o tobie - odsunęła się ode mnie i odeszła na parę kroków, abyśmy mogli z Joshem pożegnać się sami.
- Pamiętaj, żeby nie dać temu dupkowi tej satysfakcji. Wchodzisz na uczelnie jak gwiazda, rozumiemy się? - zapytał chłopak, a ja pokiwałam głową. Przekonał mnie, że powinnam pójść na Uniwersytet Kolumbia, tam gdzie od początku chciałam.
- Chodź tu - wyszeptał, więc przytuliłam się do niego, a po moich policzkach popłynęły łzy. Znów płakałam na lotnisku, tylko tym razem z innego powodu. Po chwili odsunął mnie od siebie i popatrzył w moje oczy błękitnymi tęczówkami. Teraz już wiedziałam, że to był ten kolor.
- Posłuchaj, jeśli jesteśmy sobie przeznaczeni, będę czekał na kolejny taniec - powiedział, a ja uśmiechnęłam się przez łzy.
- Cytujesz Hayley, chociaż nie oglądałeś tego serialu - pokręciłam na niego głową, był niemożliwy.
- Możliwe, że kłamałem.
- Skoro tak, to wiesz co znaczy nieodwracanie się w pożegnaniach - w tym momencie usłyszałam, że pasażerowie mojego lotu są wzywani.
- Wiem, Dee - wyszeptał i pochylił się w moim kierunku, łącząc nasze wargi w powolnym pocałunku, który obiecywał że jeszcze się spotkamy. Odsunęłam się niechętnie i po raz ostatni spojrzałam się w jego oczy. Patrzyły na mnie smutno, więc spojrzałam przez jego ramię, widząc Ri ze smutnym uśmiechem. Odwzajemniłam go, po czym odwróciłam i ruszyłam we właściwe miejsce. Nieodwracanie się znaczy słowa: "Nigdy cię nie zapomnę". I tak było. Joshua Kincaid zostawił ślad na moim sercu.
Zaczynam nowy rozdział w życiu, ale tym razem z uśmiechem na ustach. I miałam rację, te wakacje były niezapomniane. I do tego – najlepsze w moim życiu. Nowoorleański sen jeszcze długo będzie mi się śnił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top