Grząski grunt panny Stone
Autor: demalibone
Czwartek, 14 października.
Szła tą samą wydeptaną dróżką, którą chodziła codziennie od kilku tygodni w kierunku ponurego cmentarza miejskiego. Już nie płakała, chociaż oczy nadal miała czerwone, a powieki opuchnięte. Nadal nie rozumiała jak miłość jej życia, mogła ją opuścić tak z dnia na dzień, w niewyjaśnionych okolicznościach.
Wzrok miała utkwiony w swoich butach szorujących o podłoże. Nie chciała oglądać innych żałośnie melancholijnych nagrobków. Nie musiała patrzeć przed siebie, żeby trafić w odpowiednie miejsce, a już kilka chwil później stanęła przed tą mogiłą.
Cole Alger Sherman, zacisnęła usta w wąską linie, aby na pewno żadne skomlenie nie opuściło jej warg na widok złotych liter wybitych na szarej płycie granitowej.
ー Cześć, kochanie. ー przywitała się ze zmarłym drżącym od emocji głosem, kładąc obok symboliczny bukiet białych goździków. Zaczęła mówić opowiadając co u niej słychać, jakby zmarły chłopak wszystko słyszał i miał zaraz odpowiedzieć. Wymamrotała. ー Z resztą, co mogłoby się zmienić od wczoraj, prawda? ー Zaśmiała się przez łzy.
Później emocje łatwo puściły, a dziewczyna rozpłakała się na głos, ocierając co chwila rękawem od czarnego płaszcza spływającą po jej policzkach słoną ciecz.
Ten nieszczęśliwy widok oglądał stojący kilkanaście metrów dalej mężczyzna, który wykonując swoją pracę już od tygodni oglądał z fascynacją drobną rudowłosą dziewczynę.
Codziennie miał ochotę do niej podejść i powiedzieć kilka beznadziejnych słów, które miałyby na celu ją pocieszyć, ale co niby miał jej powiedzieć? Wszystko będzie dobrze? Nie, nie będzie. Takie trajlowanie w jej aktualnym stanie nic by nie dało, a dziewczyna tylko pokiwałaby głową i czekała, aż zostawiłby ją samą.
Inną sprawą było, że nie chciał do niej jeszcze podchodzić. Czuł, że nie jest wystarczająco gotowy by spojrzeć na tą piękność z bliska i przyjrzeć się jej piegowatej buzi oraz bursztynowym oczom, które śniły mu się po nocach. Bał się, że nie uda mu się opanować swojej żądzy.
Ona nie była gotowa, aby z kimkolwiek się spotykać. Zwłaszcza z stojącym niedaleko mężczyzną, który aktualnie zbierał do worka liście, zerkając co chwilę w stronę dziewczyny. Był święcie przekonany, że ona kompletnie go nie zauważała jakby miała klapki na oczach i patrzyła tylko na wprost, w kierunku płyty grobowej. Prawdą było, że kątem oka dostrzegała go i podziwiała za pracę jaką wykonuje. W jej mniemaniu zawód grabarza był dla osób z silnymi nerwami, a także z niebywałą siłą fizyczną. Te cechy daleko odbiegały od tych, które posiadała rudowłosa. Ava była bardzo wrażliwą i pełną empatii dziewczyną, a zważając na późniejsze wydarzenia można powiedzieć, że również bardzo łatwo traciła rezon. Drobna postawa idealnie odzwierciedlała ilość siły jaką kryło jej ciało.
Ivor miał też wiele innych cech, których Ava nie przypasowała do jego zawodu i osobowości. Zgadza się był silny, ale posiadał swoją mroczną stronę, która zdecydowanie przeważała nad jego codziennością. Nie miał bliskich, ani zbyt wielu znajomych, którzy trwali przy nim pomimo jego dziwnych zachowań. Był sam, a jedynym promykiem jego słońca była dziewiętnastoletnia panna Stone.
Ava siedziała na ławeczce postawionej przed grobem Cole'a i łkała, a jej ciało wiło się w spazmach płaczu. Spojrzała na zegarek zapięty na swojej prawej dłoni, gdyż pisząc lewą ręką tak było jej wygodniej. Ledwo widziała wskazówki poruszające się na tarczy, łzy zasłaniały jej niemal całą widoczność tworząc rozmyte plamy. Otarła oczy i jeszcze raz przyjrzała się godzinie, którą wskazywał zegarek. Siedziała już tak pół godziny, płacząc. Według swoich wcześniejszych planów miała wyjść z cmentarza jakieś piętnaście minut wcześniej, żeby o tej porze być już w drodze. Śpieszyła się pomóc w domu starców, gdzie obiecała zastąpić tego dnia koleżankę pracującą z nią.
Wiedziała, że spędza odrobinę za dużo czasu w miejscu gdzie chowali zmarłych, ale nie mogła nic poradzić tęskniąc za ukochanym. Wstała, żegnając się z nieboszczykiem i ruszyła w stronę furtki, nie czekając na odpowiedź, której usłyszenie było niemożliwe.
Ivor tęskno spojrzał za wychodzącą dziewczyną. Był obok niej bliżej niż kiedykolwiek, ale to mu nadal nie wystarczało. Chciał więcej.
Rzucił workiem pełnym jesiennych liści, których ciągle ubywało z drzew i ruszył w kierunku, gdzie jeszcze chwilę temu Ava Stone wylewała hektolitry łez. Potem to posprzątam, pomyślał, gdy nie trafił worem w kupkę tych zapełnionymi liśćmi, leżących pod drzewem i zobaczył jak cała zawartość wylatuje z jutowego worka. Wyrzucając z pamięci to co wcześniej robił, stanął przed szarym pomnikiem. Spojrzał z obrzydzeniem i wyraźną niechęcią na dane Cole'a oraz napis pod nimi widniejący.
ー Nawet teraz musisz mi przeszkadzać. ー powiedział.
Poniedziałek, 18 października.
Zaparkowała samochód przy krawężniku i zgarnęła bawełnianą torbę, w której trzymała termos z ciepłą herbatą i startym imbirem oraz kilka małych zniczy z jakąś kolorową zapalniczką, która wcześniej należała do Cole'a. Otworzyła drzwi od strony kierowcy i opuściła pojazd, jak zwykle zmierzając w kierunku starej metalowej bramki, w kolorze ciemnej zieleni.
W głowie zadała sobie pytanie: Czy on dzisiaj będzie? W końcu w ostatnich kilku dniach, gdy odwiedzała grób, mężczyzna nie zaszczycił jej swoją obecnością nawet w odległości tych kilku metrów. Tu nie chodziło wcale o to, że czuła rodzaj jakiejś tęsknoty ani tym podobnym. Ona po prostu miała dość ciągłej samotności, bo gdzie by nie poszła tam nie miała się do kogo odezwać lub z kim wymienić najzwyklejszych spojrzeń. Choć to było dziwne, bo go nie znała, to z nim w pobliżu w ciągu ostatnich trzech tygodni od śmierci Shermana, nie czuła się tak bardzo samotna.
Przez myśl jej również przeszła opcja, że skończył jakieś zlecenie, które miał do wykonania na tym obszarze albo zwyczajnie wziął urlop.
Przecież każdy potrzebuje odpoczynku, zmądrzej w końcu Stone. Pomyślała kręcąc głową.
Jakby dłużej się zastanowić, gdy Ivor nie zjawiał się w miejscu pracy to stawiało Avę w lepszym świetle. W końcu nie chciała, aby ktokolwiek wziął ją za jakąś dziwną dziewczynę niemogącą pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby na tyle, aby nie spędzać przy jej grobie większość swojego wolnego czasu.
Oczywiście wiadomym było, że każdy inaczej przechodzi żałobę, co rudowłosa przeczytała w jakimś poradniku, to jednak ludzie byli różni i nie sposób było dowiedzieć się co chodziło im po głowach.
Położyła torbę na środku drewnianej ławki i usiadła obok niej. Gapiła się pustymi oczami, które skierowane były w jeden punkt przed nią. Miała wrażenie, że w niedalekim czasie odwiedzanie nekropolii, zakorzeni się w niej tak bardzo, że ta czynność stanie się jej codzienną rutyną albo po prostu tam zamieszka. Na pewno zaoszczędziłaby wtedy sporo czasu na dojeździe i cenie paliw.
Westchnienie opuściło jej usta pokryte malinową pomadką ochronną, gdy sięgnęła do torebki i ostrożnie wyciągnęła z niej czerwony znicz w kształcie serca. Sprawdziła ze wszystkich stron, aby upewnić się, że szkło nie porysowało się ani nigdzie nie pękło. Gdy okazało się, że przedmiot nie ma ani jednej rysy, postawiła go na szklanej podstawce znajdującej się na granitowej płycie. Otworzyła metalowe wieczko i odłożyła je obok. Włożyła rękę w czarny materiał i grzebała ręką próbując wymacać mały, podłużny przedmiot. Kiedy wciąż jej się nie udawało, zirytowana złapała szmacianą torbę w obie ręce, kładąc ją na kolanach i zaczęła dokładniej przeszukiwać. Jedną rękę zanurzyła w bawełnianym splocie, w tym czasie drugą przytrzymywała sobie opadający materiał i zaglądała do środka ruszając głową jakby to miało jej pomóc w zobaczeniu czegokolwiek. Patrząc na późną porę dnia i fakt, że w październiku szybciej zapadał zmrok, nie mogła dokładnie dostrzec zawartości torby. W końcu, gdy ledwo trzymała swoje emocje na wodzy, próbując być spokojną zaczęła wyciągać wszystkie rzeczy. Termos, opakowanie chusteczek, jakiś stary paragon... Kiedy ostatnio tu sprzątałam, pomyślała, gdy natknęła się na puste opakowanie po gumach do żucia.
Zacisnęła dłoń w pięść, gniotąc materiał torby. Była na granicy wybuchu, a zapalniczki nadal nie mogła znaleźć. Miała powoli dość całego życia. Nic jej ostatnio nie wychodziło i powoli w jej głowie rodziła się myśl, aby to wszystko skończyć. Miała tylko nadzieje, że niedługo uda jej się odbić od dna i wrócić do normalności, ale niestety jak na razie się na to ani trochę nie zapowiadało.
Pragnęła się w końcu obudzić z tego snu, bo póki co wcale jej się tu nie podobało.
Nie znajdując zapalarki, pod wpływem skrajnych emocji, rzuciła torbą w dal, a sama schowała twarz w dłoniach i padła na kolana na wybrukowaną wokół nagrobka kostkę. Wpadła w płacz. Przez jej złożone dłonie było słychać wycie, któremu towarzyszyły spływające po policzkach i szyi łzy.
Naprawdę nie wiedziała ile jeszcze będzie w stanie tak żyć. Powoli doprowadzała się do załamania nerwowego. Całe szczęście, że nie miała już żadnych bliskich - sama z sobą nie wytrzymywała, a co dopiero jakby pojawiły się osoby trzecie.
Chwilę zajęło jej uspokojenie się. Oddech wracał do normy, a płacz ustawał. Zsunęła z buzi dłonie i otarła policzki, a jej wzrok padł na czarną, pogniecioną i całą w ziemi, leżącą około półtora metra dalej torby. Z materiału wychylała się nieduża zapalniczka z malunkiem tygrysa, która musiała wypaść, gdy rudowłosa w wyniku emocji cisnęła torbą na prawo.
Ava wspierając się na dłoniach przeczołgała się na czworaka do srebrnej zapalarki, która była obiektem niezwykle dla niej sentymentalnym. W tamtym momencie nie przejmowała się materiałem granatowych jeansów, które w miejscu kolan nasiąkły wodą od wilgotnej ziemi i zgarnęła przedmiot.
W drugą rękę wzięła znicz i próbowała podpalić knot. Kilka prób, ale Stone nadal się nie udawało. Żałośnie westchnęła i spróbowała jeszcze raz, tym razem uruchamiając mechanizm z dala od świeczki. Mały płomień zabłysnął na jej oczach, szybko podłożyła pod niego knot, ale ogień zdążył jedynie roztopić wosk na sznurku zanim go podpalił. Kolejne próby na nic się nie zdały, bo oprócz tego jednego razu, ogień więcej nie zabłysnął. Ava sprawdziła ilość benzyny, ale niestety płyn w małym zbiorniczku nie był wystarczający aby sięgnąć cieniutkiej przezroczystej rurki i uruchomić mechanizm.
ー Świetnie, kurwa. ー jęknęła żałośnie, waląc potylicą o brzeg ławki i finalnie oparła o nią tył głowy. Wychodząc z mieszkania mogła przecież sprawdzić czy zapalniczka działa, może tej sytuacji teraz by nie było. Siedziała tak kilka minut wgapiając się w poruszające się na niebie chmury na przemian zamykając i otwierając oczy. W końcu całkowicie je zamknęła i wsłuchiwała się w dźwięki wytwarzane przez otoczenie.
Gdzieś na drzewie ptaki ćwierkały, chociaż śpiew, którym zazwyczaj określano dźwięk jaki wydawały, tym razem przypominał bardziej kłótnię dwóch latających stworzeń. Oprócz tego mogła usłyszeć szum wiatru, który poruszał na boki liście drzew, a jeśli by wsłuchała się do jej uszu dotarłby cichy odgłos silników samochodów, które przejeżdżały główną ulicą, kilkanaście set metrów dalej.
ー Potrzebujesz? ー cichy i zachrypnięty głos rozbrzmiał się nad nią, na który dziewczyna drgnęła w przestrachu. Mężczyzna zbliżając się do niej musiał poruszać się bezszelestnie, w szczególności zważając na ciężkie buty na jego nogach, które z łatwością mogłyby połamać jakąś gałąź. Otworzyła oczy i przeskanowała jego sylwetkę, zaczynając od ciemnych kosmyków włosów potarganych przez wiatr, przez twarz pełną mocnych rysów i kończąc na zielonej koszuli schowanej pod grubą, rozpiętą bluzą polarową. Posłała mu niezrozumiałe spojrzenie, na które on w odpowiedzi potrząsnął prawą ręką, a zawartość małego, tekturowego pudełeczka zagrzechotała. ー Mam zapałki. ー zaoferował.
Dziewczyna speszyła się pojmując w jakiej pozycji siedzi i jaką kulturę sobą zaprezentowała, patrząc na niego z dołu i jeszcze widząc go do góry nogami. Podniosła głowę z siedzenia i wstała, otrzepując z brudu tyłek. Stanęła naprzeciwko Ivora i przyjęła opakowanie zapałek, cicho dziękując.
ー Długo tu już siedzisz? ー próbował nawiązać rozmowę.
ー Trochę. ー odpowiedziała z delikatną chrypką i chwilę później odchrząknęła, aby się jej pozbyć. Sama nie do końca wiedziała jak miałaby z nim rozmawiać, a niezręczna cisza pomiędzy nimi potwierdzała wszystkie jej przypuszczenia. Ava Stone była nieśmiała w towarzystwie nieznajomych i nie potrafiła nawiązywać z nimi kontaktów. Uważała, że nie nadaje się do poznawania nowych ludzi. Jednak dla Ivora nie była to przeszkoda, aby bliżej poznać dziewiętnastolatkę.
Odwróciła się i szybko sprzątnęła dowód swojego wybuchu, chowając wszystkie rzeczy z powrotem do torebki. Następnie wyciągnęła zapałkę i przeciągnęła nią po chropowatej części pudełka. Całej czynności przyglądał się ciemnowłosy, widząc jak nieporadnie próbuje odpalić zapałkę, zastanawiał się czy nie pomóc jej w tej czynności. To jak ogień zgasł chwilę po odpaleniu, tylko utwierdziło go w jego myśli może nie tyle, aby zapalić znicz za nią, ale chociaż pomóc stając pod wiatr aby dziewczyna mogła na spokojnie odpalić zapałkę.
Kiedy to wykonali, a czerwona poświata dochodząca ze znicza rozświetliła delikatnie panujący wokół mrok, Ivor nie był pewny co miałby zrobić w towarzystwie takiej dziewczyny. Zostać z nią czy udać, że ma coś do roboty? Jego głowę nawiedzało to pytanie.
ー Usiądziesz ze mną? ー całe szczęście, że rudowłosa sama zapytała, nie wiadomo co by się inaczej stało. Dwudziestosześciolatek przytaknął na jej propozycję, w duchu skacząc ze szczęścia, że mu to zaproponowała. Był dziwnym człowiekiem. ー Zajmujesz się czymś jeszcze poza pracą? ー zapytała, gdy zajął miejsce.
ー Ciężko powiedzieć. ー zastanowił się. ー Głównie cały mój czas poświęcam pracy, chociaż... W wolnych chwilach zajmuje się modelarstwem. ー odpowiedział niepewnie.
ー Układasz statki w szklanych butelkach, takich jak pokazują w filmach? ー westchnęła z zachwytem i nutką zaciekawienia. Mężczyzna potwierdził z wahaniem. ー O matko, w moim domu stał kiedyś taki model. Ciotka nie pozwalała go ruszać i tylko ona mogła go sprzątać, a ja razem z... ー rozgadała się.
Ivor nie koniecznie mógł się skupić na słowach jakie wylatywały z jej ust. Dokładnie przyglądał się dziewczynie jak zmieniała się mimika jej twarzy kiedy opowiadała. Jak zmatowione tęczówki w kolorze bursztynu rozglądały się na boki kiedy myślała nad słowami, które następnie wymawiała. Oczy przykrywał wachlarz brązowych, średniej długości rzęs. Grube, rude włoski gęsto układające się w kształt prostych brwi. Blada cera obsypana piegami w jasnobrązowym kolorze. Mały, delikatnie szpiczasty na końcu nosek, a pod nim pulchne malinowe usta z średnio widocznym pieprzykiem nad nimi. Kiedy jej usta pod wpływem mówienia robiły się suche, płynnym ruchem przesuwała po nich językiem nawilżając je śliną. Długie lisie włosy, miała upięte w niski kucyk na tyle głowy, a kilka pasm, które puściła luzem po bokach twarzy powiewały na wietrze co chwila wpadając jej w oczy.
Taki był wygląd Avy Stone. Bez wątpienia można powiedzieć, że była uosobieniem jesieni, która mimo, że często dawała w kość to była jej ulubioną porą roku.
Oparte na przedramionach o kolana, ręce Ivora Moreno drżały, co bystrym bursztynowym tęczówkom udało się zauważyć po delikatnych i mało kontrolowanych ruchach kościstych palców. Chociaż brunet przytrzymywał jedną dłonią tą drugą w celu zatuszowania trzęsących się kończyn, nie przyniosło to pożądanego efektu. Dziewczyna przerwała swoją opowieść.
ー Zimno Ci. ー bardziej stwierdziła niż zapytała. Kiedy już chciał zacząć zaprzeczać, dziewczyna uniosła dłoń w górę. ー Nic nie mów. ー powiedziała, nie chcąc słuchać i sięgnęła do torby wyciągając z niej stalowy termos. ー Napijesz się?
Ava ledwo co odkręciła nakrętkę, a niesiony podmuchem wiatru zapach parzonego napoju z cytrusami i imbirem dotarł do jego nozdrzy. Mimo, że prawdziwą przyczyną drżenia rąk nie była niska temperatura, a w jego przypadku była nią duża dawka kofeiny, to już w tym momencie poczuł się rozgrzany. Przyjął od rudowłosej głęboką nakrętkę z parującą na skutek różnicy temperatur, ciepłą herbatą. Ava nie miała więcej rzeczy, które doskonale posłużyłyby za kubek, więc sama napiła się prosto z termosu.
ー Dziękuję. ー wymamrotał.
Pili powoli w ciszy. Ava postanowiła nie kontynuować historii z dzieciństwa, gdzie opowiadała akurat Ivorowi jak ciotka z rodziny zastępczej zabraniała dla niej i Cole'a oraz innych dzieci sięgać do szklanej butelki stojącej na półeczce nad kominkiem. Pani Irene, pełniąca funkcję opiekuna zastępczego dla gromadki dzieciaków była bardzo pedantyczną kobietą i zdawało się, że wszechwiedzącą. Chociaż z wyglądu była bardziej puszysta to w zupełności można powiedzieć, że bardzo przypominała Mary Poppins. W prawdzie nie serwowała im magicznych przygód, a życie z nią nie przypominało ani trochę bajki to jednak była bardzo podobna do bohaterki kultowych książek XX wieku. Panna Stone nie wspominała za dobrze czasów dzieciństwa i niebywale jej ulżyło, kiedy mogła się uniezależnić. Nie mniej jednak wspomnienia z domu, w którym się wychowała miały sentymentalne znaczenie, gdyż to tam przeżywała swoje pierwsze chwile z Cole'm.
ー Wiesz, gdy tak trudziłaś się z zapaleniem tego znicza to przypominałaś mi tą dziewczynkę z bajki. ー wziął łyk napoju.
ー Dziewczynkę z zapałkami?
ー Tak.
Ava zmarszczyła brwii w konsternacji.
ー A-ale ona na końcu umiera.
ー Faktycznie, umiera z zimna. ー podkreślił ostatnie słowo i spojrzał sugestywnie na nią.
ー Nie jest mi zimno.
ー Po co w takim razie wzięłaś zimową herbatę, która jest rozgrzewająca? ー Ivor wiedział dużo, a także zauważał wiele szczegółów. Wiedział, że dziewczyna marzła. Widział to po wcześniej założonych rękach, dłoniach włożonych w najcieplejsze miejsca w ciele, a teraz, gdy rudowłosa trzymała termos, starała się okryć całą nagrzaną metalową powierzchnię dłońmi. Ava przemilczała tą uwagę ze strony mężczyzny.
ー Nie uważasz, że czasami można zmienić swój los? ー ochrypły tembr głosu opuścił suche usta Ivora, formując zlepek słów w pytanie. Dziewiętnastolatka przetworzyła je w głowie.
ー Nie do końca. Myślę, że w naszym życiu znajduje się taki moment, który zapoczątkowuje ciąg pewnych wydarzeń, który może zadecydować o całym naszym życiu. Czy można zmienić swój los? ー przyglądał jej się z zaciekawieniem. ー Z pewnością, ale ja w to nie wierzę. Myślę, że ktoś miał na nas już plan. Bóg, wszechświat, gwiazdy... Zależy w co wierzysz.
ー Widocznie mamy odmienne zdania. ー mrugnął okiem. ー Wszystko da się zmienić.
Możliwe, że Ava Stone również mogła skończyć inaczej. Mogłaby zmienić los, ale diabeł tkwił w szczegółach. Jeżeli miałaby pominąć jeden moment, który zaważył na jej ostatnich tygodniach życia - musiałaby zostać w domu, nie wymykając się z domu do kina samochodowego w ten piękny letni wieczór cztery lata temu. Możliwe, że wtedy pewien dwudziestodwuletni brunet nigdy jej nie zobaczyłby, a z pewnością jego chora obsesja na punkcie rudowłosej nastolatki nie powstałaby.
Dziewczyna westchnęła ciężko, nie chcąc dalej tłumaczyć co na ten temat sądzi.
ー Dziewczynka z zapałkami to piękna bajka. Chociaż umiera to odchodzi do lepszego świata, gdzie jest z swoimi ukochanymi osobami. ー Ivor podał jej opróżnioną nakrętkę, skinął głową w niemym podziękowaniu i słuchał dalej co mówiła Ava. ー Jeśli miałabym wybierać to byłaby moją ulubioną.
Dziewczyna spojrzała na zegarek i stwierdziła, że najwyższy czas wracać. O tamtej porze było już ciemno, ale na wschodzie było jeszcze widać różowo-pomarańczowy fragment nieba. Ava pożegnała się z Ivorem mówiąc, że musi już iść i zebrawszy swoje rzeczy odeszła w kierunku samochodu. Spojrzała jeszcze ostatni raz w kierunku nagrobka, a następnie złapała spojrzenie mężczyzny.
***
Zamknęła drzwi i okrążyła czerwonego fiata. Otworzyła mały bagażnik i wyciągnęła siatkę zakupów. W drodze do mieszkania w starej kamienicy przypomniała sobie o śladowych ilościach jedzenia w swojej kuchni, więc zajechała do najbliższego sklepu.
Ruszyła nierówno ułożoną kostką brukową w stronę wejścia do klatki schodowej. Przystanęła przy pomalowanych na brąz metalowych drzwiach od kamienicy, które miały w centrum płyty wbudowaną brudną szybę, a obok przyklejona była jakaś ulotka. Włożyła wolną rękę do bawełnianej torby zwisającej na ramieniu i wymacała nią klucze. Sprawnie otworzyła drzwi i weszła szybko po schodach na półpiętro, gdzie znajdowało się jej mieszkanie. Powtórzyła czynność sprzed kilku sekund, używając innego klucza i chwile później już zdejmowała buty w przedpokoju.
Chciałaby z przyzwyczajenia krzyknąć "Wróciłam", ale już od kilku tygodni powitałaby ją głucha cisza. Teraz było nie inaczej, chociaż zanim jakikolwiek dźwięk opuściłby usta rudowłosej ta zdążyła już skarcić się w myślach, przypominając sobie, że od niedawna mieszka sama. Stone westchnęła głęboko z nutką wyczuwalnego zmęczenia codziennością.
Właśnie dlatego nienawidziła wracać do mieszkania, w którym do niedawna panował hałas. Zawsze jej przeszkadzało, kiedy Cole siadał przed telewizorem i darł się do bohaterów programu, który akurat oglądał. Teraz, gdy nie miała możliwości zobaczenia go na żywo ani usłyszenia jego marudzenia, gdy coś mu nie pasowało, łzy tańczyły pod jej powiekami.
Nienawidziła, że była w ich mieszkaniu pełnym jego rzeczy, które stale jej o nim przypominały. Nie potrafiła również tych rzeczy ruszyć. Bałagan jaki panował w niektórych miejscach, na przykład na półkach w ich szafie, wcześniej strasznie działał jej na nerwy, a teraz jedyne co była w stanie zrobić to odwrócić wzrok.
Rozpakowała prędko zakupy i wyciągnęła opakowanie makaronu z serem, który podgrzała w mikrofalówce. Gdy urządzenie, wydało dźwięk sygnalizujący koniec, Ava zgarnęła widelec i zabrała się za jedzenie. Stała oparta tyłem o blat szafki kuchennej.
Przez całą drogę powrotną panna Stone miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, lecz kiedy dyskretnie się odwracała, nie zobaczyła żadnego obiektu potwierdzającego jej przypuszczenia.
Pewnie tylko mi się wydaje, pomyślała wtedy.
Jednak przypuszczenia Avy Stone były jak najbardziej prawdziwe. Szczególnie potwierdzała je zakapturzona postać stojąca pod oknem dziewczyny. Dokładnie obserwowała każdy jej ruch i nie mogła się doczekać kolejnego spotkania. Z początku myślała, że pozbycie się największego problemu ułatwi jej dostęp do dziewczyny. Bardzo się przeliczyła.
Sobota, 23 października.
Przekroczył próg, a mały dzwoneczek nad szklanymi drzwiami zadzwonił wesoło, powiadamiając wszystkich w pomieszczeniu o przybyciu nowego klienta. Pracownik za ladą rzucił spojrzeniem w stronę Ivora i wrócił do obsługiwania kasy. Dwudziestosześciolatek znajdował się w kawiarni zapełnionej kolorem zielonym i pomarańczowym. Ściany były w kolorze limonki i bieli, a jedna ściana narożna była wyłożona białą cegiełką. Pomarańczowy kontuar, w kształcie litery L obok, którego stała witryna ekspozycyjna z różnymi słodkościami, znajdował się zaraz obok drzwi prowadzących na zaplecze. Nad ladą wisiał jasny neon z nazwą lokalu.
Brunet złożył zamówienie przy kasie i odszedł w kierunku wolnego i czystego stolika. Zasiadł na fotelu w stylu retro przy drucianym stoliku z dębowym blatem i kilkoma kaktusami umieszczonymi na nim. Czekał na czarną kawę, gdy dzwoneczek wydał z siebie dźwięk.
Do kawiarni weszła ubrana na czarno dziewiętnastoletnia, Ava Stone. Już miała się kierować do kontuaru, kiedy jej spojrzenie skrzyżowało się z niebieskimi tęczówkami mężczyzny. Uśmiech wstąpił na jej usta i zmieniła kierunek, podchodząc do stolika Ivora.
ー Hej. Dawno Cię nie widziałam. ー przystanęła przed brunetem. Parsknęła. ー Przychodzisz jeszcze na cmentarz, czy skończyłeś tam z robotą?
ー Cześć Ava, nie spodziewałem się tutaj ciebie. ー wstał z krzesła, aby się z nią przywitać.
Jeśli ktoś liczył na prawdomówność z ust Ivora Moreno, z pewnością już dawno się przeliczył.
ー Wpadłam tylko zamówić coś szybko na wynos.
ー A może usiądziesz na chwilę? ー westchnął, wskazując na krzesło naprzeciw niego.
ー Nie wiem czy...
ー Nie musisz przecież siedzieć ze mną w nieskończoność. Wystarczy, że poczekasz ze mną na swoje zamówienie. ー zaproponował. Ruszyła zatem w kierunku kasy, informując go wcześniej, że w takim razie idzie szybko złożyć zamówienie i zaraz będzie z powrotem.
Patrzył jak odchodziła, stawiając nogę za nogą. Cała ubrana na czarno w żałobny strój. Na stopach miała zamszowe czółenka, które częściowo okrywały szerokie nogawki ciemnych dzwonów. Długi wełniany płaszcz sięgał do kolan i zapięty, zakrywał ubranie jakie miała pod spodem. Na szyi przewiązała beżowy szal, który był jedynym kolorowym elementem jej stroju.
Zagapiony w dziewczynę nie zauważył stawianej przed nim filiżanki kawy. Kelnerka posłała mu firmowy uśmiech i życząc miłego popołudnia, odeszła.
Ivor czekał kilka minut, kiedy Ava stała w kolejce. Nadeszła jej kolej, szybko złożyła zamówienie i zapłaciła zbliżeniowo kartą.
ー Jestem już. ー zajęła miejsce na musztardowym fotelu w stylu lat siedemdziesiątych. Zmrużyła oczy na bruneta. ー Więc, nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
ー Różnie to wygląda. ー zaśmiał się. ー Pracuję w kilku firmach na zlecenie.
Oh, wcześniej o tym nie wspominał, gdy zapytany co robi poza pracą kilka dni wcześniej, z trudem wymienił swoje hobby. Wtedy jego odpowiedź i tak była niedoprecyzowana.
Wziął łyka napoju i zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. W tym czasie Ava zrozumiała, że to idealny moment, aby lepiej przyjrzeć się mężczyźnie.
Ciemne, a wręcz kruczoczarne przydługie pasemka włosów, rozdzielone przedziałkiem na środku głowy spływały po bokach jego twarzy. Ciemniejsza karnacja, chociaż wyraźnie zmizerniała. Musiał być zmęczony co widoczne pod granatowymi oczami ciemno fioletowe worki. Miał gęste brwi i długi, prosty nos. Wystające kości jarzmowe doskonale komponowały się z ostrymi rysami twarzy. Ubrany był w ciemno zielony, pleciony sweter, czarne joggery i ciężkie wojskowe buty.
Ava posiedziałaby z nim dłużej, ale gdy już miała otwierać usta, żeby ponownie nawiązać rozmowę z końca pomieszczenia zawołano ją po odbiór zamówienia. Spojrzała na zegarek i z przykrością stwierdziła, że jeśli chce zdążyć na babskie spotkanie musiała już iść. Pożegnała się cicho z Ivorem i wstała odebrać kawę w papierowym kubku, po czym posyłając mu ostatnie spojrzenie opuściła kawiarnie.
***
Wszystkie dni, które Ava w ostatnim czasie mogłaby nazwać złym snem miały być niczym w porównaniu do koszmaru, który miał nadejść w ostatnią październikową noc.
CIĄG DALSZY NASTĄPI...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top