Es Amor
Autor: Alen
Es Amor
Słońce rzucało ostatnie promienie, by lada chwila schować się za horyzontem. Rozłożystymi gałęziami miotał lekki wiatr dając tym samym cień na niezdeptaną ścieżkę i wytchnienie po tak upalnym dniu. Ptaki grały symfonię dla uszu, którą raz po raz zakłócało pociąganie nosem, bowiem jakiś śmiałek odważył się zdeptać ową ścieżkę. Śmiałkiem ów była dziewczyna bardzo samotna. To pierwszy raz kiedy uciekając przed własnymi myślami upokorzona i zdeptana niczym robak zagłębiła się dalej niż zwykle. W chwilach takich jak te zastanawiała się nad sensem istnienia, bo po co to wszystko, gdy nikt cię nie potrzebuje i jesteś zdany sam na siebie, gdy powtarzane wciąż obelgi i bluzgi tworzą przewlekłe dziury w sercu, które jeszcze mają nadzieję na zapełnienie. W końcu nadzieja umiera ostatnia. Czyż nie? Łzy dawały Ricie oczyszczenie, dlatego rzewnie je wylewając szła byle przed siebie. Kiedy z jej zielonych , zmęczonych i utrapionych oczu po rozgrzanych policzkach spłynęły ostatnie łzy, zdecydowała się zagłębić jeszcze dalej. I tak już jest wystarczająco daleko. Stawiała zatem kolejne kroki przedzierając się przez trawę, która nieprzyjemnie łaskotała jej nagie kostki. Zieleń wokół zdawała się działać kojąco na zbłąkaną duszę Rity, lecz nie sprawiło to, iż przeczucie, że stanie się coś złego i strasznego , być może nawet stało się niegdyś tutaj nie opuszczało jej głowy, która aż pękała od nadmiaru wszystkiego. Objęła się ramionami tworząc marną imitację poczucia bezpieczeństwa. Obraz na powrót zaczął jej się rozmazywać, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Nie liczyło się już zupełnie nic.
Nagle zamrugała, gdy dostrzegła, że znajduje się w przestrzeni gdzie drzewa jakby rozstąpiły się , a na uboczu dość sporej owej przestrzeni stoi krwiście czerwony budynek z jakimiś rosyjskimi ( jak zgadywała) czarnobiałymi napisami. Okna , cóż z nich zostały jedynie odłamki szkła. Aura tego miejsca wprawiła ją w dziwny nastrój niemal melancholijny. Czuła się nieswojo, kiedy nogi same prowadziły ją do wejścia. Przetarła twarz drżącymi rękoma i pchnęła masywne czarne drzwi. Znalazła się w środku baru. Już nie było odwrotu. Królowały tu czerwień, brąz i czerń . Przy ladzie stały pomalowane na bordowo wysokie krzesła. Za nimi znajdowały się szklane stoliki otoczone pufami. Postąpiła kilka kroków naprzód wchodząc do następnej części lokalu, która niczym nie różniła się od poprzedniej poza dodatkiem maszyn do grania z boku i korytarza, który jak mniemała prowadził na zaplecze. Miejsce wyglądało niczym z horrorów: opuszczone, mroczne i zakurzone, o czym przekonała się przejeżdżając knykciami po obiciu puf. Wszystko wyglądało brudno, a zwisające pajęczyny odstraszały. Obróciła się na pięcie chcąc szybko opuścić ów budynek i wrócić do domu, gdyż przerażenie i strach opanowały niemal ją całą oraz przyczyniły się do drżenia rąk choć tak naprawdę był to opuszczony budynek jak tysiące innych opuszczonych budynków, a jednak tak magicznie inny. Przeczucie jej nie zawiodło. Kiedy przechodząc koło lady dostrzegła siedzącą za nim kobietę o urodzie zapierającej dech w piersiach, przerażenie wymalowane w jej oczach zastąpił zachwyt. Rita jak zaczarowana patrzyła na uśmiechniętą bladą twarz i ciemne oczy pełne bólu, którym emanował niemal każdy skrawek zarówno ciała jak i duszy tej kobiety. Hebanowe włosy kaskadami loków opadały na plecy. Cała postać sprawiała wrażenie znużonej. Można by rzec niewyspanej jakby ktoś wybudził ją z wieloletniego snu.
- Usiądź moja droga - oznajmiła anielskim i słodkim głosem, wyrywając Ritę z zamyślenia, dobrze wiedząc, że była jego powodem. Odgarnęła z niebywałą gracją ciemny lok i ponownie spojrzała na osiemnastolatkę. Ta zaś jakby nie mogła wydobyć z siebie głosu posłusznie usiadła na barowym krześle, chowając twarz w zgiętych łokciach.
- To.. sen..- wymamrotała zacinając się oraz chaotycznie rozglądając po wszystkim, co ją otaczało.
- Raczej przeznaczenie, że tu jesteś - poprawiła ją ciemnowłosa piękność ze słyszalną goryczą w głosie- widzisz bowiem, z miejscem tym wiąże się pewna legenda, niewielu ją pamięta, a o owym barze nikt zdaje się nie mieć pojęcia - wzięła głęboki wdech - a ty jednak tu dotarłaś.
- Ja.. ja trafiłam tu przypadkiem - odpowiedziała jej szybko dziewczyna.
- Wiem moja droga. Nikt o zdrowym zmysłach, znający przeszłość nie odważył by się tu wejść. - westchnęła utrapiona - Pozwól więc, że ci ją opowiem - oznajmiła z entuzjazmem nazbyt wielkim.
- C-co więc się tu stało?- spytała nastolatka marszcząc brwi i wygodniej usadawiając się na stołku. Opierając łokcie na ladzie, a na dłoniach ściśniętych w piąstki głowę.
Rozmówczyni spojrzała na nią z błyskiem w oku wygładzając swą czarną suknię , która zdawała się mieć zarówno wiele innych kolorów jak i ten jeden. Następnie sama usadowiła się na krześle mętnym spojrzeniem lustrując twarz dziewczyny. Wtedy to jej głowę nawiedziły myśli iż historia ta, tak pełna żalu, miłości, namiętności, bólu i cierpienia zawsze jest trudniejsza do opowiedzenia i nakreśla większe skazy niż na słuchaczu. Nigdy nie jest przygotowany na to, co usłyszy, a co na zawsze odbije się w jego pamięci i sercu, z którego pozostaną szczątki. Westchnęła któryś raz z kolei , patrząc na zniecierpliwioną minę dziewczyny i zaczęła:
- Były dwie siostry Noc i Śmierć, obie piękne a Śmierć...Śmierć była jeszcze piękniejsza. Legenda mówi bowiem, że owa śmierć o włosach białych jak śnieg, oczach błękitnych niczym przestworza oceanu, w których niemal można by zatracić swą duszę - spojrzała wymownie na Ritę, łącząc dłonie, na co tej zaschło w gardle - poznała mężczyznę złego i zepsutego do krzty, lecz sama stała się jeszcze gorsza, bądź była. Mawia się, że jezioro niedaleko stąd okrutnik wybrał, by zakończyć swój żywot, bowiem za sprawą owej Śmierci wróciło jego sumienie, a gdy ona stała się jak on , nie mógł tego znieść. Być może była taka od zawsze, a zło i chłód w jej sercu tylko czekały, by przelać czarę goryczy i przykryć swymi ramionami kolejną duszę. Od momentu tego, przestrzegano by czynić dobro, a sprawiedliwość zostawić siłom wyższym, bowiem Śmierć tylko czeka by zarzucić na kogoś swe sidła. Widzisz drogie dziecko najpiękniejszy owoc może okazać się niebywale gorzki - zamilkła wpatrując się w swojego słuchacza , a jej oczy stały się tak matowe, puste, pozbawione jakichkolwiek chęci. Serce Rity ścisnęło się boleśnie, gdyż w jej oczach zobaczyła swoje. Każdego dnia, w którym stawała przed lustrem miała nadzieję, iż dawny blask pojawi się znów. Nie wiedziała jednak , że po tej historii, którą jeszcze ma do powiedzenia czarnowłosa i tym, co się później wydarzy, już nic nie będzie takie samo.
- W każdej legendzie jest ziarnko prawdy. – odchrząknęła kontynuując - Pracowały w tym oto barze , a wspomniane niewielkie jezioro o wodzie tak krystalicznej , czystej i połyskującej niczym największe brylanty czy klejnoty straciło swój blask i nikt nie wie , co tak naprawdę się stało, choć legenda jasno mówi, że było miejscem samobójstwa i chociaż z pozoru nie różni się niczym spośród tysięcy innych jezior, acz to dlatego iż oczy nie widzą tego, co serce. Bar ten jest nie tyle zaniedbany, opuszczony, czy brudny , co splamiony bardziej niż ręce największego mordercy. Mężczyzna , o którym słyszałaś w legendzie dnia pewnego, przeklętego - czarnowłosa wypluła niemal te słowa zrzucając kilka szklanek spoczywających na ladzie, czym przestraszyła Ritę. Jej serce zaczęło szaleńczy galop, spowodowany tak nagłym ruchem kobiety.
- Cóż kontynuując - zaczęła na powrót, nie przejmując się zlęknieniem swojej słuchaczki - zawitał tu, przyjściem wywołując niemałe poruszenie. Ciemne włosy ułożone w nieładzie współgrały z niemal czarnymi oczami. O dziwo biło z nich ciepło. Szczękę zdobił starannie przystrzyżony zarost, a mimo ostrych rysów twarzy zdawał się być przyjazny, lecz nie podzielali tego ludzie siedzący jak na szpilkach.
- Usłużcie mi dziewczyneczki - rozległ się głęboki głos, gdy opadł na jedną z puf obserwując wspomnianą Noc oraz inne kobiety.
Więc zaraz lekko podbiegła Noc z przyklejonym uśmiechem, gdyż zupełnie nie spodobał się jej ów mężczyzna. Ponadto mimo iż go nie znała, miała przeczucie , że jest złym człowiekiem i zapewne nie przyszedłby do byle baru, jednego z gorszych w okolicy, sam wyglądając jak milion dolarów. Mięśnie na rękach opinała przylegająca granatowa koszula podciągnięta do łokci przy okazji odsłaniając tatuaże, której pierwsze kilka guzików było odpiętych. Wystylizowana została z czarnymi garniturowymi spodniami zwężającymi się przy nogawce. Na ręce widniał zapewne kosztowny zegarek, bo z czystego złota. Nie. Z. Pewnością. Nie. Pasował. Do. Tego. Miejsca.
- Co dla pana - spytała odrzucając swoje przemyślenia na bok, trzymając w drżącej ręce długopis i karteczkę. W nerwowym geście szczerzyła zęby tworzące uśmiech.
- Dla mnie będzie szkocka kochanie - rzucił nonszalancko na nią patrząc i w myślach stwierdzając, iż niezła z niej sztuka oraz, co mógłby z nią zrobić, nie zważając , że w domu czeka na niego żona z synkiem. Cóż i tak jej nie kochał. Interesy i pokój niestety w tym świecie wymagają poświęceń.
Po kilku minutach zamówienie przyniosła mu druga z sióstr, a wtedy uświadomił sobie, że czarowała jeszcze bardziej niż dziewczyna przyjmująca zamówienie. Śmiał twierdzić jakoby tamta przy niej wypadała co najmniej marnie, bo białowłosa przypominała pieprzonego anioła. Zapragnął ją posiąść, nie wiedząc , że ona jako pierwsza rzuciła na niego swoje sidła w chwili, gdy pojawił się w lokalu. Kiedy zalotnie trzepotała rzęsami, jednym haustem opróżnił kieliszek i wstał, udając się do właściciela baru. Skowytu bólu, gdy odciął mu prawą rękę nie zapomni nikt, a była to ręka, którą uścisnął dłoń swojego kata nawiązując z nim umowę. Cóż nie wypełnił jej.
***
Następnego dnia przyjechał pod bar idealnie w godzinę zamknięcia. Bębniąc palcami w blachę czarnego jak ów czasu niebo- samochodu, czekał aż zobaczy dwie piękności z wczorajszego wieczoru, a właściwie tą jedną. Zamknął oczy i wdychał powietrze relaksując się. Usłyszał głośniejszy gwar oraz stukot szpilek niedaleko. Otworzył oczy i wtedy ujrzał JĄ stojącą przed lokalem oraz kilkunastu innych ludzi, którzy wychodzili mniej lub więcej podpici. Na własnych nogach, bądź też wspierani przez kogoś. Śmierć w blasku świecącego się szyldu wyglądała niesamowicie. Zaparło mu dech w piersi. Nie zważał na to, że się nie znają, kiedy stawiał krok za krokiem idąc w jej stronę i że może ją spłoszyć, chociaż sama nie wyglądała na nieśmiałą, wręcz wczoraj zdawało mu się iż emanowała wielką pewnością siebie, a jej zadziorny uśmieszek i zalotne trzepotanie rzęsami sprawiło , że niemal poczuł się jakby rzucała na niego zaklęcie. Złapał za jej dłoń ciągnąc nieśpiesznie w stronę swojego wozu. Nie stawiała oporu. Nie bała się. Nie przeszkadzało jej to. Czuła ekscytację. Nie była każdym, kto znając go drżał na jego imię. Nie była sobą w tych emocjach i gestach bądź wszystkich słowach , które zamierzała mu powiedzieć. Jeszcze nie. Być może nawet nigdy nie była. Sam nie wiedziała kim jest. Czego nie można powiedzieć o Nocy, bo ta obawiała się o siostrę uważnie ją obserwując.
- Czego ode mnie chcesz? - spytała białowłosa niemal wylewając z siebie ekscytację wraz z tymi słowami, ponieważ spodziewała się, że mężczyzna wróci, bo jak sama uważała nie było na ziemi piękniejszej od niej.
- Poznać cię – zaczął zachrypniętym głosem - oczarowałaś mnie i chciałbym cię gdzieś zabrać i coś ci pokazać - kontynuował nadal trzymając ją za rękę i spojrzał intensywnie w jej błękitne oczy, gdy się odwrócił by ujrzeć anielską twarz, kiedy zatrzymali się przy samochodzie.
- I myślisz, że ja zupełnie jakby nigdy nic, wsiądę z tobą i pojadę nie wiadomo gdzie? - spytała udawanie oburzonym głosem, wyrzucając ręce w powietrze i popatrzyła w jego ciemne, pełne wielu obietnic, oczy .
- Jestem Olivier - rzucił w przyjaznym śmiechu, wydobywającym się z jego gardła - znasz mnie już - wzruszył ramionami, gestem ręki zapraszając ją by wsiadła.
Więc wsiadła. Pieprzona miłość od pierwszego wejrzenia. Świrnięta Śmierć. Dobroduszna Noc.
***
Przez następny tydzień Śmierć miała niebywale dobry humor. Pomimo swojego wiecznego pesymizmu i niechęci skrywanymi pod wieloma maskami, codziennie zastanawiając się, którą założyć na swą urodziwą twarz, wylewała się z niej radość. Tak obca jej sercu. Dnia owego , gdy pojechała z Olivierem na pobliskie jezioro, które wyglądało magicznie, siedząc na masce obserwowali gwieździste niebo. Rozmawiali do bialutkiego rana. Czuli się jakby znaleźli swoje bratnie dusze. Wtedy to dowiedziała się , że ma on żonę i siedmioletniego syna, lecz jej nie kocha, a związał się z nią , by załagodzić spór pomiędzy grupami i zawrzeć pokój oraz wzajemne wsparcie. Było jej to na rękę, bowiem w jej głowie zrodził się iście okrutny plan nawet jeśli miała wkroczyć w świat przestępczości.
- Boję się ciebie, kiedy jesteś taka radosna - zagaiła Noc, obserwując jak jej siostra tanecznym krokiem lawirowała pomiędzy trunkami i szklankami przecierając je szmatką.
- Daj spokój - machnęła jej lekceważąco ręką.
- To ty daj sobie spokój i przestań niszczyć każdego kto się tobą zainteresuje. Zobaczysz, że kiedyś wpadniesz w swoje własne sidła, a wtedy nie pomoże ci już nikt - zrugała ją. Nie krzyczała. Mówiła spokojnie, bo wiedziała, że krzykiem niczego nie zdziała, więc upustem jej złości stała się szklanka. Z hukiem położona na ladę pękła.
- Posprzątaj to. Nie niszcz więcej szklanek, które wpadną ci w ręce. Zobaczysz, że kiedyś w końcu zranisz sobie ręce zbierając je, a wtedy już nic nie da rady - uśmiechnęła się szyderczo, w duchu naśmiewając się z Nocy.
Ta zaś olewając słowa siostry i wplątane w nie drugie dno, pomaszerowała na zaplecze po zmiatkę. Pozwoliła łzie spłynąć po policzku. Była ona wynikiem rezygnacji, bo wiedziała, że tym razem naprawdę stanie się nieszczęście. Nigdy się nie myliła. Choć próbowała zmienić przypisany im los, to coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu iż to na nic, biorąc po uwagę usposobienie Śmierci.
Pieprzony Romeo. Pieprzona Julia. Historia do korekty. Czas start.
***
Olivier nie próżnował. Tydzień od pamiętnej nocy przy jeziorze, postanowił ,że odtąd będzie zabierał tam dziewczynę codziennie. To będzie ich miejsce. Dlatego po miesiącu słodkich słówek, długich rozmów zdecydował, że zrobi coś niesamowitego. Ubrany w elegancką białą koszulę, narzuconą śnieżną marynarkę perfekcyjnie współgrającą z garniturowymi białymi spodniami nie mógł się doczekać, aż Śmierć pojawi się nad jeziorem. Sam przyjechał wcześniej. Czarny koc rozłożył niedaleko od wody. Na środku ułożył kilka świeczek. Zapalił je. Wokół były porozkładane owoce w koszyczkach, sosy i ogrom pankejków w dużej porcelanowej misce, zdobionej w niebieskie kwiaty. Całość dopełniały dwie butelki czerwonego wina na skraju kocu i krystaliczne kieliszki. Otworzył bagażnik, by wyciągnąć wielki bukiet róż, gdy patrząc na telefon zorientował się , że zaraz zamykają bar i jego piękność lada moment się zjawi. Zawsze przychodziła na drugą zmianę i pracowała od 14 do zamknięcia. Zawsze spotykali się nocą. W dzień miał zbyt wiele spraw na głowie, a ona odsypiała. Taki układ spotkań pasował im obojgu idealnie. Odwrócił się, kiedy delikatna ręka dziewczyny dotknęła jego ramienia. W białej sięgającej kolan sukience, której góra była obcisła a dół rozkloszowany, w rozpuszczonych lokowanych włosach kaskadami opadającymi na plecy, w naszyjniku z zawieszką serduszka od niego, w pomalowanych na czerwono ustach , wyglądała tak niesamowicie. Niczym istota zesłana prosto z nieba, przeznaczona tylko dla niego. Był oniemiały.
- Jak klimatycznie ...to słodkie, że przygotowałeś to wszystko dla nas - stanęła na palcach, by pstryknąć go w nos, po czym złożyła delikatny pocałunek na jego policzku. Delikatny jak skrzydełko motyla.
- Przez ciebie staje się miękki – stwierdził, ale nie mógł zaprzeczyć , że klimat był nie do podrobienia. Gwieździste niebo. Świeczki rzucające nikłe światło na panujący wokół mrok. Romantyczna kolacja i do tego za kilka godzin będą oglądać wschód słońca. Czy istnieje zatem cudowniejszy moment na wyznawanie swoich uczuć?
Białowłosa zaciągnęła się zapachem róż podziwiając ich piękno. Od zawsze je uwielbiała. Odłożyła je na bok i usadowiła się siadając na kocu tak by być naprzeciwko ukochanego.
- Dlaczego nazywasz się akurat śmierć? - zapytał sięgając po koszyk z truskawkami. Wziął jedną między palce dając do ust białowłosej, która odgryzła połowę truskawki. Drugą zjadł on.
- Hmm.. - odchrząknęła , gdy przełknęła owoc - widzisz matka moja była dziwną kobietą. Nie rozmawiała za wiele ze mną, ani Nocą, co zresztą wiesz, bo ci opowiadałam. Czasami gdy pytałam ją o moje imię zbywała mnie. Później się do niego przyzwyczaiłam, lecz zazwyczaj wszyscy mówią do mnie White, bo niemal zawsze ubieram się na biało więc przez to , a no i że mam białe włosy - mówiąc to przeczesała je ręką.
- Dla mnie zawsze będziesz aniołem w ludzkiej postaci White.. moim sercem – zadeklarował, ostatnią część szeptając, co spowodowało jej szeroki uśmiech.
Chwilę później zajadali się pankejkami z czekoladą i syropami, popijając je winem oraz śmiali się perliście z opowieści Oliviera, o tym jak żałośni są ludzie i zabawne tortury, błagania o litość i groźby. Śmiali się z własnego zepsucia, bowiem jak krzywda innych, może tak rozbawiać? Mężczyzna przybliżył się, lustrując spływającą z kącika ust White czekoladę. Ręką chwycił jej policzek, przejeżdżając językiem po swoich spierzchniętych ustach. Nie minęło dużo czasu, a znalazł się on na wargach dziewczyny, zlizując z nich słodkość. Białowłosa szybko zainicjowała pocałunek pełen namiętności i grzesznych obietnic. Ich ręce błądziły po swoich ciałach. Oddechy mieszały się. Brunet chwycił ją w talii i posadził na sobie na udach. Przeniósł wargi na jej szyję , którą boleśnie przygryzł. Miejsce ugryzienia zassał tak nagle i szybko, że zabrakło jej tchu.
- Powiedz, że mnie kochasz i chcesz tylko mnie - oparła policzek o jego policzek, zaczynając przekładać między palcami włosy bruneta, lekko za nie pociągając. Była to znacząca deklaracja. Potrzebowała ją od niego usłyszeć.
- Kocham tylko ciebie, chcę cię i pragnę. – zadeklarował odrywając się od jej szyi i oglądając soczyście bordową malinkę pozostawioną przez siebie - Teraz każdy wie, że jesteś moim utrapieniem – wyszeptał wprost do jej ucha.
- A ty moim - zreflektowała się przyciskając wargi do jego ucha.
Brunet jednym szarpnięciem zdarł z niej sukienkę, a ona nie pozostając mu dłużna zaczęła rozpinać guziki koszuli, przy czym składając mokre buziaki na jego torsie. Ścisnął jej pierś i kciukiem zaczął drażnić sutek przez cienki koronkowy stanik. Jej oddech przyśpieszył, a drżące ręce odpięły guzik jego spodni. Całował niemal każdy skrawek twarzy swojego piekielnie seksownego anioła. Położył jej ręce na swoich policzkach, kiedy złączyli usta w dzikim pocałunku. Brunet wyciągnął swoją męskość i wszedł w nią mocnym ruchem , przenosząc ręce na jej pośladki, które boleśnie ścisnął. Gryzła i lizała jego wargi przepełniona gorzką słodyczą. Było jej gorąco. Za gorąco . Gdy brunet poruszał się coraz szybciej i mocniej, ona zaciskała się na nim pojękując mu do ucha. Orgazm przejął ich ciała więc złożyli na swoich ustach ostatniego buziaka. Wtuleni w siebie patrzyli w błyszczące gwiazdy. Złączeni w czystej przyjemności myśleli tylko o tym, jakie życie jest piękne.
Amor przybierze postać dręczyciela, zakazując miłować przyjaciela.
***
Rok później
Morderca zawsze nim pozostanie. Olivier zaślepiony ogromną miłością do Śmierci wciąż musiał udowadniać jak bardzo ją kocha. A ona była taka okrutna. Jak kat. Noc rzewnie wylewała łzy klęcząc przed grobem swojej siostry. Dusiła się nimi. Tak bardzo wszystko ją bolało. Tak bardzo bolało ją serce. Chyba pękło. Nieodwracalnie. Pozostała pustka i palące poczucie winy. Ostrzegała siostrę, by dała Olivierowi spokój, by nie niszczyła kolejnego człowieka, mimo iż zasługiwał na wszystko , co najgorsze, torturując ludzi, którzy łamali dane mu słowo. Nie dając cienia szansy na jakąkolwiek ugodę. Zabijając i nie zważając na nikogo ani nic. Nie posłuchała, kiedy błagała ją na kolanach żeby nie uśmiercali jego żony, która rzekomo miała zawał. Pieprzony świat kłamców. Miała jeszcze nadzieję , że Śmierć chociaż po jej zabiciu da sobie spokój. Przecież mogli być szczęśliwi z Olivierem. Kochał ją.
- Nie bądź smutny. – powiedziała wówczas białowłosa melodyjnym głosem, siadając na nim okrakiem i umieszczając jego ręce na swoich biodrach. Podczas gdy otarła się o niego sapnął cicho - Tylko nam przeszkadzała, a teraz będziemy szczęśliwi - wytłumaczyła jak małemu dziecku składając słodkiego buziaka w sam środek jego ust. Zagłuszył wyrzuty sumienia. Choć nie kochał tej kobiety, szanował ją. Miał syna, któremu zabił matkę faszerując ją tabletkami otrzymanymi od swojej ukochanej. Czuł się z tym po prostu źle.
Nie posłuchała, kiedy Noc błagała ją na kolanach by przestała kazać mu zdobywać coraz to szlachetniejsze, coraz trudniejsze do zdobycia oraz kosztowniejsze brylanty, klejnoty i biżuterię. Dawała jej ją potem w prezencie, mówiąc że skoro ona ma tak anielskie życie, musi wynagrodzić siostrze marnotę.
Nie posłuchała, kiedy Noc błagała ją na kolanach krztusząc się łzami , by przestała kazać zabijać mu coraz więcej osób. Nie tylko zdrajców , co niczemu winnych ludzi. Robiła to dla własnej rozrywki. Śmierć chełpiła się bowiem rozżalonymi głosami , przepełnionymi trwogą i błagającymi o litość. Uwielbiała przerażenie. Wraz z Olivierem sięgali po coraz to nowsze narzędzia tortur. Zrobiła z niego pieprzoną maszynę do zabijania.
Po ślubie stała się jeszcze gorsza choć przed nim zdarzało się wiele chwil, a jeszcze więcej momentów i zdarzeń kiedy byli tak szczęśliwi . W noc poślubną kochali się bez opamiętania. Oddał jej całego siebie. Ciało przy ciele. Dusza przy duszy. Złączeni błogą rozkoszą. Złączeni przysięgą. Potem wszystko pękło niczym szklana bańka. Nie była tym aniołem, którego poznał. Za którym szalał. Wciąż oczekiwała deklaracji. Wciąż oczekiwała, żeby udowadniał jak bardzo ją kocha. Poślubił potwora w ludzkiej skórze.
Wraz z ośmioletnim synem postanowił wybrać się nad pamiętne jezioro. Nie odwiedzali go już z White. Nie bywali tam. Każde wspomnienie dawnej White go bolało. Raniło. Myślał ,że nie ma uczuć , nie ma serca więc kiedy oddał je w niepowołane ręce i skierował swoje głęboko skryte uczucia do niej, mając nadzieję na szczęście wszystko legło w gruzach. Nadzieja umiera ostatnia. Jego już umarła.
- Tatusiu... nie - rozległ się spanikowany głos, gdy będąc już nad jeziorem Olivier wskoczył do rzeki i nie zamierzał się wynurzać , co doprowadziło do paniki małego Williama- jego synka.
Zaczął płakać. Chciał żeby tata się wynurzył. Chciał wejść głębiej do wody i go ratować, ale tak bardzo się bał. Sięgała mu głowy. Nie umiał pływać. Wtedy po raz pierwszy jego małe serduszko zaczęło się kruszyć. Jeszcze długo krzyczał i błagał by Tata nie robił sobie żartów. Nie robił. Złamany chłopczyk klęczał przed jeziorem i wylewał z siebie tryliardy łez. Takiego znalazła go Noc, której serce boleśnie ścisnęło się na ten widok, bowiem wiedziała już, że jej siostra doprowadziła do tragedii. Wielkiej tragedii.
Niedługo potem, gdy już udało jej się uspokoić małego Williama, razem wzięli telefon Oliviera i zadzwonili do Śmierci, by odebrała chłopca. Przyjechała natychmiast. Mimo iż była okrutna, dla niego starała się być najlepszą zastępczą matką. W końcu sama doprowadziła do utraty jego poprzedniej.
- Co się stało i gdzie do kurwy Olivier- zapytała rozdrażniona patrząc na Noc, kiedy znajdowali się w kuchni w ich przepięknym domu.
- On.. on się z-zabił - wyjąkała jej siostra , współczująco patrząc na dzieciaka. Wiedziała, że trauma jeszcze długo będzie mu towarzyszyć. Jak nie całe życie.
Śmierć popatrzyła niedowierzająco na oboje. Zamarła z ręką przy ustach. To przecież niemożliwe. Pierwsza w jej życiu łza, potoczyła się po policzku i spłynęła na rękę. To takie żałosne. Zawsze sprowadzała śmierć i nieszczęście na osoby które.. które kochała. Nie ujrzy go już nigdy. Nie usłyszy kolejnych tak niszczących deklaracji. Nie będzie nikogo, kto ją szczerze kocha. Nie będzie mężczyzny, który wielbił każdy skrawek jej ciała i duszy. Był w stanie przewrócić dla niej jebany świat gdyby tylko sobie zażyczyła. Już nigdy nie usłyszy tego pięknego głosu zapewniającego jak bardzo ją kocha. Zabiła go. Jest potworem. Przecież była jego aniołkiem. Dlaczego?
- Idź na górę William - zwróciła się do chłopca zimnym głosem.
Nie chciał żeby tak do niego mówiła. Jak miał uratować tatę skoro nie umiał. Nie mógł wejść dalej. Utopiłby się. A może gdyby po kogoś poszedł. Z duszącym poczuciem winy obrócił się na pięcie i zaczął biec po schodach do swojego pokoju.
- Żałuję.. - wyszeptała białowłosa zwracając się do siostry. W amoku sięgnęła do półki wyjmując nóż i wbijając wprost w swe lodowate, pokruszone, pełne zrozumienia dla własnych czynów , serce. Pierwszy raz od dawna poczuła się po prostu wolna. Bowiem dopiero po śmierci zaczynamy prawdziwie żyć. Ciało nas ogranicza. Kara nie ominie nikogo, ale kiedy już się budzimy jest za późno , by jakkolwiek ją złagodzić.
Bólu, który rozprzestrzenił się po każdym skrawku ciała Nocy nie da się opisać. Codziennie przychodziła na grób i zadawała sobie jedno pytanie. Dlaczego?
Prawda jest taka, że ci świrnięci, nieobliczalni, nie panujący nad własnymi czynami, tracący prawdziwego siebie odnajdują w szaleństwie poczucie bezpieczeństwa. Bowiem żyjąc można umierać od środka, a to doprowadza do szaleńczego obłędu..
***
- To straszne - wyszeptała Rita ścierając łzy z rozgrzanej twarzy. Miłość może tak niszczyć i rujnować. To aż niesamowite. Zdała sobie sprawę , że czasami sama ta wartość nie wystarczy żeby być szczęśliwym. Podatna jest na ból i cierpienie bardziej niż inne wartości. Mimo, że jest niczym najpiękniejszy kwiat, jak każdy niepielęgnowany usycha. Kruszy się. Obumiera. Jak obumarły serca Śmierci i Oliviera. Wszystko da się naprawić, lecz biegu tej historii nie zmieni nikt. Czas się nie cofa. Czas biegnie.
- Tak, to prawda. – przytaknęła jej kobieta – William dzisiaj obchodzi dwudzieste trzecie urodziny – dodała uśmiechając się, lecz uśmiech ten nie dosięgnął jej oczu. Były. Cholernie. Puste.
Dziewczyna po raz ostatni na nią spojrzała. Nie rozglądała się wokół. Nie chciała pamiętać tego miejsca. Nie chciała myśleć o tym, że ktoś tu komuś odciął rękę. Nie chciała pamiętać, że to właśnie tutaj doszło do spotkania dwóch osób, które zrujnowało wszystko i wszystkich. Żałowała, że pozwoliła czarnowłosej opowiedzieć tę historię. Nie wiedział jednak, iż to ona była Nocą. Wiele kosztowało ją opowiedzenie wszystkiego, lecz chciała przestrzec, by serca, które pragnie kochać nie oddawać w niepowołane ręce. Bowiem czeka je zagłada. Rita nieświadoma tego zeskoczyła z krzesła, by jak najszybciej wyjść z baru. Tego było dla niej zbyt wiele. Za dużo jak na jeden raz. Zakręciło jej się w głowie. Ignorując to, wyszła w końcu zaczerpując świeżego powietrza. Przymknęła oczy, a kiedy je otworzyła dostrzegła stojącego kilka kroków od niej mężczyznę o blond czuprynie i błękitnych oczach. Piękniejszych od uwielbionych niezapominajek. Patrzył na nią intensywnie.
- Jestem William, a kobieta z którą rozmawiałaś jest Nocą - oznajmił głębokim głosem, przyprawiającym o ciarki.
- W takim razie wszystkiego najlep... zaraz co!? – wykrzyknęła czując jak jest jej coraz duszniej. Uszczypnęła się w rękę. Nic nie zniknęło. To nie sen. Gorąc opanował całe ciało, a przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Spojrzała na niego zamglonym wzrokiem, a wtedy wszystko uderzyło w nią z podwójną siłą. A potem zaszumiała jej w głowie. Później była już tylko ciemność. Blondyn znalazł się przy niej, wykazując się refleksem godnym podziwu. Trzymał ją mocno wspartą na jego klatce piersiowej. Wsuwając ręce pod jej kolana, stwierdził iż jest bardzo, ale to bardzo ładna.
Ukochany, choć prędzej niechciany. Znany z historii, zbyt późno poznany. Amor przybiera postać dręczyciela, każąc miłować wybawiciela.
Koniec
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top