Czy ten dzień może być gorszy?

Autor: EMYourdevil


-Kurwa!- Wykrzyknęłam, ręką próbując zapanować nad burzą ciemnych włosów, które były roztrzepane w każdą możliwą stronę.- Czy ten dzień może być gorszy?- Zapytałam, ciałem będąc zwrócona w stronę metra, które dosłownie, gdy przyszłam,- a raczej przybiegłam- najzwyczajniej w świecie odjechało.

Wplatając swoje dłonie w burzę poplątanych ze sobą sprężynek, próbowałam zapanować nad swoim oddechem i szkarłatnym rumieńcem, który zdobił moje policzki.

Czułam jak pod materiałem białej koszuli ozdobionej mokrą plamą w odcieniu kawy, prześwitywała koronka czarnego stanika, który opatulał moje krągłe piersi.

Czułam jak pod skórą, która ochraniała mój biust, odzywało się serce, które wybijało przeraźliwie szybkie tempo.

Czułam, jak w moich żyłach płynęła coraz większa ilość frustracji.

Najchętniej podeszłabym do jakiejś ściany, czy śmietnika, kopnęła go, jak najmocniej tylko mogła, po czym wykrzyczałabym w przestworza wszystko to, co leżało mi na sercu, ale zamiast tego, udałam się w stronę łazienek, miętoląc w dłoniach skórzany materiał paska od torebki.

Z miną obrażonego dziecka, które postanowiło, że wyprowadza się z domu, podeszłam do lustra, w którym dostrzegłam zmęczoną życiem kobietę.

Kobietę, której skóra była znacznie jaśniejsza niż zazwyczaj; pod jej oczami malowały się popielate wory; usta, które zazwyczaj były pomalowane krwistoczerwoną pomadką, tego dnia spierzchnięte; włosy, które powinny być rozczesane i związane czerwoną bandaną, którą posłużyłaby się jako gumką do włosów, a jej koniec leżałby na plecach, zostały roztrzepane przez wiatr w każdą możliwą stronę i poplątane ze sobą. W oczach tej kobiety, zamiast dostrzec pewność siebie, którą aż emanowała, widniało zawiedzenie i frustracja. Zawiedzenie spowodowane samą sobą, tym, że nie udało jej się dopiąć swojego; że zawiodła siebie; że po raz kolejny dała wygrać rodzicom; że po raz n-ty będzie widzieć w ich oczach pogardę i obrzydzenie. Pogardę i obrzydzenie spowodowane niewinnym dzieckiem, które nie miało prawa, aby zdecydować, czy chce, czy nie, aby się urodziło. Frustrację, która zrodziła się z każdej rzeczy, która jej się nie udała.

Nagle do moich uszu dotarł dźwięk mojego dzwonka telefonu. Z wnętrza czarnej torebki, wyjęłam czarny telefon, który na złość był na samym dnie materiału. Z brwiami jeszcze bardziej do siebie ściągniętymi, przesunęłam palcem po ekranie, odbierając telefon od Liv.

-Laska, gdzie ty się podziewasz?!- Do mojego umysłu, który nadal odczuwał skutki wypitego wczoraj alkoholu, dotarł wściekły głos rudowłosej. Oczami wyobraźni już widziałam, jak wymachuje swoimi aż nazbyt wypielęgnowanymi dłońmi, których skóra był sucha jak wiórki kokosowe.

Wywróciłam tęczówkami, ściągając brwi jeszcze bardziej, a pionowa zmarszczka pomiędzy nimi, niczym za dotknięciem magicznej różdżki, uwydatniła się. Przyłożyłam, palec wskazujący i środkowy do pulsującej skroni, która aż prosiła się o chociażby lód, który złagodziłby wszelkie dolegliwości.

-Daj mi spokój Liv.- Powiedziałam, ponurym głosem, gdy byłam pewna, że mój głos nie załamie się z bólu, który owinął sobie wokół palca mój układ nerwowy.

-Jakie do kurwy nędzy „daj spokój"?! Nie ma z Tobą kontaktu od wczorajszej domówki, a ty jedyne, co mówisz to „daj mi spokój Liv"?!- Wprost wykrzyczała do słuchawki. Oddaliłam telefon od ucha, aby moje ciało nie ucierpiało od wybuchu jej emocji, lecz moją głowę po raz kolejny przeszła fala bólu, który chciał wydostać się z mojej głowy, ale niestety coś mu nie wychodziło i jedynie powodował mi ból.

-Ale to nie Tobie do kurwy nędzy rodzice zabrali praktycznie wszystko, co miałaś!- Zdenerwowana, uniosłam swój głos, który w żaden pozytywny sposób nie zadział na moje ciało, które i tak już było z każdej strony opatulone przez ciasne ramiona demona bólu. Demona, który postanowił kogoś podręczyć, a padło na mnie.

-Dziwisz się?! Byłaś pierdoloną wpadką, która nie miała prawa ujrzeć światła dziennego, a teraz narzekasz na ludzi, którzy dali Ci życie; którzy dali Ci miejsce do spokojnego egzystowania?!- Po raz kolejny po drugiej stronie usłyszałam podniesiony głos rudowłosej, ale nie był on odziany jedynie w złość, a także kpinę i irytację.

Z widocznym bólem w oczach kliknęłam czerwony przycisk widoczny na ekranie telefonu, przerywając jej wywód, który już zaczynał opuszczać jej usta, które zapewne skryte były pod pomadką w kolorze nude.

Nie pohamowując łez, które aż paliły moje gałki oczne, pozwoliłam im je opuścić. Oparłam dłonie po bokach śnieżnobiałej umywalki. Nie panowałam nad ilością płynów, które płynęły po moich policzkach; nad szlochem, który rozniósł się głuchym echem po pomieszczeniu, w którym miałam nadzieję, że nikogo nie było. Nikt nie powinien być świadkiem tego wydarzenia. Bo przecież rodzina Costa jest idealna, bez skazy. Bo jakim cudem może czegoś brakować rodzinie, która od pokoleń ma w posiadaniu wiele firm, w których nazwie jest ich nazwisko? Jakim cudem córka Laurenta Santo i Stephanie Silva może cierpieć; nie cieszyć się z wszystkiego, co ma?

Cóż, prawda jest taka, że każdy niesie ze sobą jakiś bagaż. Bagaż, który aż kipi od ilości rzeczy, których doświadczyliśmy. Każda nasza cecha, czy wydarzenie musi mieć, gdzieś początek, ale koniec jest dopiero przy grobowej desce. Bo wiele wydarzeń jest początkiem, czegoś, co na wiele lat nas zmienia.

Dzieci sławnych osób dzień w dzień były poddawane próbom, które nieliczna garstka wygrywa. Bo od nas wymagało się znacznie więcej niż od naszych rodziców, którzy postawili nam wysoko poprzeczkę. Musieliśmy być wręcz idealni. Nie garbić się; mieć śnieżnobiały uśmiech; posiadać nieskazitelną cerę; mieć najlepsze oceny w klasie; promienieć na prawo i lewo pozytywną energią; cieszyć się życiem; chodzić w ubraniach zaprojektowanych przez najwybitniejszych projektantów; pokazywać się ludziom; godnie reprezentować swoją rodzinę, ale przy tym mało wydawać, być naturalnym i pokazywać się od jak najbardziej prawdziwej strony.

Pogrążona w swoich myślach i uczuciach, kątem oka dostrzegłam, że światło oświetlające pomieszczenie, w którym znajdowałam się, zaczęło migać. Tak jak i każde, które wisiało nad szklanymi materiałami, oświetlając lustra.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki spojrzałam w górę, na żyrandol, a po moim ciele przeszła fala prądu, który postawił każdy włosek na moim ciele. W powietrzu czułam zapach, który był wonią, która niczym nie różniła się od powietrza, które otaczały mnie z każdej strony, ale wyczuwalne w nim było napięcie, które nie wróżyło niczego dobrego.

Podświadomie wiedziałam, że w każdej chwili może coś się stać; niekoniecznie mi, czy człowiekowi, który właśnie przechodził obok drzwi prowadzących do łazienki.

Powoli, uważnym spojrzeniem, przyjrzałam się każdej ścianie, kabinie, lustrze, czy lampce, ale nic godnego mojej uwagi nie znalazłam. Aż po chwili głośno pisnęłam, gdy poczułam, jak całe pomieszczenie wypełnia się wodą, która miało swoje źródło w zraszaczu, który włączać powinien się w wypadku pożarów.

W pierwszej chwili pisnęłam na całe pomieszczenie tak, jak i większość ludzi, których słyszałam zza materiału drzwi zrobionych z jakiejś taniej płyty, które można kupić w pierwszym lepszym sklepie budowlanym.

W kolejnej usłyszałam przerażający dźwięk dzwonka, który informował ludzi o tym, aby czym prędzej wychodzili z budynku.

W następnej, wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł zimny prąd, który nie dość, że postawił każdy włosek na moim ciele to na szczęście, sprawił, że moje szare komórki uruchomiły się.

Czym prędzej postanowiłam wyjść z łazienki, aby tak, jak reszta ludzi, których kroki odbijały się głuchym echem po całym budynku, wyjść i tak bym zrobiła, gdybym nie usłyszała pocisków.

Pocisków, które same za siebie mówiły, że ktoś wystrzelił je z broni palnej. Przez nerwy, które aż kipiały w moich żyłach, byłam niemal na sto procent pewna, że cały budynek został okrążony przez uzbrojonych ludzi, którzy postanowili... Nawet wiem, co postanowili. Bo kto normalny i zdrowy umysłowo napada na metro?

Gdy ludzie, czym prędzej biegli do najbliższego wyjścia, ja jak skończona idiotka stałam pośrodku całego zamieszania, nie wiedząc, co zrobić. Do wyjścia nawet nie opłaca się iść, bo znając moje szczęście, gdy będę stopę od drzwi, to drogę zagrodzi mi któryś z terrorystów, a jeśli gdzieś się schowam to i tak, i siak mnie znajdą.

Stałam pośrodku pomieszczenia, obserwując ludzi, którzy z przerażenia udawali się do wyjścia ewakuacyjnego, potrącając mnie przy tym. Gdy oni ze strachu robili to, co inni, ja przemieszczałam się jedynie, co kilka kroków w daną stronę z pomysłem, co zrobić, po czym na nowo cofałam się w poprzednie miejsce, bo okazywało się, że był on fatalny.

Z przerażeniem bijącym od mojego ciała, pośpiesznie ukucnęłam, zasłaniając uszy dłońmi, gdy strzały stały się znacznie bliższe. Jak ostatnia idiotka, zamiast uciekać, gdzie pieprz rośnie, cały czas praktycznie stałam w jednym miejscu, w głowie powtarzając sobie, że jedynie spokój mnie ocali. Przez cały czas próbowałam się wyciszyć, aby móc, jak najtrzeźwiej myśleć; przypomnieć sobie każdą rzecz, jakiej się nauczyłam przez wiele lat, podczas których stąpałam na tej ziemi, ale w szkołach nie uczyli tego, jak postępować w przypadku napadu terrorystycznego.

Gdy ludzie wokół mnie piszczeli, krzyczeli, czy dzwonili do bliskich, aby się z nimi pożegnać, ja wiedziałam, że każdy by się cieszył, gdybym zginęła; byłam świadoma tego, że aby przetrwać muszę zachować zimną krew, umieć grać na czasie, muszę jedynie przypomnieć sobie wszystko to, czego nauczyło mnie życie.

Życie, które jest bardzo kruche i niesprawiedliwe. Pani Życia i Śmierci zabiera je osobom, które na to nie zasługiwały; które były aniołami na ludzkim piekle.

Dzieciom, gdy są małe, opowiada się historie o demonach, które do nich przyjdą w nocy, jeśli będą niegrzeczne, ale nie mówi im się, że prawdziwymi potworami nie są stwory naszej wyobraźni, a rzeczy, które nas na co dzień otaczają. Bo to one zabierają naszych najbliższych, a my dopiero po tym, jak ujrzymy ich ciała w trumnach, zaczynamy doceniać to, jak wiele one wnosiły do naszego życia.

Nawet nie zauważyłam, w którym momencie, moje spojrzenie stało się puste, a po policzkach przestały spływać łzy. Odcinanie się od tego, co teraz miało miejsce, udawało mi się. Zakładałam na twarz maskę. Maskę, którą przybieram codziennie, a zdejmują ją jedynie do zdjęć, aby założyć kolejną tą, która przedstawia cieszącą się z życia młodą kobietę. Zakładałam ją, gdy z kimś negocjowałam, czy kłóciłam się, bo spokój i obojętność jest najlepszą zemstą, nikt nie wie, czy wypowiadane przez kogoś słowa Cię bolą, czy cieszą.

W myślach powtarzałam sobie, abym grała, jak najlepiej tylko się da, abym przeciągała wszystko jak najdłużej tylko się da; uspokajałam się tym, że policja już zapewne wiedziała o wszystkim i planowała, jak pokonać włamywaczy, ale potrzebuje do tego czasu; wmawiałam sobie, że wszystko będzie dobrze, że spokój mnie ocali.

Widziałam, jak kilkanaście osób ubranych całkowicie na czarno w kominiarkach i z karabinami w rękach wylewa się przez każde możliwe wejście. Moje serce zaczynało szaleńczy bieg, gdy widziałam, jak ludzie, którzy biegli nagle upadali, a wokół ich ciał tworzyła się szkarłatna plama, ale dla niepoznaki miałam nadzieję, że moja twarz pozostawała spokojna, opanowana.

Byłam świadoma tego, że wszystkie drzwi zostały zamknięte na ostatni spust, a ludzi, którzy byli nieposłuszni, zostawali z miejsca zabijani, ale szłam z podniesionymi dłońmi przy twarzy, z pewnym siebie uśmiechem zdobiącym moją zmęczoną twarz i prostą sylwetką, gdy szłam w tłumie ludzi, którzy starali się trzymać, jak najdalej od osób w czerni, którzy krążyli wokół nas, kierując, ale jednocześnie pilnując.

Czułam, jak lufy broni palnych kierują się w moją stronę, gdy wychodziłam przed ludzi, którzy potulnie szli, obawiając się, co mogą im zrobić osoby ubrane od stóp do głów w czerń; czarne, wojskowe buty; czarne, sportowe spodnie; czarne koszulki, czy bluzy; czarne kamizelki kuloodporne; czarne kominiarki i równie czarne karabiny.

Czy da się być bardziej nudnym i klasycznym?

Ku mojemu zdziwieniu nie zostałam rozstrzelona, gdy wyszłam spomiędzy innych ludzi, którzy byli przerażeni tym, co za chwilę może się wydarzyć. Szłam cały czas przodem do nich z dłońmi podniesionymi w geście poddania się.

-Rozumiem, że napadacie na normalnych ludzi, którzy śpieszą się do pracy, ale po co cały ten wysiłek?- Zapytałam, idąc przodem do nich, zwracając się do najbliższego osobnika w czerni, który lufę pistoletu miał skierowaną w moją pierś.- Po co napadać na zwyczajnych ludzi w metrze, w którym nie ma żadnych kosztowności? A co jeszcze lepsze nic tym nie osiągniecie, a grozić Wam może więzienie.- Kontynuowałam, podchodząc do innego terrorysty, który również broń miał skierowaną w moją pierś.

-Nie Twój zasrany interes księżniczko.- Odpowiedział mi głos, który nagle pojawił się znikąd, przykładając mi coś zimnego do szyi. Powiedział to takim tonem, że aż się zdziwiłam, że w kimś może być aż taka nienawiść i kpina do mojej osoby.

Przełknęłam głośno ślinę, odruchowo odchylając szyję w stronę piersi osoby stojącej za mną. Czułam, jak moje serce wybija jeszcze szybsze tempo, gdy byłam świadoma, że owym zimnym przedmiotem był nóż. Na kilka sekund na mojej twarzy zamieszkał grymas przerażenia, który zakryłam pewną siebie mimiką twarzy.

Dalej kontynuowałam swoją grę, której koniec był niepewny.

Z mojego gardła uciekł śmiech. Śmiech, który głuchym echem rozniósł się po cichych ścianach budynku. Śmiałam się na pełne gardło niczym jakaś wariatka; niczym Joker bądź Harley Quinn. Ten śmiech nie był przepełniony radością, czy rozśmieszeniem, a najzwyczajniejszym przerażeniem. Przerażeniem, bo nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Nie wiedziałam, dlaczego budynek został zaatakowany akurat tego dnia; dlaczego , gdy jestem w nim ja; dlaczego ta kobieta zwróciła się do mnie takim tonem? Tonem, który sam w sobie mówił, że nie lubi się osoby, do której się mówi. Tonem, który przepełniony był jadem, nienawiścią i kpiną.

-Nie sądzisz, że to wygląda trochę dziwnie?- Zapytałam niewinnym tonem, gdy udało mi się odzyskać kontrolę nad głosem.- Tak jakbym otworzyła przeklętą puszkę Pandory. Wczoraj zostało mi zabrane niemal wszystko, co miałam. Dziś zaspałam; ktoś wylał na mnie kawę; spóźniłam się, po czym pojawiliście się wy.- Powiedziałam, zwracając się twarzą w stronę kobiety, która przyciskała zimne, ostre ostrze noża do mojej krtani.

Udawałam, że jestem spokojna; że nie bałam się tego, co może się za chwilę wydarzyć. W myślach wmawiałam sobie, że to dzieje się jedynie w mojej głowie, że jest to jedynie kolejnym spektaklem, który muszę, jak najlepiej tylko odegrać, aby publiczność była zadowolona.

Niczym szmaciana lalka szłam przed nią. Grałam na każde jej zawołanie. Byłam w jej dłoniach kukiełką, którą mogła sterować, jak tylko zechciała.

Ale na jak długo tak będzie?

Z każdym kolejnym krokiem moje ciało- a szczególnie mózg- było pod wpływem coraz większej ilości paniki. Paniki, która sprawiała, że moje nogi szły nie pewnie tak, jakby za chwilę miały przewrócić się o same siebie, a nóż wbiłby mi się głęboko w gardło.

W głowie już układam najczarniejsze scenariusze. Scenariusze, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej mroczne i krwawe. Plany tego, co za chwilę może się wydarzyć.

Z każdą mijającą sekundą nadzieja na ratunek umierała. Do ciała dopływały coraz to zimniejsze temperatury, gdy schodziliśmy cały czas w dół. Schody, którymi jeszcze dziesięć minut wcześniej, przemieszczały się tłumy ludzi zdawały się nie mieć końca. Nie były one końcem tęczy, która skrywa szkatułkę z dwudziestocztero karatowego złota.

Po moim kręgosłupie przeszedł zimny dreszcz, który postawił wszystkie włoski na moim ciele, gdy zimne ostrze noża niebezpiecznie zbliżyło się do mojej skóry.

Skóry, która tego pragnęła, jak i nie chciała całą sobą. Bo chciała ona zwiedzić planetę trzy metry pod ziemią, ale jednocześnie pragnęła innym pokazać, że to ona rządzi.

Obserwowałam zimne ściany, pokryte najróżniejszymi powierzchniami, które zostały spożytkowane przez miejscowych artystów.

Cóż, kwiatki, drzewa i pszczółki były na każdej możliwej ścianie.

Obserwowałam, jak pozostałe osoby były szturchane przez ludzi w czerni, którzy ich poniżali na każdy możliwy sposób, gdy jakieś małe dziecko zapłakało lub odezwało się.

Byłam świadkiem, jak na oczach matki jej dziecko zostało rozstrzelone.

Na sam widok tego moje serce boleśnie ścisnęło się, a w gardle pojawiła się gula, która nie chciała mnie opuścić. Odruchowo odwróciłam głowę w bok, przybliżając ją do drugiego ramienia, jednocześnie zbliżając brwi do siebie i przymrużając powieki, gdy na mojej twarzy zamieszkał grymas bólu, czego od razu pożałowałam.

Syknęłam pod nosem, gdy ostrze noża przecięło skórę ochraniającą moją krtań.

Wszędzie gdzie tylko spojrzałam była krew. Szkarłatna ciecz, która rozpryskiwała się spod już martwych ciał ludzi, którzy zostali pokonani przez osoby, które postanowiły sobie ni stąd, ni zowąd zaatakować niczemu winnych obywateli Brazylii, którzy jedynie chcieli dostać się bezpiecznie do pracy. Ludzi, którzy żyli w ciągłej rutynie, nie spodziewali się, że akurat tego dnia i w tym miejscu będzie rozlewać się krew litrami.

Krew, której brakuje we wielu jej bankach na świecie. Krwi, która mogłaby zostać spożytkowana na znacznie lepszy cel niż ozdabianie zimnych powierzchni ścian i podłóg.

Czułam, jak moje serce z przerażenia, które spowodowane było widokami, które mijaliśmy i strachem, wybijało coraz szybsze temp.

Bolało mnie całe ciało od stóp do głów. Czułam, każdy mięsień, staw i ścięgno, które nie chciały dać mi spokoju, a sprawy nie ułatwiała sytuacja, w której się znalazłam.

Czułam się, jakbym szła po wąskim moście- nad doliną, która jest kilka mili pod nim- wykonanym z cienkiego, lecz hartowanego szkła.

Z jednej strony bałam się, że się pode mną zapadnie, czym skończyłabym ze sobą, czego chciałam, ale jednocześnie pragnęłam przejść na drugi koniec tej pułapki, aby udowodnić osobom, które we mnie nie wierzyły, że umiem więcej niż oni.

Czułam, jak nóż nagle zniknął, a dziewczyna stojąca za mną popchnęła mnie do przodu.

Poczułam ból w kolanach, gdy upadłam na nie, rękoma podpierając się o zimne płytki, którymi zostało wyłożone podłożone. Wiedziałam, że na nogach odzianych w pierwsze lepsze spodnie wyjęte z szafy, będę miała wiele siniaków, a na wewnętrznych stronach dłoni będą krwawe rany, którymi krew uciekała z mojego organizmu, ale nie zwracałam na to uwagi.

Podniosłam głowę, aby rozkojarzonym wzrokiem rozejrzeć się po zimnym wnętrzu pomieszczenia.

Z chwilą, gdy mój wzrok spoczął na osobach stojących przede mną, moje serce zamarło na chwilę, pomijając kilka uderzeń, aby na nowo zacząć bić, ale ze zdwojoną siłą.

Po moim kręgosłupie przeszła nutka zimnego prądu, która postawiła wszystkie- nawet te najmniejsze- włoski na moim ciele, gdy ujrzałam małe, kilkuletnie dziecko, które całe się trzęsło, oczy miało całe załzawione, ale ze strachu nic nie mówiło. Ten chłopiec patrzył na mnie przestraszonymi oczkami. Tęczówkami w odcieniu pięknego złota. Złota, które nie przypominało tego płynnego, tego, które żyje pełnią życia, a bardziej zbliżało się do odcienia piwa podawanego w barach na obrzeżach miasta, które bardziej smakuje, jak mocz, niż jak dobry alkohol. Utrzymując kontakt wzrokowy z małym chłopcem, czułam emocje, które mu towarzyszyły.

Strach.

Ból.

Panika.

Prośba o pomoc.

Przerażenie.

Bo oczy są odzwierciedleniem nas. Naszych dusz.

Chciałam do niego podejść, powiedzieć mu, że nic mu nie grozi, że Ci panowie nie robią tego tak naprawdę, że to jest tylko film, że to nie dzieje się naprawdę, ale nagle poczułam, jak ktoś chwyta moje dłonie, które splata za plecami, związując je czymś. Czymś, co do przyjemnych materiałów nie należało.

Moją twarz przykrył grymas bólu, a z ust wydobyło się głośne syknięcie, gdy poczułam rękę wplątującą się w moje włosy, aby po chwili za nie pociągnąć, czym osoba stojąca za mną podniosła moją głowę do góry, a ja straciłam z kadru swojego wzroku chłopca.

Chłopca, który potrzebował wsparcia matki.

-Spójrz tylko na nią.- Do moich uszu dotarł kpiący głos kogoś, kto stał za mną.- Wspaniała córeczka Laurenta Santo, klęczy bezbronna przed nami.-Na dźwięk głosu tej osoby, po moim kręgosłupie przeszedł zimny prąd, który niemo powiedział mi, że jego słowa mają drugie dno. Dno, które skrywa wiele tajemnic.

Nagle poczułam, jak dziewczyna, która wcześniej mnie tu prowadziła, chwyciła w palce mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia w jej przenikliwe, ogniste tęczówki, gdy powiedziała:

-Na Twoim miejscu mała, lizałabym nam buty do momentu, aż zaczęłyby się błyszczeć.- Uważnie obserwowałam jej oczy i usta, gdy wypowiedziała te słowa z dziwną powagą w głosie.

Ton dźwięku wydobywającego się z jej krtani był owiany tajemnicą, powagą, kpiną, ale jednocześnie czymś, co mi mówiło, że nie żywi do mnie aż takiej nienawiści, jak reszta jej kompanów.

-A ja radziłbym jej błagać na kolanach o wybaczenie.- Wtrącił gość stojący na prawo ode mnie. Cóż, jego głos mówił, że jego słowa miały podtekst seksualny, a to, co sobie wyobrażał w głowie, nie byłoby przyjemne dla mnie.- Którego i tak, i siak nie dostaniesz słoneczko.- Oznajmił, chwytając za włosy na czubku mojej głowy, którymi podniósł moją czaszkę do góry, a ja po raz kolejny musiałam patrzeć komuś w oczy.

Z całych sił zaciskałam zęby, aby z mojego gardła nie wydostało się ani jedno słowo, które mogłoby zdradzić, jak się czułam, gdy każdy wokół mnie śmiał się ze słów powiedzianych przez fioletowookiego.

Czułam się bardzo dziwnie, wysłuchując słów, które oni wypowiadali. Bałam się tego, co mogło się w każdej chwili wydarzyć. Moje serce wybijało aż nazbyt szybkie tempo, gdy po jednej swojej stronie słyszałam kpiące śmiechy i parsknięcia osób, które od stóp do głów były ubrane w czerń, a po drugiej widząc ludzi, którzy kulili się, jak najbardziej tylko mogli tak, jakby chcieli się ochronić przed tym, co oni mogą im zrobić, tym bardziej że byli oni przykuci, jakimiś kajdankami do metalowych rur, które biegły wzdłuż ścian.

Nagle pisnęłam, gdy poczułam, jak nagły powiew wiatru otulił moje zmarznięte ciało.

Byłam świadoma, że została na mnie wylana woda, która sprawiła, że materiał białej koszuli przykleił się do mojego ciała, które skryte było pod materiałem czarnego stanika.

Czułam, jak moje serce zaczęło wybijać jeszcze szybsze tempo, gdy wyczuwałam na swoim biuście zimną ciecz i wścibskie spojrzenia każdego, kto znajdował się w tym pomieszczeniu.

Odruchowo chciałam przeczesać palcami włosy, aby pozbyć się ich z twarzy, ale jedynie sprawiłam, że kajdanki na moich nadgarstkach jedynie bardziej wbiły się w moją skórę. Już wiedziałam, że w tych miejscach pozostaną mi ślady na kilka, jak nie kilkanaście dni.

Z całych sił zaciskałam zęby, aby nie powiedzieć lub nie zrobić czegoś nieodpowiedniego.

-Córeczka naszego Laurenta jednak nie jest taka grzeczna.- Czułam, jak po moim kręgosłupie przeszedł nieprzyjemny dreszcz, który sprawił, że każdy włosek na moim ciele ustał, gdy po swojej lewej usłyszałam głos, który przepełniony był kpiną, ale też podnieceniem. Wiedziałam, że jego słowa były przepełnione czymś dziwnym- z jednej strony kpił ze mnie, ale z drugiej podziwiał mnie, a z kolejnej pragnął mnie.

Czułam się najzwyczajniej w świecie źle, gdy wiedziałam, że wzrok każdej osoby w tym pomieszczeniu zwrócił się w stronę moich piersi, które były dla nich niemal kompletnie widoczne.

-Czegoś się spodziewał po lasce, która jest tresowana niczym jebany pies?- Zapytała dziewczyna, której tęczówki były w kolorze szkarłatnym.

W jej głosie słyszalna była kpina spowodowana, jak zgadywałam słowami powiedzianymi przez tego typa,- który zachowuje się, jak jakiś zbok i lata z nagimi genitaliami- ale coś kazało mi wierzyć, że zdanie, które padło z jej ust miało drugie dno, jakby kpiła z osób, które uważają mnie za idealną, ale jednocześnie wiedziała przez co przeszłam i mnie rozumiała.

-Te „jebane psy" są rżnięte przez popapranych zboków na ulicy przy dzieciach, a ona urodziła się i żyje w bogactwie.–Po swojej lewej usłyszałam kolejny głos. Głos, który do ostatniej nutki przepełniony był jadem, złością i gniewem. Coś czuję, że to on jest tu „szefem", czy kimś na podobieństwo tego. -Więc zrozum Sangue, po jakiego chuja robimy to całe zamieszanie.- Warknął, przybliżając się, co wnioskuję po ciężkich krokach, które z każdą chwilą i wypowiedzianym słowem zbliżały się niebezpiecznie w moją stronę.

Czułam się jak ryba pośród setek rekinów i piranii.

Byłam kompletnie bezbronna.

Wystarczyło jedno głośniejsze westchnięcie, syknięcie, czy odetchnięcie, aby zwrócili na mnie uwagę, a wtedy przegrałabym.

Aż nagle poczułam, jak coś- a raczek ktoś- szarpnął moją głową do góry przez co z moich ciasno zbliżonych do siebie zębów, uciekło głośne syknięcie, które głuchym echem rozniosło się po szybie, w którym powinno jechać metro.

-Ta suka, nie jest przyzwyczajona do biednego życia. Życia, w którym musiałaby pracować na dwie zmiany, aby utrzymać samą siebie przy życiu.- Warknął, gdy po moim kręgosłupie przepłynął kolejny strumień zimnej fali prądu, która postawiła wszystkie włoski na moim ciele, kiedy poczułam, jego oddech na swojej szyi.

Czułam, jak moje serce po raz kolejny niebezpiecznie przyśpieszyło. Czułam jego rytm, który sam za siebie mówił, że chce uwolnić się spod warstwy kości, które odziane zostały w skórę i ubrania. Byłam świadoma wszystkiego, co działo się wokół mnie, ale strach przyćmił większość odruchów, sprawiając, że siedziałam w miejscu przestraszona, skula, a wszystkie mięśnie w moim ciele napięły się do granic możliwości.

Czułam, jak moje oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy poczułam, jak ostre ostrze czegoś małego, ale ostrego rozcięło moją skórę od ramienia aż po szyję. Byłam świadoma tego, jak z mojego gardła uciekł głośny krzyk, który został przerwany, gdy zauważyłam, że sztylet upadł z jego ręki na zimną podłogę z głośnym brzękiem.

Przede mną ni stąd, ni zowąd nagle zmaterializowała się dziewczyna o szkarłatnych tęczówkach, na którą chyba mówili Sangue, ale nie jej imię było moim największym zmartwieniem.

Bałam się tego, co za chwile może się stać, a w mojej głowie cały czas przewijało się jedno pytanie.

Co jest po śmierci?

-Tyś do końca zwariował?!- Zapytała dziewczyna, stojąc przed naszą dwójką z rękoma, które cały czas coś robiły. Gestykulowała żywiej niż niejeden tłumacz migowy w tureckich serialach, które oglądają babcie. - Ona jest znacznie cenniejsza niż cała gromada tych ludzi, a ty ją do kurwy nędzy tniesz?! Ty do jasnej ciasnej Anielki zdajesz sobie sprawę z tego, co mówił szef?!

-Mówił jedynie, że ma być żywa. Nic nie mówił o tym, że nie możemy się nią pobawić.- Odpowiedział w przeciwieństwie do dziewczyny, spokojnym tonem. Tonem, który godny był psychopaty. Bo, kto normalny mówi takim spokojnym głosem, gdy chodziło o takie rzeczy?

-Tobie to nie da się do rozumu przemówić.- Wyszeptała pod nosem, sama do siebie, kręcąc przy tym głową na boki w geście rozczarowania.

Geście, który aż nazbyt dobrze znałam...

-Daj spokój Sangue.- Odpowiedział, podchodząc do dziewczyny tanecznym krokiem.- Pobawmy się nią, nic nam się nie stanie.- Oznajmił dziwnie radosnym głosem, zawieszając jedną rękę na obu jej ramionach.

-Daj mi spokój Adaga.- Z jej ust wydobył się głos, który nie należał do tych przyjemnych. Odepchnęła go od siebie, po czym odeszła na drugą stronę peronu.

-Kobiety...- Wyszeptał cicho pod nosem, kręcąc głową na boki.

-Co kobiety?!- Wykrzyknęła, ponownie zwracając na siebie uwagę każdego, kto znajdował się w tym pomieszczeniu.

-Nic, przesłyszało Ci się.- Odpowiedział spokojnym głosem, wzruszając ramionami.

Na tę krótką wymianę zdań aż chciało się prychnąć i wywrócić oczami. Kto by pomyślał, że pośród osób, które napadły na niczemu winne metro, znajdzie się para kochanków, którzy prowadzili ze sobą rozmowę godną małych dzieci w przedszkolu.

-Gołąbeczki, mamy tu robotę do zrobienia. Nie mamy czasu na wysłuchiwanie Waszych kłopotów w raju.- Na Ziemię zwróciła ich jakaś osoba, która miała aż nadto zachrypnięty, stanowczy i przede wszystkim spokojny głos. Zdawało mi się, że na jego słowa każda osoba, która zaatakowała to metro, spięła się.

Czułam, jak w powietrzu znalazła się aż nadto duża dawka napięcia, które gołym okiem było widoczne pomiędzy każdą z osób w czerni a osobą, która najwidoczniej dopiero, co weszła. Cóż, jako osoba, która zwrócona była tyłem do tego mężczyzny, nie widziałam jego osoby i nie wiem, czy chciałam widzieć.

-Dobrze proszę Pana.- Jako pierwsza głos zabrała dziewczyna, która tęczówki miała w odcieniu szkarłatnym.

-Podnieście ją.- Nagle poczułam wzrok każdego, kto był w tym pomieszczeniu, który skupił się na mojej osobie. Już wiedziałam, że to o mnie chodziło, a jeszcze bardziej o tym się przekonałam, gdy dwójka osób, które boleśnie złapały mnie za ręce, głowę i kark podniosły mnie tak, że pomimo tego, że włosy nie miały układu nerwowego to, czułam, jakby bolały mnie one, a nie skóra wokół nich.

Czułam, jak rana zdobiąca moją szyję nadal piekła, dłonie pulsowały, włosy, aż błagały o pomstę do nieba, a usta chciały napić się, chociaż kropli wody. Wody, która jest powszechnie dostępna, ale niektórzy nawet jej nie mają.

-To tak wygląda sławna córeczka Laurenta.- Powiedział starszy mężczyzna z widoczną siwizną i zmarszczkami, które zdobiły jego czoło i okolice oczu. Miałam wrażenie, że rozmawiam ze Świętym Mikołajem, ale jego chudszą i bardziej wysportowaną wersją.

Wyczuwałam w jego głosie podziw, odrazę, ale jednak także nienawiść i kpinę, które aż kipiały. Nie wiedziałam, jakie interesy, czy cokolwiek innego, mieli oni ze sobą, ale coś mi mówiło, że grubo za to zapłacę.

Z pojawieniem się tajemniczego Świętego Mikołaja, czułam się jeszcze bardziej, jak ryba w akwarium wypełnionym aż po brzegi rekinami i piraniami, które z chęcią rozprułyby mnie na strzępy do tego stopnia, że pozostałyby ze mnie jedynie cienkie paseczki, które wyrzuca z siebie niszczarka.

-Szkoda mi będzie Twojej ślicznej buźki ślicznotko, ale cóż...- Wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem zdobiącym jego twarz. Z każdym wypowiedzianym przez niego słowem, czułam się tak, jak chłopcy z bogatych rodzin, których dziadkowie zabierają do burdelu, w którym dają mu kilka dziwek, aby wreszcie stali się „mężczyznami". -Mówi się życie.

Wdziałam jedynie, jak mężczyzna pstryka palcami, a następnie poczułam, jak zostaję po raz kolejny dzisiejszego dnia, popchnięta. Moje serce coraz bardziej rwało się do ucieczki, gdy poczułam pod swoimi pośladkami sztuczne tworzywo krzesła, na które zostałam zmuszona usiąść. Z chwilą, gdy moje dolne kończyny zostały przywiązane do metalowych nóżek krzesła, po swojej prawej usłyszałam krzyki, piski i prośby.

Chciałam się rozejrzeć na boki, aby zobaczyć, co się dzieje z tymi niczemu winnymi ludźmi, ale uniemożliwiły mi to sylwetki osób ubranych w czerń.

Moje oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy ujrzałam przy małym chłopczyku jakąś rzecz, na której migała czerwona dioda, która niemo mówiła mi, że nie wróży niczego dobrego.

Nagle poczułam silne palce, które boleśnie ściskały moją szczękę, zmuszając mnie do patrzenia na widok dziesiątek ludzi, którzy krzyczeli, płakali i błagali o wolność, o to, aby móc wrócić całym i zdrowym do rodziny, która nawet nie zdawała sobie sprawy, że bliska im osoba doświadczyła bliskiego spotkania z postrachem każdego człowieka mieszkającego w Brazylii.

-A teraz gadaj księżniczko, co wiesz na temat tych rzeczy. Za każdą Twoją zła odpowiedź jedno z nich będzie umierać.- Powiedziała osoba stojąca przede mną, pokazując mi mały pilot, który trzymała w dłoni, jednocześnie wciskając mi przed nos jakieś zdjęcia, na których były jakieś rzeczy i osoby, których nawet nie kojarzyłam.

Moje oczy zaświeciły się od ilości łez, które zebrały się w moich gałkach ocznych, gdy zrozumiałam, że ten mały chłopiec o lekko pomarańczowej cerze miał zaraz wąchać kwiatki od spodu.

-A-ale j-ja nic nie wiem.- Powiedziałam lekko trzęsącym się głosem, nad którym przestałam już panować. Bałam się o to, co może stać się tym ludziom. I mi.

-To spytam inaczej. -Odparł, przybliżając się do mnie do tego stopnia, że jego zimny nos musnął płatek mojego ucha i krzywiznę szyi, przez co na moim ciele w ciągu sekundy zapanowała pustynia zamieszkiwanie jedynie przez gęsią skórkę, która nie chciała dać mi spokoju.- Co Cię łączy z Cordianem McPlacmą de Panol?- Zapytał, ale jego ton bardziej mówił, że żąda zadowalającej go odpowiedzi, a jeśli takiej nie otrzyma, to wydarzy się coś, co powali moją psychikę na kolana.

Czułam, jak moje ciało zaczynało się trząść z emocji, które ni stąd, ni zowąd postanowiły zawładnąć moim kruchym ciałem, które samo za siebie mówiło, że potrzebuje odpoczynku i spokoju. Wiedziałam, że za kilka minut życie każdego może stać się bardziej ulotne niż tegoroczny śnieg.

-A-ale j-ja n-nawet n-nie wiem, k-kto t-to jest.- Odpowiedziałam po chwili ciszy, w której dostrzegłam, że osobnik schylający się nade mną, traci cierpliwość, ale za to zyskuje chęci do zabicia ludzi, których nawet nie zna imienia. Nie wie, jakie imiona mają jego dzieci, jaki dźwięk głosu wydobywa się z krtani bliskich jej osób.

Czułam, jak moje całe ciało coraz bardziej trzęsło się, gdy młody mężczyzna nachylił się nade mną. Widziałam, jak światło lamp odbija się od lśniącego plastiku pokrywającego mały pilot. Widziałam, jak zbliża on się do mojego ucha. Z każdą mijającą sekundą, czasem oczekiwania, moje serce wybijało coraz szybsze tempo, a oczy napełniały się łzami, które chciały, ale nie mogły wydostać się z moich gałek ocznych. Chciałam stamtąd uciec, jak najdalej się da, aby nawet nie odwracając się za siebie udać się do innego kraju, a najlepiej na kompletnie inny kontynent, aby tam się osiedlić i zacząć żyć od nowa, ale niestety byłam tam, gdzie byłam w takiej, a nie inne sytuacji. Wiedziałam, że za chwilę mógł stać się mój koniec. Koniec, który mógł być bardzo bolesny, ale jednocześnie stanowić ulgę. Ulgę, która po chwili cierpienia stałaby się wiecznym ukojeniem.

-Zła odpowiedź.- Wyszeptał mi do ucha.

Nagle podskoczyłam.

Chciałam zatkać swoimi dłońmi uszy, gdy obok siebie usłyszałam wybuch, a do moich uszu dotarły przeraźliwe piski i krzyki.

Byłam świadkiem jak jakiś starszy pan...

Po prostu wybuchł...

Wyleciał w powietrze...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top