Bloody Evening

Autor: amber_maniac


Zaklęłam pod nosem, próbując włożyć kruczoczarną szpilkę i jednocześnie nie wywrócić się. Lekko się zachwiałam i kiedy już miałam wylądować boleśnie na panelach, w ostatniej chwili złapałam równowagę. Wypuściłam drżący oddech i podeszłam do lustra przy toaletce, którego ramę rozświetlały wbudowane tam LED'y. Moje niegdyś kasztanowe włosy, teraz były zabarwione na hebanową czerń, idealnie podkreślając kolor moich oczu. Florence dobrała się do lokówki więc zamiast moich naturalnie prostych włosów, po plecach kaskadą spływały piękne fale. Usta pomalowałam bordową szminką, a oprócz tego na twarzy miałam tylko trochę tuszu do rzęs i korektora. Skrzywiłam się, zjeżdżając wzrokiem na szkarłatną suknię, sięgającą do ziemi, której górą delikatnie prześwitywała przez umieszczaną tam koronkę. Oczywiście w wiadomych okolicach znajdowała się dodatkowa warstwa materiału. Dekolt nie był zbyt duży, ale wystarczał by ukazać tatuaż w dolinie pomiędzy moimi piersiami, którym był zawinięty wąż. Całość utrzymywała się na cienkich ramiączkach, a po prawej stronie zwiewnej części kreacji znajdowało się rozcięcie na nogę. Wszystko wykańczały wspomniane wcześniej czarne szpilki bez zapięć.

Wstrzymałam powietrze i delikatnie wysunęłam stopę przed szereg i czekałam, aż materiał sukienki ukaże moje udo. Kiedy w końcu byłam w stanie dostrzec czarną podwiązkę, sięgnęłam w to miejsce dłonią. Przejechałam pomalowanymi paznokciami po wewnętrznej stronie uda i kiedy opuszkiem palca musnęłam cienki materiał, ciche tchnienie wyszło z pomiędzy moich warg.

To nie była byle jaka podwiązka.

Po jednej stronie wcisnęłam dosyć spory sztylet z brązową rękojeścią. Delikatnie zahaczyłam o ostrą część broni jednak chwilę później szybko przeniosłam rękę kawałek dalej. Drżącą dłonią wyjęłam znajdującą się tam spluwę i wspomagając się drugą, wycelowałam prosto w lustro. Widok został mi lekko przysłonięty przez krótsze kosmyki włosów, które z powodu moich głębokich wydechów co jakiś czas unosiły się nieznacznie.

– Audrey? – Odwróciłam głowę w stronę drzwi, z których wydobyło się nieśmiałe pukanie. – Mogę wejść?

Szybko wsunęłam pistolet w jego poprzednie miejsce ostatni raz poprawiając fryzurę. Uśmiechnęłam się sztucznie do swojego odbicia po chwili jednak wracając do mojego zmęczonego wyrazu twarzy.

– Tak – odkrzyknęłam, nie odwracając wzroku z mojego odbicia. Usłyszałam charakterystyczne skrzypnięcie, a po chwili ciche gaworzenie. – Willow? – zdezorientowana odwróciłam się do mojej dwuletniej córki, która znajdowała się na rękach mojego wspólnika. Miała na sobie również czerwoną sukieneczkę, tylko ta jej była bardzo urocza. W kilku krokach znalazłam się przy postawnym mężczyźnie i odebrałam mu dziewczynkę. – Przecież Flo miała jej przypilnować na czas przyjęcia – burknęłam trochę wkurzona, bo moja córka była moim oczkiem w głowie. Mężczyzna podniósł kąciki ust i złapał delikatnie rączkę mojej córeczki, podczas gdy ja zaczęłam szeptać do niej zdrobnieniami, po raz pierwszy szczerze się uśmiechając.

– Musiała coś załatwić. Powiedziała, że za moment po nią wróci – rzucił, udając, że zbija z Willow żółwika na co parsknęłam mimowolnie.

– Słyszysz perełko? Zaraz ciocia po Ciebie przyjdzie – zwróciłam się do niej pieszczotliwie i przytuliłam ją najdelikatniej jak potrafiłam, przymykając powieki.

– Wszystko okej pani Prince? – Podniosłam na niego zmęczony wzrok, wzruszając ramionami.

– Cały czas się martwię, że coś się spie... – odchrząknęłam, przypominając sobie o obecności dziecka – znaczy, że coś pójdzie nie tak. I tak jesteśmy teraz na celowniku, zwłaszcza ona – mruknęłam ruchem głowy wskazując małą. – Jesteś pewien, że tylko najbliżsi zostali powiadomieni o balu?

Mężczyzna popatrzył na mnie zmartwiony po chwili się odzywając – Jestem pewien. Sam tego dopilnowałem. Musisz dać sobie spokój chociaż na te kilka godzin. Okej? – Jęknęłam cicho. Muszę przestać tak bardzo się martwić. Przez ten jeden wieczór muszę odpocząć.

– Dobra – Przejechałam koniuszkiem języka po dolnej wardze.

Jeszcze nie wiedziałam jak ta decyzja mnie zabije.

– Audrey, muszę Cię o... – zaczął niebieskooki, ale w tym momencie bez pukania wkroczyła dumnym krokiem moja siostra.

Wyglądała przepięknie.

Swoje blond włosy związała w koka, zostawiając z przodu dwa kosmyki, które zwisały luźno. Sukienka, która ciągnęła się za nią po podłodze była w kolorze błękitu, na której w gęsto zostały po wszywane kwiatowe wzory. Dekolt w serce trzymał się na ramiączkach, a dół od góry został oddzielony delikatną, różową wstążką. Kiedy szła, spod tiulu można było dostrzec tego samego koloru co wstążka pantofle, które idealnie dopełniały wygląd Florence.

– Cześć Wi, ciocia już wróciła – zwróciła się blondynka bezpośrednio do mojej córki, zabierając mi ją. Po chwili przeniosła wzrok na mnie i Christophera. – A wy już na salę, bo zaraz się zaczyna.

Przewróciłam oczami i ostatni raz pocałowałam dziewczynkę w czoło. – Mamusia nie długo wróci. Bądź grzeczna. Kocham Cię – Pożegnałabym się bardziej wylewnie jednak naprawdę musiałam już iść.

***

Ustaliśmy na szczycie schodów, wpatrując w trwające już przyjęcie. Przejechałam językiem po górnych zębach i zaplotłam ręce pod piersią. Niespodziewanie poczułam ciepłą dłoń w dole moich pleców oraz oddech przy moim uchu.

– Gotowa? – szepnął wprost do ucha mój partner na co niepewnie kiwnęłam głową. Christopher przeniósł swoją rękę na mój nadgarstek, ściskając go lekko. Wiedziałam, że chciał dodać mi otuchy.

Pewnie na niego spojrzałam uśmiechem, dziękując za wszystko. Dopiero teraz miałam szansę przyjrzeć się jego wyglądowi. Umięśnione ciało zostało przykryte białą koszulą oraz ciemną marynarką wraz z pasującymi spodniami. Kołnierz został odpięty, a w jego miejscu nie dostrzegłam krawata czy muszki. Ogromne dłonie zostały przyozdobione pierścieniami i sygnetami, które dodawały mu seksapilu. Jego długie kosmyki były roztrzepane, a zarost idealnie przystrzyżony.

– Chodźmy – mruknęłam, przybierając na twarz wymuszony uśmiech. Ostatni spojrzałam na twarz mężczyzny, a potem zaczęliśmy schodzić wprost do paszczy lwa. Złapałam Christophera pod ramię obydwoma dłońmi i co stopień coraz więcej osób wbijało w nas swoje ciekawskie spojrzenia. W końcu byłam gospodynią balu. Czasami wyobrażałam sobie tych wszystkich ludzi jako takie hieny, polujące na wielki kawałek mięsa, którym byłam oczywiście ja. Chcieli mieć jak najlepsze miejsce w mojej przysłowiowej randze, byleby zostać wyróżnionym.

Banda idiotów.

Jednak jakoś swój wizerunek, słodziutkiej córki jednych z najbogatszych rodzin w stanie, musiałam utrzymywać. Tak więc właśnie tak o to ja, schodzę u boku mojego partnera w zbrodni, podszywający się pod mojego partnera w życiu, szczerząc się do wszystkich jak kompletna idiotka, a jedyne o czym myślę to, kiedy ten syf się skończy i kiedy będę mogła spędzić czas z moją córeczką. Niestety, kiedy jest się główną szefową narkotykowego kartelu, który odziedziczyłam po moim jakże cudownym, masochistycznym ojcu, trzeba mieć oczu dookoła głowy cały czas.

Ustaliśmy na ostatnim schodku przez co muzyka grana przez orkiestrę ucichła i kiedy mam wygłosić tandetną przemowę na przywitanie tych wszystkich przydupasów, ponownie poczułam oddech przy swoim uchu.

– Audrey, weź głęboki wdech – wyszeptał, wysuwając się spod moich rąk i umieszczając swoją własną na mojej talii. Jego dłoń zaczęła mnie wręcz parzyć, ale posłusznie zebrałam do płuc jak najwięcej tlenu, żeby zaraz potem najwolniej jak potrafię go wypuścić. Mężczyzna, jakby chcąc mnie dopingować, delikatnie sunął kciukiem lewej dłoni po moim boku. – Bardzo dobrze. A teraz uśmiechnij się i zaczynaj – Ostatni raz czuję muśnięcie w ucho, by potem zajęła je pustka. Jednak jego ogromna dłoń wciąż pewnie tkwiła na mojej wyciętej talii. Wyprostowałam się i przeskanowałam salę jednym spojrzeniem, unosząc kąciki ust.

– Witam wszystkich przybyłych – powiedziałam pewnym i nad wyraz spokojnym głosem, łącząc moje dłonie i opuszczając je w dół. – Jest mi niezmiernie miło, że zaszczyciliście mnie i mojego męża – odwróciłam się w stronę mężczyzny na co ten w odpowiedzi mocniej mnie do siebie przysunął – Christophera swoją obecnością. Naprawdę wiele to do nas znaczy – Nawet nie byłam pewna czy znam choć połowę imion tych ludzi. – Przepraszamy za małe spóźnienie, ale wiecie, jak to jest – zaśmiałam się sztucznie i znów spojrzałam na mojego towarzysza przez co zebrani powtarzają mój gest i zachichotali jak idioci. – Dobrze – klasnęłam w dłonie sunąc wzrokiem po każdej osobie – bawcie się dobrze moi drodzy. Nie przedłużając, proszę z powrotem włączyć muzykę – podniosłam delikatnie głos, tak, żeby orkiestra zdołała mnie usłyszeć.

Kilka sekund później wybrzmiała piękna melodia, wydobywająca się z prawdopodobnie skrzypiec i pianina. – Miłej zabawy wszystkim – ostatni raz zwróciłam się do tłumu po czym Christopher wystawił w moim kierunku dłoń, wcześniej znajdującą się na moim lewym boku, którą wraz ze skinieniem głowy przyjęłam. Skierowaliśmy się na parkiet, gdzie już sporo osób zdążyło się wpasować, a zimno pierścionków mężczyzny lekko drażniło moją dłoń. Ustaliśmy mniej więcej na środku parkietu i zanim zdążyłam zareagować brunet przyciągnął mnie do swojego ciepłego ciała. Moja dłoń wylądowała na jego prawym barku, a jego automatycznie złapała za mój bok.

– Bardzo ładna przemowa – odezwał się niskim tembrem głosu. Ciarki niekontrolowanie zaatakowały moją skórę. To, że udawaliśmy małżeństwo pod przykrywką mafii nie znaczy, że od czasu do czasu nie lądowaliśmy razem w łóżku. Wypuściłam ciche sapnięcie, wpatrując się w jego niebieskie ślepia.

– Jeszcze się nawet dobrze nie zaczęło, a już mam dosyć tego cyrku – przymknęłam powieki, czując jak nagle wszystko zaczęło mnie przytłaczać. – Mam ochotę wrócić do pokoju i przesiedzieć resztę wieczoru z Willow.

– Audrey. Musisz chociaż jeden wieczór odpocząć. Dać się – zniżył delikatnie głowę tak, że nie musiałam podnosić własnej – ponieść – wyszeptał praktycznie w moje usta.

Przełknęłam głośno ślinę.

– Poza tym, Wi jest bezpieczna z Florence – dodał i wiedziałam, że ma rację.

– Masz rację. Nie mam pojęcia, kiedy ostatni raz się wyluzowałam – wymamrotałam, chowając twarz w jego torsie. Christopher był dla mnie jak anioł stróż. Zawsze gotów by mnie obronić i poświęcić swoje życie nad swoje własne.

Zresztą z wzajemnością.

Mężczyzna wtulił mnie mocniej do siebie przez co nasz taniec delikatnie zwolnił, ale wciąż doskonale odnajdywaliśmy się we własnych krokach. Dodatkowo, brunet zaczął cicho nucić melodię, którą dało się słyszeć na całej sali. Jego ciepły oddech przyjemnie łaskotał mnie w ucho co skutecznie rozluźniało moje spięte ciało. Co jakiś czas orkiestra zmieniała utwory jednak my nie zmieniliśmy tępa naszego tańca nawet na jedną piosenkę.

Nagle Christopher oderwał mnie od swojej osoby i obrócił moim ciałem po czym z powrotem przysunął mnie do siebie. Kiedy wpadłam w jego ramiona zaczęliśmy się śmiać bez powodu. Wpatrywałam się w twarz mężczyzny i uświadomiłam sobie, że naprawdę dobrze się bawiłam.

– Nie jest tak źle, prawda? – zapytał przez co przestaliśmy się śmiać, a ja przygryzłam dolną wargę, kierując oczy na jego usta. Atmosfera wyraźnie zgęstniała, a my przestaliśmy się kołysać. Znikaliśmy wokół innych par, które szybko się obracały, przysłaniając nasze ciała. Mężczyzna oblizał wargi i już wiedziałam czego mi brakowało by ten wieczór był idealny.

– Ani trochę – wyszeptałam, łapiąc wypielęgnowanymi dłońmi jego mocno zarysowane bicepsy. – Może być tylko lepiej – Widziałam jak jego jabłko Adama drży i kiedy jego usta miały musnąć moje, odwróciłam się i skierowałam się w stronę korytarza.

W połowie parkietu, przystałam na chwilę i wróciłam do niego wzrokiem. Wciąż stał w miejscu jakby nie rozumiejąc, co ma teraz zrobić. Posłał mi zdezorientowane spojrzenie, a moją jedyną odpowiedzią było wyzywające podniesienie brwi uwieńczone niewinnym uśmiechem.

I gdy ten natychmiast ruszył w moją stronę, wiedziałam, że znów przegraliśmy.

***

Otworzyłam najbliższe drzwi na jakie natrafię, w których znajdował się pokój gościnny. Postawiłam jedną stopę w pomieszczeniu i kiedy miałam już się odwrócić, poczułam, jak ktoś obejmuję mnie w pasie. Sapnęłam cicho, wsłuchując się w oddech mężczyzny.

– Szybki jesteś – uśmiechnęłam się pod nosem, gdy Christopher całował moją szyję. Nie przerywając pieszczoty, prawą dłoń przeniósł na moje udo delikatnie je gładząc. Na ten ruch odchyliłam minimalnie głowę na jego ramię.

– Audrey – wyszeptał po czym na chwilę zamilkł tylko po to, żeby obrócić mnie w swoją stronę. Jedną dłoń zacisnął na mojej szczęce, żebym nie odwróciła od niego spojrzenia. – Jesteś pewna? – spytał, dociskając nasze ciała do siebie. Przez moment zastanawiałam się co ma na myśli, ale zaraz potem kiwnęłam delikatnie głową, patrząc mu w oczy.

– Tak – odpowiedziałam, zniżając swój ton do szeptu. – Zerżnij mnie kochanie.

Tyle wystarcza, żeby Christopher złączył zachłannie nasze wargi, nie dając mi nawet złapać oddechu. Skierowałam swoje dłonie na jego kark, żeby samej też mieć kontrole nad pocałunkiem, a mężczyzna zjechał ręką wcześniej trzymaną na szczęce na moje odsłonięte gardło, zaciskając na nim pięść, a drugą zniżył do mojego pośladka, ściskając go. Jęknęłam z aprobatą i zagryzłam zębami jego wargę aż do krwi. Wydał z siebie jakiś nieokreślony pomruk i skierował nas w stronę posłanego łóżka. Jego ręce błądziły po moich bokach i pośladkach, jakby chcąc się nasycić każdym kawałkiem mojego ciała. Oderwał ode mnie dłonie, żeby zwinnym ruchem zdjąć marynarkę po czym rzucił ją gdzieś w daleki kąt prawdopodobnie dosyć mocno gniotąc. Zaraz potem złapał mnie stanowczo za gardło i wcisnął mocny pocałunek w moje wargi. W biegu strzepnęłam koślawo swoje buty o mało się nie zabijając.

Kiedy poczułam jak moje stopy zderzają się z łóżkiem, gwałtownie zmieniłam nas miejscami i nie tracąc czasu, popchnęłam barczystego mężczyznę do tyłu. Christopher nie protestował i położył się na pierzynie, gdy ja szybko się na niego wspięłam i zabrałam się za rozpinanie jego koszuli, gdy ten rozpinał moją sukienkę lekko się z tym szamotając.

– Ja pierdole – zaklął, gdy w końcu udaje mu się zsunąć materiał z moich ramion. W tym samym czasie uwolniłam go z sideł białej koszuli, rzucając ją za siebie co również robi mężczyzna z moją sukienką, gdy się z niej uwalniam. Ponieważ nie nosiłam stanika, zostałam w samych majtkach i podwiązce.

Natychmiast po tym zaatakowałam jego już i tak opuchnięte usta, a moje sterczące sutki ocierały się o jego klatkę piersiową prowokując go jeszcze bardziej. Nie minęła sekunda, gdy zacisnął pięść na jednej z mojej piersi, a druga zawędrowała na udo, gdzie znajdowała się podwiązką z sztyletem i bronią. Poczułam, że wyjął pistolet i odłożył go gdzieś po lewej stronie po czym znowu sięgnął do cienkiego materiału, w którym został tylko nóż. Go też wyjął, przy czym przejechał nim po moim całym udzie. Wzdrygnęłam się delikatnie, czując zimno ostrza przesuwającego się w górę do mojej bielizny. Zanim zdążyłam się zorientować, mężczyzna rozerwał nim moje czarne koronkowe majtki, odrzucając je w niekreślony punkt.

Zresztą jak całą resztę naszych ubrań.

Wstrzymałam powietrze, gdy ostrze wędrowało po moich nagich plecach, tworząc różne wzroki i kształty. Kiedy przeniósł go między moje łopatki raptownie się podniósł, nie chcący zahaczając nim o moją skórę i zapewne tworząc sporą szramę. Syknęłam cicho i przymknęłam oczy, a gdy z powrotem je uchyliłam, sztylet znajdował się kilka centymetrów od mojej twarzy. Połknęłam haust powietrza. Ostrze dotknęło mojej dolnej wargi, przejechało w dół brody i zatrzymało się dopiero na mojej szyi. Wpatrywał się w nią przez chwilę i powoli wyciągnął wolną dłoń by jej dotknąć.

Kiedy jego ciepłe palce zetknęły się z moją aksamitną skórą, poczułam gęsią skórkę w każdym możliwym miejscu, a moje podbrzusze ścisnęło się. Przesunął dłoń na mój policzek i ścisnął niezauważalnie. Swój wzrok utkwił na moich wargach i znów ostrze znalazło się przy mojej twarzy tym razem w poziomie, tak, że ostra część znajdowała się niebezpiecznie blisko moich ust.

– Przytrzymaj go na sekundkę, kochanie – wyszeptał, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, że miał na myśli owy sztylet. Bez zastanowienia uchyliłam wargi i złapałam między zęby ostrze. Mężczyzna mruknął z aprobatą. – Bardzo dobrze.

Słyszałam jak gdzieś za mną zdejmował buty, a dłońmi rozpinał pasek od spodni. Gdy się już go pozbył, zdjął z moją delikatną pomocą również spodnie. Został w samych bokserkach, a ja wciąż miałam na sobie tylko podwiązkę. Zabrał ode mnie sztylet i obrysował zarys moich piersi, a następnie moich sutków. Sapnęłam, opierając dłonie za sobą na jego kolanach.

– Lubisz to? – spytał, zjeżdżając niżej, na mój brzuch. Palce drugiej dłoni wędrowały od mojego uda poprzez tył pleców, gdzie wciąż znajdowała się spora rana przez co mój prawy bok był cały w krwi. Kiwnęłam głową na jego poprzednie pytanie, a ten zaśmiał się perliście. – Oczywiście, że lubisz kochanie – wyszeptał, przeciągając szpikulcem w stronę mojej szyi, zahaczając po drodze mój lewy sutek.

Ostatni raz przejechał po mojej skórze i tym razem on złapał narzędzie między zęby po czym jednym zwinnym ruchem obrócił nas tak, że górował nade mną, a ręką przytrzymywał moje nadgarstki. Wolną dłonią wyją sztylet i odrzucił go na bok. Jęknęłam chcąc jak najszybciej chcąc go poczuć na co ten pokręcił litościwie głową.

– Pani Prince, proszę przystopować. Muszę się Panią dobrze zająć.

***

Kierowaliśmy się z powrotem na salę, próbując jakoś się ogarnąć. Całą drogę milczeliśmy jednak żadnemu z nas to nie przeszkadza. Przed samym wejściem do gości poprawiłam mu marynarkę, a ten wziął sobie za autorytet naprawienie moich włosów.

Potem, jak gdyby nic z powrotem założyliśmy swoje maski i udawaliśmy idealną parę.

Idealne życie.

Christopher poszedł się z kimś przywitać, a mnie dopadła zdyszana Florence z Willow usadzoną na biodrze. Była cholernie wściekła, ale jeszcze bardziej zdenerwowana.

– Gdzie wyście kurwa byli? – wysyczała, stojąc zaledwie metr od mnie. – Szukam was od dziesięciu minut.

Wyłapałam od kelnera lampkę szampana i posłałam jej niewinne spojrzenie.

– Tu i tam – odpowiedziałam zwięźle i na temat, upijając łyk bąbelkowej cieczy. – Co się stało? Wyglądasz jakby ktoś umierał – rzuciłam, całując moją córeczkę w czoło. Nigdy nie miałam jej dość.

– To nie jest kurwa czas na żarty – warknęła wściekle. – Ktoś jest w rezydencji rodziców – Spojrzałam na nią nie zrozumiale, wciąż sącząc szampana. – Nie mam pojęcia jak obeszli system przeciwwłamaniowy, ale Darcy powiedział, żebym powiadomiła wsparcie.

Wyszczerzyłam oczy krztusząc się.

– Kurwa mać. Trzeba było od razu mówić – Wściekła podeszłam do najbliższego ochroniarza i podałam mu kieliszek. – Jedziemy z Christopherem do posiadłości rodziców. Niech ktoś zabawia tą zwierzynę – powiedziałam, nie przejmując się jak nazwała tą chmarę szkodników i szybkim krokiem ruszyłam do wspomnianego mężczyzny.

– Audrey, zaczekaj cholera jasna – Słyszałam za plecami moją siostrę jednak wtedy liczyła się każda sekunda. Dźwięk moich szpilek był jedyną rzeczą, którą słyszałam, gdy przeciskałam się między rozmawiającymi bądź tańczącymi ludźmi. Szukałam Christophera wzrokiem i dopiero po kilku minutach byłam w stanie go zlokalizować.

Brunet zawzięcie z kimś dyskutował, a ponieważ nie miałam czasu na grzeczności, po prostu pociągnęłam go za ramię tylko w mi znanym kierunku. Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony i zaczął mnie wypytać co się dzieje, ale najpierw musiałam wydostać się z tego cyrku.

– Poczekaj aż wyjdziemy na zewnątrz – warknęłam jedynie, idąc pustym korytarzem. Szliśmy w ciszy przerywanej jedynie dźwiękiem naszych kroków. – Jedziemy do posiadłości Prince, bo prawdopodobnie ktoś się włamał co jest niedorzeczne zwłaszcza patrząc, ile ludzi ich chroni i jak bardzo ta cholerna willa jest zabezpieczona – powiedziałam wściekle, gdy weszliśmy do ogromnego garażu, gdzie włączyłam światło.

– Audrey przystopuj. Kto Ci to powiedział? – przerwał mi Christopher, przytrzymując moje ramiona, żebym się zatrzymała.

– Dzwonili do Flo – odpowiedziałam, czując jak z nerwów moje gardło się zacisnęło. – Masz broń? – zapytałam, a gdy ten kiwnął głową, ja również to zrobiłam. – Okej, okej napiszesz esemesa do Florence, żeby powiadomiła wsparcie? – pytałam, ponieważ nie miałam przy sobie swojej komórki.

– Dobrze, ale uspokój się. To może być fałszywy alarm – Zaczął pisać wiadomość, a ja szybkim krokiem podeszłam do czarnego motoru znajdującego się najbliżej nas. – Wysłane – mruknął.

– Okej – odwróciłam się w jego stronę – jedziemy motorem. Ty prowadzisz.

***

Moje myśli podczas drogi do rezydencji wirowały wokół najgorszych i najlepszych scenariuszy sytuacji w jakiej się znalazłam. Szczerze najlepiej będzie, jeżeli to będą zwykli włamywacze, którzy przyszli po pieniądze lub narkotyki, a nie po informacje. Modliłam się w duchu, żeby tak było, ale wiedziałam, że to tylko złudna nadzieja więc mentalnie przygotowywałam się na najgorsze. Że zostali porwani i będą torturowani aż zdradzą im to co będą chcieli.

Włącznie z informacjami o mojej córce i mnie.

Jednak ja nie jestem tu ważna.

Już lepiej by było gdybyśmy zastali ich martwych niż pusty budynek.

Po kilku minutach mężczyzna zatrzymuję się poza zasięgiem posiadłości i wiem, że on też ma cholernie złe przeczucie. Szybko schodzimy z maszyny i kierujemy się niezauważalnie do środka. Udaje nam się jak najsprawniej otoczyć podwórko tak, że nie byłoby nas widać z żadnego okna willi. Potem stajemy przed wejściem, a ja czuję ciężkość na płucach, gdy zauważamy, że drzwi są delikatnie uchylone. Biorę się szybko w garść i pierwsza wkraczam do środka, dając ręką znać mojemu partnerowi, żeby poczekał chwilę.

W wejściu zdjęłam szpilki, żeby nie robić niepotrzebnego hałasu i odłożyłam je na bok. Pierwsze co zauważyłam to pusty i zimny hol. Jednak najgorsza była wszechobecna cisza, po której wszystkiego można było się spodziewać. Moje wszystkie zmysły działały na najwyższych obrotach, starając się być jak najbardziej ostrożną. Przeszłam kawałek do przodu i kiedy się upewniłam, że w dalszym korytarzu nikogo nie ma, wróciłam do Christophera i dałam mu znać, że jest czysto.

Oboje wkroczyliśmy do środka, każdy z najróżniejszymi możliwymi scenariuszami w głowie. Skierowaliśmy się pustym korytarzem w stronę salonu po drodze odkrywając, że w niektórych miejscach jest zaschnięta krew, a po ochroniarzach nie ma ani śladu. Coraz bardziej zdenerwowani stanęliśmy przed największym pomieszczeniem, czyli salonem. Jednak nie byliśmy w stanie nic dostrzec przez wszechobecną ciemność. Posłaliśmy sobie niepewne spojrzenia i gdy mężczyzna chciał już wejść do środka, uprzedzam go.

Musiałam wiedzieć jak bardzo źle jest.

Przeszłam kilka kroków, prawie kucając i po chwili ktoś złapał mnie w pasie i odciągnął na bok. Pistolet wyleciał mi z ręki, a ja przerażona zaczęłam się drzeć i wiercić, próbując jakkolwiek wydostać się z tej pułapki.

– Uciekaj! – wydarłam się na całe gardło jednak wiem, że Christopher i tak nie posłucha.

Słyszałam strzały i mieszankę przekleństw rzucanych w międzyczasie podczas gdy wciąż szaleńczo się wierzgałam. W końcu jakoś się wykręciłam i z całej siły wycelowałam w coś co mogło być kroczem, bądź brzuchem napastnika. Zaraz potem usłyszałam jęk bólu więc natychmiast wykorzystałam sytuację i wyrwałam jedną z dłoni wyjmując mój sztylet i trafiając nim na oślep przed siebie. Mój oprawca próbował wyłapać mój nadgarstek, ale byłam zwinniejsza. W końcu zorientowałam się, że trafiam w powietrze i mężczyzna pojękuję na podłodze.

Dłonią, w której znajdowało się ostrze przetarłam czoło prawdopodobnie zostawiając tam czerwone ślady krwi. Pociągnęłam nosem i nagle coś do mnie dotarło. Zacisnęłam rękę na rękojeści sztyletu i jak najwolniej odwróciłam się w przeciwną stronę niż wykrwawiający się mężczyzna. Patrzę przed siebie w nicość, z daleka tylko dostrzegając nikłe światełko, z którego tu przyszłam. Włoski na mojej skórze się zjeżyły, a ja przełknęłam gulę w gardle.

Wokół mnie panowała kurewsko podejrzana cisza.

Oblizałam wargi i uparcie patrzyłam przed siebie, bo już wiedziałam.

Wiedziałam, że po raz pierwszy poniosłam porażkę.

– Nie przedstawisz się? – prychnęłam, unosząc brwi, mimo że i tak tego nikt nie zobaczy tego gestu.

Perlisty śmiech wybrzmiał, odbijając się od ścian. Zaraz potem światła zostały włączone przez co zostałam oślepiona i musiałam przymknąć na chwilę powieki. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na pomieszczenie przez co mimowolnie mnie zatkało.

Wszędzie stali mężczyźni w czarnych garniturach z wycelowaną bronią w moją stronę. Byłam w stanie ich rozpoznać. To tutejsi ochroniarze. Przełknęłam ślinę i kieruję wzrok na drugi koniec pokoju, gdzie znajdował się Christopher otoczony przez kilku z nich, również z wycelowaną bronią. Mężczyzna klęczał ze spuszczoną głową, a jego dłonie były zakute w kajdanki.

W końcu uniosłam ślepia na osobę przede mną, której śmiech usłyszałam przed chwilą. Znajdowała się kilka metrów ode mnie i tak samo unosiła przed siebie spluwę. Była to niska kobieta o rudych włosach z mocno czerwoną szminką. Ubiorem różniła się tyle, że jej garnitur był szary. Kobieta uśmiechnęła się przerażająco.

– Masz rację Audrey. Przepraszam powinnam się przedstawić – zaśmiała się sztucznie i podeszła kilka kroków bliżej by wbić pistolet w moją szczękę. Nawet nie chciałam wiedzieć skąd ta kobieta mnie zna. – Ale najpierw oddaj mi sztylet.

Wiedziałam, że jestem w dupie. Wspomniany przedmiot trzymałam za plecami i nawet nie wiem, czy miałam jakiekolwiek szanse pokonać tyle osób tak marną bronią. Na podłodze dostrzegłam mój własny pistolet, ale jest zbyt daleko żebym go dosięgnęła nawet gdybym po niego pobiegła. Zaklęłam w myślach i zacisnęłam usta w wąską linię. Wyciągnęłam przed siebie zakrwawiony sztylet i podrzuciłam go w powietrze, z powrotem łapiąc go za ostrą część. Bez zawahania jej go podałam, a ta kiwnęła głową z aprobatą.

Suka.

– Nazywam się Willow Springston – powiedziała, chowając moją własność do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Uroczo. Nazywam się jak Twoja córeczka – ułożyła usta w dziubek, udając rozczulenie, a ja poczułam, jak paznokcie wbijały mi się boleśnie w dłoń. Nie chciałam wiedzieć do czego ta sytuacja doprowadzi.

Jak bardzo zniszczy mój świat.

Świat mojej córki.

– Nie waż się o niej wspominać – syknęłam z pomiędzy zaciśniętych zębów.

Willow patrzyła na mnie przez chwilę po czym wybuchła gromkim śmiechem.

– Bez tego niestety się nie obejdzie moja droga – Otarła sztuczną łzę śmiechu, a mój żołądek podszedł mi do gardła. – Może usiądziesz? – spytała, kiwając głową w stronę kanapy i dopiero wtedy dostrzegłam Judy i Darcy'iego, którzy leżeli martwi na podłodze. Natychmiast odwróciłam spojrzenie, o mało nie wymiotując na drogą posadzkę.

Moi rodzice nie mieli oczu.

– Przepraszam nie zdążyliśmy posprzątać – Wzruszyła ramionami. – Gdyby Florence dała nam znać, że będziecie wcześniej, zakrylibyśmy ich chociaż jakimś kocem czy coś.

Otworzyłam usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Zmarszczyłam brwi i spróbowałam wciąż myśleć racjonalnie.

– Biedna Audrey. Zdradziła Cię własna siostra – cmoknęła w powietrzu, przybierając smutną minę. Stałam tam z zimnym spojrzeniem, nie dając po sobie poznać jak cholernie mocno to we mnie uderzyło. Czułam pod paznokciami świeżą krew, ale dalej stałam niezbyt poruszona. – Ja na Twoim miejscu nie zostawiałabym jej swojej córki.

Poczułam jakby jakaś wielka dłoń złapała za moje serce i wyrwała je z całej siły. Zatoczyłam się delikatnie w bok i przewróciłam się na dłonie. Próbowałam złapać powietrze, gdy najwolniej jak potrafiłam usiadłam na kolanach. W moich oczach błyszczały łzy, a ja nie wiedziałam co miałam zrobić. Miałam ochotę na nią się rzucić i wydrapać jej oczy, ale nie potrafiłam się poruszyć. Łzy płynęły ciurkiem po moich policzkach i kątem oka zauważyłam jak rudowłosa klęka obok mnie.

– Ona by jej nie skrzywdziła – warknęłam, zaciskając zęby. Nawet jeśli Flo nas zdradziła, nie–nie mogła... ona–ona znała ją tak długo. Mówiła jak bardzo ją kocha. To nie mogła być prawda. – Okłamujesz mnie – podniosłam ton, patrząc na nią z mordem w oczach.

– Dobra to co powiesz na to? – spytała, wyciągając swój telefon i przez chwilę coś w nim robiła, a potem wyciągnęła go bliżej mnie. Nie widziałam ekranu, ale słyszałam jakiś sygnał. Dzwoniła do kogoś. Minęło kilka sekund i kiedy myślałam, że już nikt nie odbierze w komórce rozbrzmiał głos. Kobiecy głos.

– I co? Macie ich?

To była ona.

Kobieta o bazyliszkowym uśmiechu patrzyła na mnie triumfalnie, a ja wbiłam niedowierzający wzrok w posadzkę. To się kurwa nie mogło dziać.

– Tak – Odchrząknęła Willow i podniosła mój podbródek pistoletem, tak żebym na nią spojrzała. – Twoja siostra nie wierzyła, że jesteś z nami więc musiałam do Ciebie zadzwonić. Jesteś teraz na głośniku – dodała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.

– Audrey proszę Cię. Każdy ma swoje własne interesy, a to jest właśnie jeden z moich ważniejszych – zaśmiała się szyderczo Florence, a ja obojętnie wpatrywałam się w komórkę. – Musiałam coś sobie znaleźć po tym jak ojciec dał Ci wszystko, a mnie osadził jako Twój wierny piesek. Okazało się, że nasi wrogowie choinie zapłacą za przekazywanie im bieżących informacji o Tobie i rodzicach. Poza tym nigdy mi na tej rodzinie nie zależało. Zawsze to ja byłam tą najgorszą – wysłuchiwałam się w to wszystko z niedowierzeniem. – A teraz przyszedł czas na rozlew krwi.

– Czyli co? Zabijecie nas? – zapytałam, śmiejąc się. Willow pokręciła litościwie głową.

– To by nie było tak satysfakcjonujące – odpowiedziała za nią Florence, a zaraz potem usłyszałam śmiech dziecka.

Śmiech mojej małej córeczki.

– Pożegnaj się z mamusią Willow – odezwała się Florence i usłyszałam kolejny chichot.

– Nie proszę – szepnęłam, patrząc błagalnie na Willow. – Zabijcie mnie. Proszę. Tylko nie róbcie jej krzywdy – szlochałam, kręcąc głową. Po raz pierwszy w życiu kogoś błagałam.

Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem i zasznurowała usta.

– Twoi rodzice zabili moich. To jest zemsta – warknęła, dociskając w mój policzek pistolet. – Zaczynaj Florence.

Usłyszałam jakiś szmer po drugiej stronie, a potem moja córka zaczęła płakać. Czas się zatrzymał, a ja wiedziałam co mam zrobić. Wiedziałam, bo pogodziłam się z przegraną i nie miałam innego wyjścia. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, jakby w jakimś dramatycznym filmie.

Moja córka zaczęła krzyczeć i zanosić się tak histerycznym płaczem, że moje serce złamało się na pół. Podniosłam głowę i spojrzałam na Christophera, który patrzył na mnie cały w łzach. Uśmiechnęłam się do niego i on jakby wiedział o co chodzi, zesztywniał.

– Kocham Cię Chris – przekrzykiwałam jęki rozpaczy mojego aniołka i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wyciągnęłam dłoń w stronę upuszczonej przeze mnie na samym początku broni.

Pełne bólu krzyki Willow wypełniły mi głowę. Wiem, że i tak bym się po tym nie pozbierała więc wycelowałam w swoją głowę i bez zastanowienia pociągnęłam za spust. Ostatnie co zdołałam zarejestrować to ryk mężczyzny i płacz mojego dziecka. Dziecka, bez którego to życie nie miało żadnego pieprzonego sensu. Jednak wiem jedno.

Wiem, że Chris pomści nas obie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top