24

Po śniadaniu udało mi się wymknąć z mieszkania GOT7, musiałam wszystko przemyśleć, a w tamtym miejscu to było niemożliwe przez zbyt duży rozgardiasz oraz zainteresowanie chłopaków względem mojej osoby.

Weszłam do parku i usiadłam na ławce. Bezmyślnie wpatrywałam się w telefon ściskany w dłoni. Czego tak właściwie chciałam od życia, do czego dążyłam przez te kilka lat swojego życia? Wczoraj straciłam przyjaciółkę, nie wiem co dzieje się z moim psem. W kilku słowach, jestem żałosna i niedojrzała...

Moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. BamBam już do mnie dzwonił, jednak ja odrzuciłam połączenie i nadal tępo wpatrywałam się przed siebie.

Myśli krążące nad bezsensownością mojej egzystencji na tym świecie przerwał pies, którym okazał się być Toffik. Pies wydawał się być tak zachwycony widokiem swojej pani, że zaczął mnie lizać po buzi, gdy tylko sukcesywnie wlazł na ławkę, a ja wtuliłam się w jego sierść, powtarzając 'kochany piesek, wszystko z tobą dobrze'.

-Toffik! Do mnie! - usłyszałam damski głos, a owczarek przekręcił łeb w tamtą stronę. Nie minęła chwila, a ja ujrzałam dobrze znaną mi postać Wery. - Och... - dziewczyna westchnęła, gdy tylko mnie zobaczyła. Podeszła do mnie i wyciągnęła rękę ze smyczą w moją stronę.

-Weronika... - wyszeptałam i mocnej ścisnęłam telefon w dłoniach. W jednym momencie grunt zapadł mi się pod nogami i kompletnie nie wiedziałam, czy przypadkiem nie powinnam uciekać. - Porozmawiajmy.

Dziewczyna przed chwilę wahała się, ścisnęła wargi w wąską kreskę, jakby walczyła sama ze sobą, ale usiadła obok mnie.

-Chce cię poprosić, żebyś nie wyjeżdżała - zaczęłam i spojrzałam na nią. Jej oczy były zaczerwienione. Musiała płakać przed wiele godzin. Przez moją głowę przeszło krzywdzące pytanie. Z jakiego powodu mogła płakać? Przez swojego kutasiego chłopaka, czy może przez własne zachowanie względem mnie.

-Dlaczego? - zapytała w końcu. Nie spojrzała na mnie ani razu, tak jakby spojrzenie mi w twarz sprawiało jej ból.

-Nie chce zostać tu sama. Wróćmy razem, ale za dwa tygodnie - zaproponowałam i pogłaskałam psa, który wciąż usiłował przypomnieć mi o swojej obecności. - Dziękuję, że zajęłaś się psem.

-Chłopaki z BTS martwią się o ciebie - powiedziała starając się nie okazywać emocji.

Coraz bardziej czułam jak ta rozmowa nie ma sensu. Czułam się dość niezręcznie, po raz pierwszy od kiedy się poznałyśmy, a to było bardzo dawno temu.

-Weź Toffika ze sobą - powiedziałam oddając Werze smycz. - Proszę.

Brunetka odebrała ode mnie rzecz i trochę mocniej ścisnęła w dłoni.

-Dobrze, wróćmy razem - powiedziała i wstała, przed odejściem odwróciła się jeszcze do mnie. - Dwa tygodnie, dłużej tu nie zostanę.

-Myślałam, że to będzie wspaniała przygoda... - zaczęłam od czapy. - Jednak to nie jest mój świat, to nie moja rzeczywistość.

-Wrócimy do Polski, a wszystko się ułoży - wyszeptała Wera ocierając twarz z łez, które znów ciekły po jej policzkach. - Może.

-Nic nie będzie tak jak wcześniej. Żałuję tego co zrobiłam. - Dziewczyna odeszła, a ja siedziałam jeszcze chwile w parku, aż w końcu zdecydowałam się wrócić, spodziewając się, jak mogą zareagować chłopcy.

Od progu dopadł mnie BamBam. Chcąc ukryć mój prawdziwy stan uśmiechnęłam się do niego i ucałowała jego nos.

-Poszłam pobiegać, a teraz cię przeproszę, muszę się wykąpać, bo śmierdzę przeokropnie - minęłam chłopaka i już po chwili zamknęłam się w łazience, oddychając z ulgą.

Jak na zawołanie, z moich ust zniknął jakikolwiek uśmiech, a z oczu popłynęły łzy. Łzy bezsilności i złości.

Po jakiejś godzinie siedzenia przy ścianie i ciągłego ocierania twarzy z łez, ktoś zapukał do drzwi. Podskoczyłam jak oparzona.

-Maja, wszystko dobrze? - usłyszałam głos Jacksona.

-Oczywiście, zaraz kończę! - zawołałam przez drzwi. Chwilę później, po zamaskowaniu worów pod oczyma wyszłam z łazienki z uśmiechem.

-Jedziemy do wytwórni na chwile. Jedziesz z nami? - zapytał Jr.

-Oczywiście! - wymusiłam na sobie jak największą ekscytację, niech tylko nie zauważą tego okropnego humoru.

Niedługo potem weszliśmy do wytwórni. Oczywiście ja z Bamem byliśmy nieco z tyłu. Podszedł do nas jakiś mężczyzna i zaprosił wszystkich do jednej sali. Chłopcy mieli zacząć ćwiczyć i w pewnym momencie podszedł do mnie menedżer GOT7.

-Może skusisz się na kawę? - zapytał, a ja po chwili zgodziłam się.

Mężczyzna zaprosił mnie do kawiarni niedaleko wytwórni i gdy tylko kelnerka podała nam kawę, cała sielankowa atmosfera prysła jak bańka mydlana za sprawą tego, na pozur, uprzejmego gościa.

-Co ty sobie myślisz? - zapytał, a ja zmarszczyłam brwi.

-Słucham? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, a menedżer posłał mi mordercze spojrzenie.

-BamBam jest idolem, gwiazdą, która świeci, póki jest na nią popyt. Chcesz doprowadzić do upadku jego i całego zespołu? - zaczął, a ja przygryzłam wargę. O czym on mówi?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top