Rozdział 8
Koszmar zaczął się następująco:
Chłopak, na oko czternastoletni, siedział na krześle w pomieszczeniu, które było gabinetem pretorów w Obozie Jupiter. Minę miał skwaszoną, plecy przygarbione, a usta wydęte, więc każdy przeciętny obserwator wyczytałby z jego postawy wyraźny przekaz: Nie chcę tu być. Możecie wyobrazić sobie niezadowolonych uczniów na znienawidzonych lekcjach, tyle, że dziesięć razy bardziej nadąsanych, by uzyskać niezły obraz tego nastolatka. Wyglądał poza tym, jakby wrócił z jakiejś długiej i niebezpiecznej misji, sądząc po jego poszarpanym białym podkoszulku, dżinsach pokrytych smarem i zniszczonych szarych trampkach, które prawdopodobnie kiedyś były białe. Czekoladowe włosy były potargane, a czarne oczy płonęły trochę dziko.
Scena ta miała miejsce kilka lat do tyłu, ponieważ naprzeciwko chłopaka, na miejscach pretorów, siedział blondwłosy chłopak oraz dziewczyna z opadającym na jedno ramię warkoczem. To ona odezwała się pierwsza:
- Koniecznie chciałeś z nami pomówić.
Chłopak uniósł jedną ze swoich wyrazistych, ładnie rozłożonych brwi.
- Tak - odparł lekko kpiącym tonem, jakby to on pełnił funkcję pretora.
Dziewczyna z warkoczem zmrużyła oczy, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, odezwał się jej przyjaciel.
- W takim razie słuchamy.
Wydawało się jasne, że brunetka chciała jeszcze coś powiedzieć, bo posłała drugiemu pretorowi zirytowane spojrzenie, ale zamilkła.
Nieznajomy chłopaka skrzyżował ręce na piersi. Zmierzył pretorów wzrokiem.
- Jason Grace - powiedział, przeciągając sylaby. - I... Reyna...?
Uniósł brew. Dziewczyna spochmurniała.
- Nie używam swojego nazwiska. Powiedz, o co ci chodzi. Miejmy to już za sobą.
Pod pewnym siebie, promieniującym władzą spojrzeniem Reyny ugiąłby się chyba każdy. Ale ten chłopak wytrzymał. Zdołał się nawet beztrosko uśmiechnąć.
- Ha, w porządku. Po pierwsze, jestem potomkiem Akwilona. Chciałem to przekazać.
Podał Reynie kopertę, w której znajdował się list polecający. Jason nachylił się do niej i rzucił okiem na tekst.
- Rozumiem - powiedziała Reyna. - Co jeszcze chciałeś powiedzieć?
Przekazała Jasonowi list, by mógł go przejrzeć dokładniej, po czym wbiła ciemne oczy w chłopaka.
Nastolatek zagwizdał przeciągle i obrócił się na krześle w bok. Kącik jego ust drgnął w uśmiechu - ale nie ciepłym i serdecznym, tylko pełnym wyższości, trochę szalonym.
- Co jeszcze chciałeś powiedzieć - powtórzył słowa Reyny. - Niedługo i tobie zadadzą to pytanie. - Jego oczy rozbłysły. - I co wtedy odpowiesz, Owenie McRae?
Następnie rysy twarzy chłopaka zamazały się, podobnie jak cała sceneria. Wizja się rozpłynęła.
Owen obudził się, dysząc ciężko. Pierwszym, co zobaczył, była twarz Laurel. Ale zanim syn Nemezis zdążył się dobrze rozejrzeć, ona go pocałowała.
- Nic nie mów - wymamrotała. - Ani słowa.
Odsunęła się. Owen usiadł na łóżku. Był w domku Nemezis, na swoim materacu. Laurel siedziała na brzegu. Z jej tajemniczej miny nie dało się wiele wyczytać.
Owen zaczął sobie przypominać ostatnie wydarzenia: rozmowa w stajni pegazów, dziwny ból głowy i na koniec utrata przytomności. Zamierzał spytać, co się stało, ale przypomniał sobie słowa Laurel.
- Wszystko jest w porządku - powiedziała dziewczyna. - Co ci się śniło?
Owen się wahał, ale opowiedział jej o wizji ciemnowłosego chłopaka.
Laurel wydęła usta.
- Niedobrze. Ale przynajmniej możemy kogoś spytać o tego Rzymianina. Chodź, Lavinia przyjechała.
Owen wstał. Przeczesał włosy ręką, ale, jak się okazało, były nienaruszone. Wydawało mu się to trochę dziwne. Chłopak czuł się, jakby jeszcze nie do końca oprzytomniał.
- Lavinia - powtórzył. - Kto to? I na jak długo odpłynąłem?
Laurel uśmiechnęła się. Przez chwilę wyglądała jak zwykła Laurel Spencer, jeszcze przed tym, jak zaczęła się tak dziwnie zachowywać.
- Wszystko ci wyjaśnię. Chodź.
***
"Profesjonalistka" nie było pierwszym słowem, jakie nasuwało się na myśl na widok Lavinii Asimov.
Była wysoka i opalona tak mocno jak Will Solace, ale chuda, ze swoimi jaskraworóżowymi włosami i ogromnymi, brązowymi oczami. Miała na sobie fioletowy podkoszulek Obozu Jupiter na cienkich ramiączkach wpuszczony w dżinsowe spodenki podtrzymywane skórzanym paskiem, zawiązaną wokół talii flanelową koszulę i lekkie, białe buty z jaskraworóżowymi sznurówkami. Z ramienia zwisała jej potężna, ciężka broń, munubalista, a ADHD miała chyba jeszcze większe niż normalni półbogowie - o ile te dwa słowa szły ze sobą w parze. Co chwilę zagrniała palcami włosy za uszy, rozglądała się po pokoju czy poprawiała wiązanie rękawów koszuli.
A mimo to coś było w jej spojrzeniu... Jakaś determinacja.
- Witaj w drużynie - powiedziała więc Harper.
Lavinia nabrała powietrza w płuca i przestąpiła z nogi na nogę tak gwałtownie, że omal się nie potknęła.
- Naprawdę? - spytała, zaciskając palce na koszuli.
Harper kiwnęła głową.
Chejron przewodził szybko wzrokiem od jednej do drugiej dziewczyny, jakby porównywał do siebie ich fryzury, spojrzenia i postawy.
- A więc mamy potwierdzonego kolejnego uczestnika misji - rzekł, po czym zmrużył oczy. - Tyle, że...
- Wiem - przerwała mu Harper. - Owen też się na pewno zgodzi. Ręczę za to.
Córka Nemezis była stuprocentowo pewna swego. Jasne, że niepokoiła się o brata. Percy i Leo, którzy spędzali z nim chyba najwięcej czasu, zdali jej dokładną relację. Jak twierdzili, od pewnego czasu był jakiś nieswój. No a potem ta nagła utrata przytomności...
Ale niezależnie od tego, co się z nim działo, Lavinia Asimov po prostu musiała dołączyć do członków tej misji. Tak miało być. Nie bez powodu przybyła tutaj z San Francisco, oznajmując, że zgłasza się do wyprawy z Grekami - ona, a nie nikt inny.
Chejron pogładził swoją kędzierzawą, rzadką brodę.
- Cóż, dobrze. - Spojrzał na Lavinię. - Musisz nam wybaczyć: nie mamy domku dla dzieci Terpsychory. Myślę, że najrozsądniej będzie umieścić cię w siódemce, u Apollina.
Dziewczyna uśmiechnęła się wyrozumiale i znów przestąpiła z jednej nogi na drugą - tym razem do tyłu.
- Nie ma sprawy - wymamrotała.
- Ale najważniejsze podczas śmiertelnie niebezpiecznej misji - kontynuował centaur - są dobre relacje z towarzyszami. Harper, mogłabyś...
- Jasne! - półbogini znowu nie dała mu skończyć zdania. - Chodź, Lavinia. Przedstawię ci resztę.
Asimov skinęła głową, a następnie obie wyszły z gabinetu Chejrona, a następnie - z Wielkiego Domu. Lavinia zeskoczyła z drewnianej wernady, po czym odetchnęła głęboko.
- Dziękuję - powiedziała.
Harper zamrugała.
- Dziękujesz? Za co?
- Że mnie przyjęłaś - mruknęła Lavinia. - Dużo osób rozpowiada o mnie, moich pierwszych dniach w obozie...
Harper się roześmiała.
- Daj spokój! Słyszałam, że razem z duchami natury powstrzymałaś siły dwóch rzymskich cesarzy przed atakiem na Obóz Jupiter. To mi wystarcza.
Twarz Lavinii zrobiła się niemal tak różowa jak jej włosy.
- No... no ale...
- Nico di Angelo - powiedziała Harper. - Will Solace. Rachel Dare. Laurel Spencer. Connor Hood i Travis Hood. I Paolo Montens. Kojarzysz?
Lavinia zmyśliła się.
- Nie znam ich osobiście. Grecy kontaktowali się wcześniej z naszym obozem, ale mnie jeszcze wtedy tam nie było. Dotarłam w tym beznadziejnym czasie, kiedy cesarze blokowali wszelką komunikację. Ale słyszałam... od znajomych. - Zmarszczyła brwi. - Nico di Angelo to przyjaciel Reyny, prawda? I ten jego chłopak od Apollina. Connor i Travis są od Hermesa. Rachel to wyrocznia.
Harper pokiwała głową.
- Tak. A Paolo jest grupowym domku Hebe. Laurel to dziewczyna mojego brata. Chodźmy.
Po tych słowach narzuciła szybsze tempo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top