Rozdział 50

- To beznadziejny pomysł! 

Tyler uniósł brew, słysząc to z ust dziewczyny i w pierwszej chwili tak napawał się złością, że nie wiedział, co jej na to odpowiedzieć. 

Jakby nie wystarczyło, że musieli się już wystarczająco natrudzić i przekonać resztę, żeby pozwolili im wyjść. Okłamali ich, oczywiście, iż zamierzają skoczyć tylko do sklepu. W rzeczywistości mieli całkiem odmienne plany. 

- Beznadziejny - powtórzyła Lea. 

- Zamknij się, kretynko! - prychnął Tyler. - To najmniej beznadziejny pomysł, jaki mamy! 

Lea uniosła podbródek, zaciskając zęby. 

Legatariusz nie zwracał na to uwagi. Kroczył szybko i mocno przed siebie, nie zważając na nic dookoła i omal nie nadepnął na ogon jakiemuś kotu, który zaplątał mu się pod nogami. Dopiero, gdy zwierzę syknęło i odskoczyło, Lea oprzytomniała. 

- Bogom ducha winien kot... - mruknęła, zerkając do tyłu, po czym spojrzała znów na Tylera. - Zatrzymaj się, do cholery! 

Chłopak zachowywał się, jakby jej nie słyszał. 

Półbogini wydęła usta. Znała Tylera wystarczająco długo. Widziała, jak przygryzał ukradkiem wargę - to znaczy, pewnie myślał, że robi to ukradkiem - więc wydawało się jej oczywiste, że tak naprawdę sam już zaczyna mieć wątpliwości. W pierwszej chwili był przekonany o wspaniałości owego planu. Z czasem jednak, gdy Lea zaczęła wytykać mu wszystkie jego wady, zdał sobie sprawę, że może mieć trochę racji. Ale nie zamierzał się wycofać. Był zbyt dumny. Teraz pewnie przekonywał sam siebie, na siłę, by nie szukać innego rozwiązania. 

Lea miała ochotę parsknąć śmiechem, bo jej przekonanie, że - wbrew pozorom - ma z tym nerwusem wiele wspólnego, umacniało się. 

Kłótnią nie mogła tutaj wiele wskórać. Musiała spróbować inaczej. 

Odetchnęła. Nadal było jej trochę szkoda tego kota (tak - naprawdę lubiła koty, chyba jedyne stworzenia, które nie były do niej wrogo nastawione), ale nie miała czasu, żeby się teraz nad nim rozwodzić. Odczekała chwilę. 

- Tyler - powiedziała spokojniejszym tonem - dobra, to jest jakiś plan. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: to nie w porządku wobec Luisa. 

Tyler chciał udać, że wspomnienie syna Chione nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Na próżno. Skrzywił się, a jedno oko nienaturalnie mu drgnęło. W ciemnych oczach pojawił się jakby cień smutku, może żalu - ale zaraz potem zniknął. 

- Luis się nie dowie - powiedział. 

Lea wywróciła oczami, zdejmując z nadgarstka gumkę-sprężynkę i w pośpiechu wiążąc sobie ciasnego kucyka na średniej wysokości, wypuszczając tylko dwa kosmyki z przodu. 

- Lepiej, żeby tak było - odparła. - Dobrze wiesz, jak u niego wygląda sytuacja. 

Westchnęła. Ogarnął ją smutek. Znała te mniej ciekawsze części historii swoich przyjaciół i dręczyło ją poczucie, że przy nich wypada po prostu blado i pusto. Życie jej samej... cóż, nie było może usłane różami, ale nie było też żadnych większych tragedii. Niby wychowywała się bez matki, jednak nawet tego nie odczuła. Miała brata i ojca, wiodło im się szczęśliwie... 

A mimo to potrafiła być wredna dla otaczających ją ludzi - nieumyślnie, ale jednak. Dlatego tak bardzo podziwiała Luisa.  Mimo niezbyt czułej rodziny potrafił się szczerze i często uśmiechać, był oddany swoim przyjaciołom i bardzo sympatyczny, choć momentami trochę tępy.

(Oczywiście, nie powiedziałaby mu tego w twarz, poza ostatnią cechą - to powtarzała mu całkiem często). 

Tyler... no, nie był tak otwarty i miły jak Luis, ale przynajmniej też miał jakieś usprawiedliwienie. A poza tym, fakt, że Lea dostrzegała w nim jakieś wspólne z nią cechy, jakoś ją do niego przyciągał. 

- On nigdy nie chciał się w to wplątywać - kontynuowała, bo Tyler nie odpowiadał. - Nie w taki sposób. Dobrze wiesz, że nienawidzi ich wszystkich jeszcze bardziej niż ja czy ty. Jestem pewna, że teraz chce już po prostu zamknąć sprawę. Nie podobałoby mu się takie... ciągnięcie. 

- Ja tego nie ciągnę! - warknął Tyler, nie odwracając się. - Użyłaś swoich mocy przeciwko Morosowi! Zgadza się, Farewall? Potem uciekłaś z Luisem. W dodatku ja urwałem z nimi kontakt. Są już przewrażliwieni na tym punkcie po śmierci Liama. Nie powitają nas z otwartymi ramionami. Musimy się zakraść! 

Lea wzdrygnęła się, gdy chłopak wspomniał imię syna Chaosu, ale nie dała tego po sobie poznać. 

- Wiem - powiedziała, siląc się na spokojny ton. - Ale mimo wszystko... 

- Przestań ciągle gadać o nim! - krzyknął Tyler. - Myślę, że nie uwzględniłem tej kwestii?! - uspokoił się zaraz, przynajmniej odrobinę, po czym odetchnął. - Musimy się pospieszyć, żeby wszystko się udało. A ty marnujesz czas na rozmowę. 

Przyspieszył. 

Lea nie miała już pomysłu, co dalej powiedzieć. Zacisnęła tylko zęby i ruszyła za nim. 

Zaraz zorientowała się, że Tyler złagodził spojrzenie - chyba po raz pierwszy tego dnia. Wreszcie ułożyła sobie w głowie jakąś uwagę, którą mogła mu wygłosić, ale postanowiła dać mu spokój. Zachowała ją dla siebie. 

Wkrótce wynajęli taksówkę. Normalnie droga z Kalifornii do Brooklynu zajęłaby jakieś czterdzieści cztery godziny. Na szczęście, Lei zostało jeszcze trochę supermocy od Nyks, więc - tak samo jak wcześniej - po prostu magicznie przyspieszyła podróż, a śmiertelny kierowca nawet się nie zorientował. 

Był oczywiście minus - po użyciu tych zdolności poza pałacem Nyks Lea była trochę wyczerpana. Wysiadła szybko z taksówki, co przypominało raczej wyczołgiwanie się, omal nie upadając, po czym otarła czoło. Musieli pokonać jeszcze trochę drogi, by dotrzeć na wzgórze - to samo, na którym dawniej mieścił się obóz nimf. 

Tyler wysiadł zaraz potem, rzucił kierowcy spojrzenie ze zmarszczonymi brwiami, wcisnął mu zapłatę do ręki i zamknął drzwiczki. Gdy tylko taksówka odjechała, zwrócił się do Lei. 

- Wszystko w porządku? - zapytał, tym razem trochę łagodniej. 

Pokiwała głową. 

- Pewnie. Użyję teraz trochę Mgły... no i tam pójdziemy. 

- Ostatnio złamałaś zabezpieczenia, żeby przepuścić tych herosów, prawda? - chciał się upewnić Tyler. 

- Tak. Wiem też, jak zrobić to znowu. Ale, Tyler... - zmarszczyła swoje brwi, które również były ufarbowane na turkusowo. - Jesteś pewien, że nie możemy zaufać Ikelosowi? 

- Ufam mu! Nie ufam Nyks i jej dzieciom! 

- Ale... - Lea przygryzła wargę. - On też nie jest przecież głupi. Pewnie znajdzie jakieś rozwiązanie, żeby zdobyć autentyczne informacje. 

Chłopak uniósł brwi. 

- Chyba teraz nie zawrócimy, co? 

- A wiesz, że byśmy mogli - prychnęła, po czym zaczęła iść. 

Już po chwili usłyszała za sobą kroki - Tyler ruszył za nią. Dziewczyna zaczynała się zastanawiać, co robią teraz inni herosi. Miała nadzieję, że nie zaczną szukać jej i potomka Akwilona, jeśli znikną na zbyt długo. Ale przecież nie zamierzali znikać na zbyt długo. 

Chociaż... plany mogły się pokrzyżować. Lea wolała jednak zachować choć trochę optymizmu. 

Nad Mgłą potrafiła panować do perfekcji. O to nie musiała się więc martwić. Jednak... 

- Tyler - powiedziała, odwracając się. - Przekażę ci trochę mocy. 

Chłopak wytrzeszczył oczy. 

- Że co? 

- Wiem, że mogę to zrobić. Użyjesz jej w razie potrzeby. Poczujesz lekkie zmęczenie. Gdybym ja ją wykorzystała, mogłabym zemdleć. Nie chcę być wybredna, ale utrata przytomności w trakcie ucieczki z tobą średnio mi się uśmiecha. 

Tyler westchnął. 

- Niech ci będzie. Jak to się robi? 

- Och, całkiem prosto. 

Lea chwyciła go za rękę. Przez chwilę na jej twarzy malowało się wyraźne skupienie. Potem jej palce rozbłysły złotym światłem. Tyler wytrzeszczył oczy. Poczuł się, jakby z zaskoczenia wlano mu jakiś napój do gardła i omal się nim nie udławił. Ale trwało to tylko chwilę. Potem stan chłopaka wrócił do normy. 

- I jak się czujesz? - zapytała córka Iris. 

- Całkiem normalnie - mruknął. 

- Świetnie. Potrafisz ocenić, ile mocy ci zostało? 

Tyler poczuł nieoczekiwanie ukłucie w żołądku. A potem pojawiło się dziwne wrażenie... tak, potrafił stwierdzić, jak dużo mocy może wykorzystać, by nie wyczerpać energii. Nie potrafił tego za bardzo wyjaśnić - po prostu to wiedział. 

- Aha. Potrafię. 

Lea znów się skupiła, tworząc Mgłę wokół nich. 

- W takim razie chodźmy - rzekła. 

Pobiegli na wzgórze, gdzie natychmiast otwarło się pod nimi wejście pod ziemię. Lea zaczęła schodzić po schodach jako pierwsza, Tyler ruszył wkrótce potem. 

Dziewczyna usiłowała uspokoić oddech. Nadal miała mnóstwo wątpliwości. Co, jeśli się nie powiedzie? 

Ale zignorowała swoje obawy. Szła przed siebie. 

Z początku sprawy malowały się jeszcze lepiej, niż sobie wyobrażała. Mgła uchroniła ją i Tylera przed strażnikami-demonami, które najwyraźniej odmrożono. Lea podeszła do wrót. 

- Otwórz je - powiedziała do swojego towarzysza. - Za pomocą, wiesz, mocy. Dasz radę? 

Rzymianin skinął głową. Podszedł i położył na nich rękę. Wrota natychmiast się otwarły. Lea zerknęła z obawą na demony, ale one nawet nie zwróciły na to uwagi. Przez dłuższą chwilę dziewczyna nic nie rozumiała. 

Zaraz jednak sobie uświadomiła - użyła Mgły, osłaniając wejście. Zrobiła to automatycznie, nie do końca nawet zdając sobie z tego sprawę. Odetchnęła z ulgą, a serce waliło jej jak szalone. 

- No, Lea! - syknął Tyler. - Wchodzimy. 

Oprzytomniała i skarciła się w duchu. Nie powinna się tak zawieszać. Musiała szybko wejść z przyjacielem do pałacu, zdobyć jak najwięcej informacji i uciec - może nawet z Ikelosem, o ile zdołają go odnaleźć. Nie mogli tracić czasu. 

Weszła do środka. Panowała tu taka sama mroczna atmosfera jak ostatnio. 

- Którędy idziemy? - zapytała, nie odwracając się do Tylera. 

Nikt jej nie odpowiedział. 

- Hej, którędy? - powtórzyła, ale znowu nie otrzymała odpowiedzi. 

Odwróciła się w jego stronę. I w tym momencie krew prawie zamarzła jej w żyłach. 

Tyler zniknął. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top