Rozdział 49

Co było najdziwniejsze? 

Luis wcale nie zachowywał się, jakby był w swoim domu, tylko w jakimś hotelu, który tymczasowo wynajął. Wcześniej wydawał się Owenowi wyluzowanym gościem, ale w tym miejscu robił się dziwnie sztywny. Już więcej beztroski wykazywał Ikelos, który (jak twierdził) był tu po raz pierwszy. 

Owen przypomniał sobie jego słowa: Mieszkam sam. Luis wypowiedział je z lekką niepewnością, zwłaszcza pierwsze słowo. 

Jeszcze parę tygodni temu Owen poświęciłby takiej sprawie więcej uwagi, ale teraz miał ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład nadchodzący koniec świata. 

Dobra wiadomość była taka, że, jak twierdziła najada Alfejosu, ich przyjaciele wraz z duchami natury dotarli bezpiecznie do Obozu Jupiter. Druga dobra (lub niekoniecznie dobra, zależy, jak na to spojrzeć) - Rachel miała wizję, według której pozostali obozowicze, ci, którzy nie wybrali się na misję, nadal żyli. Pojechała ich szukać razem z Billie i Paolo już jakiś czas temu i obiecała w odpowiednim momencie dać znać rzymskim herosom. 

- Dlaczego akurat Billie i Paolo? - spytał Nico. 

- Powiedziała, że powinni jechać z nią - odparła najada. - By wszystko zgadzało się z wizją. 

Tyler wywrócił oczami. 

- Ta. Dla mnie lepiej by było, gdyby zabrała ze sobą te dwa gałgany, które chcą wysadzić obóz w powietrze. 

- Nie lubisz konkurencji? - spytał Luis, a Tyler rzucił mu wściekłe spojrzenie. 

- Mówi o tych od Hermesa - sprostowała nimfa. 

Owen zauważył, że z jakiegoś powodu Harper uważnie lustruje wzrokiem to Leę, to Tylera, ale nie wiedział, dlaczego. Zastanawiał się też, skąd w domu Luisa tyle pokoi gościnnych, jednak postanowił i o to nie pytać. 

Dotknął swojego policzka, na którym delikatna rana już się zagoiła.  

- Aha. A poza tym u Rzymian wszystko gra? 

Nico wzruszył ramionami. 

- Nie licząc drobnego faktu, że mogą wszyscy pogrążyć się w Chaosie nawet za chwilę, to tak. 

Najada Alfejosu uśmiechnęła się. 

- Dokładnie! A tak na serio - spoważniała - to ci pretorzy, Frank i Hazel, pytali, czy mogą nam jakoś pomóc. - Wzruszyła ramionami. - Cóż, jesteśmy z nimi w stałym kontakcie. Ale... 

- Musimy trzymać się przepowiedni, prawda? - dokończyła Harper. 

Nimfa potaknęła. 

Tyler wywrócił oczami, jakby słuchanie tego dialogu doprowadzało go do białej gorączki, po czym usiadł na pierwszej lepszej pufie, splatając ręce za głową. 

- Irytuje mnie to czekanie - poskarżył się otwarcie. - Niby dlaczego Ikelos ma siedzieć tam aż do wieczora? Która jest, piętnasta? 

- Nie wiem, może nie daje rady z tobą wytrzymać - zasugerował z uśmiechem Luis. 

Czarne oczy Tylera rozbłysły. 

- Coś ty po...

- Może chce wstąpić gdzieś po drodze - wtrąciła najada Alfejosu - albo to spotkanie w pałacu Nocy zajmuje dużo czasu? Bogowie są naprawdę trudni do zrozumienia. 

To miało rozładować napięcie między Tylerem a Luisem, ale niekoniecznie się udało. 

- To twój dom, ciemna maso. Jeśli nie może z kimś wytrzymać, to z to...

- Zamknijcie się wreszcie - westchnęła Lea. 

To dziwne, ale na jej słowa oboje zamilkli. Tyler tylko prychnął i odwrócił się, a Luis próbował stłumić uśmiech. 

Czas mijał. W domu Luisa było całkiem przyjemnie, choć faktycznie brakowało tam typowej, domowej atmosfery. Jego pokój mieścił się na samej górze i był, o dziwo, niewielki - przynajmniej w porównaniu do pozostałych. 

Ale przynajmniej nie było tu nudno. Przynajmniej w obecności Tylera, który, jak się okazało, miał całkiem barwną osobowość. Laurel zauważyła to już wcześniej, ale z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzała się w tym przekonaniu. 

Podczas gdy inni herosi wydawali się opanowani... no, dobra - w miarę opanowani, jak na gości z ADHD, on ewidentnie odstawał od reszty. Chyba ani razu się nie uśmiechnął. W oczach miał wieczną irytację, jakby mu komar brzęczał koło ucha, a rozczochrane włosy w kolorze czekolady trzęsły się z każdym jego ruchem. 

- Po diabła w ogóle zgodziłem się tu przyjeżdżać! - burknął raz w trakcie rozmowy, kiedy Harper i Diana powróciły do kwestii tajemniczych liter na skrzynce Ethana i próbowały wymyślić jakąś teorię. - I tak nie robimy tutaj nic, nie posuwamy się do przodu, nie mamy żadnego pomysłu na powstrzymanie wroga. A na domiar złego - omiótł wzrokiem swoich towarzyszy - strasznie, ale to strasznie jedzie tu Wardem. 

- Ej, no! - zaprotestował Luis. 

- Teraz to już tylko mówię prawdę - odparł Tyler. 

Laurel uśmiechnęła się lekko. 

- Ale my wcale nie stoimy w miejscu - rzekła.

- Właśnie! - poparł ją Will. - Mamy już parę rzeczy ustalonych. A jeśli chodzi o Chaos... może nie wiemy, jak go dokładnie pokonać. Jednak jest cień szansy, że te bronie, sztylet i tarcza, mogą mu w jakiś sposób zaszkodzić. Prawda? 

Harper skinęła głową. 

- Tak. Tarcza nadaje się do walki z Chaosem. Sama się o tym przekonałam miesiąc temu. A więc sztylet zapewne tak samo. 

Owen wpatrywał się w szarą piłeczkę, podrzucając ją lekko i zaraz potem łapiąc. Odkąd dostał swój zegarek, zawsze fascynował się tą transformacją broni - jak na przykład torebka Laurel zmieniająca się w kołczan załadowany łukiem i strzałami, spinka-włócznia jego siostry albo długopis Percy'ego Jacksona. A zwykła, gumowa piłka jako jedna z najpotężniejszych broni świata? To było... łał. Oczy chłopaka błyszczały z fascynacji. 

Tyler parsknął, zerkając ukradkiem na Luisa. 

- To i tak mało. Dobra, pokonamy Chaos. Co z tego, skoro jego armia będzie chciała rozerwać nas na kawałki? Te cholerne superbronie pochłaniają za dużo energii, co jest beznadziejne... jeszcze bardziej niż Ward... 

- Tyler! - oburzył się Luis, krzyżując ręce na piersi i marszcząc brwi. 

- ...więc nie można ich ciągle używać - chłopak uśmiechnął się sucho. - A poza tym, stary kapeć wie, że macie specjalne bronie. Sam mi mówił, że zamierza coś wymyślić. Niech zgadnę - Ikelos niedługo będzie raczył się tu pojawić i przekaże nam jakieś niesatysfakcjonujące wieści. Może nie wydał się tak, jak my, ale i tak nie do końca mu ufają. Więc się nie zdziwię, jeśli wcisną mu jakiś kit. 

Zapadła niezręczna cisza. 

Może i Tyler był nerwowy, ale nie głupi. To, co powiedział, miało sporo sensu. Laurel zacisnęła ukradkiem pięści. Cała sprawa z Chaosem przypominała jej zanurzanie się w wielkim, lepkim bagnie. Wchodzili z każdą chwilą coraz głębiej, aż ich głowy znalazły się głęboko pod ziemią. Wiercili się na ślepo, szukając jakiejś liny, która wyciągnęłaby ich z zasadzki, jednak nigdzie takiej nie było. 

W końcu Tyler westchnął i podniósł się. 

- Świetnie. Siedźcie tu sobie - powiedział, jakby od niechcenia zanurzając palce w jasnych włosach Luisa, który chciał się z nim wykłócać o tamte uwagi. - Ja pójdę... gdzieś. 

Po czym wsunął dłonie do kieszeni swoich ciemnych bojówek za kolana i wyszedł z pokoju. 

Jednak nie wszyscy zauważyli, że w ostatniej chwili rzucił spojrzenie Lei. Dziewczyna siedziała w kącie, z dala od wszystkich - już Nico di Angelo usadowił się obok Willa - jakby się bała, że się czymś zarazi. Nie odzywała się prawie w ogóle, a wzrok miała ponury. 

Myślała tylko o tym, co Tyler powiedział jej przed wejściem na górę. 

Luis prychnął, ale zaraz potem spojrzał na swoich towarzyszy. 

- Nie przejmujcie się nim - powiedział z uśmiechem. - Jest nieznośny, ale można się przyzwyczaić. 

Po czym dodał, jakby po chwili wahania - jedno zdanie, które przyciągnęło do niego uwagę już naprawdę wszystkich. 

- Aha, zapomniałem. Ciastka są w kuchni, w górnej szafce. 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top