Rozdział 42

Droga powrotna była jeszcze dłuższa, niż pierwotnie planowali. Wszystko przez tę nagłą ucieczkę.

Paolo, Rachel i Harper byli trochę przygnębieni. Oczywiście, misja ich wyzywała. A jednak nie powinni zostawiać przyjaciół w potrzebie.

W normalnych warunkach, Laurel też czułaby się okropnie. Ale aktualnie coś innego zaprzątało jej głowę.

Niezależnie od tego, kto jeszcze stanie na waszej drodze... Wasze pierwsze spotkanie nie było przypadkowe. Jestem pewna, że jakaś siła wyższa czy co tam postanowiła was połączyć.

Słowa Harper nadal dźwięczały jej w uszach. Miała rację. Miała cholerną rację. Laurel musiała jak najszybciej spotkać się z Owenem i wszystko z nim wyjaśnić.

Właściwie, to nie tylko z nim. Dziewczyna pomyślała o najadzie Alfejosu, która... no, była dla niej naprawdę miła. A ona potraktowała ją tak obojętnie.

Teraz to naprawię - pomyślała.

Oczywiście, podczas podróży musiała najpierw wysłuchać rozważań swoich towarzyszy. Harper opowiedziała o magicznych właściwościach sztyletu. Streściła też całą walkę z Lamią. Paolo załatwił im jakąś apteczkę i Rachel zajęła się ranami. Z tego, co dziewczyny zrozumiały, syn Hebe za namową Willa zawsze nosił ze sobą jakieś bandaże, plastry czy cokolwiek ze względu na swoją skłonność do częstych obrażeń.

McRae wyznała też, że atak nożem wywołał u niej krótki, ale nagły i silny upływ energii. Porównała to uczucie do wrażenia sprzed miesiąca, kiedy trzymała tarczę od Nemezis.

Rachel wykazywała aż zaskakujące zainteresowanie sprawą.

- Lamia mówiła coś o przymierzu z Chaosem, racja? - spytała. - Może to właśnie otwierało jej mnóstwo nowych możliwości, takich jak odporność na ataki niebiańskim spiżem, cesarskim złotem albo inną bronią herosów. A ten sztylet jest pewnie specjalny, tak jak tarcza.

W końcu dotarli na miejsce. Według Connora, Will odnalazł dawną kryjówkę Luke'a, Thalii i Annabeth. Taksówka wysadziła uczestników misji na bocznej drodze, a następnie Rachel, Paolo, Harper i Laurel zaczęli wędrować przez gęsty las. Syn Hermesa w miarę dobrze opisał lokalizację schronienia, więc bez problemu tam trafili.

Laurel ostatnio czuła taką ulgę, gdy dowiedziała się, że Owen przeżył wybuch w Labiryncie Mroku. Teraz odetchnęła głęboko, widząc gromadkę przyjaciół wychodzących z dużej groty. Pierwsza ukazała się najada Alfejosu. Włosy miała upięte w kucyka na czubku głowy. Nie były zbyt długie, więc kitka nieco sterczała. Zaraz za nią wyszli Will z Nikiem, a następnie Lavinia, Travis i Connor. Potem kilka nimf. Aż wreszcie pojawił się on.

Laurel dopiero teraz uświadomiła sobie, jak stęskniła się za Owenem podczas tej misji. Za jego intensywnie brązowymi, bystrymi oczami, ładnie wykrojonymi ustami z kącikami uniesionymi w łobuzerskim uśmiechu i miękkimi, lekko kręconymi włosami w kolorze kawy wymieszanej z odrobiną mleka. Za jego tak przyjemnym dla ucha głosem. W ogóle, za nim całym.

Złapali kontakt wzrokowy. Niebieskie tęczówki spotkały się z czekoladowymi. Laurel miała ochotę od razu do niego podbiec, ale wtedy odezwała się Opi.

- Całe szczęście, że już jesteście! - zawołała. - Warunki nie są może doskonałe, ale jakoś się pomieścimy. Grota jest duża, posłuży tylko do spania. Reszta jest teraz na polance, chodźcie.

I zaczęła prowadzić ich na wzgórze.

Laurel odnalazła w tłumie najadę Alfejosu. Szła tuż koło Owena, jednak córka Afrodyty nie była zła z tego powodu. Pobiegła do nich.

- Hej - szepnęła, całując swojego chłopaka w policzek.

Owena najwyraźniej zaskoczyła ta zmiana postawy. Pocałunek może nie był w usta, ale emanował naprawdę szczerą miłością i sympatią. Dało się wyczuć, jak bariery, jakie niedawno wyrosły między córką Afrodyty i synem Nemezis, zaczynają znikać.

- Um... cześć - zdołał powiedzieć Owen.

Spojrzał na jej zabandażowane ramię i już zamierzał spytać, co się stało, ale Laurel kontynuowała.

- W każdym razie, mamy historię do opowiedzenia. Ale potem - zerkała to na Owena, to na nimfę - mamy coś do obgadania, okej?

Najada potaknęła, zaciekawiona, ale chłopak nie zdążył nijak zareagować, gdyż Laurel przyspieszyła kroku, pozostawiając ich w tyle. Dotarli już na wzgórze.

Na początku musieli powstrzymać rozpętujący się chaos (ten przez małe "ch"). Jakoże wśród herosów i nimf panowała zasada "rządzi-ten-kto-krzyczy-najgłośniej", nie udałoby się to bez zaangażowania Diany, Willa i Opi. Wreszcie jednak Harper mogła spokojnie opowiadać o zdobyciu sztyletu i walce z Lamią. Położyła nową broń na stole, przez co wszyscy wychylali się, by ją obejrzeć.

Connor zmarszczył brwi.

- Więc to to miało siedzieć w pudełku Ethana? Ciekawe.

- No, nie tylko to - odparła Rachel. - Pozostaje jeszcze kwestia drugiej rzeczy. Jeśli nasze założenia się nie mylą i sztylet naprawdę ma wyjątkowe właściwości, druga broń pewnie też...

- Nie o to chodzi. - Niebieskie oczy Connora błyszczały intensywnie. - Ja ten sztylet już widziałem. Ktoś nim walczył.

Diana zamrugała.

- Że co?

- Nie pamiętam, gdzie i kto - wyjaśnił chłopak. - Ale jestem pewien, że gdzieś mi mignął przed oczami.

Owen wychylam się.

- Hej, chłopie. To zwykły brązowy sztylet. Jest mnóstwo podobnych.

Connor zmieszał się. Nawet Travis wpatrywał się w nóż ze zdziwieniem, jakby też próbował go skojarzyć. Ale na próżno.

- No bo ta rękojeść jest taka charakterysty... - wziął głęboki wdech. - Ech, no dobra. Może jednak mi się pomyliło. Nieważne.

Na chwilę zapadło milczenie. Nawet nimfy stojące najdalej od herosów, przestały szeptać między sobą.

Finalnie ciszę przerwał dopiero Paolo. Zawiązał swoją ulubioną chustkę wokół szyi. Sądząc po błysku w jego oku, był z siebie całkiem dumny. Udało mu się ukończyć misję i nawet nie stracił przy tym żadnych kończyn. Choć inna sprawa, że praktycznie cała walka go ominęła.

- O que vamos fazer agora? - spytał.

Nico zmrużył oczy.

- Pyta, co teraz.

Will westchnął.

- Cóż, Paolo, będziemy chyba musieli tutaj mieszkać, dopóki nie zorientujemy się, co dalej.

Syn Hebe kiwnął głową, ale nikt poza nim nie odpowiedział. To był oficjalny koniec krótkiej narady.

Zaraz potem wszyscy zaczęli się rozchodzić. Opuncja zaproponowała, że weźmie nimfy i zbada z nimi okolicę. Duchy natury niezwłocznie zabrały się do dzieła. Bracia Hood, Billie, Lavinia i Paolo zaoferowali pomoc.

Nico nawet nie pomyślał, by się do nich dołączyć. Miał ochotę wrócić do kryjówki i zaszyć się w niej w samotności, najlepiej bez jakiegokolwiek dostępu do światła. Chłopak był akurat w wyjątkowo złym humorze.

Ale, oczywiście, Will musiał mu przeszkodzić.

- Kumplu Śmierci, może też się przejdziemy? - zapytał, wyciągają do niego rękę.

Nico prychnął.

- Niby dokąd? Wszystko wszędzie jest takie same. Trochę drzew, słońca, owadów i ta ścieżka.

Tupnął parę razy nogą obutą w czarne trampki w wydeptaną tak lekko, że ciężką do dojrzenia dróżkę.

Will złapał go za rękę i przyciągnął do siebie.

- Jak zwykle przesadzasz. Jest fajnie. Chodźmy.

Kątem oka zerknął na oddalającą się grupę nimf i herosów. Spojrzał na Paolo Montesa, czując, jak ulga wypełnia całe jego ciało. Gdy dowiedział się o wyjeździe, był już przygotowany psychicznie na jakąś większą operację i parę razy przeszukał nawet apteczkę, by upewnić się, czy ma wszystkie potrzebne rzeczy. Mimo, że w wyjątkowo ciężkich zabiegach nie był już tak zielony jak za pierwszym razem, gdy przyszło mu przyszywać Brazylijczykowi rękę, to nadal miał ciarki na samo wspomnienie. Oglądanie rozpaczy na twarzy pacjenta, takiej, jak w sytuacji kryzysowej, przyprawiał go o mdłości. Niby Will chciał zostać zawodowym lekarzem, co wiązało się z częstymi niebłahymi zabiegami. Chłopak zdawał sobie z tego sprawę, jednakże, pomimo niebywałych zdolności, brakowało mu jeszcze doświadczenia. Mógł sobie stoczyć niezliczone bitwy i mieć Apollina za ojca, ale nadal był tylko szesnastoletnim chłopakiem i wizja przyszywania kończyn go stresowała. Nie, że nie chciał tego robić - zawsze pragnął walczyć o życie innych. A jednak potrzebował jeszcze trochę czasu na wyrobienie wprawy i pewności siebie.

Na szczęście, Paolo wyszedł z tego cały. Żadne przyszywanie rąk, nóg czy czegokolwiek innego nie było konieczne.

Z rozmyślań wyrwał Willa twardy głos Nica.

- Znowu to robisz.

- Że co?

- Gapisz się na niego - powiedział Nico z wyrzutem, choć niezbyt głośno (tak, że nikt poza Solace'em go nie usłyszał), kiwając podbródkiem na Paolo.

Will z wielkim trudem powstrzymał wybuchnięcie głośnym śmiechem na widok zmarszczonych brwi syna Hadesa i jego obrażonej miny.

- Di Angelo, już ci mówiłem, że to nie tak.

- Yhy. Jasne.

- Jako lekarz muszę dbać o swoich pacjentów - wyjaśnił spokojnie Will - a Paolo już wielokrotnie u mnie bywał...

- Pewnie, pewnie. Oczywiście.

Will wywrócił oczami. Patrząc na Nica i jego chłodne spojrzenie spode łba, chciał powiedzieć coś jeszcze. Ale zabrakło mu argumentów, więc koniec końców zwichrzył mu po prostu włosy ręką (nie mógł się powstrzymać, patrząc na te rozwiane ciemne kosmyki) i musnął lekko usta chłopaka. Blade policzki natychmiast powlekły się rumieńcem.

- To co, idziemy? - zapytał Will, a Nico już odpuścił i pokiwał głową na znak zgody, ściskając mocno jego dłoń.

Tymczasem Owen, gdy już tylko pożegnał się z najadą Alfejosu - bo, rzecz jasna, nimfa wybierała się na przeszukiwania okolicy z innymi duchami natury - postanowił wrócić się do groty. Początkowo przypomniał sobie słowa Laurel i zaczął szukać dziewczyny wzrokiem w tłumie, ale ze zdumieniem zorientował się, że gdzieś zniknęła. Czyżby miała własną czapkę-niewidkę?

Owen może i rozmyślałby nad tym dłużej, gdyby nie fakt, że bardzo chciało mu się pić. Jakoże zostawił swój niewielki plecak w kryjówce, wykorzystał chwilę nieuwagi innych i pobiegł do groty.

Zdecydowanie nie był to pięciogwiazdkowy hotel, jednak powinien wystarczyć - przynajmniej dla herosów, bo nimfy radziły sobie dobrze na łonie natury. Odnalazł szybko swój śpiwór, po czym ukląkł koło ułożonego przy nim plecaka i zaczął szukać butelki.

Rzecz jasna, nie byłby sobą, gdyby przypadkowo nie wyrzucił na ziemię pormonetki ze złotymi drachmami i jednego komiksu. Szybko upchnął te rzeczy z powrotem, wyjął butelkę wody i pociągnął potężnego łyka.

I właśnie wtedy usłyszał za sobą odchrząknięcie.

Odwrócił się. Na progu groty stała Laurel. Przestępowała z nogi na nogę trochę nieśmiało, choć jej oczy błyszczały pewnością siebie. Długie, jasne włosy jak zwykle rozsypywały się na jej ramionach, sięgając aż do pasa.

- O, hej, słonko - Owen usłyszał swoje własne słowa, które wyszły z jego ust niemal automatycznie. Mięśnie zareagowały trochę wolniej i w pierwszej chwili mało brakowało, a upuściłby wodę i rozlał ją na śpiwór.

Laurel westchnęła i podeszła do niego.

- Ostatnio wiele się działo, prawda? - przycupnęła obok.

Owen roześmiał się.

- Mało powiedziane. Chciałaś porozmawiać, tak?

Spoważniała. Usta zacisnęła w wąską kreskę.

- Właściwie to tak.

Na chwilę zapadło milczenie. Owen odwrócił wzrok i zakręcił butelkę. Mur między nimi pojawił się tak nagle, choć nawet bez żadnej otwartej sprzeczki. Ba - bez żadnego słowa. Ale teraz, kiedy chcieli go przełamać, nie mogli załatwić tego w milczeniu.

W końcu Laurel postanowiła przerwać ciszę. Zerknęła za siebie. Nikt nie zmierzał do jaskini. Nikt nie powinien ich podsłuchać. Więc mogli odbyć szczerą rozmowę, jaka powinna mieć miejsce już dawno.

- Przepraszam. - Tak brzmiało pierwsze słowo, jakie wydobyło się z jej ust. - Byłam trochę samolubna.

Owen wytrzeszczył oczy.

- Ale... nieprawda. W jakim sensie?

- Prawda - zaprotestowała Laurel. - Myślałem, że... no...

Zarumieniła się i nie mogła nad tym zapanować. Właśnie szykowała się do wyznania tej jednej rzeczy, którą w ostatnim czasie zatajała dla siebie. Tej rzeczy, która tak brutalnie oddaliła ich od siebie nawzajem. Nawet, jeśli ze sobą nie zerwali. Nawet, jeśli się całowali, przytulali i robili mnóstwo rzeczy typowych dla par, oboje zaczynali czuć się wtedy niekomfortowo. Ich związek ratowały tylko resztki miłości oraz fakt, że Laurel po prostu nie potrafiła gniewać się na Owena.

Ale teraz, gdy chłopak wbijał w nią pytający wzrok, wiedziała, że już nie ma sensu tego przyciągać.

- Przez chwilę, no, chyba przestałam ci ufać - wyznała, a widząc minę Owena, dodała szybko: - To już przeszłość. Kocham cię. Kochałam cię zawsze i to się nie zmieni, ale wydaje mi się, że był taki czas... No, obawiałam się, że możemy się rozejść, bo tak dobrze się z nią dogadywałeś...

Odczekała jakieś pół sekundy, aż w oczach Owena pojawił się błysk zrozumienia. Zapewne wiedział już, o kogo chodziło.

Laurel poczuła suchość w gardle. Z trudem przełknęła ślinę i kontynuowała:

- Teraz już tak nie myślę. To znaczy, może było jakieś chwilowe zadurzenie... Ale wiem, że ona cię nie lubi w ten sposób, a ja powinnam wyjaśnić wszystko już wcześniej i...

Nie dał jej dokończyć. Przyciągnął ją do siebie i pocałował.

Był to ich prawdziwy, pełny pocałunek - pierwszy taki już od jakiegoś czasu. Nie chłodny, spięty, ale czuły i przyjemny. W dodatku chyba najdłuższy ze wszystkich ich pocałunków. Oboje wlali w niego wszystkie swoje emocje, zaczynając od żalu i strachu w obecnej sytuacji, aż po świeże uczucie ulgi i szczęścia.

Była to niewątpliwie wyjątkowa chwila. Ten pocałunek wyrażał całą ich historię miłości. Owen wbił się w usta swojej dziewczyny jako pierwszy. To on się pierwszy zakochał. Laurel po chwili objęła go ramionami, "przyłączając się". Po jakimś czasie zaczęła odwzajemniać jego uczucia. Następnie przesunęła dłonie na jego blade policzki pokryte delikatnym rumieńcem i trzymała je tam delikatnie. Namiętność pocałunku zelżała. To symbolizowło większość roku szkolnego - oboje mieli do siebie słabość, jednak trzymali się na dystans, nie potrafiąc tego okazać. Nagle Owen przybliżył się bardziej. Przełomowy moment - kiedy spytał, czy pójdą razem na szkolną imprezę. Jeszcze mocniej - prawie doszło do pierwszego pocałunku, ale przeszkodziła im nauczycielka matematyki. Następnie znowu uspokoili się lekko. Po tej akcji nieśmiałość i zakłopotanie wróciło. Zaraz jednak Laurel znów zaczęła muskać usta chłopaka mocniej - w Obozie Herosów już prawie wyznała mu swoją miłość. Nie trwało to długo, ponieważ moment później pocałunek stał się znów delikatny i niewinny. Cholera, znowu im nie wyszło.

Nadeszła akademia kończąca rok szkolny. Podczas walki w Labiryncie Mroku nie widzieli się ani razu, ale każde z nich żałowała w równym stopniu, że nie wyznali sobie jeszcze uczuć. Ale potem Owen przyznał otwarcie na głos, choć sam przed sobą, że ją kocha. Po wybuchu Laurel była sftrustrowana i gdyby nie adrenalina, to by się chyba rozpłakała. Jednak zaraz potem pojawił się Owen. Przeżył. I wreszcie, po tylu miesiącach użeranie się, pocałował ją.

Chłopak z powrotem wbiła się mocno w jej usta. Laurel omal łzy nie nacieszy do oczu. Przewrócili się na bok, a kamizelka zsunęła jej się z ramion. Przez następną chwilę całowali się szybko i mocno - początki związku, beztroskie chwile w obozie herosów. Nie brali nawet żadnego wydechu. W końcu ich pocałunek zrobił się trochę sztuczny - zazdrość, mur rosnący między nimi. Na pół sekundy złapali trochę powietrza, po czym wrócili. I tym razem obojętność i chłód zniknął. Tak jak teraz, gdy wreszcie to zakończyli.

I wreszcie odsunęli się od siebie, z trudem oddychając, podczas gdy rumieniec wpływał na ich policzki.

- To była moja wina - wydyszał Owen. - Przepraszam, że...

- Nie przepraszaj - poprosiła Laurel, a oczy jej lśniły.

W tym momencie ktoś z tyłu odchrząknął.

Owen natychmiast podniósł się jak rażony piorunem, a Laurel zaraz za nim. Przy wejściu do jaskini stała Rachel Elizabeth Dare. Oblana rumieńcem.

- Em, nie chcę wam przeszkadzać... - zaczęła.

- Nie, nie - powiedział szybko Owen, otrzepując spodnie z ziemi, bo dotarło do niego, że ten pocałunek był naprawdę długi, więc z punktu widzenia Rachel mogło to wyglądać... no. - To nie tak.

- Nie tak - potknęła słabo Laurel.

Rachel próbowała stłumić uśmiech.

- Ja... - wskazała na żółty śpiwór w kącie, który prawdopodobnie należał do niej. - Przyszłam tylko się napić.

I podeszła do niego. Laurel poprawiła dżinsową kamizelkę, a Owen (mamrocząc pod nosem przekleństwa angielskie i starogreckie) schował butelkę do plecaka.

Ale mimo wszystko, oboje byli całkiem zadowoleni. Wreszcie wszystko między nimi wróciło do porządku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top